Rozdział 9
„Miłość jest pełna pułapek. Kiedy chce dać znać o sobie - oślepia światłem i nie pozwala dojrzeć cieni, które to światło tworzy."
~ Paulo Coelho
Każda minuta biologi była ja kara za grzechy. Profesor wymyślił pracę w parach i przydzielił mnie do największej idiotki w tej dziedzinie - Eriki. Musiałam wszystko za nią robić, podczas gdy ona świeciła piersiami, próbując zwrócić uwagę Luke'a, który niestety był obok nas. Ciągle spoglądałam za zegar i w upragnieniu czekałam na dzwonek.
- Możesz się skupić? - skarciłam ją.
- Wyluzuj... - przewróciła oczami i zaczęła udawać, że coś robi.
Westchnęłam zdenerwowana i pracowałam dalej. Nie tylko biologia była czynnikiem wpływającym na mój nastrój. Dzisiaj czwartek, a to oznaczało imprezę. Nie mogąc się skupić, przecięłam sobie palec.
- Ałć! - odruchowo włożyłam go do ust, a w tym samym czasie wszyscy na mnie spojrzeli.
- Wszystko w porządku, panno Olson? - Profesor zapytał zmartwiony. Wyglądał jak mój dziadek i tylko to sprawiało, że darzyłam go sympatią. Wysoki, szczupły siwy i brodaty z okularami na nosie. Czasami zastanawiałam się, czy nie jest może bratem Watson.
- Tak. - podniosłam głowę.
- Uważaj, bo się wykrwawisz. - zażartowała Erica, ale tylko dla niej było to śmieszne.
- Proszę. - Profesor Robinson wręczył mi plaster.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się serdecznie.
- Podziękujesz, sprzątając po lekcji. - również się uśmiechnął.
- Ugh. - jęknęłam.
- Sprzątanie jest relaksujące. - Luke puścił mi oczko.
- Evans, pomożesz jej. - jego uśmieszek zniknął. W tym momencie najmniej miałam ochotę na spędzenie kilku minut w jednej klasie sam na sam z Lucasem. Kiedy magiczny dźwięk dzwonka rozbrzmiał w moich uszach, a uczniowie się ulotnili, zbierałam wszystkie papierki po niciach medycznych w milczeniu.
- Nie chciałem się z nią całować. - wypalił nagle. Nie odpowiedziałam. - Naprawdę.
- Nie musisz mi się tłumaczyć. - Nie wierzę ci.
- Chciałem, żebyś wiedziała.
- Nie rozumiem, po co mi to mówisz? - wpakowałam śmieci do worka.
- Bo widzę, że jesteś zirytowana. - oparł ręce na blacie. - Rzekłbym nawet, że zazdrosna.
- Po prostu mam zły humor. Nie myśl sobie, że to przez ciebie. - spojrzałam w jego ciemne oczy. - Gdybym miała być smutna za każdym razem, kiedy jesteś z inna dziewczyną, każdy mój dzień byłby zepsuty.
- Odkąd z tobą rozmawiam, nie spotykam się z żadnymi dziewczynami. - przygryzł dolna wargę.
- Rozmawiasz ze mną o moich problemach. - prychnęłam. - To się nazywa litość. - tak do końca nie mówiłam mu prawdy. Dobra, kłamałam.
- Nie miałem tego na celu, żeby tak to wyglądało. - uśmiechnął się słabo. - Rozmawiam z tobą, bo cię lubię. Bardzo. - przełknął gulę śliny.
- Długo jeszcze? - do sali wszedł Robinson.
- Nie, już skończyliśmy. - oznajmiłam i wyszłam.
- Hej! Zaczekaj. - Lucas dogonił mnie, ściągając z siebie fartuch. Poczułam satysfakcję.
- Wiem, że nie lubisz bezpośredniości, ale nie o to mi chodziło... - szedł za mną jak pies za swoim właścicielem. - Na przykład Charlotte aż tak nie lubię, jest irytująca. - podrapał się w kark. Doszliśmy do mojej szafki, a w tym czasie zrozumiałam, że on traktuje mnie tylko i wyłącznie jak przyjaciółkę, a nie kogoś, z kim mógłby być.
Byłam ambitna, ale tutaj nie miałam siły walczyć. Tylko dlaczego gryzł tę cholerną wargę, skoro powiedział, że robi tak kiedy ma ochotę kogoś pocałować? Może przypadkiem.
- Super, ciesze się. - wysiliłam się na sztuczny uśmiech.
- Widzimy się u ciebie. - posłał mi uśmiech i uciekł.
* * *
- Może być? - zapytała mnie Raven.
- Jest okay, ale w czerwonej ci lepiej. - nałożyła bordową pomadkę.
- Wiem, ale ostatnio miałam. - schowała kosmetyki, a raczej wrzuciła je do komody. - No to... Miłego odpoczywania. - zaśmiała się i pomachała mi, a potem wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zrezygnowana opadłam na łóżko i dokładnie w tamtym momencie zaczęła grać głośna muzyka, która tak dudniła, że ściany wibrowały. Zakryłam uszy poduszką, ale nic to nie dało. Po godzinie walki odpuściłam, bo to nie miało zwyczajnie sensu. Kolejne minuty mijały i tak aż do jedenastej wieczór. Drzwi pokoju otworzyły się, a do środka próbowała wgramolić się jakaś obściskująca się para. Nawet mnie nie zauważyli. Ominęłam ich szerokim łukiem, a oni... Nie oszukujmy się, to była gra wstępna. Wyszłam z pokoju zszokowana, a w dodatku uderzył we mnie mocny zapach alkoholu i gorące powietrze. Ludzi było tak dużo, że nie mogłam się ruszyć.
- Przepraszam! - postanowiłam się przepychać i na szczęście się to powiodło, bo znalazłam się na dole.
- Lily! - Charlotte objęła mnie ramieniem, ciągnąc do kuchni. Była mocno pijana, ponieważ ledwo szła, w dodatku w drugiej ręce trzymała butelkę piwa. - Patrzcie kto przyszedł! - tuż po tym wszyscy, którzy tam stali zawołali moje imię, a ja uniosłam dłoń żeby się przywitać.
- Miałaś dość pokoju? - zagadnęła Erika. Co ona tutaj robi?
- Eee... Nie! Tylko ktoś ma zamiar uprawiać tam seks, o ile już tego nie robią.
- Że co?! - Raven także nie była trzeźwa. Nikt nie był. Popędziła na górę w oka mgnieniu.
- Zgubiłeś soczewki. - zwróciłam się do Colina. Machnął ręką lekceważąco i wypił kieliszek wódki. Nagle ktoś dmuchnął mi w twarz dymem papierosowym.
- Oj sorki. Pomyliłem cię z kimś. - chłopak szeroko się uśmiechnął, a potem klepnął mnie w tyłek. Jak dla mnie za dużo. Kiedy cudem przedarłam się do drzwi, chcąc je otworzyć, uderzyłam kogoś.
- Przepraszam! - zakryłam usta dłoniami.
- Nie ma sprawy. - powiedział... Luke. - Wymykasz się?
- Można tak powiedzieć. - roześmiał się.
- Tak w ogóle to cześć, jeszcze się nie widzieliśmy. - podał mi dłoń. Pomyślałam, że to miły gest, więc ją złapałam, ale nie wiedziałam, że mną obróci, po czym pociągnie w tłum tańczących ludzi i sam zacznie tańczyć, ze mną.
- Nie mam nastroju. - stękałam, ale to na nic. W tle leciało „Say You Won't Let Go", a Luke śpiewał. W sumie nie brzmiał źle.
- Then you smiled over your shoulder, for a minute, I was stone cold sober. I pulled you closer to my chest. - uśmiechał się. - And you asked me to stay over I said, I already told ya. I think that you should get some rest.
- Dobra, możesz skończyć. - ale on nie skończył.
- I'm so in love with you, and I hope you know. Darling your love is more than worth it's weight in gold... - nie chciałam, ale się zarumieniłam. Chyba dotarło do niego, jaki sens ma tekst piosenki, bo przestał śpiewać. Zatrzymał się i przeszywał mnie wzrokiem.
Raven mówiła zawsze, że pijany Luke to niefajny Luke, ale mi się podobał.
Położył dłoń na moim policzku, a ja czułam jak świat zwalnia. Nachylił się i potarł mój nos swoim.
- Luke! - krzyknął Colin, a szatyn odsunął się ode mnie i rozejrzał, po czym uśmiechnięty od ucha do ucha, poszedł do przyjaciela.
Colin, zabiję cię.
- Co za ludzie! - podeszła do mnie Raven. - Obleśne. - wzdrygnęła się. - Coś ty taka cała w skowronkach?
- Lucas mnie prawie pocałował. - czułam się jak mała dziewczynka, której kupiono nową lalkę Barbie.
- Że co? - zapytała rozbawiona. - On jest pijany. - pomasowała moje ramię. - Nic nie będzie pamiętał.
- Wiem, ale... A może będzie? - założyłam ręce na krzyż.
- Jeżeli śpiewał, to nie będzie. Nigdy nie śpiewa, a wtedy kiedy śpiewa budzi się i mówi:
- Śpiewałem.
- Śpiewał... - moja nadzieja właśnie się ze mną pożegnała. - Czemu akurat śpiew?
- Luke kiedyś śpiewał i grał na gitarze. - gestykulowała. - Ale w liceum zaczął się wstydzić, no i gitara leży nie wiadomo gdzie. - wzruszyła ramionami. - Od tamtego czasu śpiewa tylko, jak jest mocno narąbany. - wypuściłam powietrze z ust i wyszłam na zewnątrz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro