15. Specjalna dedykacja
– Jak się nazywa wasz zespół? – zapytał Hua Cheng, kiedy usiedli na kanapie. On, Xie Lian oraz Quan Yizhen na jednej, a naprzeciwko, po drugiej stronie stołu Feng Xin, Mu Qing i siedzący pomiędzy nimi Lang QianQiu. Dwaj mężczyźni z niewiadomych powodów nadal byli źli, więc nie można było pozwolić, aby siedzieli niebezpieczne blisko siebie. Nikt nie chciał zobaczyć, jak dochodzi do rękoczynów. Może z wyjątkiem Quan Yizhena, lecz na pewno chciał tego uniknąć na kwadrans przed ich występem.
– Nazywamy się "Podziękowanie za litość".
– Naprawdę? – dopytywał Hua Cheng. – Nie spodziewałem się takiej nazwy. Obstawiałem coś w rodzaju... – zamyślił się i obrzucił spojrzeniem wszystkich członków zespołu – "Mroczni żniwiarze" albo "Diabły nocy" – zgadywał.
– Ha, ha. – Zaśmiał się Quan Yizhen. – Czy to oznacza, że ta nazwa do nas nie pasuje?
– Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu nie myślałem o takiej normalnej nazwie, ale z pewnością kryje się za tym jakaś historia.
– En – odparł chłopak, nic więcej nie dodając. Hua Cheng jednak był tym zaintrygowany, dlatego dopytał.
– Kto ją wymyślił?
– Cała nasza czwórka – odezwał się tym razem Lang QianQiu.
– Jeśli chcesz wiedzieć więcej, zapytaj Xie Liana – dodał Feng Xin.
– Ale to dziwne, że przychodzisz na nasz koncert, słyszałeś nasze piosenki, a nawet nie wiedziałeś, jak się nazywamy – rzekł chłodnym tonem Mu Qing i przewrócił oczami.
– Dobra, dość o naszej nazwie. – Nagle wtrącił się do rozmowy Quan Yizhen, wyczuwając zbliżającą się kolejną kłótnię. – Xie Lian i Hua Cheng – zwrócił się do dwójki obok niego – chyba jednak nie porozmawiamy sobie teraz, bo zaraz będzie nasz występ.
– Jasne, nie przejmujcie się nami. I tak już wkrótce będziemy was oglądać z sali – rzekł Xie Lian z uśmiechem.
– To lecimy! – zarządził Quan Yizhen, którego kita z gęstymi kręconymi włosami podniosła się razem z nim do góry. – Nie życzcie nam powodzenia, bo nie jest nam potrzebne. Jesteśmy i tak niesamowici! Ha, ha!
Profesor również się zaśmiał, pierwszy wstał i przerzucił swoją czarną skórzaną kurtkę o oparcie krzesła. Mu Qing i Feng Xin od razu zwrócili uwagę i skomentowali lisa uśmiechającego się z jego pleców, ale mężczyzna nie przejmował się ich kąśliwymi uwagami.
Kiedy wszyscy zobaczyli białą łasicę u studenta, nic nie powiedzieli, ale kąciki ust drgały im od powstrzymywanego śmiechu. Członkowie zespołu podnieśli się, przybili sobie "piątkę" i wyszli. Ostatni był Quan Yizhen, który w ostatniej chwili odwrócił się w drzwiach.
– Niezłe koszulki. Załatwcie mi też takie – rzekł z szerokim uśmiechem, po czym zamknął za sobą drzwi.
Xie Lian zaśmiał się cicho i powiedział:
– Przepraszam za nich i za ich zachowanie. To naprawdę dobrzy młodzi ludzie, ale myślę, że naszymi ubraniami będziemy się trochę wyróżniać.
– Nie przeszkadza mi to, gege. Inni mogą sobie myśleć, co chcą. Ja mam coraz mniejszą ochotę ściągać z siebie ten T-shirt. Chyba od dziś będzie on moim ulubionym. – W końcu, pierwszy raz, odkąd weszli do tego pomieszczenia, wygiął usta w uśmiechu. – Byłem zdziwiony, że to właśnie Quan Yizhen należy do zespołu. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłby na czymś grać.
– Cóż, sam zaraz zobaczysz, że z jego temperamentem to nie jest aż takie zaskakujące. – Złapał chłopaka za rękę i zaczął prowadzić do wyjścia.
Choć Hua Cheng nie miał nic przeciwko, a wręcz był szczęśliwy, że w końcu profesor sam wykonał krok w jego kierunku, to był zdziwiony, że go nie puścił, nawet jak wyszli z pomieszczenia dla personelu. Zrozumiał, skąd wzięła się ta beztroska, kiedy wkroczyli na główną salę i zalała ich ogromna, zwarta masa ludzi. Głośno wiwatowali, skacząc i szalejąc po całej dusznej sali, więc dwójka mężczyzn całkowicie wtopiła się w otoczenie.
Przeciskając się między ludźmi, łatwo było im się zgubić, więc Hua Cheng starał się nie zmniejszać uścisku. Nikt nie zwracał uwagi na dwójkę mężczyzn, a tym bardziej nie patrzył poniżej pewnego poziomu, więc ich mały sekret pozostał niezauważony.
Na scenie nie było jeszcze "Podziękowania za litość", więc stanęli w znacznej odległości od sceny i Xie Lian, przekrzykując tłum, zapytał swojego studenta:
– San Lang, jesteś spragniony?
Oj, gege... w obecnej sytuacji jestem bardzo spragniony, ale chyba nie tego, o czym myślisz.
– En – odparł, patrząc Xie Lianowi prosto w oczy.
– Przepraszam, całkiem wyleciało mi z głowy. Na pewno jesteś też głodny.
– En – przytaknął ponownie, choć pomyślał o zupełnie innym głodzie.
– Tak podejrzewałem. – Masował czoło, czując wyrzuty sumienia. – Naprawdę przepraszam, marny ze mnie organizator tej wycieczki. Ale mamy jeszcze kilka minut do rozpoczęcia, więc może się czegoś napijemy, a zjemy później wszyscy razem? Tu obok jest bar.
Hua Cheng zamyślił się i powiedział poważniej:
– Może piwo? Gege ma ochotę? Jeśli tak, to pójdę kupić.
– Ja cię zaprosiłem, więc mi na to pozwól.
– No dobrze – zgodził się, choć z ociąganiem i wyraźnymi oporami. – Nie będę się dziś z gege kłócił, ale musisz mi obiecać, że jak ja cię gdzieś zaproszę, to będziesz tak samo ugodowy jak ja dzisiaj.
– San Lang, jesteś naprawdę cwanym lisem, ale niech ci będzie. – Obaj byli mężczyznami, więc mógł zrozumieć potrzebę zaproszenia kogoś do restauracji czy kina i zapłacenia za niego rachunku.
Chłopak o długich czarnych włosach nachylił się nad uchem profesora i powiedział niskim głosem:
– Dziękuję. Wiedziałem, że z gege zawsze dojdziemy do porozumienia.
Odprowadzany wzrokiem Xie Lian poszedł do baru po napoje. Dwudziestodwulatek w końcu został sam i miał kilka minut, żeby pozbierać myśli. To, gdzie się znaleźli i co robili, zdecydowanie wyglądało jak ich druga randka. Wspólne pojawienie się w miejscu publicznym i przedstawienie znajomym było ze strony profesora krokiem odważnym i dającym chłopakowi odczucie, że zamiary starszego mężczyzny są poważne.
Ledwo rozstali się, a już za nim tęsknił. I jeszcze to dzisiejsze wzięcie go za rękę – mężczyzna zrobił to bez żadnego zawahania, jakby było to całkowicie naturalne.
Może gege też się zazwyczaj wstrzymuje?
Patrzył, jak mężczyzna stoi przy ladzie i zabiera z niej dwie szklanki. Rozgląda się w jedną i drugą stronę, zwinnie omijając skaczących ludzi i nie rozlewając ani kropli. W jednej dłoni niósł dużą szklankę ze złocistym trunkiem i wysoką na palec białą pianką, w drugiej pomarańczowo-czerwony napój.
Podał chłopakowi piwo i stuknął się z nim szkłem.
– Za dobrą zabawę! – Starał się przekrzyczeć ludzi i dźwięki wydobywające się z głośników.
– I za nas! – dodał Hua Cheng.
Xie Lian mrugnął, jakby przyswajając sobie słowa chłopaka, a potem zaśmiał się i upił łyk. Chłopak zrobił to samo. Chmielowy trunek był mocno schłodzony, więc bardzo dobrze smakował w tak dusznej przestrzeni. Przysunął się bliżej profesora i razem z nim patrzył na scenę, gdzie właśnie jedna z grup muzycznych skończyła swoją ostatnią piosenkę i robiła miejsce dla kolejnej.
– Co gege pijesz? Jaki to drink? – zagadnął.
– Chcesz spróbować? – To mówiąc, podniósł szklankę wyżej i przysunął chłopakowi do ust.
– Czy to sok grejpfrutowy? – zapytał, czując gorycz.
– En.
– To gege nie kupił sobie drinka?
– Nie – przyznał i zabrał od chłopaka swoją szklankę. – Możesz się ze mnie śmiać, ale mam bardzo słabą głowę i dlatego staram się unikać alkoholu.
– Naprawdę? – Właśnie przyszła mu do głowy pewna myśl. – Chyba nie może być aż tak źle, żebyś upił się już po jednym łyku.
– Ha, ha, nie, tak źle ze mną nie jest, ale niewiele więcej jest potrzebne, żeby zakręciło mi się w głowie. To nic, mną się nie przejmuj. Lubię soki i ten bar posiada ich szeroki wybór.
– Rozumiem. Nic nie szkodzi, że nie tolerujesz alkoholu. Nie jesteś jedynym, który ma z tym problem.
– Tak samo jest z tobą, San Lang? – Spojrzał na młodzieńca zaskoczony.
– Ze mną? – Zaśmiał się. – Dokładnie, też posiadam pewien problem, ale całkiem przeciwny do gege. Podobno mam zbyt mocną głowę, ale jeszcze nie miałem okazji tego sprawdzić. – Ponownie upił kilka łyków zimnego, lecz rozgrzewającego go od środka piwa. – Rzadko kiedy byłem zapraszany na zakrapiane imprezy, a kiedy jednak ktoś odważył się to zrobić, to najczęściej odmawiałem. Jednak nie zawsze mogłem wymigać się od oficjalnych przyjęć, w których uczestniczyła moja rodzina. Raz wciągnięto mnie w pijacką zabawę, coś w stylu "kto wypije więcej". Niestety nie wiem, jaki jest mój limit, gdyż po dwóch godzinach zostałem na placu boju sam i wróciłem do domu.
– Dziękuję, że mnie uprzedzasz. Na pewno nigdy nie wyzwę cię na taki pojedynek.
– Dlaczego? – Uśmiechnął się, a jego czerwone oko bardziej się roziskrzyło. – Mnie nie trzeba żadnego alkoholu, żeby być pijanym. Wystarczy, że gege jest koło mnie, trzyma mnie za rękę lub głaszcze po głowie i mówi miłe rzeczy. Od razu jestem pijany, cały świat nabiera barw i czuję się jak na rollercoasterze.
Obaj przez chwilę przyglądali się zawartości swoich szklanek.
– Mimo wszystko uważam, że nawet w tym z tobą przegrywam – przyznał w końcu Xie Lian.
Bo twoja obecność działa na mnie równie mocno, co moja na ciebie. Również nie potrzebuję do tego żadnego alkoholu.
– Jeśli gege nie spróbuje... – Nie dokończył. Przesunął wzrok po twarzy mężczyzny niżej, aż do obu dłoni, które mocno trzymały za szklankę.
Gege, ty nie musisz próbować. Wiesz, tak samo jak ja, bo też mnie...
Na to odkrycie jego piwo prawie wyślizgnęło mu się z dłoni. Na szczęście reakcja profesora była niemal natychmiastowa i podtrzymał dno, zanim całkowicie wyleciało spomiędzy palców chłopaka. Nic nie powiedział, tylko podsunął dłoń wyżej, aby Hua Cheng mógł pewniej złapać szklankę. Opuszczając rękę wzdłuż ciała, ich palce już splatały się ze sobą.
– Tym razem nie puszczaj – polecił starszy mężczyzna.
– Obiecuję, że już nie puszczę – odparł, wiedząc, że to, o czym mówią, nie było tylko szklanką z piwem.
Zaraz po tych słowach na scenę weszła cała czwórka zespołu "Podziękowanie za litość". Zaczęli ustawiać instrumenty. Każdy podłączał swój, więc już można było odgadnąć, kto na czym grał. Feng Xin na gitarze elektrycznej, Lang QianQiu gitarze akustycznej, Quan Yizhen był perkusistą, a Mu Qing basistą i wokalistą.
W końcu ustawili się, sprawdzili brzmienia na swoich instrumentach i Mu Qing podszedł do mikrofonu.
– Jeden, jeden, dwa, trzy. – Sprawdził głośność.
Jego czysty, łagodny i spokojny głos wypełnił salę. Przez widownię przebiegały głośne rozmowy i gwizdy. Mężczyzna przyłożył jedną dłoń do gryfu, drugą na struny i biorąc głęboki wdech, krzyknął:
– Gotowi na rozpierdol tej budy?!
Hua Cheng drgnął na te słowa, ale kątem oka zobaczył, że jego profesor się uśmiecha.
Sala wypełniła się wrzaskami, które dorównywały głosowi z mikrofonu. Wokalista uśmiechnął się pod nosem i obrócił do pozostałej trójki, dając im znak głową.
Z głośników zaczęły rozbrzmiewać spokojnie i melodyjne dźwięki gitary. Lang QianQiu rozpoczął pierwszy utwór. Lecz te nastrojowe nuty nie trwały długo, bo ledwo się zaczęły, gdy nagle z ogromną siłą cała czwórka zaczęła grać. Ściany i żołądki ludzi podskoczyły, by już po chwili wypełnił je głośny i donośny śpiew wokalisty. Uśmiechał się dziko, gdy krzyczał słowa piosenki.
Ach. Więc Mu Qing to typ człowieka, który pozwala sobie na tak silne emocje tylko na scenie i wobec Feng Xina – pomyślał Hua Cheng, wsłuchując się w jego czysty głos i wyraźne dźwięki każdego instrumentu.
Nie spodziewał się tego. Choć mężczyzna wydawał się dość cichy, kiedy się odzywał, czuć był w jego głosie szyderstwo, ale będąc na scenie, rozpierała go młodzieńcza energia. Bardzo pozytywna.
Utwory następowały po sobie jeden za drugim. Osoby na estradzie nie robiły przerw, ale nawet grając swój dziesiąty kawałek, nie było widać u nich zmęczenia. Quan Yizhen szalał na perkusji, a z każdą kolejną minutą dawał z siebie tylko coraz więcej. Feng Xin ze swoją gitarą elektryczną przodował. Każde jego uderzenie w struny było perfekcyjne, Lang QianQiu ocieplał jego tony, dodając te wydźwięki, których nie mógł uzyskać inny muzyk na scenie, a Mu Qing ze swoim basem i mocnym głosem łączył wszystkie dźwięki, jakby płynęli na tej samej łodzi. Ich wykonania były bardzo harmonijne i widać było, jak dużo czasu poświęcali na wspólne ćwiczenia. Gdyby zabrakło któregoś z tej czwórki, każdy odczułby ten brak, bo tylko razem tworzyli zespół o dziwnej nazwie "Podziękowanie za litość".
– I jeszcze na zakończenie mamy balladę – rzekł do mikrofonu Mu Qing po wykonaniu ostatniego kawałka z ich standardowego repertuaru. – To specjalny utwór stworzony przez naszego perkusistę dla jego najlepszego przyjaciela.
– Czy to o tobie mowa, gege? – zapytał Hua Cheng z uśmiechem, spoglądając na mężczyznę obok.
– Nie mam pojęcia – odparł szczerze. – Sam jestem zaskoczony, ale prawdopodobnie nie chodzi o mnie. Quan Yizhen ma dużo znajomych.
Ale niewielu przyjaciół – dodał w myślach.
Quan Yizhen wstał z miejsca za bębnami i podszedł do Lang QianQiu, biorąc z jego rąk gitarę akustyczną. Widownia, jak i osoby na scenie były zdziwione. Nikt dotąd nie słyszał, aby ten perkusista potrafił grać na jakimkolwiek innym instrumencie. Młody chłopak jednak założył pasek gitary i przejechał po strunach palcami. Nie miał piórka, ale go nie potrzebował. Poprawił swoją kitę, podszedł do mikrofonu i zaczął przemawiać z bardzo subtelnym i niepodobnym do niego uśmiechem.
– To dla wspaniałego człowieka, którego zwą Bogiem Zbieraczem. – Rozejrzał się po sali i zatrzymał wzrok na osobie stojącej obok Hua Chenga. – W jego zawodzie często poszukuje się rzeczy zapomnianych przez czas. On takie przedmioty odnajduje i daje im kolejne, nowe życie. Jest najlepszy w tym co robi, dlatego jego znajomi, wiedząc o jego pasji, nadali mu to przezwisko. – Zaśmiał się, tak samo jak słyszący te słowa Xie Lian. – To piosenka dla ciebie.
– Litujesz się nad wszystkimi, lecz czy pozwolisz, by ktoś zlitował się nad tobą? – Pierwsze ciche słowa wstępu opuściły usta Quan Yizhena, kiedy uderzył w struny. Po nich zaczął śpiewać balladę dla człowieka, którego sobie najbardziej cenił.
"Czy nie warto porzucić w końcu tę drogę, obrać w życiu nowy cel?
Czy nie czas, by zmienić stare nawyki, wkroczyć na zupełnie nową ścieżkę i zrobić pierwszy krok w nieznane?
Zasłużyłeś na szczęście, które masz na wyciągnięcie ręki.
Spróbuj zaufać, pokochać i zaznać prawdziwego życia.
Ta podróż w nieznane, jak skok w głębiny – nie wiedząc, co czeka cię na dnie.
Lecz czy to ma znaczenie?
Czy mogłoby cię coś powstrzymać?
Czy istnieje na świecie jakaś siła, która mogłaby cię zatrzymać?"
Quan Yizhen przerwał na chwilę śpiew, nadal nie spuszczając wzroku z przyjaciela. Grał przejmującą melodię, nawet nie patrząc w dół na struny, jakby jego palce doskonale znały instrument, dla wszystkich całkowicie nowy w jego rękach.
Xie Lian patrzył na chłopaka na scenie, którego oświetlały reflektory, ale on grał i śpiewał piosenkę tylko dla jednego człowieka, za nic sobie mając setki ludzi, których oczy były skierowane wprost na niego.
Xie Lian, poza muzyką, w uszach słyszał mocne bicie swojego serca. O wiele szybsze i głośniejsze niż zazwyczaj. Czuł jak dłoń, którą trzyma chłopaka obok, drży lekko i zaczyna się pocić. Nie chciał tego. Nie chciał także słuchać dalszych słów piosenki, ale nie potrafił odwrócić wzroku od przyjaciela.
"Nie należysz do świata zasnutego czerwoną mgłą.
Znajdź miejsce poza nim, bo nie jesteś sam.
Nie jesteś na to skazany, więc porzuć obawy, wyciągnij z otchłani dłoń i chwycić tę niewidzialną nić.
Rozejrzyj się – ta przeszłość minęła i nic jej już nie zmieni.
Nie bój się prosić o pomoc i wskazanie drogi.
Nie rób wszystkiego zawsze sam, nie zadręczaj się wydarzeniami wczorajszego dnia.
Teraz jeden gest, jeden uśmiech, jedna miłość, jeden człowiek są w stanie zmienić wszystko, bo sam dobrze wiesz, co widzisz, patrząc na tę osobę.
Prawdę i odpowiedzi masz tak blisko, są one wyryte na twoim ciele, jesteś nią naznaczony od dawna.
Nie uciekaj, nie goń za tym, co było.
Idź naprzód, nie stój w miejscu.
Żyj swoim życiem, bądź w końcu wolny i szczęśliwy.
Przyznaj, że ci na kimś zależy. Zaufaj temu uczuciu.
Daj mu szansę, której nie dajesz nikomu.
Chwyć wyciągniętą do ciebie dłoń, bo masz kogoś obok siebie.
Posłuchaj choć raz serca, daj się ponieść chwili, wykrzycz emocje i przez lata narastający żal.
Nie ukrywaj się za maską, gdyż pod nią jesteś taki sam, jesteś zawsze takim samym dobrym człowiekiem".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro