Rozdział 18
*POV Kilian*
Próbowałem udawać chociaż wściekłego, jednak nie byłem w stanie. Ta piękna, niesamowita kobieta swoją obecnością ujarzmiała wszelkie negatywne emocje ogarniające całe moje wnętrze. W momencie kładłem się spać, świadomy, iż nie powinienem się do niej przytulać - nie potrafiłem dłużej pozostawać takim szorstkim i nieprzyjemnym.
~ Ale z ciebie ciota.
~ Nie ciota, ale zakochany.
Odwróciłem się przodem do Dalii i objąłem ramieniem jej talię, przysuwając ją do siebie.
- Nie mogę spać inaczej. - wyszeptałem.
- Wiem, ja też. - odpowiedziała, oparła się plecami o moją klatkę piersiową. - Przestałeś się gniewać?
- Nie potrafię ani bez ciebie zasnąć, ani być na ciebie zły. Jednak rozmowa nas nie ominie, ale to jutro. Śpij, księżniczko.
Zaciągnąłem się mieszanką szamponu wraz z moim zapachem. Ucałowałem jej głowę i zamknąłem oczy.
Dalia rozluźniła się i po chwili zapadła w sen. Ja także.
***
Rano obudziłem się z przytuloną do mnie Dalią. Pogłębiłem uścisk, by była jak najbliżej. Wziąłem wdech i do moich nozdrzy doszedł jedyny zapach wypełniający cały ten pokój.
Nasz zapach.
- Kilian. Przeszkadzasz mi... - Dalia się obudziła.
~ Czyli co? Nadal będziesz udawał dupka?
~ Xavier... Odpuść...
- Przepraszam. - powiedziałem. Nie wiedziałem o czym ona mówiła, ale posłusznie się odsunąłem.
- Nie ty, tylko to co mi przeszkadza. - rzuciła zirytowana, chwytając moją dłoń i na nowo siebie nią obejmując, ale w taki sposób, aby nasze biodra się nie już stykały.
~ O ty, mała...
- A co? Wstydzisz się mojego kolegi? - zaśmiałem się, zapominając jaką postawę powinienem przyjmować wobec niej. Znam ją na tyle, by wiedzieć, że prawdopodobnie rumieńce pokryły jej całe policzki.
- N-nie, ale on mi nie daje spać.
Podniosłem głowę i zobaczyłem zegar na ścianie, wskazujący godzinę dwunastą.
- To ty nadal chcesz spać? Wiesz, która jest godzina?
- Tak, odwal się i daj spać. - mruknęła i ułożyła się znowu.
- A mogę chociaż odzyskać dłoń? Kiedyś będę mógł jej potrzebować.
Dziewczyna prychnęła i silnie rzuciła moją ręką, uwalniając mnie.
Wstałem z łóżka i w samych bokserkach zbiegłem na dół po coś do picia. Gdy nalewałem sok, usłyszałem małe skrzypnięcie.
Wyciszyłem się i przestałem się ruszać. Ktoś jest w domu, a nie na pewno nie jest to Dalia. Ratownicy medyczni i reszta służby także wyszła wczoraj wieczorem, więc dom powinien być pusty.
Zacisnąłem pięści i ruszyłem cicho w kierunku miejsca, skąd wydobywał się odgłos. Wyszedłem na korytarz i przeniosłem się do salonu, skąd na nowo było słychać kroki.
Stanąłem w progu i czekałem.
- Monte. - powiedziałem, wzdychając. On odwrócił się gwałtownie i zaczął krzyczeć jak opętany. Chyba się wystraszył.
- Boże! Nie strasz! - krzyknął nienaturalnie wysokim głosem. Oparłem się o ścianę.
- Czy ty nie masz własnego domu? Co chwilę się tutaj plątasz.
- Twój jest lepszy. - mrugnął mi okiem i usiadł na kanapie, wykładając nogi na stół.
- Monte, ale tak szczerze. Co tu robisz? Nie nudzi ci się samemu tu siedzieć? - zapytałem, zajmując miejsce obok niego, także kładąc swobodnie stopy na szkle.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Nie wiem, jakoś przeszkadza mi ten ciągły ruch i krzyki w Głównym Domu. Tu jest jakoś swobodniej, nawet samemu.
Pokiwałem głową z aprobatą. Dokładnie ten sam powód zmotywował mnie do wyprowadzki stamtąd.
- Znasz mnie, Kilian. Niby taki otwarty na ludzi i pozytywny, ale w głębi duszy po prostu introwertyk.
Wstałem z sofy.
- To co, robimy nasze przeciętne śniadanie? - rzuciłem. Montiemu zaświeciły się oczy, co odebrałem za potwierdzenie słuszności wykonania tegoż znakomitego planu.
Ruszyłem na ponownie do kuchni.
Od dziecka jakoś było tak, że ja z Montem robiliśmy sobie śniadanie. Zawsze to samo, czyli to, akurat było dostępne. Składało się ono ze zrobionego ciasta do pizzy oraz dodatków, które były tym, co się znalazło w lodówce. Jakaś szynka, pomidor, ogórki, kotlety z wczoraj, placki ziemniaczane oraz parówki. Mówię tak, bo dosłownie co było, to dawaliśmy wraz z wszelkimi warzywami, owocami i tak dalej.
Nigdy nam to nie przeszkadzało, a czym dziwniejsze dodatki, tym, oczywiście, ciekawiej.
- Dobra, to ty zacznij robić ciasto, a ja wyciągnę wszystko z lodówki. - poinstruowałem go.
- Się robi.
***
Zajadaliśmy się naszym pięknym dziełem, gdy w progu stanęła Dalia.
Wymięte ciuchy, potargane włosy, brak makijażu. Ta wersja mi się podobała najbardziej.
- Cześć, Monte.
- Cześć, Dalia. - odpowiedział. Dziewczyna była na wpół nieprzytomna. Jej reakcje były jeszcze nieco opóźnione. Podeszła do ekspresu do kawy i zrobiła sobie poranny zastrzyk kofeiny. Następnie oparła się o blat i zaczęła dozować do swojego organizmu popularny ,,energetyk" , w czasie, gdy my nadal przeżuwaliśmy śniadanie.
- Powiedzcie mi dwie rzeczy. - zaczęła. - Po pierwsze, co Monte tu robi, a po drugie, co wy do diabła jecie?
Jej wzrok był zszokowany i pełen niezrozumienia.
- Ja przyszedłem zjeść z wami śniadanie, a to... - przerwał wskazując na coś przypominające pizzę.
- To kuchenny specjał jeszcze z czasów naszego dzieciństwa. - odpowiedziałem szybko. Dalia spojrzała na mnie jak na kretyna , a potem przyjrzała się owemu specjałowi.
- Czy mi się wydaje, czy na tym są moje mrożone truskawki na dzisiaj?
- Yyy... Prawdopodobnie... - szepnął brunet. Moja księżniczka przewróciła oczami i podeszła do lodówki.
- Ja tego jeść nie będę, od razu uprzedzam. - rzuciła jeszcze zerkając na nasze arcydzieło. Zacisnąłem zęby, bo zorientowałem się, co się zaraz stanie. Zerknąłem spanikowany na przyjaciela, który zrobił dosłownie to samo. Chwilę później rozległ się głośny krzyk i pisk.
- Gdzie jest zawartość lodówki?! - wrzasnęła patrząc to na pustki w lodówce, to na nas. Przełknąłem ślinę. - Czy wyście powariowali?! Zjedliście cała lodówkę, kiedy ja dwa dni temu byłam na zakupach i zapełniłam ją całkowicie! Marsz do sklepu! Ale już! I żebym do końca dnia was tu nie widziała! - krzyczała.
Zerwaliśmy się jak oparzeni i wybiegliśmy z pomieszczenia. Pobiegłem po schodach do pokoju i naciągnąłem spodnie leżące na podłodze oraz koszulkę z szafki. Po drodze ubraliśmy oboje buty i wyparowaliśmy z domu.
- Boże, co jej jest? - zapytał się Monte przed domem.
- Słysze cię, idioto! - zdążyła jeszcze krzyknąć Dalia, zatrzaskując kuchenne okno. Monte spojrzał na mnie wystraszony.
- Nie będzie nasz gonić, prawda?
- Nie wiem. - rzuciłem. - Już ostatnio nam odpuściła.
- Pośpiesz się, póki jeszcze możesz. - zaśmiał się Monte, odpalając swój wózek. W paru krokach znalazłem się przy samochodzie i zająłem miejsce pasażera.
- Cel: sklep. - rozkazałem, a chłopak wyjechał na ulicę.
Zatrzymał się dopiero w centrum miasta.
- Yy... Wiesz, Monte, raczej chodziło o sklep spożywczy, a nie odzieżowy, czy sportowy.
Brunet zaśmiał się.
- Cicho... Jest tutaj taki mały, ale znajdziesz tam wszystko.
- Nawet twój mózg? - prychnąłem.
~ Już czuję, że będzie zabawnie...
Zabrałem bluzę z samochodu i ruszyliśmy na podbój półek z produktami.
- Masz Pan drobne? - spytał się mój kumpel pierwszego lepszego przechodnia. Barczysty, wysportowany mężczyzna zmierzwił nas wzrokiem.
- Nie, żegnam. - odpowiedział sucho i przyspieszył kroku.
- Kumplowi się dziecko urodziło, a nie mamy na prezent! - krzyknąłem za nim. Odpowiedział mi środkowym palcem. Monte zaśmiał się, a ja z nim.
- Ja się dam na to namówić. - usłyszeliśmy głos za sobą. Odwróciliśmy się. Za nami stała kobieta, raczej lekkich obyczajów, jak na pierwszy rzut oka, ale wiadomo, panowie, nie ocenia się kobiet po wyglądzie. Może po prostu nie ma ubrań i nosi ciuchy po młodszej siostrze.
Monte jednak łyknął haczyk.
- Taka ładna pani chce nam pożyczyć drobniaka?
- Panna, nie Pani. - warknęła na niego i tym całkowicie Monte stracił jej uwagę. Opanowałem śmiech. - To co? Ja ci przystojniaku pożyczę kasę, a ty w zamian wynagrodzisz mi to czymś przyjemnym..
- Spierdalaj. - warknąłem na nią, zrzucając jej dłoń ze swojego ciała.
Odsunęła się trochę, ale jej uśmiech nie zniknął, jakby była przyzwyczajona do takiego reakcji.
- Kto nauczył cię tak zwracać do innych? - zapytała, a ja prychnąłem zirytowany.
- Żona.
Jej mina była bezcenna. Tak samo jak mina mojego przyjaciela. Chwyciłem więc Montiego za kurtkę i pociągnąłem w stronę sklepu.
- Dalia czeka. Przecież ona siedzi głodna w domu. - mruknąłem.
- C-co to było?! - krzyknął radośnie. - Boże! To było mistrzowskie! Gdzież ty to znalazł?!
- Ścisz ton, wystraszyłeś tamto dziecko. - powiedziałem, wskazując na małego brzdąca stojącego za nogami swojej mamy, chowając się przed nami.
- Wybacz, mały! - krzyknął jeszcze głośniej, na nowo go strasząc.
- Boże, jaki ty jesteś beznadziejny. - jęknąłem i wpakowałem parę kartonów mleka do wózka. - Jak myślisz, ile ona może potrzebować?
- Weź jeszcze tak z piętnaście. Dla pewności.
Przejeżdżaliśmy między półkami i rzędami, pakując coraz to nowsze, dziwniejsze rzeczy.
- Czym się różni mąka tortowa od ziemniaczanej? - spytał się Monte, wskazując dwa opakowania. Wzruszyłem ramionami.
- Nie mam pojęcia, weź i to, i to.
- Ale wiesz, że nie ma już miejsca w wózku?
- To idź po następny. - powiedziałem, popychając pełny wózek.
- Jeszcze nie jesteś Wodzem, a już się rządzisz. - wyszeptał.
*POV Dalia*
Piłam już czwartą melisę. Byłam głodna jak wilk, a herbata na chwilę dawała mi możliwość zapomnieć o tym wszystkim. Nie spodziewałam się, że Kilian i Monte w godzinę zjedzą wszystko, co jest jadalne w tym domu. Zagrałam na to typowo - kobiecą kartą. Mężczyzna robi coś głupiego - kobieta się wścieka. On przeprasza, natomiast jeśli jest odwrotnie, to wygląda to tak, że ona robi coś głupiego - mężczyzna się wścieka. Na to wścieka się kobieta, a na końcu i tak to on przeprasza.
Usłyszałam silnik samochodu wjeżdżającego na parking.
~ O , idealnie. Jeszcze minuta i umrę z głodu... - mruknęła Anastazja, przekrzykując burczący brzuch.
Podeszłam do drzwi w momencie, w którym się otworzyły, a Kilian wraz z Montim przekroczyli próg domu. W dłoniach trzymali po trzy, cztery torby.
- Boże! - krzyknęłam, czując, że moje oczy zaraz wypadną z zaskoczenia. - Czy wy wykupiliście cały sklep?!
Kilian położył reklamówki w kuchni i potarł kark, jak zawsze, kiedy się nad czymś zastanawia lub gdy się speszy.
- Nie... Tylko połowę...
- Ja idę jeszcze po resztę. - przerwał Monte i wyszedł znowu z pustymi rękami. Zaczęłam wyciągać produkty i wkładać do odpowiednich półek.
- Dzisiaj jest spotkanie Rady. To takie najważniejsze spotkanie naszej watahy, by omówić sytuację lub wprowadzić jakieś zmiany.
- Musimy na nie iść? - zapytałam.
- Tak, jesteśmy przyszłymi władcami.
- Dobrze, będę kogoś tam znać?
- Na pewno Montiego, Octaviana, Rasella, moich rodziców i poznałaś już Hermana, i moją babcię Marię.
Pokiwałam głową i dokończyłam chować rzeczy z przyniesionych towarów, gdy Monte doniósł następne.
- Zrób mi kanapki, a ja skończę. - powiedziałam, a Kilian zabrał się do roboty.
***
Przekroczyliśmy drzwi sali w chwili, gdy prawie wszystkie miejsca siedzące były zajęte. Czekali tylko na nas.
- Dzień dobry. - powiedzieliśmy zgodnie, a Kilian pociągnął mnie do stolika zlokalizowanego na samym tyle. Zajęliśmy miejsca przy samym szczycie stołu, gdzie znajdował się Wielki Alpha Jeremiah oraz jego żona, Luna Liliah, którzy znajdowali się u naszej prawicy. Naprzeciwko siedziała babcia Maria, a obok niej było jeszcze jedno wolne miejsce.
~ Uff... Czyli nie tylko my się spóźniliśmy.
U boku Montiego zajął miejsce mężczyzna wyglądający jak jego wierna, starsza kopia, zapewne jego ojciec. Spośród ośmiu innych osób przy stole rozpoznałam jedynie Octaviana, partnera Octavii oraz tego starszego Pana, z którym miałam okazję się zapoznać także na pierwszym spotkaniu w Głównym Domu.
- Zaczynamy naradę Rady Watahy Wilków Srebrnych Kłów. - zaczął oficjalnie tata Kilian. - Zaczniemy od spraw mniej wiążących.
- Siedzimy hierarchicznie. - wyszeptał mi Kil. - U podnóża stołu Alphy i wszelkie Luny. dlatego też jest tu moja babcia. Następny jest generał Jednostki Wojskowej, ale dziś coś go niestety zatrzymało. Poniżej doradcy, czyli Monte i jego ojciec, a następnie Rada Starszych, a więc Herman, E.J, Maseley i Innocent. Najniżej są oficerowie danych oddziałów Jednostki, zatem: Zachodni Oddział - Octavian, Wschodni - Cartey, Północny - Francisco oraz Południowy - G.Mont.
Ojciec Kiliana zerknął na nas karcąco i powrócił do przemowy.
- To skład całej Rady. - dokończył mój chłopak. - Teraz już uważaj, to ważne.
- Teraz zajmiemy się ważniejszymi rzeczami, a dokładniej atakami. Nasze dane są dokładniejsze, niż w radiu, czy telewizji, jednak same zagrożeniem stanowi dla nas upublicznienie tego, co się dzieje w Harve. Zainteresowało się nami paru wysoko postawionych osób oraz instytucji. Teraz robimy wszystko, by nie wywołać nami znaczniejszego zainteresowania, ponieważ zagroziłoby ono nam i naszym rodzinom. A teraz statystyki... - Chwycił kartkę leżącą przed nim. - W przeciągu miesiąca doszło do pięciu morderstw, szesnastu gwałtów oficjalnych, dokładnie siedmiu porwań cywilów oraz dwóch porwań wilkołaków. Wojsko się już tym zajęło, szuka po tropach. Dochodzi do tego ogromna ilość zaatakowanych ludzi i wilkołaków. Nie wiemy jeszcze kto panuje nad tą zgrają, ale mamy jednego Omegę, który zaatakował naszą przyszłą Lunę, Dalię.
Poczułam, jak nagle wszystkie twarze zwróciły się w moją stronę. Chciałam stąd uciec, jednak Kilian uniemożliwił mi to, kładąc dłoń na moim udzie i masując go pokrzepiająco.
- Jesteśmy w trakcie wyciągania informacji od tego mężczyzny. W całym mieście rozlokowane są oddziały wojsk, patrolujące ulice. Zaangażowaliśmy w to przedsięwzięcie także lokalną policję. Prowadzi ona też specjalne prelekcje podnoszących chociażby mieszkańców na duchu.To my jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo w mieście i to my musimy je ochronić. Już teraz robimy wiele, ale musimy zrobić jeszcze więcej.
Mężczyzna podniósł delikatnie głos, a po minie było widać przemęczenie równie duże, jakie miałam wczoraj okazje przyuważyć u Kiliana. Oboje odpowiadają za to wszystko i każdy atak odbija się na ich sumieniu i zdrowiu psychicznym. Jeremiah podparł się o stół.
- Ja już nie bardzo daję radę... Myślę, że jest to idealny moment, by usunąć się w cień i oddać władzę mojemu synowi.
Na sali zapanowała cisza.
- Czyli... - zaczął zszokowany głos jakiegoś starszego, siwego mężczyzny. Nikt inny nie był w stanie się wydać z siebie ani jednego słowa z powodu wypowiedzianych słów wciąż wiszących w powietrzu.
~ Będę Luną... Już za niedługo... - wyszeptałam w myślach.
~ Tak, na to wygląda.
~ Ale... Ja nie potrafię, ja sobie nie poradzę... To bardzo odpowiedzialne zadanie, a ja mam tylko osiemnaście lat...
- Ojcze? - zapytał Kilian, zwracając się do władcy. - Jesteś pewien?
- Tak, gdy tylko będziecie oboje gotowi... - Tu zwrócił się także w moją stronę. - To przejmiecie władzę.
"Jak będziecie gotowi", czyli jak ja będę gotowa. Jak przejdę przemianę i sparuję się z Kilianem...
Mój chłopak pokiwał głową na znak zgody, a chwilę później wraz z zaciskającą się dłonią Kiliana, poczułam jak czyjaś malutka ręką ujmuje moją. Spojrzałam na nią, a potem na jej właścicielkę. Liliah uśmiechała się do mnie pokrzepiając, chcąc mnie pocieszyć.
- Zostań potem z Kilianem. Musimy porozmawiać na osobności.
- Dobrze.
- Jest jeszcze ostatnia sprawa na dziś. Wiem, że wolelibyście znaleźć się w domu wraz z rodziną, ale musicie wytrzymać jeszcze chwile. - Spojrzałam na ekran telefonu wystającego z kieszeni. Minęły dwie godziny ciągłej rozmowy, a ja nawet nie odczuwałam upływającego czasu. - Niestety, opuścił nas Rasell i Murial Snowios. Zostawił kartkę z informacją, że musi nagle wyjechać z kraju. Nie podał powodu, jednak jest to niepokojące. Nie znamy pobudek, jednak musimy mieć generała do dyspozycji, bo to on jest pełni w wojsku najistotniejszą funkcję i nie możemy dopuścić do jakichkolwiek zaniedbań, czy braków.
- Co więc teraz zrobimy? - podjął głos Octavian. Rozumiem jego niepewność, w końcu został pozbawiony dowódcy.
- Wybierzemy nowego generała do powrotu Rasella.
Rozległy się szmery, po których wywnioskowałam, iż takie sytuacje nie zdarzają się często.
- Kandydatami będą czterej oficerowie oddziałów JWW i jest to Octavian, Cartey, Francisco oraz G.mont. Ten, który zostanie wybrany, obejmie władzę, a jego miejsce zastąpi chwilowo Beta Robin, przeznaczony jednej z moich córek. Głosują wszyscy, poza Dalią, której tak świeżej w naszym kręgu, nie obarczymy tym obowiązkiem. Oficerowie, proszę o powstanie, a resztę o podniesienie prawej dłoni oznaczającej oddanie głosu na daną osobę. Każdy rozumie?
Wszyscy na znak zgody pokiwali głową, a potem znowu nastała cisza.
- Zatem tak, Oficer Południa G.Mont. - podniosły ręce dwie osoby.
- Oficer Zachodu Octavian. - troje osób zagłosowało na niego, w tym Kilian.
- Dobrze, teraz Oficer Północy Francesco. - jeden głos.
- I Oficer Wschodu Cartey. - na niego także głosowało troje z tu obecnych. - Wychodzi na to, że mamy pierwszy raz mamy d czynienia z remisem. Na Cartey'a i Octaviana zagłosowały po trzy osoby Zatem ponownie otwieram głosowanie. Tym razem macie do wyboru jedynie tych dwóch kandydatów. Ile na Octaviana?
Zliczyłam szybko ilość podniesionych dłoni.
- Ile tego...? - wyszeptał Alpha.
- Pięciu. - odpowiedziałam równie szybko szeptem. Wódz spojrzał na mnie i pokiwał głową w podziękowaniu.
- Pięć głosów na dziewięć możliwych. Myślę, że to przesądza o sprawie. Octavian, oficjalnie zostajesz generałem Jednostki Wojskowej Watahy Wilków Srebrnego Kła. Gratuluję.
Młody generał po uściśnięciu dłoni ze swoim władcą podszedł do swoich konkurentów, czyniąc ten sam gest w ramach podziękowania za wspólną służbę.
- Ogłaszam koniec spotkania Rady. - odetchnął z ulgą Jeremiah, pewnie jak wiele innych tutaj, którzy szybko opuścili swoje miejsca i zaczęli zbierać swoje rzeczy.
- Poczekacie jeszcze chwilę, gdy wszyscy opuszczą to pomieszczenie? - zapytała się Liliah.
- Jasne, że tak.
Kilian oparł głowę o moje ramię.
- Myślę, że możemy sobie odpuścić rozmowę w domu. - powiedział w moje ramię, pokryte bluzką z długim rękawem. - Wiesz prawie wszystko, a myślę, że tyle wrażeń na dziś ci w zupełności wystarczy...
*POV Dalia*
Gdy wyszedł ostatni członek Rady Watahy, Liliah odetchnęła z ulgą i z już całkiem dużym brzuchem podeszła do mnie i do Kiliana.
- I jak? Nie zanudziłaś się? - zapytała. Pokręciłam głową w zaprzeczeniu.
- Nie, jakoś nie. Czas mi szybko minął.
Mój chłopak spojrzał na mnie jakbym powiedziała coś nad wyraz głupiego.
- No co? Ciekawe było. - do jego dziwnego wzroku swój dołożyła jego matka. Widać, że to rodzina.
- No dobrze, omówmy co mamy i wracamy do domu. - zaproponował Jeremiah.
- No tak.
- Chodzi o to, że w Radzie jest jakiś zdrajca. Omegi wiedzą o każdej naszej decyzji i sprawnie to wykorzystują, a sam więzień przyznał się, że wtyki ma takie, że nic mu nie zrobimy. - rozpoczął Wódz. Teraz nie był już tak miłym, cichym (przyszłym) teściem, zachęcającym sobą do rozmowy, lecz poważnym i budzącym respekt władcom, mającym wiele na swoich barkach. - Dlatego teraz torturujemy go bardziej po to, by owa "wtyka" się odezwała, niż żeby wydobyć z niego informacje.
Przełknęłam ślinę. Torturowanie jest brutalne i okrutne według mnie, jednak wiem, że w takich przypadkach i przy takim zagrożeniu to jedyna skuteczna metoda na wyciągnięcie potrzebnych informacji, a co za tym idzie, by móc zapewnić bezpieczeństwo.
- Spróbowaliście innych sposobów? - zapytała patrząc na Wodza.
- Na przykład jakich? - zaciekawił się.
- Na przykład obserwacja.
- Dalia, obserwujemy więźnia i każdego członka Rady. - powiedział Kilian. Wyglądał tak,jakby sądził, że nie mam żadnego pojęcia, czy się nadaję do tego typu rozmowy.
- Nie przerywaj mi, Kilian. - powiedziałam dosadnie i kontynuowałam. - Nie śledzić każdego ruchu, ale reakcje. Na przykład na spotkaniu Rady. Powiedzieć, że znaleźliście gniazdo Omeg i przebywają właśnie w celach oraz że wiecie już kto nimi kieruje. Po pierwszej reakcji twarzy, czy zachowaniu powinniście wiedzieć, kto to.
Wszyscy obecni spojrzeli na mnie zdumieni, a Liliah pokiwała głową.
- Tak, to się może udać.
- Masz rację, to dobry pomysł. Tylko w jaki sposób obserwować ich wszystkich na raz tak, by nie przeoczyć poszukiwanej osoby? - Jeremiah zamyślił się na chwilę i wykonał taki sam gest potarcia karku, jak zamyślony Kilian.
- Sądzę, że powinniśmy wziąć pod uwagę dwa rodzaje zachowania w takiej sytuacji. Jeden to ucieczka w poczuciu zagrożenia. Drugi to próba kontroli swojej mimiki i mowy ciała, aby nie zrzucić na siebie jakichkolwiek podejrzeń, ale myślę, że taka osoba także będzie chciała jak najszybciej zbiec.
- Zawsze można dodatkowo założyć jakieś mini kamerki, by móc obserwować każdego. - zaproponował Kilian, pierwszy raz dochodząc do głosu.
- Nie jest to głupie. Można także i tego spróbować. Zawsze można potem posłużyć się blefem i oznajmić, że znaleźliśmy oszustów.
- Albo, że coś się stało i na przykład nie przeżyli tortur. - dopowiedziałam wyciągając rękę w geście poparcia swoich słów. - Co robicie zwykle ze zwłokami?
Zaciekawiłam się tym równie bardzo jak Anastazja. Zakopują jak normalnego człowieka oddając im szacunek? Wyrzucają okrutnie do rzeki?
- Spalamy i zakopujemy w lesie. - poinformował mnie ojciec Kiliana, a mi zrobiło się jakoś słabiej.
~ Co, spodziewałaś się, że to pierwszy raz kogoś torturują? Albo że zawsze potem wypuszczają na wolność, czy nigdy nikogo nie zabili? - zapytała wilczyca. - Dalia, ocknij się, bo już dawno wkroczyłaś w drapieżne towarzystwo i trzeba się pogodzić z tym, że już nigdy nie będzie jak w bajce.
Właśnie zrozumiałam, że to nie będą jedyne nasze problemy. Przecież teraz ludzie nie będą mogli mi zrobić krzywdy, ale zawsze się znajdzie ktoś, kto będzie chciał to uczynić i będzie potrafił.
- Jest jeszcze sprawa twoich urodzin, Dalio. - Luna skrzywiła się, jakby nie było jej na rękę o tym wspominać.
- Co z nimi? - zapytał Kilian, zmieniając postawę tak, bym mogła swobodnie oprzeć się o jego ciało.
- Wiemy, Dalio, że to twoje osiemnaste urodziny i są dla ciebie bardzo ważne, bo wchodzisz w dorosłość i czeka cię niedługo przemiana, objęcie władzy...
- Ale? - wyszeptałam.
- Ale sądzimy, że nie powinnaś jej hucznie świętować... - również wyszeptała. Podparła się stołu, chwiejąc się lekko.
- Coś się stało? - zareagowałam szybko, widząc jej stan. Podtrzymałam ją za ramię i posadziłam na krześle.
- Nie... Nic mi nie jest, tylko tak mi się zakręciło w głowie.
- Na pewno wszystko w porządku? - zatroskał się jej małżonek.
- Tak, tak. Pozwólcie tylko, że sobie na chwilę posiedzę.
Usiadłam na krześle obok, by Liliah nie czuła się skrępowana tym, że spoczywa jako jedyna, a wszyscy stoją nad nią. Kobieta spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
- Boże... Ja ciebie tak strasznie przepraszam... Za wszystko... - chwyciła moją rękę.
- Za co mnie przepraszasz? Przecież nigdy nie wyrządziłaś mi żadnej krzywdy.
Na otarcie łez wyciągnęłam i podałam jej chusteczki.
- Zrobiłam. Przez to, że jesteś z Kilianem nie możesz prowadzić normalnego życia, wybierać między chłopakami, studiować, nie będąc do niczego zobowiązaną. Nie możemy obarczać cię tymi wszystkimi poważnymi sprawami w tak młodym wieku.
Spojrzałam na mojego ukochanego, który przyglądał się nam z dziwnymi wyrazem twarzy. Uśmiechnęłam się do niego, lecz on nie odwzajemnił tym samym, a jedynie się skrzywił. Przeniosłam swój wzrok na Liliah.
- Szczerze? Ani trochę mi to nie przeszkadza. Kocham Kiliana, po prostu - w moich oczach pojawiły się łzy, dlatego powachlowałam ręką twarz, by oprzeć się zupełnemu rozklejeniu. - Kilian to najlepsza osoba, jaką spotkałam w życiu. Wiadomo, czeka mnie też wiele trudnych chwil i decyzji, ale myślę, że nigdy nie będę żałować, tego, że będę u jego boku do końca życia. To oczywiste że na początku było mi ciężko. To odseparowanie od rodziców, przyjaciół, szkoły, plus muszę teraz sprzątać po Kilianie, ale teraz mi to nie przeszkadza. Pokochałam go mocno i wiem, że on mnie również. A co do studiów - ostatnio byłam w szkole, przeżyłam tam dosłownie dwa dni, z czego jeden bez Kila. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo tęsknota za nim dawała mi się we znaki... A to było tylko parę godzin...
~ Zachowujesz się jakbyś też była w ciąży...
~ Cicho.
- Naprawdę, Liliah nie obwiniaj się, bo ja się cieszę, że poznałam ciebie, twoje wszystkie córki i tego jedynego syna.
Matka Kiliana chwilę później już pochlipywała w moje ramię. Usłyszałam jakiś szmer, więc podniosłam głowę. Kilian stał niedaleko nas i tym razem pokiwał głową, poruszając wargami w jednym bezgłośnym słowie.
- Dziękuję.
***
- Na pewno nie będę wam sprawiać problemów? - zapytała cicho Liliah w drodze do naszego domu.
- Lili, już pytałaś o to kilkanaście razy. - westchnął Jeremiah. - Może ty po prostu nie chcesz zostawać z Dalią na noc?
- No coś ty! Oczywiście, że chcę, ale nie chcę sprawiać problemów...
Mężczyzna zaśmiał się głośno i pocałował swoją żonę.
- Kocham cię, Lili.
- A ja ciebie.
- A wiesz, co będzie jak wrócisz.... - jego głos ewoluował do szeptu, ale niestety nie tak cichego, jak bym tego chciała. Spłonęłam rumieńcem.
- Tato... Możesz tego nie kończyć? Peszysz mi dziewczynę. - zarechotał Kilian, patrząc mi w oczy.
- Nie śmiej się, tylko patrz na drogę. - fuknęłam.
- Wybacz, Dalio. - usłyszałam jeszcze z tylnych siedzeń, a potem doszły mnie odgłosy wymieniania śliny.
~ Bożeee, jakie to krępujące. To moi teściowie!
~ Przyzwyczajaj się. - zaśmiała się Anastazja. - Wilkołaki są bezwstydne..
~ O matko...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro