Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

  „Dzieci zaczynają od tego, że kochają swoich rodziców.

 Po pewnym czasie sądzą ich. Rzadko kiedy im wybaczają."

 ~ Oskar Wilde 

 Pierwszy raz w życiu. Pierwszy raz, ale nie ten, o którym się zwykle marzy i rozpamiętuje. Pierwszy raz w życiu byłam pijana. Pojęcia nie mam dlaczego to zrobiłam, bo moje urodziny absolutnie nie były powodem.

Wybacz mi, Boże...

Szłam właśnie do domu na boso, trzymając szpilki w ręce. Doskwierał mi potworny ból głowy i byłam tak bardzo spragniona. Kac, zwykły kac, a wody nigdzie. Spojrzałam na zegarek. Była piąta nad ranem.

Lily, coś ty odwaliła?

To kompletnie nie było w moim stylu. Mój anioł stróż chyba ma myśli samobójcze, patrząc na mnie.

Weszłam do domu najciszej jak potrafiłam i od razu ruszyłam do zlewu uzupełnić elektrolity. Z ulgą udałam się do swojego pokoju, a w nim rzuciłam się na łóżko. Nie mogłam sobie nic przypomnieć z imprezy. Pamiętałam tylko, że trafiłyśmy z Raven na nią przypadkiem, a ja... Ja smutki zaczęłam topić w wódce.

Wykończona, zasnęłam.

* * *

Po przebudzeniu się, zmieniłam ciuchy i ogarnęłam się w łazience. Ominęła mnie msza, na którą zwykle chodzę, a mnie tak bardzo nie chciało się iść na inną godzinę, więc postanowiłam odpuścić. Zeszłam na dół i natychmiastowo zostałam obrzucona gniewnymi spojrzeniami rodziców.

— Lily, słońce, miałaś wrócić, o ile się nie mylę, wczoraj. — powiedziała oschle moja mama. — Możesz mi wyjaśnić, jak to się stało, że zrobiłaś to dziś na ranem, w dodatku nietrzeźwa?

— Poszłam na imprezę. — obiecali mi coś po tej osiemnastce, więc przyznałam im się bez bicia. — I nie byłam pijana.

— Zgubiłaś swoją szmatkę. — prychnął ojciec, mając na myśli moją kokardę. — Cnotę też gdzieś zapodziałaś? Zresztą... Wątpię, że ktoś chciałby patrzeć na ciebie z tymi wszystkimi bliznami. — Które ty mi zrobiłeś.

— Nie twoja sprawa. — założyłam ręce na krzyż. — Nawet jeśli, nic ci do tego. Moje ciało, mój biznes.

— Całe szczęście. — wstał i się uśmiechnął. — Podziękuj teraz, bo cię wyręczyliśmy i spakowaliśmy, abyś szybciej mogła opuścić ten dom. — jego palec wskazywał walizki z moimi rzeczami. Otwarłam zdumiona usta.

— Możesz już iść. Jesteś wolna, tak jak się umawialiśmy. — oparł ręce na biodrach.

— Co...? Wyrzucacie mnie? — mój głos się łamał. — Ustaliliśmy, że po ukończeniu osiemnastu lat będę mogła mieszkać sama, a nie, że od razu zostanę wyrzucona. Co to ma znaczyć?

— Daj spokój. — zaczęła mama. — Przecież właśnie o tym marzyłaś, o samodzielności, więc bądź — zaśmiała się — samodzielna.

— Jak możecie? — zapytałam z pretensją.

— Nie obchodzi już nas to. Radź sobie, Lily. — poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Zaczęłam gryźć policzek, aby nie rozpłakać się przy nich. Zacisnęłam dłonie w pięści i podeszłam do walizek. Wzięłam wszystko i wyszłam bez pożegnania. Usiadłam na schodach ganku. Wiatr delikatnie muskał moją skórę i rozwiewał włosy, a słońce raziło mnie, kiedy patrzyłam przed siebie. Nie wiedziałam co zrobić. Nienawidzę ich. Nienawidzę tego, który się zgodził, aby mnie zaadoptowali.

„Jesteś aniołem, a mieszkasz w piekle"

To zdanie rozbrzmiało w mojej głowie, niczym głupia piosenka w najmniej odpowiednim momencie. Nie byłam pewna, kto to powiedział, ale to musiało się wydarzyć wczoraj, albo dzisiaj... Sama nie wiem, w której części imprezy.

Zrozpaczona wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Raven. Odebrała po dłuższej chwili.

— No siema, jak tam nastrój? — miała rozbawiony głos.

— Wyrzucili mnie. — powiedziałam szlochając.

— Jak to? — w jej głosie dało się usłyszeć troskę.

— Po prostu. Nie wiem co mam robić, jestem bezdomna. — Jestem bezdomna. Nie mam domu.

— Nie płacz, gdzie jesteś? Wszystko będzie dobrze. Oh, Lily, tak mi przykro...

— Jestem przed domem... — pociągnęłam nosem. — Gdzie ja mam się podziać?

— Słuchaj, możesz mieszkać u mnie.

— Ale... Raven, tak się nie da, twoja mama...

— Moja mama stoi obok mnie. Sama to zaproponowała. — rozpłakałam się jeszcze bardziej.

— Dziękuję, nie wiem co powiedzieć. Ratujecie mi życie...

— Jesteś moją przyjaciółką Lily, nie wybaczyłabym sobie, gdybym ci nie pomogła. Moja mama już po ciebie jedzie. — byłam jej tak bardzo wdzięczna. Wierzyłam, że to ona znajdzie rozwiązanie, ale nie, że tak szybko. Nie spodziewałam się, że mama Raven będzie taka ochocza do przyjęcia mnie pod dach. Nie odchodziło mnie, że to wstyd. Przecież nikt nie musi wiedzieć, dlaczego tak naprawdę będę mieszkać u Raven.

— Jak z twoją kokardą?

— Właśnie. Zgubiłam ją. — odparłam słabo.

— Nie. — roześmiała się, a mi od tego dźwięku zrobiło się lepiej. — Lucas mi ją dał, ale nie mogłam cię znaleźć.

— Lucas? Skąd on ją miał? — zdziwiłam się szczerze.

— Powiedział, że znalazł ją w ogrodzie. Nie pamiętasz nic? — zmarszczyła czoło.

— Nie... — przyznałam trochę zażenowana.

— To nieźle, Lil. Wyrzucili cię z domu, pierwszy raz się najebałaś, będziesz mieszkać u mnie, nigdy nie pomyślałam, że coś takiego ci się przytrafi. — parsknęła, patrząc w jakiś nieznany mi punkt, co wywnioskowałam po jej głosie.

— Ja też nie. — zaśmiałam się bez krzty wesołości. — Nie wyobrażam sobie tego. — będę się budzić z moją najlepszą przyjaciółką i pewnie zasypiać. Będę z nią jadać śniadania i kolacje... Będę z nią mieszkać, tak jak zawsze marzyłyśmy. Będę mieszkać naprzeciwko Lucasa.

— To będą niezłe jaja. — prychnęła. — Mam nadzieję tylko, że twoi, jakże opiekuńczy rodzice, nie będą się do nas dobijać.

— Wątpię. Gdyby mogli, wyrzuciliby mnie od razu po adopcji. — bawiłam się patyczkiem.

— Nie mów tak... Przecież musiał być jakiś powód, dla którego cię chcieli.

— Ta, mój pseudo tata to daleki kuzyn mojej biologicznej mamy.

— Oh...Czekaj, dlaczego nie zwracałaś się do niego „wujku"?

— Niedawno się dowiedziałam... Raven, kurczę, bateria mi pada. Muszę kończyć. — powiedziałam zaniepokojona.

— Okay, trzymaj się.

Połączenie zakończono.

W tym momencie również przyjechała mama Raven.

— Dziecko... — przytuliła mnie i wzięła moje bagaże. — Wsiadaj. — drzwi domu, w którym dorastałam, otworzyły się.

— Jeszcze tutaj jesteś? Pani Clarke, jak miło. — moja mama uśmiechnęła się fałszywie.

— Nie macie państwo serca, uczuć, miłości. Niczego. Gdybym mogła, splunęłabym na was, ale mam jeszcze jakiś szacunek.

— Bardzo nas to cieszy, szkoda, że ta młoda dama go nie ma na tyle, aby nam podziękować.

— Za co? Za katusze? — wsiadła do auta i odjechałyśmy z piskiem opon. — Wszystko będzie dobrze, możesz u nas zostać tak długo, jak tylko będziesz chciała.

— Bardzo dziękuję. Czuję się z tym źle... — spojrzałam w szybę.

— Nie powinnaś. Jesteś dla mnie jak druga córka. — pogłaskała mnie po głowie, a ja poczułam w pewnym stopniu ulgę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro