Rozdział 26
„- Kocham Cie, Clary. – Powiedział nie patrząc na nią. Wpatrywał się w głąb kościoła, w rząd zapalonych świec, które odbijały się złotymi refleksami od jego oczu.
– Bardziej niż kiedykolwiek. – Urwał – Boże. Bardziej, niż powinienem. Wiesz o tym? "
~ Cassandra Clare, Dary Anioła : Miasto upadłych aniołów
— Nie zrozum mnie źle, ale trochę mnie przestraszyłeś... — powiedziałam ostrożnie.
— Nie, Lily... — zaczął się śmiać, a ja wypuściłam z płuc powietrze, które nabrałam tam nieświadomie. — Chodzi mi o to, co się stało na balu. Na pewno wiesz, czemu mnie pocałowałaś.
— No tak wiem, ale... boję się, weźmiesz mnie za idiotkę. — wydukałam.
— Mów. — położył dłoń na moim kolanie.
— Więc... Tobias nie chciał się odczepić, nie ważne co mówiłam, ten dalej brnął przy swoim. Powiedział mi, że mam mu udowodnić, że nic do niego nie czuję, a wtedy zobaczyłam ciebie i... — westchnęłam, zdając sobie sprawę jak idiotycznie to brzmi.
— Cóż. — zaczął szarmanckim tonem. — Bardzo mnie cieszy, że wybrałaś właśnie mnie.
— A kogo innego miałabym wybrać? — palnęłam bez zastanowienia.
— Gdyby mnie tam nie było, co byś zrobiła? — przekrzywił głowę w bok.
— Poczekała aż przyjdziesz. — przyznałam nieco ciszej.
— A gdyby nie było mnie wcale? — szepnął.
— Nie pocałowałabym nikogo. — byłam z siebie dumna, że miałam na tyle odwagi, aby to powiedzieć. Spojrzałam na niego, uśmiechał się lekko, badając mnie wzrokiem. Spuścił na chwilę głowę, ale zaraz ją podniósł, a potem złapał mnie za rękę.
— Zrobiłabyś to jeszcze raz?
— Luke, ja... — speszyłam się. Zauważyłam jak przygryza wargę. — Tak. Zawsze. — ujął moją twarz i złączył nasze usta ponownie. Ten pocałunek różnił się od tamtego, był pełen namiętności i pożądania, a tamten emocji i czułości. Nie wiedziałam co zrobić z rękami, więc złapałam go za krawat. To kompletne szaleństw, co robiłam, ale chciałam i podobało mi się to.
Bez żadnego problemu mogłam powiedzieć, że Lucas i jeździ i całuje lepiej od Colina.
Żałowałam, że ta chwila dobiegła końca.
Chłopak oblizując usta patrzył znów przed siebie i odblokował mi drzwi. Wysiadłam, ale moje nogi były jak z waty. Moje usta pulsowały, a ciało nabierało temperatury. Odwróciłam się, a on rzucił mi przelotne spojrzenie, po czym ruszył. Odjechał i mnie zostawił. Nie miałam mu tego za złe po takim pożegnaniu. Jeszcze nigdy nie byłam tak podekscytowana.
Nie mogłam zasnąć.
* * *
Poniedziałkowy dzień zaczął się jak zwykle, czyli fatalnie. Nawet dla mnie poniedziałki nie są super sprawą.
Szłam właśnie na stołówkę z dziewczynami, które ciągle uśmiechały się do mnie, jakby coś brały. Mogłam im nie opowiadać, co się wydarzyło.
— Zmieńcie dilera. — przewróciłam oczami.
— Ale jesteście razem, czy co? — zapytała Lottie, biorąc od kucharki makaron ze szpinakiem.
— Nie. — odparłam trochę smutno.
— A to niby kobiety są niezdecydowane. — parsknęła szatynka i usiadłyśmy przy „naszym" stoliku. Wkrótce dołączyły Sophie i Erica.
— Słuchajcie! — zaczęła ta głupsza. — George podobno szuka dziewczyny, mam zamiar nią zostać. — oświadczyła składając dłonie.
— George? — Raven spojrzała na nią marszcząc czoło. — Przecież to totalny palant.
— No niby tak, ale jest przystojny i słodki. — bawiła się kosmykiem włosów, patrząc za nasze plecy. Odwróciłam się razem z moją przyjaciółką, a chłopak akurat jadł twarzą jedzenie. Niektórzy jak widać nadal nie opanowali sztuki jedzenia nożem i widelcem.
— Faktycznie. — prychnęłam.
— Weźcie... Ty zajęłaś mi Colina. — wskazała na Raven. — A ty Luke'a. Co miałam zrobić? Tobias jest jeszcze bardziej porąbany.
— Nie zajęłam Luke'a. — wzruszyłam ramionami.
— Ale nie mam szans! Lata za tobą, jak mucha za gównem. — wzięła łyk herbaty. — Na sobotniej imprezie nawet nie zwrócił uwagi na żadną dziewczynę. Co ty mu zrobiłaś? Loda? — wyplułam na Charlotte wodę.
— Mogłaś sobie tego oszczędzić. — spojrzała krzywo, po czym zaczęła wycierać się serwetką.
Zaraz, skąd na tym stoliku u licha się wzięły serwetki? Czy nasza szkoła w nie zainwestowała? Nie zastanawiając się nad tym dłużej, zajęłam się dalszym uzupełnianiem elektrolitów i spożywaniem tego jakże pysznego posiłku.
— Wiecie co Blake mi powiedział? — wyrwała się nagle Lottie. — Powiedział, że w życiu nie widział tak wspaniałej tancerki, jak ja.
— Ugh. — Erica przewróciła oczami. — Musi zatańczyć ze mną. — odrzuciła spalone włosy do tyłu i uśmiechnęła się zawadiacko.
— Prędzej świnie zaczną latać niż na to pozwolę. — oburzyła się Charlotte. — Nie chce mi się iść na geografię... Chyba ucieknę z lekcji. Oczywiście z Blakiem.
— Wątpię, że będzie za tym pomysłem. — przyznałam.
— Ty się tam znasz. — dotknęła mnie palcem w czoło. — Lepiej zajmij się swoim niedoszłym chłopakiem, a nie będziesz mnie tutaj pouczać.
— Ja cię nie pouczam. — zaśmiałam się.
— Cokolwiek. — machnęła dłonią i wzięła do ręki telefon.
— Cześć poziomki! — przysięgam, że to przywitanie przejdzie do historii w tej szkole. — I plastiki. — dodał, kiedy zauważył Erikę, ale ona nawet nie zorientowała się, że właśnie ją obraził.
— Raven, wiem jak bardzo lubisz chodzić na nasze mecze. — powiedział Colin stanowczo. — Dzisiaj po lekcjach.
— Super! — udała entuzjazm. Sama nie lubiłam na nie chodzić, bo szczerze mnie to nie interesowało, ale czasami zdarzały się ciekawe sytuacje. — Luke gra? Nie chciałabym, aby komuś stała się krzywda.
— Nie bądź niemiła. — zrobił minę szczeniaczka. — Ostatnio trafiłem w dziesiątkę. — puścił mi oczko, a ja znowu się zarumieniłam. Na szczęście zauważył to tylko on.
— Krzywda stanie się tobie, jak nie przyjdziesz. — zakomunikował Colin groźnym głosem, co zabrzmiało trochę psychopatycznie.
— Grozisz mi? — założyła ręce na krzyż. — Czy czegoś się naćpałeś?
— Ciebie się naćpałem. — zażenowana odsunęła jego twarz dłonią.
— Lily? — usłyszałam głos Tobiasa.
No przysięgam, że zaraz wstanę i przypierniczę mu tą tacką, która leży przede mną na stoliku.
— Możemy...
— NIE! — wrzasnęłam, odwracają się do niego i mierząc go rozgniewanym wzrokiem.
— Czy ty jesteś zdrowy? — zapytał po chwili Lucas. — Dała ci kosza, a ty dalej łudzisz się jak jakiś debil. Nie widzisz, że ona nie ma ochoty na ciebie patrzeć, a co dopiero z tobą rozmawiać?
— To nie twoja sprawa, Evans. — syknął. Luke chciał się odezwać, ale przerwałam mu gestem.
— Owszem, jego. — uśmiechnęłam się złośliwie. — Dałam ci wyraźnie do zrozumienia.
— Nie, nie dałaś.
— Trzymajcie mnie ludzie... — jęknęła Charlotte. — Ty popierdolony jesteś?
— Idź stąd lepiej, bo za chwilkę znowu wylądujesz w szpitalu. — oznajmił Lucas, a potem oplótł rękami moją szyję, a ja odchyliłam głowę w górę żeby na niego spojrzeć.
— Jeszcze zobaczymy. — prychnął Tobias i odszedł.
— Twój złamany nos! — zawołała za nim Lottie.
Nie wiedziałam, co Lucas właśnie ze mną robił, ale nie przeszkadzało mi to.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro