Rozdział 21
Dalia
Impreza rozkręciła się na dobre, kiedy ja zdmuchnęłam świeczki. Jedzenie, zabawa, tańce. Pomysł z plakietkami okazał się bardzo pomocny, bo dzięki niemu nie myliłam chociaż osób. Co już jest połową sukcesu.
Następnie wręczono mi prezenty. Znajdowały się one na stoliku i zajmowały całą jego powierzchnie, jak choinka Bożonarodzeniowa. Kazali mi otwierać każdy z osobna przy nich. Miałam jednak nadzieję, że nie kupowali niczego drogiego, bo nie chciałam by wydawali zbędne pieniądze na mnie.
- Zacznij od tego. - Zaproponował Jeremiah, ojciec Kiliana i Wódz Stada, podając mi małe pudełeczko, ślicznie opakowane w kokardkę. Chwyciłam je do ręki i obejrzałam.
- No nie wstydź się, otwieraj. - szepnął mi do ucha Kilian. Spiorunowałam go wzrokiem.
- Mieliście nic mi nie dawać. - wyszeptałam, trochę zła na niego.
- Ciii... Trochę już za późno na marudzenie. - zachichotała moja mama, stojąca niedaleko i słysząca naszą wymianę zdań.
Otworzyłam pudełeczko i wyciągnęłam z niego, śliczny skromny zegarek. Wyglądał jakby kosztował cały mój dom. Ze skórzanym czarnym paskiem i równie czarną tarczą w delikatne gwiazdki. Bardzo mi się podobał. Sama posiadam już cztery inne zegarki, ponieważ uwielbiam czuć ich ciężar na nadgarstku. Jednak ten wyjątkowo poruszył moje serduszko. Już go kocham.
- Matko, jaki on jest śliczny... Dziękuję bardzo.
Zaraz potem podano mi następny prezent i następny... I jeszcze następne...
~ Jak ty to wszytko zamierzasz zabrać do domu? - zaśmiała się Anastazja.
~ Jeszcze nie wiem...
Ogólnie wszytko składało się z ubrań, książek, delikatnych dodatków do strojów i dość bardzo skąpej bielizny, która pewnie była sprawką rodzeństwa Kiliana.
Trafiły także najwyraźniej w gust swojego brata, ponieważ jego wzrok i zaciskająca się dłoń na moim udzie mówi jak bardzo mu się podobają te koronki.
- Jak mam to wszytko zabrać do domu? - zaśmiałam się, zaczynając zbierać strzępy opakowań i papier prezentowy. Na to odpowiedziała mi Alice, uśmiechając się przebiegle.
- Wynajęliśmy Ci busa.
- Naprawdę? - zachichotałam cicho, zasłaniając ręką usta. Octavia pokiwała głową na znak potwierdzenia. - O ja cię kręcę...
Wypiłam tylko kieliszek wina i kilka łyków szampana, a czułam jakby moje ciało znajdowało się w stanie gorączki, a serce niespokojnie biło w piersi. Niedługo potem po kilku następnych łykach biodra same rwały się do tańca wraz z przyjemnym rozluźnieniem.
- Zatańcz ze mną, kochanie... - wyszeptałam, obserwując inne tańczące osoby. Kilian Nixon przez kilka sekund jeszcze się zastanawiał, po czym chwytając moją dłoń, pociągnął mnie na parkiet.
***
*Tutaj puście piosenkę*
Byłam delikatnie ciągnięta za dłonie, które trzymał Kilian. On szedł tyłem, powoli podążając w swoim wyznaczonym kierunku. Uśmiechał się ciepło, pocierając kciukiem wierzch mojej dłoni.
-Ufasz mi? - powiedział spokojnie, jednak głos miał poważny i silny. Tutaj oto ukazuje się potężny mój przywódca i ukochany.
- Tak. - wyszeptałam, próbując się także uśmiechnąć, jednak strach przed nieznanym powodował dreszcze, przechodzące przez całe moje ciało. Zatrzymaliśmy się na polanie. Była w miarę równa, tym bardziej, że cały teren lasu był albo pagórkowaty albo pełen dolinek. - Boję się...
Kilian słysząc te słowa przybliżył się do mnie, tak, że stykaliśmy się czołami.
- Kochanie, nie masz czego się bać. Będę tu przez cały czas przy Tobie, nie zostawię cię nawet na sekundę.
- Obiecujesz? - zapytałam.
- Przysięgam. - Z tymi słowami pocałował moje usta. Ruszał wargami nieśpiesznie, dłońmi przytrzymując moją twarz, wplątując je w rozwiane włosy. Księżyc oświetlił nas przez korony drzew, które kiwały się leniwie, rzucając cienie na polanę i na nas. Niedługo potem moje ciało zaczęły przechodzić dreszcze, a brzuch spinały częste skurcze. Zestresowana, przełknęłam głośno ślinę.
- Kilian... - Zaczęłam, lecz on nie pozwolił mi, na nowo łącząc nasze wargi.
- Ciii... Jestem przy Tobie.
Skurcze były coraz silniejsze, a wszystkie kości bolały coraz mocniej. Strach i ból łączyły się w jedno, opanowując każdy zakątek ciała, paląc ogniem kości, mięśnie i wszystko, co spotykało na swojej drodze. Zaczęłam cicho łkać, przytrzymywana ramionami Kiliana. Wszelki minimalny ruch, czy wdech był torturą.
Chciałam, żeby to się już skończyło. Chyba krzyczałam...
Jednak mój umysł przejmowało tylko jedno.
OGIEŃ.
Proszę...
Dość...
Moje gardło paliło. Nie wiem, czy przez ogień, czy mój krzyk.
Potem nie czułam nic. Nie czułam dotyku Kiliana. Nie czułam wiatru na twarzy. Nie czułam zimnego otoczenia. Czułam tylko ból. Oszałamiający, straszny ból. Pozbawiona wzroku, słuchu, dotyku, byłam zostawiona sama sobie.
- Kocham cię... Kocham cię...- szeptał cicho głos, jakby znajdujący się w mojej głowie. Odganiał liżące mnie płomienie.. - Kocham cię... Kocham cię...Kocham cię... Kocham cię...Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię...Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię...Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię...Kocham cię... Kocham cię... Kocham cię... Kocham... Kocham... Kocham...Kocham... Kocham... Kocham...Kocham... Kocham... Kocham...Kocham... Kocham... Kocham...Kocham... Kocham... Kocham...Kocham... Kocham... Kocham...Kocham... Kocham...
Kocham...
Nagle wszytko ustało.
Katorga trwała może godzinę, a może tydzień.
Nie byłam w stanie powiedzieć co się stało, lecz westchnęłam głęboko, czując podmuch świeżego powietrza, pełnego nowych zapachów.
Pomimo zimnego wiatru, było mi ciepło i swobodnie. Cały ból odszedł zostawiając za sobą ulgę i przyjemne mrowienie.
Znowu nabrałam oddech rozkoszując się nim. Ból już został prawie zapomniany przeze mnie.
~Dalio... - Otworzyłam gwałtownie powieki. Przede mną znajdował się Kilian w swojej wilczej postaci. ~Moja piękna.. - szeptał pomiędzy ocieraniem się mokrym nosem oraz znaczeniem ścieżki językiem.
~Kilian, to tak bolało...
~Wiem, skarbie, wiem. Już po wszystkim.
~Po wszystkim? - zapytałam, chodź nie jestem pewna, czy słowa opuściły moje usta.
~Tak, kochanie. Spójrz na siebie.
Szarpnęłam głową by zobaczyć, że leżałam na ziemi, a wokół mnie szczątki ubrania.
Co się dzieje...?
Uniosłam dłoń, by poprawić włosy, ale zastały mnie widok zaskoczył mnie tak, że z gardła wydobyły się bliżej nie określone dźwięki. Nie miałam bowiem rąk, miałam łapy. Wilcze łapy...
~Przemieniłam się...
~Tak i jesteś piękna. Bardzo piękna... - musnął mnie znowu nosem, a ja jego, mimo, iż nie zauważyłam, że się zmieniłam. Czułam, jakbym była sobą, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby to wcielenie także było mną, tylko wcześniej było zakopane daleko we mnie.
Ta część mnie była wreszcie wolna, jak ptak wypuszczony z klatki.
Poprawiłam się i spróbowałam wstać. Kilian, jak zobaczył co chcę zrobić, podparł mnie i pomógł stanąć na cztery nogi.
~Ale to dziwne uczucie... - mruknęłam, poruszając łapami, po kolei zagrzebując je w trawie i ziemi.
~Przyzwyczaisz się, kochanie. Spróbuj zrobić kilka kroków. - zaproponował mój ukochany, mrucząc cicho. - Matko... Jakbyś tylko mogła siebie właśnie zobaczyć... Jesteś tak bardzo nieziemska...
Poruszyłam się trochę, przechodząc kawałek. Myślałam, że będzie to dla mnie skomplikowane, jednak mimo, że to jest nowe, to jest swobodne i proste. Zaczęłam się przemieszczać coraz szybciej, było to takie przyjemne. Czułam także, jak Kilian biegnie za mną.
Chwilę później skoczył na mnie, przewracając mnie na ściółkę. Zaśmiałam się, przez co wyszło jeszcze gorzej, ponieważ z mojego gardła wyszedł pisk pomieszany z mruczeniem. Leżałam na brzuchu z wyciągniętymi łapami, a Kilian stał nade mną, spoglądając na mnie. To była jedyna rzecz, która się nie zmieniała, jego wzrok.
~ Kocham Cię, wiesz? Tak, że nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
~ Ja ciebie także kocham. Jesteś moją narzeczoną, a za niedługo żoną, wtedy będziesz już całkiem moja.
~ I bez tego, jestem twoja. - powiedziałam i wtuliłam się w jego szyję. Kilian pochylił się zmuszając mnie co położenia się. W ten czas lizał mój pysk.
~ Obróć się dla mnie na grzbiet, Dalio. - mruknął chrapliwie. Może nie mówiliśmy jak ludzie, ale porozumiewaliśmy się bardziej intymnie, w umyśle. Przewróciłam się jak prosił, odsłaniając brzuch i unosząc łapy. Mój przeznaczony musnął językiem po wrażliwym futrze na brzuchu, a następnie przesunął wilczymi zębami tą samą ścieżkę tak, że całe moje ciało zapłonęło. Mruknęłam cicho, gdy ugryzł delikatnie moje ucho. - Kocham cię.
~Ja ciebie też, Kilian.
*POV Dalia*
Obudziłam się przytulna do gorącego ciała Kiliana. Przeciągnęłam się wesoła, o otwierając powieki. Była noc, a przynajmniej na to wskazywała godzina na moim telefonie oraz ciemność pokoju.
Nagle wspomnienia dzisiejszego wieczora zalały mój umysł, zapierając mi dech w piersiach. To było prawdziwe. Ja byłam prawdziwa, byłam wilkiem. Przewróciłam się na plecy, a Kilian nadal obejmował mnie ramieniem i schował teraz twarz w moich włosach.
Kilka godzin temu biegałam na czterech łapach i śliniłam się jak zwierzę. Wiele razy wcześniej byłam świadkiem, jak Kilian się przemieniał w czasie pełni, a niekiedy także w zwykle dni, jednak tym razem to ja się przemieniłam z nim.
Jedna sprawa mnie niepokoi, nie pamiętam co się stało później. Czułam tak jakby urwał mi się film po alkoholu, lecz nie głowa mnie bolała, a prawie całe ciało. Czy straciłam panowanie nad sobą? Czy nic się poważnego nie stało? A co najważniejsze czy nikomu nic się nie stało? Dreszcze przeszły po moich nagich ramionach, powodując gęsią skórkę.
Ale to trzeba przyznać... To uczucie jest niezwykle, obezwałdniające... Kilian nawet w wilczej postaci był opiekuńczy, troskliwy, a jednocześnie silny i potężny oraz o wiele większy posturą ode mnie.
Mruknęłam z zadowoleniem, gdy mężczyzna wtulił twarz w moją szyję i przysunęłam się tak, by być jak najbliżej. Ciepło rozlało się w moim brzuchu, gdy natrafiłam dolną częścią pleców w coś twardego.
- Hmm... - westchnął delikatnie rozbudzony Kilian. - Dalio daj mi spać... Dobierać się będziesz mogła nieco później...
Przewróciłam oczami na jego słowa i odsunęłam się na drugi koniec łóżka, ciągnąc za róg kołdry. Już nie chciało mi się spać...
- Wcale nie chciałam się dobierać do ciebie, przypadkiem się otarłam. - prychnęłam zbulwersowana, poprawiając poduszkę i zabraną pościel. Chwilę później usłyszałam cichy jęk i poczułam poruszenie się materaca. Następne co poczułam to oplatające ramię Kiliana, które przyciągnęło mnie w jego stronę, w czasie, gdy on 'zawisnął' nade mną swoim ciałem. Fioletowe oczy Kiliana świeciły się, delikatnie zasłonięte przez trochę długie, czarne włosy. Na jego ustach znajdował się lekko śpiący uśmiech. Chłopak chwycił ręką moją brodę i złożył na moich ustach pocałunek, tak delikatny jak jego dotyk. Rozpoczął jednak burze emocji oraz przyjemne uczucie w brzuchu. Tak silny, a tak delikatny...
Mruknęłam cicho, szeptając jego imię. Nie wiem czy była to prośba, czy wołanie. Wargi Kiliana zjechały na szczękę, a potem na szyję, obsypując go mokrym pocałunkami, a niekiedy ssając skórę. Moje dłonie wędrowały wzdłuż jego boków, pragnąc dotknąć go jak najbardziej.
Jego ciężka dłoń zsunęła się z brody na szyję, a następnie na dekolt i na moją talię, wsuwając palce pod koszulkę. Jego palce były gorące na tle mojej rozgrzanej skórze.
- Pragnę cię... - wyszeptał zachrypniętym głosem, odchylając się i tworząc dystans wystarczający byśmy mogli oglądać nasze szybko wznoszące się i opadające klatki piersiowe. W uszach szumiła krew, a ciało domagało się dotyku mężczyzny podpierającego się na ramionach nade mną.
- Chce ciebie więcej. - jęknęłam na jego słowa, gdy dodatkowo naparł na mnie ciałem. Podciągnął koszulkę, tak że odkryła mój brzuch.
- Mogę dalej? - zapytał, patrząc na moje ciało. Pokiwałam głową i uniosłam się, by mógł ściągnąć ją ze mnie. Zamknęłam oczy, czując dreszcze oraz palący wzrok Kiliana. Miałam już tylko w bieliznę, gdy mężczyzna nadal był ubrany. Pomogłam pozbyć się dzielącego nas ubrania, tak że oboje byliśmy sobie na równi. On pochylił się i pocałował mnie tak, jak jeszcze nigdy, było w tym tyle żaru, tyle namiętności, że moje ciało zapłonęło.
...
Wraz z dopełnieniem sparowania więzi przeznaczonych Kilian i Dalia Nixon, spowodowali rozniesienie się fali. Niosła ona ze sobą ogromną siłę, nadzieję, miłość oraz poczucie bezpieczeństwa. Owa fala rozprzestrzeniła się na całą szerokość i wysokość kraju oraz Watahy, docierając do każdego zakątka terytorium, do każdej osoby, będącej na tej ziemi. Nawet śmiertelnik, zwykły człowiek, poczuł, że coś ważnego się dokonało. Zatrzymywali się w swoich pracach lub budzili ze snu, zastanawiając się, co się dzieje. Nie wiedzieli, jednak czuli. Przez ten moment, wszyscy byli połączeni razem, jak jeden organizm. W tej chwili nie liczyła się narodowość, kolor skóry, stan finansowy, czy to kim są.
Nie wspominając już o wilkołakach, których po przebudzeniu ogarnęła wielka radość, czując już władze nowych królów. Nigdy w historii istnienia Wilków nie było takich emocji i uczuć. Zapowiadało to najlepsze i najpotężniejsze czasy panowania rodziny Nixon.
Rozległy się także liczne wycia, każdego w tamtej chwili przemienionego zwierzęcia. Oznaczał przynależność oraz oddanie hołdu Alphie Kilianowi i Lunie Dali. Tak głośne wycie wyprawiło w szok każdego mieszkańca Harve, bo pomimo świadomości, iż w tutejszych lasach są gromady wilków, nigdy zaś nie znajdowały się tak blisko miasta, by można było je usłyszeć tak dokładnie.
Natomiast wcześniejsi władcy Watahy także zostali zbudzeni. Po uderzeniu fali oraz po przepowiedni, jaką nigdyś dostali, zrozumieli co się właśnie stało. Małżeństwo uśmiechnęło się do siebie, ciesząc się z radości jednego syna, głaskając jednocześnie duży ciążowy brzuch kobiety. Niedługo potem przytuleni i z poczuciem ulgi zasnęli. Przeszli bowiem w tym momencie na zasłużoną emeryturę.
Gdy wspomniane było, że została obudzona większość ludności miasta i okolic, także było mowa o jednej wyjątkowo niezadowolonej z tego osoby.
- Kochanie, wracaj do łóżka.. - powiedziała do męża, gdy ten wstał i zaczął się ubierać. - Gdzie idziesz?
- Muszę coś załatwić... - odburknął wściekły. Chciał jak najszybciej wyjść z tego domu, bo nie chciał aby jego wściekłość odbiła się na jego ukochanej kobiecie i na jego licznym potomstwie.
- Ale... Jest trzecia w nocy. - odparła zszokowana kobieta.
- Muszę coś załatwić. - powtórzył sucho mężczyzna i całując żonę w czoło wyszedł w pośpiechu.
Po drugiej stronie miasta, w domu na samym środku lasu, nieświadomi czego dokonali, Kilian i Dalia Nixon zasypiali wreszcie połączeni nie tylko ciałem, ale także duszą.
Narracja nieokreślona
Pewne małżeństwo zostało wyrwane z letargu. Podniosło gwałtownie głowy, spoglądając w swoim kierunku.
- Poczułaś to? - zapytał mężczyzna. Kobieta pokiwała głową, nie mogąc wypowiedzieć ani słowa.
Jej twarz była pokryta krwią oraz siniakami. Z opuchniętego oka wypływał płyn, którego nawet nie mogła wytrzeć, ponieważ jej ręce były związane nad głową. Była także podwieszona przy suficie, stopami ledwo dosięgając ziemi.
Mężczyzna był w lepszym stanie. Potężniejszy i wyższy lepiej znosił położenie w jakim się znajdowali. Także podwieszony za nadgarstki, z dużym wzrostem został przypięty tak, że wisiał ze zgiętymi kolanami, które były były ledwo nad podłożem. Łańcuchem miał związane kostki, przez co nie miał jak się utrzymać ciężaru na czymś innym niż ręce. Jednak cierpiał równie mocno, obserwując codziennie, jak torturują jego żonę z dużym okrucieństwem, by wyciągnąć z niego informacje, których nie znał. Jak miał pomóc żonie, nie mając tego, co tamci chcieli uzyskać?
Zamek w drzwiach jęknął i zaskrzypiał. Następnie uchyliły się, aby ukazać mężczyznę, którego bardzo dobrze znali. Jego twarz była wykrzywiona w wściekłości, a w jego rękach znajdował się sznur.
Kobieta poruszyła się niespokojnie, wykręcając się, by uciec jak najdalej, gdy przybysz podszedł w jej stronę, naciągając sznur. Chwilę później rozległ się trzask, a następnie przerażający wrzask.
*POV Dalia*
- Dzień dobry, Pani Nixon. - westchnęłam cicho i chciałam ziewnąć, jednak Kilian wykorzystał moje rozchylone wargi, obdarzajac mnie ciepłymi pocałunkami. Chwyciłam twarz mężczyzny w obie dłonie i oddałam mu z równą zażarłością.
- Kocham cię... - wyszeptałam między całusami. On uśmiechnął się szeroko, nadal przyciskając usta do moich.
- Ja ciebie mocniej, kochanie...
Kilian uchwycił moje uda przy kolanach i przyciągnął mnie do siebie.
- To co, kochanie - śniadanie? - Jak na zawołanie mój brzuch wydał przerażająco głośny dźwięk, na który spłonęłam rumieńcem. Chłopak słysząc to zaśmiał się i całując mnie szybko, chwycił moje pośladki. Pisnęłam zaskoczona, a on w tym czasie podniósł mnie i zmusił do oplecenia jego bioder nogami.
Przestraszona objęłam jego szyję ramionami.
- Kilian!
- No co...? - zaśmiał się. Posłał mi zniewalający uśmiech i ruszył w stronę kuchni.
- Nie ma nikogo w domu, prawda? - zapytałam strachliwie. Miałam na sobie majtki i koszulkę Kiliana, który swoją drogą miał na sobie tylko spodnie. Czy to nie dziwne, że nawet jego bose stopy z tymi spodniami i nagą klatką piersiową wyglądają seksownie?
- Nie, jesteśmy tylko my.
Schody były prawdziwym wyzwaniem, ponieważ Kilian udawał, że traci równowagę, przerażając mnie do granic możliwości.
Odetchnęłam dopiero, gdy posadził mnie bezpiecznie na blacie w kuchni.
- Kanapki czy płatki? - spytał, stając przy lodówce. Zamyśliłam się na chwilę. Jestem głodna, że mógłbym zjeść konia z kopytami...
- I kanapki i płatki. - zdecydowałam, a on uśmiechnął się i otworzył lodówkę, sięgając do niej ręką.
- Wspaniały wybór, dlatego jesteś moją narzeczoną. - powiedział, a ja poprawiłam się na blacie, obserwowując mężczyznę, swobodnie poruszającego się po kuchni.
- Drapieżnik w swoim naturalnym środowisku... - zachichotałam. Kilian odwrócił się i puścił do mnie oczko.
- Uważaj, bo jeszcze upoluję jakąś zwierzynę. - przejechał językiem po wargach, przysuwając się coraz bliżej. Przejechałam wzrokiem po jego ciele.
~ I teraz tak wyobrazić sobie jego jako takiego małpoluda, przypominającego Tarzana, śpiącego na drzwiach, tarzajacy się w liściach i jedzący szyszki. Jamiii...
Zdusiłam śmiech w gardle. Anastazja oczywiście miała idealne słowa na każdą okazję.
~ Bądź przez chwilę poważna...
~ Ale jak ja nie mogę... - jęknęła marudnie Anastazja.
- Z czego się tak śmiejesz? - zapytał Kilian, opierając się o blat i mając ręce na moich udach. Następnie uchwycił je przy kolanach i przyciągnął mnie do siebie, tak byśmy byli jak najbliżej. Jego gorące usta odnalazły moje ucho, szeptając właśnie te słowa. - Z dzikiego zwierzęcia?
To było poza moją granicą kontroli nad moim śmiechem... Dopiero po jakimś czasie, jak się uspokoiłam i przestałam śmiać, odepchnęłam go, schodząc z blatu kuchennego. Po czym zaczęłam na nowo robić śniadanie.
- Chodź tygrysie, pomożesz mi. Postaw wodę do gotowania.
***
Jakiś czas później, po posprzątaniu po śniadaniu oraz po wykapaniu się, do Kiliana zadzwonili jego rodzice. Poinformowali nas o konieczności jak najszybszego przyjazdu do budynku Wielkiej Rady, z faktu co się działo w nocy...
Kilian prowadził sam z nimi rozmowę, ale było na tyle głośno, że słyszałam każde wypowiedziane przez nich ich słowo.
Byłam cała speszona, czerwona i załamana.
- Bożeee! - złapałam się za głowę. - Oni... Czuli... Wiedzą... Wszystko... BOŻE!
Rzuciłam się na kanapę i schowałam głowę w poduszkach.
~ Jak ja się im teraz pokaże?! Matko jedyna!
~Uspokój się. Zawsze tak było i będzie...
~ Każdy takie coś ma?
~ Niee... Tylko Alphy z Lunami. - powiedziała to, prychając przy okazji śmiechem. Jęknęłam załamana. Boże, ale wstyd...
~ Dzięki za wsparcie.
~ Nie ma za co. - cmoknęła wilczyca.
- Zbieraj się. - rzucił Kilian podchodząc do mnie i kładąc telefon na stole, przede mną.
- Ale ja nigdzie nie wyjdę... WSZYSTCY WIEDZĄ! - krzyknęłam znowu.
- Oj daj spokój... Nikogo nie obchodzi to co robimy za zamkniętymi drzwiami. - uśmiechnął się mężczyzna, kucając przy mnie i głaszcząc mnie po głowie. Pod wpływem jego dłoni, emocje wypłynęły ze mnie, jak powietrze z balona.
- To czemu twoi rodzice Ci gratulowali? - zapytałam tym razem spokojniej.
- Bo właśnie staliśmy się Władcami Watahy Srebrnego Kła...
Podniosłam się gwałtownie do siadu, słysząc to.
- Co?!
Dalia
Przez długi czas nie docierało do mnie, co się dzieje.
Ja? Luną?
Przecież... Ja jestem nie gotowa. To za dużo ludzi. Jak mam sobie z tym wszytkim poradzić?
Kilian widząc moją minę chwycił mnie i uniósł tak, że moje nogi oplotły jego biodra, a ja sama przywarłam do jego klatki piersiowej.
- Kochanie, co się stało? Dasz radę... Naprawdę. Nie martw się tym, poradzisz sobie. Miałaś ponad pół roku na zaznajomienie się z tym i bardzo dobrze Ci szło. - westchnęłam i przetarłam policzek, nie zauważając wcześniej, że spływały po nim łzy. Prawda od kilku miesięcy co chwilę jeździłam do Głównego Domu i wspierałam Lune w jej obowiązkach. Teraz jak się spodziewa następnego potomka, jest bardzo często zmęczona, przez co także mniej jest w stanie zrobić. Już nie mówiąc nawet o tym, jak ogromny jest maluch. Biedna Liliah ledwo może się ruszać, a jak mi wspominała, bliźniaki byli jeszcze gorsi. Ta według niej jest jeszcze spokojna. Z rozmowy z nią oraz Octavią dowiedziałam się, że pokolenie Alpha to w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach to kobiety. Jest to ważne, ponieważ to mężczyźni obejmują władze, a dokładniej Pierworodny syn. Tak jak Kilian, który po mimo dużej ilości sióstr, jest jedynym synem Władców Alph. W każdych innych rodzinach ilość dziewczyn i chłopców nie ma znaczenia, jednak zazwyczaj jest to odwrotnie proporcjonalne do rodziny Alph w lini prostej. Maluch ma wyjść na świat za niecałe trzy tygodnie, a kłótnia o imię nadal nie rozstrzygnięta. Lotte czy Ingir?
Westchnęłam i uspokojna pocałowałam krótko szyję Kiliana. A może to wszytko się jakoś ułoży?
- Ile twoja mama znała twojego tatę, zanim objęła stanowisko? - odsunęłam się od chłopaka, na tyle by móc zobaczyć jego twarz. On natomiast zdjął rękę z moich pleców i potarł się po karku.
- O matko... To było chyba dwa miesiące? - powiedział niepewny. Spojrzałam na niego w szoku.
- Ty mówisz poważnie?! - krzyknęłam. Jak ona sobie poradziła? Przecież to nie wykonalne, to takie trudne.
- Tak, faktycznie mówię prawdę. - powiedział kiwając głową w potwierdzeniu. - Wiesz, ty miałaś ponad pół roku, ona miała kilka tygodni. Poradzimy sobie księżniczko.
Pokiwałam machinalnie głową nadal rozmyślając.
~ Damy radę, Dalia. Jestem ja, jest Kilian, poradzimy sobie. Jak coś zawsze możemy także pogadać z siostrami albo po prostu z Liliah.
Tak, myślę że to ma sens. Przecież mnie nie zostawią samej z tym. Kilian przy mnie będzie, pokonamy wszystko.
Narracja nieokreślona
Światła gwałtownie zgasły nad stołem w starym budynku. Mężczyźni zaczęli rozglądać się wokół przewidując najgorsze. Odetchnęli dopiero, gdy na nowo się zapaliły.
- Spokojnie Panowie. W takich miejscach bardzo łatwo o krótkie dostawy prądu.
Nawiązywał do tego, jak daleko znajdują się poza miastem i elektrownią. Cudem było, że dostawa prądu jeszcze była. Ściany były odrapane, tynk się sypiał, a na podłodze znajdowało się dużo kurzu, pyłów i szczątków mebli. Budynek był nie zamieszkały, lecz im bardzo dobrze się przydał.
- Powracając do tematu. Nie mamy już czasu. Ostatniej nocy doszło do sparowania młodej pary Władców. Nie możemy dopuścić do tego, by znowu ten ród objął stanowisko Władzy Watahy. - Wysoki mężczyzna, w odświetnej koszuli obszedł stół, mijając każdego z towarzyszy. Cieszył go także fakt, że spotykał się albo z strachem albo z radosną determinacją. - To co Panowie.
Mówiąc to uderzył mocno dłonią w stół, powodując, że kilku zebranych podskoczyło na miejscach. Takiego efektu oczekiwał.
- Walczymy? - uśmiechnął się przy tym, ukazując zęby. W takiej odsłonie wyglądał by bardzo delikatnie współgrając z uderzającą urodą, jednak w jego oczach czaiła się żądza mordu i władzy.
Niepewni goście nie wiedzieli już co odpowiedzieć. "To szaleniec" myśleli, ale nikt nie wypowiedział by tego na głos, znając konsekwencje tego. Mieli prosty wybór: albo z nim, albo przeciw niemu. Tego jednak każdy wiedział, że czasem nie warto, za dużo mieli do stracenia. Ci co okazywali strach już byli na celownikach, ci mądrzejsi ukrywali to i wykazywali kłamliwą entuzjazm n każde słowo Daya.
Nikt także nie znał go z imienia, każdemu się przedstawiał inaczej, a każdy widział go raz, chodź w taki sposób, że nawet jeśli by mogli, nigdy by nie wspominali nikomu ani o nim ani o tym co ten człowiek robi.
- Pytałem czy walczymy. - krzyknął głośno, na nowo strasząc ludzi. Drżący towarzysze odpowiedzieli twierdząco.
- To się cieszę. - na nowo przybrał łagodny wyraz twarzy. - A teraz dowidzenia.
Uśmiechał się przy tym, a mężczyźni po pożegnaniu się, odeszli do swoich rodzin, domów, prac jak najszybciej się dało.
On sam także wrócił do swojej rodziny. Po przejściu progu domu, powitał pocałunkiem swoją żonę i kilkoro potomków, bawiąc się przez chwilę z nimi. Nikt by się nie spodziewał ile ten mężczyzna ma krwi na rękach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro