Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

  „W ludzkim umyśle nie może istnieć całkowita pustka.
Emocje  ludzkie nie są wystarczająco silne ani zintegrowane, żeby dać sobie radę z prawdziwą nicością."

~ Haruki Murakami 

— Możesz powtórzyć? — nachylił się.

— Wyrzucili mnie z domu. — założyłam nogę na nogę i zaczęłam gapić w okno.

— Jak?! — zapytał z pretensją.

— No normalnie, Luke, wróciłam z imprezy i położyłam się spać, a kiedy wstałam, moje rzeczy były spakowane, a oni... Oni kazali mi wyjść. Gdyby nie Raven i jej mama, byłabym bezdomna. — spojrzałam na niego zdenerwowana.

— Po... której imprezie?

— Tej, gdzie znalazłeś moją kokardkę. — przyznałam ze wstydem, przypominając sobie, co tam zrobiłam.

— I mówisz to dopiero teraz?! — wymachiwał rękami.

— Bałam się to komukolwiek powiedzieć! — próbowałam go przekrzyknąć.

— Jestem twoim przyjacielem, chyba powinnaś!

— Nie krzycz na mnie! — ukryłam twarz w dłoniach. — Nie krzycz, proszę... — zaczęłam się kiwać, niczym dziecko z chorobą sierocą.

— Okay. — westchnął. — Przepraszam. Jak dużo osób o tym wie?

— Jesteś pierwszy. — pociągnęłam nosem.

— Dlatego byłaś wtedy taka przybita? Kiedy Charlotte myślała, że masz okres? — usiadł obok mnie.

— Mhm.

— Przykro mi. Nie mam pojęcia co ci powiedzieć. — potrząsnął głową, a potem mnie przytulił. Ramię jak każde ramię, ale kiedy jest ono męskie, robi sporą różnicę.

— Wierzę ci. — powiedział cicho. — W te blizny.

— Wcześniej nie wierzyłeś, prawda? — bardziej twierdziłam, niż pytałam. Odsunęłam się od niego.

— Nie. — przyznał, słabo się uśmiechając. Ciężko westchnęłam.

— Daj mi rękę. — wyciągnęłam dłoń, którą po chwili złapał. Położyłam mu ją na moich plecach poniżej zapięcia od stanika. — Są i widoczne i może je wyczuć. — nie odpowiedział. Zamiast tego, skupiony był na badaniu każdego kawałka mojej skóry w tamtym miejscu. Zaczęłam się spinać, kiedy powędrował pod górną cześć bielizny, co chyba zauważył, gdyż zwyczajnie przestał.

— One są wszędzie...

— No są. — naciągnęłam bluzkę z powrotem.

— Szukałaś rozwiązań? Medycyna...

— Medycyna tu nie pomoże. — przerwałam mu. — Raven próbowała. Da się z tym żyć, ale to nie zmienia faktu, że w wielu sytuacjach czuję się niezręcznie. Czuję się po prostu... Mało atrakcyjna. — wypuściłam powietrze z ust. — Kiedyś, gdy myślałam, że ludziom to nie przeszkadza... na plaży podszedł do mnie pewien chłopak i powiedział dosłownie:

„Naturalny kondom. Nikt nie chce dotykać tego czegoś, nie martw się."

— Raven wtedy wstała i zdzieliła go z liścia. — wzruszyłam ramionami. — Boli mnie, kiedy inni pytają jakim cudem nie mam chłopaka. Trudno znaleźć kogoś, kto to zaakceptuje i kogoś, kto uszanuje to, że jestem dziewicą. — nie mogłam uwierzyć, że to powiedziałam. Zapadła dosyć długa cisza.

— Tamten chłopak nie powinien tak mówić, to nieprawda. Raven nauczyła się tego ode mnie. — zaśmiał się. — A co do chłopaka... Jeżeli ktoś uważa, że jest wart anioła, to musi być świadomy, że anioły są nieskazitelne i to one decydują, kiedy przestają być czyste. Ten ktoś musi być cierpliwy i czekać.

— Dzięki. — uśmiechnęłam się słabo.

— Ta, nawet nie wiesz ile czasu zajęło mi ułożenie tego zdania. — zakłopotał się, ale szybko znów uśmiechnął. — Normalnie powiedziałbym, że nie jesteś laską, którą da się przelecieć, nawet kiedy się z nią jest i to, że jesteś dziewicą. Cóż, to faktycznie odstrasza wielu. Dobra, większość.

— No to długo będę szukać rycerza, który krwi na swoim mieczu się nie boi. — przewróciłam oczami. W głębi serca miałam nadzieję, że tym rycerzem będzie on.

— Wiesz, chłopaka, a raczej takiego faceta myślę, że poznasz dużo później. Nie w tej szkole, a jeżeli ci się uda, to będziesz mieć ogromne szczęście. Nie chodzi o to, że jesteś dziewicą, a raczej o to, że chcesz czekać do ślubu... prawda?

— Tak. — pokiwałam głową. — Moja mama, w listach napisała mi, że kiedy nadejdzie ten dzień, następnego mam zdjąć kokardę, a kiedy będę mieć córkę, mam ją jej oddać i w odpowiednim czasie powiedzieć to samo.

— O kurde. — odchrząknął. — Ale...

— Może się zdarzyć, że przecież zrobię to nawet jutro także... — wpatrywałam się w okno. Poczułam, że jest niezręcznie więc zmieniłam temat. — Jak... z twoimi rodzicami?

— Moimi rodzicami? — zaskoczyło go to pytanie. — Nie mieszkają już ze sobą. — spuścił głowę w dół. — Ze mną też.

— Mieszkasz sam?! — teraz to on zaskoczył mnie.

— Tak. Uznali, że tak będzie lepiej. Nie martw się, radzę sobie i wszystko ze mną okay. Tylko nadal pożyczam cukier. — wskazał kciukiem na woreczek leżący na stoliku. — To ja... będę szedł. Mam nadzieję, że w poniedziałek nie przyjdziesz do szkoły bez kokardki. — ścisnął moje kolano i wyszedł.

* * *

— Serio, gadałaś z nim o seksie? — Charlotte nie mogła uwierzyć.

— Nie dosłownie. — ciągle ją poprawiałam.

— Dziewictwo, a seks, dla mnie to samo. — włożyła do ust chrupka.

— W dupkę i cipkę, też to samo? — zapytała Raven.

— Nie! — broniła się. — Obleśne...

— Cześć, poziomki! — zawołał Lucas, idąc w naszą stronę razem z Colinem.

— Słyszałyście? — Colin był dziwnie uśmiechnięty.

— O czym? — zaciekawiła się jego dziewczyna, a Charlotte nawet przestała jeść.

— Watson nie ma cały tydzień. — wykonał gest szczęścia, a ja w duchu zrobiłam to samo.

— Ale to nie jest najlepsze...

— No mów! — Lottie go uderzyła.

— Uspokój się! — był rozbawiony. — Drugą rzeczą są darmowe szósteczki z chemii. — zatańczył rękami.

— Jak to? — zmarszczyłam czoło.

— Wiem, wiem. Na oceny trzeba pracować... Gostek z ostatniej klasy nagadał jej takich bzdur, że przez przypadek zamiast im, wpisała oceny nam i nie ma pojęcia, że tak nie miało być. Szaleństwo! — zaśmiał się wesoło. — I trzecie sprawa. Impreza.

— Lubię to! — zawołała Charlotte. Oparłam się o krzesło zrezygnowana, wzdychając.

— Ta u Raven?

— Że co? — spojrzałam na nią, wyczekując wyjaśnień.

— No wiesz... Mamy nie ma przez trzy dni i... Miałam ci powiedzieć, to mała naprawdę tyci, tyci imprezka. — mówiła szybko. Otwarłam usta zdumiona i po chwili je zamknęłam. Oni żyją samymi imprezami, czy co?

— Kiedy...?

— Czwartek.

— Czwartek. — powtórzyłam zrozpaczona. — Znakomicie.

— Oj, no weź... — złapała mnie za rękę.

— Matko kochana, ostatnio tylko imprezy i imprezy. Kiedy się taka stałaś? — rzuciłam z przekąsem.

— Lily...

— Nie no dobra, twój dom. — uniosłam dłonie w geście obronnym. — Sorry. Zadzwonię do mamy, może mnie przenocuje. — prychnęłam. — Ale najpierw dostanę wpierdol, czy coś. — zabrałam swoje rzeczy i wyszłam stawiając twarde kroki. Ludzie wokół patrzyli na mnie, jak na wariatkę.

Czułam, że niesłusznie zrobiłam tę scenę, ale nie potrafiłam się opanować.

Szłam w kierunku kościoła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro