Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

„Gdy jesteśmy zazdrośni, przekonujemy się, że kochamy, tak jak przekonujemy się, że żyjemy, kiedy nas coś boli."

~ Sidonie Gabrielle Collete 

— Jak wyglądam? — zapytała Raven, wyłaniając się zza drzwi szafy.

— Woow. — otwarłam usta ze zdziwienia. — Ty i się stroić?

— No widzisz. — wzruszyła ramionami. Miała na sobie białą bluzkę, która prześwitywała, a do tego ubrała czarną mini. Ale Raven to Raven, więc na nogach miała trampki. Włosy zostawiła rozpuszczone, a jej uszy zdobiły kolczyki, które dostała od taty.

— Jak widzę ty skromnie. — uśmiechnęła się.

— No widzisz. — zmałpowałam ją. Nałożyłam na siebie białe jeansy i czarne body z długim rękawem. Na szczęście wszelkie rany nie były już widoczne pod makijażem, który jak zwykle wykonałam. Medalik, broszka i bransoletka, również szły tam ze mną.

— Chodźmy podbijać świat. — wykonała dziwaczny gest, którego nie potrafiłam zidentyfikować, a następnie zeszłyśmy na dół. Przed drzwiami czekała na nas Charlotte.

— Raven?! — zrobiła duże oczy.

— No co? — rozłożyła ręce w geście obronnym, po czym zamknęła drzwi na klucz i wrzuciła go do torebki.

— Może wreszcie uda mi się poznać swoją miłość. — prychnęła Lottie. Miała beżową sukienkę, która idealnie współgrała z jej jasnobrązowymi włosami, spiętymi w wysokiego kucyka.

Już po naszej stronie dało się usłyszeć głośną imprezową muzykę. Charlotte zapukała w drzwi naszego przyjaciela tak mocno, jakby chciała zrobić w nich dziurę. Ku mojemu zdziwieniu, otworzyła je jakaś pierwszoklasistka. Raven natychmiastowo pobiegła do Colina.

— Odbiło jej na jego punkcie. — Lottie pokręciła głową.

— To się nazywa miłość. — westchnęłam. — Widocznie Andrew, to nie był ten jedyny.

— No raczej! To oczywiste, skoro jest teraz z innym. — zaśmiała się, a potem poszłyśmy do kuchni się czegoś napić. — Chcesz? — podała mi kubeczek z piwem.

— Nie, nie. — odpędziłam to okropieństwo ręką. — Tamto to...

— Cześć, poziomeczki! — zawołał wesoło Luke, obejmując nas obie.

— Nie czuć od ciebie alkoholu? Cóż to za święto dzisiaj? — prychnęła, na co szatyn uniósł brwi.

— Noo... Raven się ładnie ubrała, Lily nie, a ty nie pijesz.

— Przecież Lily jest dobrze ubrana. — zauważył, co mnie uszczęśliwiło.

— Oh, nie to miałam na myśli. — przewróciła oczami. — Nieważne, idę się bawić. — pobiegła w tłum tańczących ludzi, a ja usiadłam na blacie. Machałam nogami obserwując je.

— Chyba nie powinienem cię namawiać, żebyś tu przyszła. — powiedział skonsternowany, drapiąc się w kark.

— Luz. — odparłam słabo.

— Na pewno?

— Tak, poradzę sobie. — Tak naprawdę nie miałam ochoty tu przebywać.

— Tu jesteś! Szukam cię i szukam. — podeszła do nas zdyszana Sophie. Na mój widok, jej promienisty uśmiech zniknął. — Lil...?

— Tak?

— Nie, ja tylko... Jestem w szoku, że tutaj jesteś.

— Cóż, ja również. — zawtórowałam jej.

— Spotkałam twoich rodziców. Przykro mi. — spojrzała na mnie z politowaniem i złapała za dłoń. Nie wiedziałam o czym ona mówi, ale nie byłam jedyna. Lucas także był zaskoczony.

— Co? — burknął.

— To ty nie wiesz? — rzuciła mu oburzający wzrok, a ja nadal nie wiedziałam, co Sophie zaraz powie. — Lily jest adoptowana. — odetchnęłam z ulgą.

— Wiem. — potrząsnął głową.

— Co ci powiedzieli? — zapytałam.

— Chciałam się dowiedzieć co u ciebie, a wtedy oni oznajmili, że nie chcesz z nimi rozmawiać, a potem twoja mama dodała, że pewnie dlatego, iż jesteś adoptowana, ale szybko się zorientowała, że powiedziała to, czego nie powinna.

— Aha. — tyle byłam w stanie wydukać. Nie mogłam uwierzyć w te bzdury.

— Musiało ci być ciężko, kiedy się dowiedziałaś. — ścisnęła moją dłoń.

— Wiedziałam od początku.

— Oh... A gdzie twoi biologiczni rodzice? — puściłam ją.

— Mój tata się mnie wyrzekł, a mama nie żyje. Powiesiła się. — nie wytrzymałam. Sophie stała zdumiona, a Lucas chyba chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Nie miałam na celu się tym chwalić, ale emocje wzięły górę. — Coś jeszcze?

— Nie... Przepraszam... Nie wiedziałam. — wypuściła powietrze z ust.

— Skąd niby miałaś? — fuknęłam. Spojrzałam na nią z pogardą, a potem sobie poszłam. Jedną z moich umiejętności jest szybkie przemieszczanie się, więc bez problemu zgubiłam idącego za mną Luke'a.

Odnalazłam jakieś drzwi, więc otwarłam je i weszłam do środka. Było tam ciemno, ale nie obchodziło mnie to. Osunęłam się na zimie i podkuliłam nogi. Zrobiło mi się smutno.

Wiedziałam, że Sophie nie chciała, ale byłam na nią wściekła. Nie wiedziałam, co miała na celu mówiąc to wszystko przy Lucasie. A co gdyby nie wiedział, że jestem adoptowana? Nie powinna była tego mówić, a jeśli już to na osobności.

Zaczęłam łkać. Czasami chciałabym być jak Raven. mniej wrażliwa.

Drzwi się otworzyły.

— Lily? — miałam nadzieję, że jeśli się nie odezwę, Luke sobie pójdzie, niestety pociągnęłam nosem. Zaświecił światło, a ja zobaczyłam jak bardzo to pomieszczenie jest ciasne. Wstałam, ocierając łzy i próbując nie popaść w panikę. Udało mi się, ponieważ drzwi nie były zamknięte, a jedynie przymknięte.

— Nic się nie stało. — zapewniłam.

— Jak to? Przecież widzę. — skinął na mnie. — Dlaczego tak zareagowałaś? — założył ręce na krzyż. — Nie... Pogodziłaś się jeszcze ze stratą mamy? — zapytał niepewnie.

— Nie, Luke to nie przez to. — byłam gotowa powiedzieć, że mnie wyrzucili. — Zdenerwowałam się, bo moi rodzice są straszni i to, co powiedzieli Sophie to kłamstwo. Luke oni... — w tym momencie ktoś zamknął drzwi, przy czym się śmiał. Przestraszyłam się. Luke chciał je otworzyć, ale ten ktoś trzymał klamkę z drugiej strony. Zaczęłam szybko oddychać.

— Nieźle. — skomentował rozbawiony Luke. — Teraz wiem jak czuła się Raven i Colin, kiedy ja ich zamknąłem. Chciałaś coś powiedzieć, dokończ. — tylko, że ja nie potrafiłam się uspokoić. Czułam, jak moje serce przyspiesza, a żyły pulsują. Zaczęło mi być gorąco, a moje ręce drżały.

— Lil? — spojrzał na mnie i przestał szarpać klamkę. — Wszystko w porządku?

— Ja... Ja... — rozglądałam się po schowku i miałam wrażenie, że staje się coraz ciaśniejszy.

— Ty masz klaustrofobie. — stwierdził. — Możesz to otworzyć?! — warknął.

— Nie ma mowy stary! Beka! — to był głos chłopaka z drużyny, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie jego imienia. Szatyn przeklną pod nosem.

— Lily, spójrz na mnie. — złapałam moje dłonie, ale moje oczy nadal były rozbiegane. — Patrz na mnie. — wreszcie zdołałam odnaleźć jego twarz.

— Okay, oddychaj powoli. Wdech... Wydech... Wdech... Wydech... — robił to razem ze mną. — Dobrze, pomyśl o czymś przyjemnym. — powiedział.

Mówił do mnie spokojnym tonem, co powodowało, że czułam się lepiej.

— Rób to dalej. — powoli mnie puścił. — George! — krzyknął. — Otwórz natychmiast te drzwi, albo przypadkiem je wyważę, przypadkiem na ciebie i przypadkiem złamiesz nos z przemieszczeniem! — drzwi momentalnie się otworzyły. Lucas wyprowadził mnie, po drodze sycząc do jego kumpla, że jest idiotą. Zabrał mnie do ogrodu.

— Lepiej? — pokiwałam twierdząco głową.

— Całe szczęście — powiedział z ulgą — Aniołku. — dodał po chwili, śmiejąc się.

Aniołku. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro