Rozdział 14
„Życie byłoby znacznie prostsze, gdyby nasze rozmowy można było przewijać lub kasować jak nagrania na kasetach wideo albo odwoływać jak zeznania na sali sądowej."
~ Sophie Kinsella
Gdyby nie Charlotte, która wsadziła mi stopę w buzię, nie obudziłabym się tak wcześnie, ale cóż, niektórzy nie kontrolują swoich kończyn. Ubrałam się i wyszłam z namiotu, po czym rozglądnęłam się, przysłaniając oczy ręką, ponieważ światło nadal mnie raziło.
— Panna Olson już wstała? — zdziwił się Robinson. — To wspaniale, że jesteś rannym ptaszkiem. Możesz iść po drewno! — uśmiechnął się serdecznie, a ja westchnęłam ciężko i skierowałam się w głąb lasu. Zauważyłam kilka patyków przy jednej z sosen, więc przykucnęłam i zaczęłam je zbierać. Przypadkiem byłam świadkiem jakiejś rozmowy, ale nie byłam pewna kto mówi.
— Nie wierzę ci. Za każdym razem robisz to samo, kłamiesz i kłamiesz! — ten głos należał absolutnie do dziewczyny.
— Nic nie zrobiłem. Jak mam ci to udowodnić?!
— Przestań sypiać z kim popadnie! — krzyknęła dziewczyna i odeszła od niego, niestety zauważając mnie. Spojrzała na mnie wrogo, tupnęła nogą i poszła dalej. Z obojętnym nastrojem wróciłam do paleniska i rzuciłam drewno niechlujnie na stos.
— Mogłabyś to ułożyć? — skarciła mnie Dunbar. Pomyliłam się mówiąc, że jadą sami fajni nauczyciele. Ona z całą pewnością nie jest fajna.
— Pomogę ci. — zaoferował się Colin.
— Jaki masz w tym interes?
— Rozmawiałem z Lucasem w autokarze, ale to już wiesz. — przeciągnął się. — Myślę, że wiesz też jaki Luke jest, ale w środku nadal drzemie w nim stary Luke. Mam nawet dobrą wiadomość. Chciałbym ci powiedzieć, że nie będę ingerował w to, co on z tobą zrobi, ani co zrobisz ty, ponieważ nie mówił o tobie w sposób poważny i chcę cię tylko ostrzec. — wzruszył ramionami.
— Przed cz-czym? — zawahałam się.
— Przed nim. — przeszył mnie wzrokiem. — Nadal wierzę, że nie będzie traktował cię jak zabawki, ale Luke, to niestety Luke. Nie zdziw się, jeżeli po tym jak się z tobą prześpi, po prostu zacznie cię olewać.
— Faktycznie dobra wiadomość. — powiedziałam sama do siebie.
— Mówię tylko jak jest.
— Mówisz tak, jakbyś nie chciał żebym cokolwiek z nim robiła. Colin, ludzie się zmieniają.
— Już raz się zmienił, zobacz na co. — skinął głową w lewo, a kiedy tam spojrzałam, zobaczyłam omawianego chłopaka z tą dziewczyną, która wcześniej kłóciła się za krzakami. Całował ją. Nie, oni wchodzili sobie językami do gardeł. Poczułam ukłucie bólu i zazdrości w sercu, jednak nadal wierzyłam, że mam jakieś szanse. Nawet jeśli miałby mnie potem zbywać, wolę to, niż nie dostać nic.
— Pozwól, że sama zdecyduję, czy jest w nim potencjał. — posłałam Colinowi sztuczny uśmiech, a on pokręcił głową.
— Ale się wyspałam! — oznajmiła Charlotte. — Co to za miny? — przeskanowała nas wzrokiem. — Drama... — powiedziała, teatralnie upadając na kłodę.
— Muszę z kimś porozmawiać. — stwierdziłam.
— Obecny. — Luke do nas podszedł. Spojrzałam na niego z tęsknotą, na co się zmieszał.
— Nie z tobą. — wstałam otrzepując się z liści i innych cząstek ściółki leśnej, po czym poszłam do Raven. Odetchnęłam z ulgą, kiedy okazało się, że jest w namiocie i ma czas. Opowiedziałam jej wszystko, co wydarzyło się w rozmowie z jej chłopakiem oraz o tym, jak moja mama do mnie zadzwoniła.
— Nie mam pojęcia dlaczego Colin jest taki przeciwny, jeszcze wczoraj mówił, że byłaby z was fajna para, ale niestety ma trochę racji... — powiedziała moja przyjaciółka. — Lucas jest typem chłopaka, który nie okazuje jakiś głębszych uczuć, tak jak ja. — zakpiła sama z siebie. — Ale dla mnie, przy tobie znów jest rozpromieniony i taki jak dawniej. — dotknęła mnie palcem w czubek nosa. — Więc... Kibicuję ci. — pokazała, że trzyma kciuki.
Reszta dnia upłynęła spokojnie, ale niestety nudno.
* * *
Obudziłam się około drugiej w nocy przez Charlotte, która właśnie wychodziła.
— Gdzie ty idziesz? — zapytałam szeptem.
— Nie chciałam cię budzić. Pamiętasz tego nieziemsko przystojnego katolika? — przewróciłam oczami. — No weź... Idę do niego tylko... zamiast mnie przyjdzie tutaj jego współlokator.
— Zwariowałaś? Nie będę spać z obcym chłopakiem!
— Csii... — przyłożyła mi dłoń do ust. — Nie jest obcy. — mrugnęła do mnie i uciekła. Zaburczałam i założyłam ręce na krzyż, po czym wlepiłam wzrok w górę. Zamek otworzył się, a ja ujrzałam Lucasa. Szczena mi opadła.
— Ty jesteś w namiocie z tym chłopakiem? — zmrużył oczy i wgramolił się do środka, a potem umiejscowił się obok mnie.
— Tamten chłopak to Blake. — wyjaśnił. — Nie jestem z nim w namiocie. W namiocie jestem z Danielem, ale to długa historia, jak to się stało, że jestem tutaj. — westchnęłam.
— Mogę dostać ataku. Zbyt mało miejsca.
— Lily. — parsknął śmiechem. — Nie dostajesz go w samochodach, łazienkach. Twoja klaustrofobia objawia się tylko w schowkach co oznacza, że to leży w psychice. Coś musiało się stać. — mówił przekonany.
— Skąd ta pewność?
— Pytałem Raven. — niech cię szlag Raven.
— Wiem, że mnie tutaj nie chcesz, ale na dworze pada deszcz. Nie każ mi tam spać.
— Nie zamierzałam. — faktycznie padało. Krople były duże, co wywnioskowałam po dźwięku jaki wydawały uderzając w namiot. Odwróciłam się na prawy bok tak, że byłam do niego tyłem. Myśl o tym, że leży obok sprawiała, że całe moje ciało nabierało większej temperatury.
— Jakaś licha ta piżama. — skomentował mój strój. Miałam koszulę nocną na ramiączkach, która sięgała mi jakoś do połowy ud, ale odkrywała dużą część pleców, a przecież na nie właśnie patrzył. Nie zauważyłby tego, gdyby nie lampka, której Lottie oczywiście nie wyłączyła.
— Nie wiedziałam, że będę spać z chłopakiem. — sprostowałam.
— Mnie się podoba. — szepnął uwodzicielsko. Czułam jego oddech na skórze. Przeszły mnie ciarki.
— Te wyglądają trochę inaczej, niż reszta. — dotknął palcami moich blizn na prawej łopatce.
— Bo są najświeższe. — z trudem przyznałam.
— Kiedy...? — stęknął.
— Wtedy, kiedy przyszłam do szkoły bez kokardki, a ty sprawiłeś, że ocena się zmieniła.
— Gdybym tam był, zrobiłbym mu to samo, ale dużo mocniej. — uśmiechnęłam się w duchu.
— Przysięgam, że nigdy więcej nie pozwolę, aby cię dotknął. Przynajmniej w mojej obecności. — położył ciepłą dłoń na tych bliznach.
— Nie wiem, co powiedzieć. — wyszeptałam. — Jesteś taki kochany. — łzy zebrały mi się w oczach ze wzruszenia. Nigdy nikt mi czegoś takiego nie powiedział.
— Powiedz mi, dlaczego wtedy w jeziorze zapytałaś mnie o nie. — przycisnął moją skórę dłonią.
— Bo... bo ja wcześniej całowałam się z Tobiasem — poczułam jak jego ręka zadrgała. — i wszystko było super, dopóki ich nie odnalazł. — moja szczęka drżała. — Wiesz ilu skreśliło mnie tylko z tego powodu? A przecież to nie moja wina... Nie moja wina, że za każdym razem kiedy mojemu ojcu się coś nie podobało, ściągał pasek i to robił, albo ubierał mnie w kaftan i zamykał w schowku... — powiedziałam łkając. — Jak jakąś chorą psychicznie... W dodatku wyrzucili mnie z domu, nazywając niewdzięczną... — szlochałam. — Ja tylko chciałam być szczęśliwa, kochana tak naprawdę choć przez chwilę, a oni wszyscy uciekali, kiedy tylko to zobaczyli. To nie moja wiara jest problemem. Gdybym chciała, pieprzyłabym się byle kiedy, z byle kim, naprawdę nie mam z tym problemu, ale zrozumiałam to dopiero niedawno. — Kiedy poznałam ciebie. — To moje plecy są problemem, moja przeszłość... — zagryzłam wargi do takiego stopnia, że poczułam krew. Lucas nic nie powiedział, tylko oplótł mnie rękoma i wtulił głowę w moje włosy, po czym się do mnie przysunął.
— Nie płacz proszę. Nie chcę żeby anioł upadał w moich ramionach. — zaśmiał się, rozweselając mnie. — Okay?
— Tak. — pociągnęłam nosem. — Dzięki. I przepraszam, że zalałam cię tym wszystkim.
— Nic nie szkodzi. — przestał mnie dotykać, co mi się nie spodobało.
— Dobranoc. — powiedział tylko na koniec, co mnie lekko zdenerwowało, bo spodziewałam się czegoś więcej, słów motywacyjnych? Nie wiem.
— Dobranoc. — wiedziałam, że nie zasnę.
Naprawdę nie wiem,vdlaczego mu to wszystko powiedziałam, ale jedno było pewne.
On był zazdrosny o Tobiasa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro