Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Mój profesor zaskakuje mnie na jeszcze więcej sposobów

Ostatnie w tygodniu zajęcia ze starożytnej historii zaczęły się całkiem zwyczajnie. Profesor przywitał się, zapytał Hua Chenga o chronologiczne zestawienie pierwszych pięciu cesarzy Japonii, a potem rozpoczęły się wykłady, których tematem była starożytna Mezopotamia.

Włączył rzutnik, pokazał kilka zdjęć i swoim zwyczajem zaczął chodzić wzdłuż sali. Cały czas mówił i obserwował swoich uczniów. Z każdym nawiązywał krótki kontakt wzrokowy i uważnie obserwował, czy jego słowa są zrozumiałe i czy nie ma w oczach studentów niezrozumienia. Większość na szczęście słuchała z uwagą, więc profesor podszedł do tablicy i zaczął pisać na niej najważniejsze daty i wydarzenia z zamierzchłych czasów świetności tego kraju.

Słyszał za sobą szelest kartek i ciche miarowe ruchy końcówek długopisów na papierze. O dziwo tego dnia Ke Mo wydawał się bardzo cichy, choć profesor nie dostrzegł, aby w końcu zainteresował się nauką.

Przystanął nadal tyłem do rzędów krzeseł i poczuł ukłucie wzdłuż karku, a po nim głośne słowa.

– Na drugiej!

Cokolwiek to znaczyło, nakazał swemu ciału szybki ruch przeciwny do komendy, czyli w lewo, a w miejsce swojej głowy wystawił otwartą lewą dłoń, w drugiej ciągle trzymając pisaka do specjalnej tablicy suchościeralnej.

Gdyby się zawahał, tył jego głowy spotkałby się z pięknym czerwonym jabłkiem, ale przez swój błyskawiczny ruch ów owoc wylądował idealnie w dłoni.

Na auli zapanowała grobowa cisza. Każdy przerwał pisanie, gdyż to, co się stało, nie wróżyło nic dobrego, a wręcz bardzo złego.

Rzucenie w profesora jabłkiem nie było zwyczajnym przeszkadzaniem w zajęciach. To był celowy zamiar skrzywdzenia kogoś. A w tym wypadku nauczyciela. Tego nauczyciela.

Przez głowy wszystkich przelatywały teraz tysiące najgorszych obrazów, jakie mogły spotkać za karę ich rocznik. Testy, sprawdziany, pytania, szczegółowy test zaliczeniowy lub co gorsza – ustny! Nie, tych strasznych spekulacji było zdecydowanie za dużo, by myśleć o nich tak intensywnie, dlatego, zamiast nadal się głowić nad tym, co diabelski profesor dla nich wymyśli, wszyscy wstrzymali powietrze i z napięciem wpatrywali się w środek sali.

Xie Lian przez kilka kolejnych sekund stał nieruchomo w swoim miejscu, nie kończąc pisać zaczętego słowa, ale też nie obracając się twarzą do studentów. Cokolwiek myślał, jakikolwiek wyraz twarzy teraz miał – nikt nie mógł zgadnąć, jaki on był. Trwał tak prawie minutę, otoczony ciszą tak namacalną, że pewnie mógłby rozszarpać ją palcami. Gdyby chciał.

Jednak jedyne co zrobił po minucie trzymania swoich studentów w niepewności, sprawdzając specjalnie lub nie granice ich wytrzymałości psychicznej, to dokończył pisanie słowa na tablicy i postawił kropkę.

Zupełnie niespiesznie zamknął pisak i odłożył go na miejsce, po czym obrócił się przodem do uczniów. Na jego twarzy nie było uśmiechu, jego oczy nie błyszczały radośnie jak zawsze. Takiego Xie Liana wszyscy widzieli po raz pierwszy.

– Panie Ke Mo. – Rozbrzmiał donośny i nasączony mocą głos profesora, który przeciął jak błyskawica powietrze i zaatakował wysokiego chłopaka w ostatnim rzędzie krzeseł.

Nikt nie obrócił głowy i nie spojrzał na wywołaną osobę.

– Czy mógłby pan do mnie podejść? – poprosił, lecz jeśli to była prośba, to umysły studentów napawały się trwogą, jak mógłby brzmieć rozkaz opuszczający jego gardło.

Dziwnie było słyszeć nauczyciela zwracającego się do kogoś per pan.

– Panie Ke Mo, czy dobrze mnie słychać tam na górze, czy może coś się stało, że nie może pan do mnie przyjść? – zapytał jeszcze raz, tym razem ostrzej.

Chłopak w końcu podniósł się z miejsca. Wydawał się nieustraszony, ale jego drgające nerwowo kąciki ust, blada cera i kropelki potu na czole nie pozwalały mu na ukrycie strachu.

– Zapraszam – ponaglił profesor, na co futbolista zrobił pierwszy niepewny krok między nogami innych uczniów a krzesełkami z niższego rzędu. Szedł bardzo powoli, jakby w nieskończoność chciał odwlec to, co czekało na niego przy brązowym dębowym starym biurku.

Z pewnością to nie był jego najszczęśliwszy dzień i najlepszy żart, jakiego się dopuścił na tej uczelni.

Profesor nie spuszczał z niego wzroku, nawet gdy ten jeszcze bardziej blady stanął przed nim. Różnica ich wzrostu wynosiła ponad dwadzieścia centymetrów, ale Ke Mo spoglądając na profesora, czuł się w tej chwili od niego niższy.

– Panie Ke Mo. – Zaczął mówić ciszej, co nie znaczyło, że jego głos był przyjemniejszy. – Od dziś jesteśmy na pan, więc proszę mieć to na uwadze, jeśli będzie się pan do mnie zwracał z jakimś pytaniem, prośbą lub innymi sprawami. – Chłopak kiwnął głową, nie mogąc się zmusić do powiedzenia słowa. – Jestem osobą bardzo tolerancyjną i wyrozumiałą, ale pewne zachowania nie będę tolerowane. Może nie wyraziłem się dostatecznie jasno na pierwszych zajęciach, a może stwierdził pan, że to miejsce to plac zabaw, gdzie może się pan wygłupiać i nie szanować zaangażowania i szczerej chęci do nauki innych, ale muszę pana poinformować, że tak nie jest. Był pan w błędzie, jeśli tak pan uważał. Czy na razie wszystko pan rozumie, co powiedziałem?

Chłopak nie podniósł oczu wyżej niż czubki jego butów, ale udało mu się odpowiedzieć.

– Tak.

– Tak? – Profesor zrobił pół kroku w jego stronę.

– Tak, panie profesorze.

– Cieszę się, że pan to rozumie. Kolejna sprawa. Jeśli zamierza pan w przyszłości przeszkadzać na wykładach, to proszę się nie kłopotać uczęszczaniem na zajęcia. Proszę na nie zwyczajnie nie przychodzić.

Twarz Ke Mo na chwilę się zmieniła i zagościło na niej ulga. Myśl, że nie będzie musiał tu przychodzić, było naprawdę wspaniałą wiadomością, zwłaszcza teraz, kiedy tak bardzo podpadł.

– Proszę za to pojawiać się z początkiem kolejnego semestru. – Niezrozumienie pojawiło się w jego oczach, więc profesor wytłumaczył cierpliwie: – Zacznie pan od początku naukę starożytnej historii. Obaj zapomnimy, co tu się stało i z zupełnie białą kartką, niezapisaną jakimiś przypadkowymi incydentami, które miały tu miejsce, powtórzy pan ten przedmiot.

– Ale ja muszę... – Zaczął mówić, ale Xie Lian od razu mu przerwał.

– Panie Ke Mo. – Student natychmiast zamilkł. – Nie mam pojęcia, co pan musi. Sam pan to dobrze wie, dlatego na pewno pan rozumie, w jakiej się postawił sytuacji i co należy zrobić, aby nic nie stanęło na drodze pana świetlanej karierze sportowej. W żadnym razie nie będę panu kładł kłody pod nogi. – Zniżył minimalnie głos. – Proszę tylko pamięć, jakie zasady panują, kiedy jesteśmy tu razem, w tak licznej grupie. Nie każę się panu uczyć, bo to już sam pan zdecyduje, kiedy przyjdzie na to czas. Jedyne czego oczekuję to przestrzegania kilku prostych zasad, o których już pan dobrze wie. Czy może powinienem powtórzyć, aby pan je sobie utrwalił?

– Nie... proszę pana.

– Dobrze, może pan wrócić na miejsce. A, i jeszcze jedno – powiedział, zanim chłopak odszedł. – Proszę więcej nie marnować jedzenia na tak trywialne rzeczy jak zwrócenie na siebie uwagi wykładowcy. Zaręczam panu, że każdego obserwuję i jeśli będzie miał pan coś ważnego do powiedzenia, podzielenia się opinią, to wystarczy tylko podnieść rękę, jak robią to inni.

– Dobrze, panie profesorze.

W odpowiedzi Xie Lian tylko kiwnął głową i odłożył jabłko na swoje biurko. Zanim powrócił do prowadzenia zajęć i pisania kolejnych dat na tablicy, zerknął przelotnie na siedzącego jak zawsze w trzecim rzędzie San Langa i ku zdziwieniu, mógłby przysiąc, że mimo dłoni leniwie zasłaniającej dolną połowę twarzy, w tym ust, chłopak się śmieje.

Druga połowa wykładu przebiegła nadzwyczaj sprawnie i gładko, bez kolejnych niespodzianek.

Po tym jak wszyscy wyszli z sali i pozostał tylko on oraz najlepszy uczeń, Xie Lian pozwolił sobie wziąć głęboki oddech i wypuścić z płuc powietrze, łączenie z nagromadzonymi przez ostatnie wydarzenie nerwami.

– Gege, nie znałem cię od tej strony.

– Saaan Laaang – jęknął niemal błagalnie, lekko drżącym i zawstydzonym głosem. – Proszę, nie dobijaj mnie bardziej. Nie chciałem, aby poniosły mnie emocje, ale jego zachowanie całkowicie wytrąciło mnie z równowagi.

– Ha, ha, nic się nie stało. Dzięki temu mogłem poznać nowego gege, którego głos i mnie przeszywał na wskroś. W pewnym sensie podobało mi się to uczucie niepokoju.

– Nie mów takich rzeczy, nigdy nie chciałem pokazywać się tobie z tej strony – obruszył się, ale słowa chłopaka go ucieszyły.

– Ale to jest część ciebie.

– Ta niechciana, którą wolę trzymać zamkniętą.

– Nie ma po co, to w końcu nadal ten sam gege. Ty przynajmniej załatwiłeś to słowami. Ja byłem już gotowy powyrywać mu ręce, aby nigdy więcej nie odważył się podnieść na ciebie ręki – przyznał zupełnie szczerze.

– Dobrze, że tego nie zrobiłeś, bo musiałbym wykupić karnet do więzienia, żeby cię codziennie odwiedzać.

– A więc dobrze, że tego nie zrobiłem, bo nie słyszałem jeszcze o takich karnetach. Poza tym dni bez gege byłby tylko czarno-białe, nudne i zupełnie bezbarwne.

– Tak naprawdę, to miałem straszną ochotę odwrócić się z tym jabłkiem i cisnąć nim w głowę tego chłopaka.

– Szkoda, że tego nie zrobiłeś. Chciałbym to zobaczyć.

Profesor westchnął.

– Dziękuję San Lang za ostrzeżenie.

– Nie ma za co, gege. Cieszę się, że nic ci się nie stało.

– Przepraszam, ale nie chciałem ci dziękować przy nim. Nie wiem, czy pod tymi zwałami mięśni ma mózg, a pewnie będzie szukał teraz kogoś do wyładowania emocji. – Mówiąc to, nie zamierzał nikogo obrażać, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że ów chłopak mógłby sprawić kłopoty najlepszemu uczniowi.

– Nie musisz się o mnie martwić. Potrafię o siebie zadbać. A co do mojego okrzyku, to sam nie wiem, dlaczego zareagowałem takimi słowami.

– Idealnie odczytałeś tor lotu jabłka.

– A gege jeszcze idealniej je złapał. Byłem zaskoczony, że masz taki refleks. To było niesamowite – rzekł z uznaniem.

– W porę krzyknąłeś. Bez tego oberwałbym w głowę, a Ke Mo już więcej nie pojawiłby się na moich wykładach.

– Więc nasza współpraca przyczyniła się, aby ten chuligan nadal tu przebywał? – Przyłożył dwa palce do czoła i przymknął oczy. – Mogłem się nie odzywać – stwierdził ze śmiechem i profesor także się uśmiechnął.

– Zjesz ze mną jabłko? Szkoda, żeby się zmarnowało.

– Bardzo chętnie – powiedział i od razu wyrzucił z pamięci obraz twarzy Ke Mo. – Masz może nóż albo scyzoryk?

– ... Nie jest potrzebny – rzekł cicho profesor i skierował wzrok w bok.

Hua Cheng spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc, a potem na owoc. Kiedy uważnie mu się przyjrzał, dostrzegł w mocnej czerwieni jego skórki długie pęknięcie. Chwycił palcami jedną część i pociągnął. Jabłko samoistnie przepołowiło się na pół.

Spojrzał na kawałek w dłoni, potem na drugą część na biurku, aż w końcu na Xie Liana.

Dłoń mężczyzny była schowana w kieszeni spodni.

– W końcu rozumiem, jak to możliwe, że gege wytrzymał uścisk Quan Yizhena.

– To... tylko system obronny – wytłumaczył prawie przepraszająco. – Nie chciałem stracić ręki, kiedy witał się ze mną, mając wyśmienity humor.

Chłopak skinął głową, jakby doskonale wiedział, do czego zmierzają jego słowa.

– Gdy go poznałem, czułem, jakbym wsadzał rękę w imadło. – Na myśl o tym aż zabolały go palce.

– Zawsze przesadza z siłą, ale to bardzo dobry i szczery chłopak. Ciężko znaleźć lepszego przyjaciela. – Po tych słowach popatrzył przed siebie na puste krzesła i się zamyślił.

– Może nie powinienem być wścibski i ciekawski, ale mógłbyś mi coś o nim opowiedzieć? To znaczy jak długo się znacie albo jak się poznaliście? Bo chyba między wami jest spora różnica lat. Wygląda na osobę w podobnym wieku do mnie.

– Jest nawet młodszy. Ma dwudziestkę.

– Naprawdę? Ma młodą twarz, ale w szpitalu zachowywał się jakby był starszy. – Przypomniał sobie jego słowa.

– Cóż – zaczął z uśmiechem – nie miał łatwego życia, choć może powinienem powiedzieć, że jest chodzącą bombą zegarową, która za młodu wybuchała za często i przez to jego życie nie było spokojne. Wychowywał się tylko z ojcem, surowym człowiekiem, dlatego często jako nastolatek uciekał z domu, by wszczynać bójki na ulicach. Co do naszej znajomości, to poznaliśmy się przypadkiem wcześniej. – Zaśmiał się, choć jego oczy pozostały utkwione w jeden punkt i zamyślone. – Kiedy byłem studentem i miałem 20 lat, a on był dzieciakiem, który przyjeżdżał do nas do domu i brał korepetycje u mojej mamy, a potem u mnie. Nasi rodzice się znali, więc dzięki nim i my się poznaliśmy.

– Rozumiem. To dlatego mówisz o nim jako o przyjacielu. Łączy was dziesięcioletnia znajomość.

– Tak, coś w tym stylu. Przez ten czas nie zawsze się widzieliśmy i utrzymywaliśmy kontakt, ale od czasu do czasu spotkaliśmy się i spotykamy do dziś.

– Byłem ciekawy, ponieważ gege stara się nikogo nie dotykać i nawet twoi znajomi jak Jun Wu o tym wiedzą i szanują twoją wolę. Natomiast, jak was zobaczyłem w szpitalu, Quan Yizhen od razu podał ci dłoń i poklepał po plecach.

Skinął głową.

– To prawda. Poznałeś go, więc wiesz, jaki on jest. Bardzo bezpośredni, dlatego nic nie mogę poradzić na tę jego cechę. Czyżby to nie dawało ci spokoju? – Popatrzył na chłopaka z nowym uśmiechem.

Hua Cheng nic nie odpowiedział. Nie od razu. Podszedł bliżej fotela profesora i usiadł na biurku. Dłonie starszego mężczyzny spoczywały na blacie obok notesu i teraz jedna z nich została złapana przez smukłe palce.

Drzwi do sali nie były zamknięte na klucz, ale ktokolwiek by wszedł, zobaczyłby jedynie siedzącego na fotelu profesora i na biurku chłopaka. Ich złączone dłonie były całkowicie niewidoczne, ukryte za ciałem studenta.

– Sam nie wiem, o czym myślałem, gege. Ale po usłyszeniu twoich słów zrozumiałem, że mnie też traktujesz na swój sposób wyjątkowo.

– Żartujesz, San Lang? Tylko ciebie traktuję tak wyjątkowo. Nikogo innego, bo nikt inny... – zawahał się.

– Nikt inny... co? – Poprawił chwyt na ręce nauczyciela.

– Zmuszasz swojego belfra, żeby mówił otwarcie krępujące rzeczy?

– Krępujące? Byłem pewien, że gege powie coś w stylu "nikt inny nie wie tyle, co ty, dlatego ciebie lubię".

– Pfff – wyrwało się Xie Lianowi. – Nikt inny nie wie tyle, co ty – powtórzył i dokończył swoimi słowami – ale to nie dlatego cię tak lubię!

– Nie? A więc zdradzi mi gege dlaczego?

– Sam się domyśl, mój stalkerze, przecież wszystko wiesz.

– Tego akurat nie.

Xie Lian wziął drugą połowę jabłka i zaczął obracać ją w dłoni. Student przyglądał się jego twarzy, nie mogąc odgadnąć, o czym mężczyzna myśli. W końcu jego grdyka się poruszyła i odezwał się:

– Wiesz, San Lang, czasami... – znów było widać jego wahanie, a serce dwudziestodwulatka zaczęło mocniej bić – czasami wydaje mi się, że jesteśmy jak te dwie połówki jabłka. Razem jesteśmy na zewnątrz ładni, kolorowi, mamy swoją fakturę, swój charakter, zapach. Jak popatrzymy na nasze wnętrze, to też wszystko wydaje się być na swoim miejscu: miąższ, pestki, gniazdo nasienne. Ale mimo to nadal jesteśmy tylko połówkami. I dopiero jak połączymy obie te części w jedną całość, o tak – przyłożył swój kawałek owocu do trzymanego w dłoni chłopaka – wtedy naprawdę jesteśmy kompletni.

San Lang czuł pulsowanie w klatce piersiowej, które roznosiło się na całe ciało i na pewno na jego dłoń, która dotykała nauczyciela. Policzki miał coraz cieplejsze i na raz zrobiło mu się gorąco.

– Gege – wydusił z siebie, lekko ochrypłym głosem. – Czy robisz to specjalnie, bo wiesz, że nie mogę cię tu przytulić?

Usta profesora wygięły się w uśmiechu, lecz jego oczy już od dawna błyszczały radością.

– Wybacz, San Lang. Nie miałem zamiaru sprawiać ci takiego problemu.

– To nie problem, ale jak gege mógł powiedzieć tak wspaniałe i romantyczne słowa, kiedy ja nie mogę nawet podzielić się teraz tym rozpierającym mnie szczęściem?

– Ha, ha, ja tylko odpowiedziałem na twoje wcześniejsze pytanie. Sam chciałeś, abym dał ci jasną odpowiedź, a ja w dalszym ciągu nie powiedziałem nic wprost.

Chłopak zaśmiał się i zasłonił dłonią twarz.

– Jednak cofam gege moją wcześniejszą prośbę. Proszę, więcej nie mów mi tak wspaniałych słów, kiedy mam związane ręce, bo w każdej chwili ktoś może wejść.

– Dobrze, postaram się, choć niczego nie mogę obiecać.

Patrzyli na siebie, uśmiechając się ciepło.

– Gege jest jak łasica – słodko wygląda, ale ma drapieżny charakter. I tak jak dziś widziałem, ma też niezwykły refleks i nie zawaha się zaatakować większego od siebie.

– Dziękuję za cudowne porównanie do tego małego drapieżnika. Prawie czuję, jakby to był komplement.

– Ale właśnie, że nim był!

– W takim razie tym bardziej. A co do jutrzejszego dnia, to widzimy się o dwunastej?

Obaj spoglądali na swoje złączone dłonie, gdy chłopak odpowiedział:

– Tak. Dokładnie w samo południe. Już nie mogę się doczekać, gege.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro