Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. San Lang, czy mogę uznać, że TO się liczy?

Tej nocy nie tylko dwóch mężczyzn spało wtulonych w siebie, ale w pewnym momencie podobizny zwierząt na ich ubraniach także zetknęły się ze sobą. Biała łasica pyszczkiem dotknęła lisiego noska i trwała tak, aż "panu" rudzielca wróciła większość zmysłów.

*

Obudził się, czując silne pragnienie. Było mu gorąco, a gardło miał suche. Leżał na boku z głową na czymś twardym i jednocześnie delikatnym. Zewsząd otulało go ciepło. Otworzył oczy, by sprawdzić, czy nastał już ranek, ale w pokoju nadal było ciemno. Zobaczył za to łóżko. Wybrane przez niego hotelowe łóżko. Puste.

No tak. Jest puste, bo ja jestem tu.

Coś mu świtało w głowie, że nie zasnął tam, więc nie powinien być zdziwiony. Tylko jeśli go tam nie było, to musiał być w drugim łóżku. A łóżko to zajmował jego uczeń. Chciał potrzeć palcami czoło, ale jedyne co udało mu się zrobić, to podnieść złączone z nimi dłonie.

– San Lang – wyszeptał, ledwo poruszając ustami.

Za plecami miał chłopaka, którego klatka piersiowa unosiła się i opadała w jednostajnym rytmie. Jego usta były tak blisko karku, że każdy oddech wywoływał przyjemny dreszcz, a gdyby tylko profesor odwrócił głowę, ich twarze niechybnie by się spotkały. To, na czym leżał, było ramieniem studenta i właśnie tę rękę trzymał. Natomiast drugie ramię leżącej za nim osoby... cóż... wsunięte było pod białą koszulkę i przecinało część brzucha oraz pierś, by opuszkami palców nieświadomie zahaczać o pierwsze słowa tatuażu.

Jak do tego doszło? – Xie Lian myślał gorączkowo.

Był pewien, że nic się między nimi nie wydarzyło. Wypili i wracali w środku nocy do hotelu. Tak. Pamiętał, że obejmowali się, a potem w windzie on obejmował jego. Zacisnął powieki, chcąc wyrzucić swoje zażenowanie, bo nie to było najgorsze. Wróciły do niego wspomnienia, kiedy już doszli do pokoju i o czym mniej więcej rozmawiali do czasu, aż zasnął. Nie, to jednak też nie było najgorsze. Najgorsza była świadomość, że wszystko, co powiedział, było prawdą. Nigdzie nie skłamał, żadne słowa nie były przesadzone. Jego ciało odczuwało te wszystkie pragnienia, o których po pijaku wprost powiedział chłopakowi.

Zacisnął palce na dłoni na poduszce, a drugą rękę włożył pod koszulkę i położył na ramieniu Hua Chenga.

To wszystko przez ciebie. To wszystko przez ciebie, Quan Yizhen i przez ten twój cholerny utwór. Nigdy... nigdy... – Zagryzł mocno szczękę, aż poczuł ból. – Nigdy się nie poddasz, co?

To prawda, że Quan Yizhen nigdy nie odpuszczał, ale te słowa... prawdopodobnie była to sprawka kogoś innego. I domyślał się kogo. Wziął głęboki oddech i uspokoił wrzącą w nim krew.

Tylko co powinien zrobić?

Mleko zostało wylane, słowa wypowiedziane. Nie będzie się teraz ich wypierał i udawał, że nic nie pamięta. Te dziecięce zagrywki tylko przeciągnęłyby prawdę.

Pierwszy raz w jego trzydziestoletnim życiu był gotów ofiarować komuś swoje serce i zdawał sobie sprawę, że z wzajemnością. To było tak samo piękne jak i bolesne. Tak samo go uszczęśliwiało, co jak cierń wbijało się w jego pierś. Miłość w jego mniemaniu nieodzownie powinna łączyć się ze szczerością, a nie potrafił jej dać osobie, na której mu zależało. Nie potrafił radośnie powiedzieć jej o drugim życiu, jakie wiódł. Z wielu powodów. Tak wielu, że jak bardzo chciał być z tym chłopakiem, tak bardzo się bał.

Przeklęty Quan Yizhen, przeklęty... – zaklął cicho.

Ostrożnie ściągnął ciężkie ramię ze swojego ciała. Długie palce sunęły po jego napiętych mięśniach, a on starał się myśleć o wszystkim, tylko nie o tym dotyku. W końcu udało mu się wyjść z łóżka. W pomieszczeniu nie było więcej niż 15 stopni, dlatego zadrżał, kiedy stanął na wykładzinie. Skierował się do małej lodówki, wziął z niej dwie wody mineralne i od razu wypił połowę jednej. Była lodowata, ale gasiła pragnienie.

W łazience przemył twarz i po namyśle jeszcze raz umył zęby, żeby pozbyć się smaku alkoholu. Potem z dwiema wodami wrócił do łóżka. Zastanawiał się przez chwilę, czy czasem nie zająć swojego, ale nic by to już nie dało i nie zmieniło jego wcześniejszych słów.

Ponownie położył się obok Hua Chenga tym razem przodem do niego na wyciągniętym na poduszce ramieniu i nieśmiało położył dłoń na jego boku. Z drugą ręką nie wiedział co zrobić, więc włożył ją pod policzek śpiącej osoby. Nie zbudził jej ten ruch, więc mógł lepiej przyjrzeć się młodzieńczej twarzy, którą oświetlał jedynie blask księżyca.

Podniósł rękę z jego ciała. Nieznacznym ruchem odsunął długie czarne włosy i dotknął drugiego policzka. Był miękki i gładki. Przesunął po nim palce dalej i dotknął płatek ucha. Miał tam srebrne kolczyki z małymi motylkami. Jeden ze szkarłatnym świecidełkiem zamiast brzucha owada, a w górnej części ucha przeciągnięty przez dwie dziurki jeden długi kolczyk, na którym także był motyw tego zwiewnego owada.

Xie Lian dotknął go i zastanowił się, dlaczego chłopak tak bardzo lubił motyle? Wiedział o ich symbolice, więc kiedy teraz się nad tym bardziej zastanowił, to pomyślał od razu o jednym z jego głównych znaczeń: nadchodzące zmiany.

Czyżby San Lang pojawił się, by zmienić moje życie? Jako przewodnik wyciągający do mnie rękę i pomagający odnaleźć tę właściwą drogę? – Potarł srebrnego motylka kciukiem. – Może... może jeśli to byłbyś ty i jeśli w jakiś sposób mnie zaakceptujesz, to mógłbym...

Wpatrywał się w jego usta, głaszcząc skroń i włosy. Nie wiedział, czy powinien trwać w tej złudnej nadziei, ale był to najlepszy czas w jego życiu, więc postanowił trzymać się tej nikłej szansy nawet i godzinę lub dzień dłużej.

Naprawdę się cieszę, że cię spotkałem. Choćby dla takich chwil jak ta. – Pomyślał i bardzo powoli musnął usta chłopaka swoimi. Było to tak subtelne, jak dotyk motylich skrzydeł i student nawet się nie obudził.

Teraz naprawdę jesteśmy parą, San Lang.

Nagle przypomniał sobie o czymś i choć niechętnie, znów wyszedł z łóżka. Odnalazł na krześle swoje spodnie i wygrzebał coś z kieszeni. Wrócił po raz kolejny do łóżka i sprawdził, czy jego towarzysz na pewno śpi. Przekręcił się na brzuch i oparł na łokciach. Nadgarstek śpiącego obwiązał kilkukrotnie rzemykiem i uśmiechnął się.

Zawsze staram się dotrzymywać obietnic. – Przeszło mu przez myśl i zaśmiał się.

Ponownie ułożył swoje ciało plecami do piersi śpiącego, okrywając się jego ramieniem i z uśmiechem zdobiącym usta zasnął.

* * *

Chłodny ranek i słońce wpadające przez odsłonięte zasłony zbudziło dwójkę śpiących w jednym wąskim łóżku mężczyzn. Otworzyli oczy niemal w tym samym momencie. Xie Lian nasunął wyżej kołdrę na głowę, a Hua Cheng schował się za nim.

– Dzień dobry, gege. – Pierwszy odezwał się młodszy chłopak, ściskając ciało Xie Liana. – Powiedz mi, że to nie jest sen i że naprawdę spałeś dziś ze mną.

– Dzień dobry, San Lang. Jeśli to sen, to tkwimy w nim razem i lepiej, żebyśmy się nie budzili, bo też mi się podoba.

Nos studenta zanurkował w opadające na kark włosy profesora i na jedwabistej skórze pozostawił na chwilę swoje usta.

– Słyszałeś kiedyś, aby ktoś oszalał od tego, jak wiele radości może dać mu obudzenie się przy boku jakiegoś profesora po trzydziestce?

Xie Lianowi bardzo spodobało się to psotne pytanie.

– Po trzydziestce... Bliżej mu do czterdziestki, czy jeszcze jest w tej dolnej granicy "po trzydziestce"?

– Zdecydowanie jest to dolna granica.

– A mógłbyś sprecyzować jeszcze "jakiegoś"?

– Przystojnego profesora, lubującego się w historii, zawsze uśmiechniętego, mającego wiele niesamowitych twarzy i słabą głowę – wymienił bez zastanowienia.

– Hm... tak się składa, że znam taką jedną osobę. Ale czy słyszałem, aby ktoś z jego powodu oszalał? – Wydał z siebie zamyślony odgłos "hmm" i odparł pewnie: – Niestety nie. Jesteś pierwszym i chyba jedynym.

– Muszę być naprawdę szczęściarzem, że nikt mi go wcześniej nie ukradł – powiedział to z nieukrywaną ulgą.

– A podobno masz tylko szczęście do hazardu i roślin. Jednak do innych spraw także, jak słyszę – stwierdził, śmiejąc się wesoło.

– W przeciwieństwie do gege nie mam za to szczęścia do alkoholu. Jestem wysoce nieekonomiczny. Śmiem nawet stwierdzić, że lepiej mnie ubierać, niż spróbować spić.

– Tak, tym na pewno bardzo się różnimy. Jak sam widziałeś, nie umiałem iść prosto nawet po jednym małym drinku.

– En. Dlatego mam prośbę do gege. Tylko prosiłbym o pozytywne jej rozpatrzenie.

– Najpierw powiedz co to takiego. – Był szczerze ciekawy, co jego uczeń wymyślił.

– Niech gege mi najpierw obieca – nalegał.

– Niech będzie, San Lang. – Nie potrafił dłużej odmawiać temu chłopakowi. – Zaufam cwanemu lisowi, cokolwiek by to nie było. A teraz powiedz, co ci właśnie obiecałem?

– Że nie będziesz już pił alkoholu, jeśli nie będzie mnie w pobliżu.

Xie Lian roześmiał się.

– Dobrze. Mogę obiecać. Nie jest to nic trudnego, bo jak sam widziałeś, nie powinienem tykać nic, co ma procenty.

– Ależ gege. Nie powiedziałem, żebyś nigdy nie pił, tylko jeśli będziesz pił, to zawsze blisko mnie. Boję się, że jak inni zobaczą twoją uroczą stronę, to będą cię chcieli na wyłączność, a ja nie zamierzam się dzielić.

– Chcesz mnie na wyłączność? – zapytał rozbawiony jego słowami.

– Owszem, tak jak teraz mam gege w swoim łóżku i pod jedną kołdrą, tak chciałbym, aby to się nie zmieniło. I aby gege nie spał z nikim innym.

Mężczyzna nie odzywał się. Słowa Hua Chenga za bardzo go uszczęśliwiły. Chyba jednak ta nocna pijacka rozmowa nie zmieniła tylko jego myśli i dała więcej odwagi. Chłopak także przestał się hamować.

– Jeśli naprawdę nalegasz, mogę ci to obiecać. Nie będę dzielił łóżka z nikim innym. – Uśmiechnął się. – Ale nie liczy się, jeśli będę z kimś w jednym pokoju i przysuniemy do siebie dwa osobne materace? – spytał, chcąc się podroczyć.

– Gege... a o kim dokładnie mówisz? – Jego ton stał się chłodniejszy.

– Na przykład o Lang QianQiu albo Quan Yizhenie.

– Wykluczone. Musiałbym spać pomiędzy wami.

– Dobrze, dobrze, tak tylko zapytałem.

– Gege lubi sobie żartować moim kosztem?

– Twój profesor nie jest człowiekiem żartującym sobie ze swoich studentów, zwłaszcza tych najlepszych.

– Dobrze, jeśli tak mówisz, to muszę ci uwierzyć na słowo.

Leżeli tak jeszcze przez chwilę, nie zmieniając pozycji i nie sprawdzając, czy to nie czas, żeby się wymeldować. Słońce na razie było stosunkowo nisko, na tyle, ile mogło być na początku grudnia, więc bez ustaleń stwierdzili, że nacieszą się jeszcze swoją bliskością.

– Mam dla ciebie prezent, San Lang.

– Naprawdę? – Otworzył szerzej oczy.

Xie Lian zabrał głowę z ramienia chłopaka.

– Sam zobacz.

Heterochromiczne tęczówki spojrzały wzdłuż swojego ramienia i zatrzymały się na nadgarstku. Opleciony był kilkukrotnie białym rzemykiem, a na nim wisiał kluczyk.

– Czy to klucz do serca gege?

– Nieee! San Lang! – Zaczął się śmiać i z powrotem opadł na jego ramię. – To tylko obiecany klucz do mojego gabinetu. Nie cieszysz się?

– Cieszę... choć więcej radości sprawiłby mi wspomniany wcześniej klucz.

– Przecież wiesz, że tamte drzwi są zawsze otwarte.

– No właśnie. Są otwarte dla wielu osób, a ja bym chciał klucz do drzwi, gdzie będzie tylko gege i ja. – Ciągle się upierał przy swoim.

Xie Lian chwycił za kluczyk i przesunął go po cienkim pasku. Palce Hua Chenga wygięły się i pochwyciły jego dłoń.

– Dziękuję, gege. Dzięki temu będziemy mogli częściej się widywać. Bardzo się cieszę.

– Mam taką nadzieję.

Leżeli jeszcze pół godziny, rozmawiając na błahe tematy i, jak mieli w zwyczaju, żartowali sobie. Hua Cheng nie wspomniał o obiecanym pocałunku, nie chcąc sprawić tym nauczycielowi kłopotu. Był pewny, że prędzej czy później do tego dojdzie i choć miał na to ogromną ochotę, to nie zamierzał popędzać zdarzeń. Uważał, że mieli na to jeszcze dużo czasu.

Po wyściskaniu się w łóżku w końcu wstali i wzięli prysznic. Tym razem młodszy chłopak poszedł pierwszy, a po nim dopiero profesor. W windzie przypomnieli sobie, jak Xie Lian uwieszał się na swoim uczniu i dyskretnie rozejrzeli za ukrytymi kamerami. Na szczęście żadnych nie znaleźli. W pobliskiej śniadaniarni zjedli duże i bardzo pożywne śniadanie, które popili zieloną herbatą. A po nim na deser zjedli ciasto z kawą.

Dopiero w południe wyruszyli z powrotem. Droga tym razem odbyła się bez przeszkód, więc u siebie byli po piętnastej.

Ten wyjazd dużo dla nich zmienił. Hua Cheng zobaczył, jak Xie Lian zachowuje się w towarzystwie innych osób i jak różne jest to, kiedy byli tylko w dwójkę. Tylko przy nim uśmiechał się tak radośnie, tylko jemu pozwalał na rzeczy, które rozpalały ich wzajemnie. Dobrze pamiętał smak jego ciała, miękkość włosów i zarys twardych mięśni – nigdy by nie zgadł, gdyby mężczyzna nie pozwolił mu na taką swawolę w łóżku. W jego oczach był doskonały. W każdym calu. Cokolwiek nowego się o nim dowiadywał, jego uczucia tylko wzrastały.

Hua Cheng poznał kolegów profesora i jak się okazało, byli to tacy sami młodzi ludzie jak on. Trochę szaleni, trochę kłopotliwi, mający swoje specyficzne charaktery, ale wszyscy szanowali profesora, z Quan Yizhenem na czele. On najbardziej go zaskoczył. Nie tylko przez niezwykłą balladę zaśpiewaną i zagraną z taką ekspresją i ukrytymi w niej uczuciami, jakie żywił do Xie Liana. W chłopaku było takie samo ciepło, jakie wyczuwało się od profesora. Nawet nie potrafił być już o niego zazdrosny, bo Quan Yizhen musiał wiedzieć o trzydziestolatku więcej niż wszyscy inni i całym sercem go wspierał, a w każdy wers utworu włożył swoją troskę i wsparcie.

Rozmyślając o profesorze, dotknął swój ulubiony kolczyk z motylkiem i uśmiechnął się. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro