Rozdział 30
„Cisza, przyjacielu, rozdziela bardziej niż przestrzeń. Cisza przyjacielu nie przynosi słów, cisza zabija nawet myśli"
~ Halina Poświatowska
Przebywanie w obecności Luke'a i nie odzywanie się do niego przez pierwszy tydzień było naprawdę nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza wtedy, kiedy zwracał się do mnie, ale kiedy ja coś obiecuję, zawsze, ale to zawsze dotrzymuję słowa. Wszyscy, nawet Erica próbowali nas pogodzić. Męczyło mnie to, więc pewnego dnia powiedziałam im, żeby przestali. To nie miało sensu.
Gdzieś w głębi serca czułam, że on nie chciał powiedzieć tego wszystkiego, ale nie byłam w stanie mu wybaczyć. Zresztą, on przecież też nie palił się do pogodzenia.
Następnym tydzień był znośny, ponieważ nie widziałam go aż tak często.
Niestety nie potrafiłam zapomnieć.
Zapomnieć smaku jego ust, jego uśmiechu, tego jak do mnie szeptał.
— Możesz mi wyjaśnić dlaczego przypominam ci anioła?
— Noo... Masz złote włosy. Oczy jak czyste niebo. Poza tym, jesteś czysta, szczera, dobra, troskliwa. W ogóle masz idealną urodę a anioły właśnie są idealne...
Mój umysł w ogóle mi nie pomagał.
— Ugh! — wszyscy w klasie spojrzeli na mnie zdziwieni, a ja dopiero wtedy zorientowałam się, że jestem na lekcji.
— Panno Olson, to zadanie wcale nie jest takie trudne. — powiedział do mnie Robinson.
— Wiem...
— Może twój kolega ci pomoże, skoro masz takie problemy? — skinął na Lucasa.
— NIE! — wyrwałam się i nabrałam powietrza do ust.
— W takim razie nie stękaj tylko zajmij się tym, co zadałem. — usiadł za biurkiem i zaczął mi się bacznie przyglądać, więc byłam zmuszona zrobić zadanie, które normalnie robiłam w domu, lub na jakiejś przerwie.
— Ah! Zapomniałbym. — podniósł się i podszedł do tablicy a potem napisał na niej „PROJEKT DOTYCZĄCY CYTOLOGI". — Poszedłem w ślad pani Watson i również będę wam teraz robił powtórki. Robicie go w parach. Clarke i Evans, Olson i McConay. — o Boże. Ja i Erica? To są chyba żarty ale wolę to niż Luke'a. Robinson dobrał w pary resztę grupy, a potem zadzwonił dzwonek.
— Zrobię to sama. — mrugnęłam porozumiewawczo do Eriki, a ona posłała mi wdzięczny uśmiech.
* * *
— Dostałam prawie karę za ściąganie na fizyce. — burknęła Raven, mieszając herbatę dla siebie i Lucasa.
— Jakim cudem? — zdziwiłam się. — Ty i być złapanym na ściąganiu?
— To przez Lottie. Szurała za głośno kartką. — roześmiałyśmy się, po czym ktoś zapukał do drzwi. Raven poszła otworzyć i pierwsze co usłyszałam to:
— Woow! Ty zapukałeś, cóż to za święto? — a potem brunetka razem z chłopakiem byli już w tym samym pomieszczeniu. Starałam się na niego nie patrzeć, ale przypadkiem wymieniliśmy spojrzenia.
— Zapomniałem jak być sobą. — sprostował monotonnym głosem. Wzięłam swój kubek kakao i wyminęłam ich po czym schodami poszłam na górę do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi akurat wtedy, kiedy tamta dwójka znajdowała się na tym samym piętrze. Zaczęłam szukać w internecie potrzebnych informacji i wcale nie szło mi to dobrze. Byłam rozkojarzona przez Lucasa. Nie ważne co by zrobił, zawsze o nim myślałam. A myślenie o nim, w niczym mi nie pomagało poza płakaniu.
Kiedy po dwóch godzinach walki z biologią udało mi się wygrać, odczytałam SMS—a od mojej przyjaciółki.
Od Raven:
On cierpi. Rly, ostatni raz taki przybity był wtedy, kiedy zastałaś nas w dwuznacznej sytuacji. :(
Do Raven:
Po czym? Chciał mnie tylko przelecieć. Niech cierpi, ja też cierpię.
Od Raven:
Tylko cie informuje
Rzuciłam telefonem na łóżko, a on odbił się i spadł na ziemię. Dzięki Bogu nic mu się nie stało. Niechętnie podniosłam się żeby zrobić to samo z telefonem, a tuż po tym moje drzwi zostały uchylone. Gwałtownie się odwróciłam myśląc, że to przeciąg, ale to był on.
Lucas.
Oparłam ręce na biodrach i stanęłam do niego bokiem.
— Cześć. — przywitał się cicho. Moje usta ani drgnęły. — Zamierzasz nie odzywać się do mnie do końca szkoły? Potem i tak będziesz mnie widywać.
Dam więc radę.
Włożył ręce do kieszeni i podszedł bliżej. Miał dokładnie te same spodnie tamtego dnia, w którym sprzątaliśmy plac szkolny.
— Przekonałabym się, ale nie chcę aby postrzegano mnie jako twoją zdobycz.
— Lily. Zdobędę cię i bez tego.
— Lil... J-ja.. — zająkiwał się, co na swój sposób było urocze, ale nie mogłam tak o tym myśleć.
— Przestań proszę. — szepnęłam. — Nie chcę cię słuchać. Nie chcę, abyś tutaj był, jesteś dupkiem, idiotą, kretynem, imbecylem...
— Odezwałaś się. — uśmiechnął się słabo. — Wolę abyś za każdym razem, kiedy mnie tylko zobaczysz nazywała dupkiem i mówiła to szczerze, niż nie odzywała się wcale. Nie możesz mi tego robić.
— Nie dobijaj mnie. — syknęłam. Mimowolnie zaciskałam zęby.
— Próbuję tylko powiedzieć...
— Wyjdź stąd.
— Daj mi się wytłumaczyć.
— Miałeś już okazję. Nie mam ochoty na ciebie patrzeć, a co dopiero z tobą rozmawiać. — powtórzyłam jego słowa, które skierował kiedyś do Tobiasa. — Nie rozumiesz, co do ciebie mówię? — nabrałam odwagi aby na niego spojrzeć. To, co napisała Raven okazało się prawdą, ale nie byłam w stanie wcześniej tego zauważyć. Jego stan sprawił, że moje serce zaczynało mięknąć. Nie chciałam aby to wykorzystał.
— Słyszę. — odparł smutno.
— Więc wyjdź. — wskazałam palcem na drzwi. — Wynoś się, najdalej ode mnie! — wrzasnęłam i dopiero wtedy to zrobił. Poszedł sobie. Z jednej trony czułam ulgę, ale z drugiej biłam się sama ze sobą za to, jak go potraktowałam, nie dając mu szansy się wysłowić.
Ty durna idiotko.
Mam za nim pobiec? Zostać? Co ja mam zrobić?
Wyszłam z pokoju wpadając na Raven.
— Woah! — uniosła ręce, aby uchronić się przed zderzeniem. — Uważaj. Coś się stało?
— Luke do mnie przyszedł. A ja kazałam mu wyjść.
— I? Przecież nie chcesz z nim mieć nic wspólnego. — wzruszyła ramionami.
— Boję się, że stracę go na zawsze. — powiedziałam szczerze.
— Lily, to on cię stracił.
— Nie, nie stracił mnie. — zmarszczyłam czoło.
— Słyszałam was. Dałaś mu to wyraźnie do zrozumienia.
— Nie chciałam tego mówić. — jęknęłam.
— Laska zdecyduj się. — westchnęła. — Najpierw przez dwa tygodnie go zlewasz, robisz wszystko żeby się od ciebie odczepił, a teraz chcesz żeby wszystko było jak dawniej, mimo tego jak cię potraktował? — rozłożyła ręce.
— Wiem, że jestem upośledzona.
— Tak. — prychnęła z irytacją. — Zachowujesz się jak dziobak, który chce być bobrem, ale jednak woli kaczki. — uniosłam brwi.
— Co to za porównanie? — potrząsnęłam głową.
— Ehh... Chodziło mi o to, że... Wiesz o co mi chodzi! — tupnęła nogą.
— Tak, wiem. — przyznałam cicho.
Boże, daj mi więcej rozumu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro