Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

  „Mężczyzna powinien zawsze dotykać kobiety tak, jak gdyby to był pierwszy i ostatni raz."  

~ Janusz Leon Wiśniewski 

Po podniesieniu powiek, pierwsze co ujrzałam to ogromne, brązowe oczy Lucasa wlepione we mnie. Wystraszona pisnęłam.

 — Wyglądasz jak psychopata! — skarciłam go.

— Może nim jestem? — uniósł jedną brew. Podniosłam się na łokciach i poczułam chłód.

— Możesz podać mi tę bluzę? — wskazałam na ubranie, które leżało obok niego a raczej wisiało na konstrukcji namiotu.

— Przecież bez problemu możesz wziąć ją sama. — odparł z cwaniackim uśmieszkiem. Przewróciłam oczami i chciałam dosięgnąć bluzy, ale moja rączka była zbyt krótka, więc stanęłam na kolanach i złapałam za rękaw, a wtedy chłopak podciął mi nogi w taki sposób, że wylądowałam na nim, a moja twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko jego. Żeby zmniejszyć tę odległość, położyłam dłonie po bokach jego głowy i chciałam się podnieść, ale on znów mi przeszkodził.

— Ale z ciebie niezdara. — zasunął mi kosmyk włosów za ucho, przez co oblały mnie rumieńce. Odwróciłam wzrok i nie wiedziałam co zrobić.

— Mogę zejść? — wydukałam. To brzmiało tak żałośnie, że najchętniej zakopałabym się tysiąc metrów pod ziemią.

— Pytasz mnie o pozwolenie? — obdarował mnie zawadiackim uśmiechem.

— Znaczy... ja... Eee... — rozglądałam się we wszystkie strony, byleby nie skrzyżować z nim spojrzenia. — Bo ja... ten...

— Pierwszy raz widzę cię w takim stanie. — roześmiał się, a mnie nadal piekły policzki. — Jesteś urocza, kiedy się tak kłopoczesz.

— Dzięki? — szepnęłam.

— Czym cię tak zawstydzam? — nadal się uśmiechał, a w jego oczach widziałam iskierki.

— Oh, doskonale wiesz czym. — prychnęłam.

— Nie wiem. — udawał.

— Wiesz.

— Nie.

— Tak.

— Ależ nie.

— Ależ tak! — zaczęłam się śmiać.

— Więc...? — niezbyt miałam ochotę na rozmowę z nim w takiej pozycji, gdyż za pewne z moich ust nie wydobywał się jakiś niebiański zapach, a raczej odór parującego gnoju. W końcu mieliśmy ranek, nie zdążyłam umyć zębów. Odwróciłam więc głowę w bok.

— Leżę na tobie w skąpej piżamie. — powiedziałam na jednym wdechu.

— Przyzwyczaiłem się. — odparł nonszalancko.

— A ja nie. — burknęłam, wypuszczając powietrze z płuc. Wreszcie pozwolił mi z niego zejść, a ja opatuliłam się kocem.

— Wracając do wczorajszej rozmowy... — oparł głowę o rękę, żeby móc na mnie patrzeć. — to przepraszam, że cię tak olałem, ale byłem zmęczony. Dlaczego gdzieś nie zgłosiłaś, że jesteś maltretowana?

— Wiesz jakby się to skończyło? — zapytałam z pretensją. — Poszłabym do innej rodziny. Na pewno nie tutaj. A ostatnią rzeczą, którą chciałam, to stracenie kontaktu z Raven, z wami.

— Rozumiem. — pokiwał głową. — Sprawa z klaustrofobią wyjaśniła się sama... O seks nie pytam... Całowałaś się z Tobiasem. — ostatnie zdanie powiedział oschle.

— Tak. — rozłożyłam ręce. — Masz z tym jakiś problem?

— Nie tylko... nie jesteś typem dziewczyny, która całuje się z byle kim, na przykład na imprezach, to do ciebie niepodobne.

— Nie wiesz do końca jakim jestem typem dziewczyny, całowałabym się prawie z tobą na imprezie u Raven, więc Tobias w jeziorze nie zrobił mi sporej różnicy. — wzruszyłam ramionami, a potem ugryzłam się w język.

— Czekaj, co? — zmarszczył czoło. — Zrobiłem ci coś, i mi o tym nie powiedziałaś?

— Nic mi nie zrobiłeś. — uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. — Po prostu tańczyliśmy i chciałeś mnie pocałować, ale Colin cię zawołał. — sprostowałam.

— Szkoda, że...

— Gołąbeczki wstały?! — zapytała radośnie Charlotte, wpychając głowę do środka namiotu. — To świetnie, bo możemy zacząć zbierać nasze wypasione chatki. — klasnęła w dłonie entuzjastycznie.

— Co ty taka rozpromieniona, jak dzieci w Czarnobylu? — zapytał Lucas, a jak parsknęłam śmiechem.

— Po pierwsze: nie żartuj przy mnie w ten sposób, a po drugie... Zaliczyłam chrześcijanina. — wykonała gest szczęścia.

— Gratulacje. Czujesz się teraz jak Maryja?

— Luke. — zmierzyła go wzrokiem. — Zresztą widzę, że nie tylko ja tutaj kogoś zaliczyłam. — puściła nam oczko i zniknęła. Przeczesałam włosy dłonią i ziewnęłam.

— Przerwała ci. — zauważyłam. — Co chciałeś powiedzieć?

— Zapomniałem już. — machnął lekceważąco ręką i podjął próbę wyjścia z namiotu ale, że ja bywam czasami mściwa, podłożyłam mu nogę, aby się wywrócił i osiągnęłam swój cel. Spojrzał na mnie mrużąc oczy i po chwili zaczął mnie łaskotać. Widząc, że nie reaguję, postukał palcami w swoje udo i przekrzywił głowę w bok.

— Nie masz łaskotek.

— Brawo, Sherlocku.

— Ale kara musi być. — założył ręce na krzyż.

— Ja ci tylko oddałam. — uniosłam ręce w geście obronnym, a on je złapał, rozłożył, nachylił się nade mną i złożył delikatny pocałunek na moim policzku.

— Mam nadzieję, że to też mi oddasz. — zostawił mnie całą rozpaloną od jego dotyku, a ja uśmiechałam się jak głupi do sera.

Szkoda, że wybrał mój policzek, zamiast ust.

Ale na to przyjdzie jeszcze czas.

* * *

Czekaliśmy, aż reszta osób zbierze swoje rzeczy i będziemy mogli wyruszyć. Niestety ten wypad nie wyszedł tak, jak chciałam, ponieważ wiele innych rzeczy zaprzątało mi głowę, ale lepszy rydz, niż nic. Teraz najbardziej nie mogłam się doczekać spotkania z mamą. Wiele razy mnie skrzywdziła, ale naprawdę byłam zaintrygowana jej zachowaniem.

— Wszyscy są?! — zawoła East. — Świetnie! Wsiadamy! — jęknęłam niezadowolona. Nie miałam ochoty wracać z Tobiasem, a innego wyjścia nie było.

— Co się stało? — zdziwiła się Raven, widząc moją minę. Potem zajarzyła o co biega. — Jedź z Lottie, ja jadę z tyłu. — posłała mi uśmiech, a ja odetchnęłam z ulgą.

O losie, dziękuję za twą łaskawość.


* * *

— Opowiadajcie! — pisnęła mama Raven, kiedy usiadłyśmy przy wyspie kuchennej.

— Mamo, jesteśmy zmęczone...

— Chcę wiedzieć! — podała nam kubki gorącej czekolady.

— Było ognisko, pływaliśmy w jeziorze, spałam z Colinem w jednym namiocie, ale nic nie robiliśmy. — uspokoiła ją. Kobieta przeniosła wzrok na mnie.

— Eee... Całowałam się. — wydukałam.

— Co?! — Raven spojrzała na mnie, jak na morderczynię. Wzruszyła ramionami, robiąc minę niewiniątka. Złapała mnie za nadgarstek i wyprowadziła z kuchni do salonu.

— Z Lucasem? — zapytała z szerokim uśmiechem.

— Nie. Z Tobiasem. — jej mina była bezcenna. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro