Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

  „Drzewo, którego nie możesz objąć ramionami, było kiedyś małym nasionkiem. Stumilowa podróż zaczyna się od jednego małego kroku."

Lao-Tse  

— Zaprosił cię? — zdziwiła się Raven, ale wiedziałam, że się cieszy.

— No tak. — odparłam z uśmiechem.

— Co mu odpowiedziałaś? — przybliżyła się do mnie.

— No... że powiem mu, kiedy indziej.

— Lily! — rzuciła we mnie poduszką. Siedziałyśmy w jej pokoju. — Czemu się od razu nie zgodziłaś?

— Ależ ja się zgodziłam, ale jeszcze mu o tym nie powiedziałam. — powiedziałam wyniośle, a ona uniosła jedną brew.

— Nigdy was nie ogarnę. Charlotte robi to samo. — pokręciła głową z niedowierzania.

— Nie chcę żeby pomyślał, że jestem na jego skinienie.

— A nie jesteś? — ale na to już nie miałam odzywki. Wzruszyłam tylko ramionami i podrapałam się w kolano.

— Nic na to nie poradzę, że się zakochałam. — westchnęłam. Wiedziałam, że pakuję się w taki kabaret, że szkoda słów, ale ktoś kiedyś powiedział, że człowiek z miłości głupieje. Moje racjonalne myślenie kończy się, kiedy Luke mnie tylko dotknie.

— Pytanie tylko, czy on to zauważył. — rzuciła mi dziwne spojrzenie, jakby się czegoś bała.

— Jeżeli tak, czekam więc aż mi coś powie, a jeżeli nie, ja to zrobię.

— O nie, nie. On musi to zrobić. Jeśli mu na tobie zależy i myśli o tobie w poważny sposób — zrobi to sam. — założyła ręce na krzyż. — Zmieniając temat. Po co poszliście do dyrektora?

— O ten nasz niby „seks". — nakreśliłam w powietrzu cudzysłów palcami.

— Serio? I co? — położyła się na łóżku wyraźnie znudzona.

— Nic. Karę nam cofnięto, dziś sprzątaliśmy jeszcze, bo tak sobie zażyczył dyrektor, ale mojemu ojcu odwaliło. — prychnęłam.

— Byli tam twoi rodzicie?! — podniosła się gwałtownie.

— Jego też.

— Nieźle. — zrobiła duże oczy. — Co twój tatuś zrobił?

— Chciał mnie uderzyć.

— CO?! — krzyknęła na cały dom, a potem zakryła usta dłonią i cicho zaśmiała.

— Tak, ale Lucas kazał mu wyjść, więc wyszedł. — gestykulowałam rękami.

— Nie jestem głucha, nie musisz przekazywać mi wiadomości na migi. — zbeształa mnie widząc co robię. — Wooow. — uśmiechnęła się szeroko. — Tego się po nim nie spodziewałam. TAK TRZYMAJ LUKE! — wydarła się w stronę otwartego okna. Klepnęłam się otwartą dłonią w czoło i zaczęłam śmiać.

— Więc co zamierzasz ubrać na ten bal? — zapytała znikąd.

— Jeszce nie wiem. On jest za trzy tygodnie. A ty?

— Wybiorę kreację pewnie w ten sam dzień. — odparła stanowczo.

Cała Raven.

* * *

Nie mam bladego pojęcia, co z ludźmi w tej szkole jest nie tak, ale każdy ma totalnie wywalone na to, co się dzieję, i co się do nich mówi. Od godziny chodzę z Sophie i Charlotte po klasach, ogłaszając jak będzie przebiegał bal i inne sprawy z tym związane, ale i tak większość osób pięć razy pyta się o rzeczy, które mówiłyśmy na samym wstępie.

— Oh, nasza lekcja. — Lottie wywróciła oczami i zapukała, a potem weszłyśmy przerywając angielski. Posłałam nauczycielce przepraszający uśmiech.

— Jak już pewnie wiecie...

— ANTYLOPA! — krzyknął chłopak z tyłu klasy. Zmarszczyłam czoło. — Antylopa jest tematem przewodnim.

— Nie? — bąknęła Sophie.

— Tematem przewodnim, jest brak tematu. — oznajmiła Charlotte. — Zeszłoroczny pomysł z czerwonymi i czarnymi sukienkami oraz przynoszeniem butów dla pań, okazał się totalnie do dupy. Nazywajmy rzeczy po imieniu. — zwróciła się do profesor Tomilson.

— Więc... Sukienki nie muszą sięgać ziemi? — ucieszyła się Erika.

— Można przyjść w spodniach? — podniosła rękę Raven, na co się uśmiechnęłam, a ona zrobiła to samo.

— Nie, nie można przyjść w spodniach, a sukienki nie mogą być krótsze niż za kolano. — powiedziałam spokojnym głosem, ale mimo tego większość dziewcząt zaczęła buczeć.

— Chcemy jednak podtrzymać tradycję. — dodała Sophie. — Ale... w tym roku osoby bez pary normalnie zostaną wpuszczone.

— Czy któraś z was nie ma partnera? — George podniósł rękę, a Colin przewrócił oczami. — Lottie?

— Wybacz. — uniosła dłonie w geście obronnym i odsunęła się w tył. Zrobiłam to samo, a Sophie stała tam i nie widziała co zrobić. Lucas widząc, że się cofam uśmiechnął się serdecznie i przestał gryźć długopis.

— Uuu... — pokręcił głową. — Myślałem raczej o tobie — wskazał na mnie — ale ją też przeżyję.

— Nie powiedziałam, że się zgadzam buraku. — prychnęła.

— Jeszcze będziesz błagać.

— Chyba twoją mamę, żeby cię z domu nie wypuszczała. — stwierdził Chase. Chłopak z drużyny.

— Stul pysk, ciulu. — zmierzył go wzrokiem.

— Ej! — zareagowała Tomilson.

— Ktoś ma jeszcze jakieś pytania? — Sophie była już zdenerwowana.

— Tak. — oświadczył George. — Lily, z kim ty idziesz?

— To nie w temacie. — odpowiedziała dziewczyna.

— Bo wiesz... — szarpnął za swoją skórzaną kurtkę.

— Ze mną, imbecylu. — Luke odwrócił się do chłopaka, a jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów.

— Serio?! — wyrwała się Lottie. — Czemu nie powiedziałaś?

— Jeszcze nie powiedziałam, że na pewno z nim pójdę. — broniłam się.

— Ha! — George wskazał palcem na bruneta.

— Ale z tobą nawet przez myśl mi nie przemknęło. — spojrzałam na niego z obrzydzeniem. Cały zbladł, a kilka osób zaczęło się z niego śmiać.

— Zabieracie mi lekcję dziewczęta. — skarciła nas profesor.

— Chwila! — krzyknął George z pretensją. — To dobrze, bo ja żartowałem.

— Ta, jasne. — zaśmiałam się pod nosem. — Nie ta liga chłopcze. — Colin zaklaskał, odchylając głowę w tył, a moi znajomi zaczęli rechotać niczym żaby.

— Nie jesteś w moim typie i z wyglądu i z charakteru. — machnęłam lekceważąco ręką.

— Czym się niby różnię od Evansa? — zapytał z głupkowatym uśmieszkiem.

— O kurwa, ty tak na poważnie?

— Lucas! — Tomilson aż wstała.

— Przepraszam. — zakrył twarz zeszytem, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

— Do widzenia. — pisnęła Sophie i ulotniłyśmy się w sekundę.

Po ogłoszeniu już wszystkiego wszystkim, wywieszałyśmy plakaty, które niektórzy ciągle nam zrywali, robiąc na złość. Bo czemu nie? Po co szanować czyjąś pracę.

Z irytacją miałam zamiar podnieść jeden z nich, ale ktoś mnie wyprzedził. Podniosłam głowę i zobaczyłam Tobiasa.

— Hej. — przywitał się bez wyrazu, podając mi ogłoszenie i włożył ręce do kieszeni, a ja przypięłam informację do tablicy korkowej.

— Hej. — nie miałam ochoty na rozmowę z nim, ale nie byłam już zła, czy smutna z jego powodu. Miałam mnóstwo, aby się uśmiechać.

— Możemy na chwilę porozmawiać? — skinął w stronę ubikacji.

— Jestem zajęta. — odparłam od niechcenia.

— Proszę. — złapał mnie za rękę, tym samym zatrzymując moją pracę. Przewróciłam oczami.

— Niech ci będzie. — powlokłam się za nim wolnym krokiem, aż znaleźliśmy się — o losie — w męskiej toalecie. Oparłam się o umywalkę zakładając ręce na krzyż. Poczekał aż inni opuszczą, to jakże cudne pomieszczenie i odchrząknął.

— Zachowałem się jak idiota. — spuścił głowę w dół.

— E, serio? — zaklaskałam teatralnie.

— Lily, przepraszam! — podszedł do mnie. — To był dla mnie szok, nie wiedziałem, że... Jezu. — złapał się za głowę i zrobił obrót wokół własnej osi.

— No dobrze, ale dlaczego rozpowiadałeś ludziom, że z tobą spałam? — zapytałam z pretensją.

— To... nie miało być tak. — jego usta uformowały kreskę, a ja uniosłam brew.

— Więc niby jak? — zaśmiałam się bez krzty wesołości.

— Ja... byłem zazdrosny. Za każdym razem Luke odbija mi dziewczynę. Nie pozwolę żeby zrobił to ponownie.

— Ale ja nie jestem tobą zainteresowana. — zdenerwowana, próbowałam poprawić kokardę, ale nie mogłam tego zrobić, więc po prostu ją ściągnęłam.

— Więc czemu się całowaliśmy?

— Ludzie całują się bez powodu. — wzruszyłam ramionami.

— Lil. W ramach przeprosin, chciałem zabrać cię na bal majowy. Co ty na to?

— Idę z Lucasem. — wydukałam i wyszłam, a ona zaraz za mną. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro