Zmiana klimatu
Zajechali do Sussex koło południa. Rosie spała w foteliku, tuląc swojego ulubionego pluszaka, kiedy Sherlock skręcił z głównej drogi. Miejski krajobraz zaczął ustępować pagórkom pokrytym cienką warstwą śniegu. John oparty o szybę, również przysnął po spędzeniu całego wieczoru na szykowaniu walizek. Większość rzeczy jakie zabrali należała oczywiście do panny Watson, więc bagażnik wypełniony był pieluchami, zasypkami, kremami, mlekiem w proszku, słoiczkami z najróżniejszego rodzaju przecierami, składanym łóżeczkiem, mnóstwem ubranek, kocyków i zabawek. To cud, że zmieściły się tam też ich rzeczy. Po kilkunastu minutach Holmes zjechał na polną drogę. Nierówności, którymi była usiana, spowodowały niemiłe wstrząsy, które wybudziły Johna z drzemki. Przetarł ręką twarz, ziewając ukradkiem.
Okolica za oknem wyglądała jak namalowana przez wprawnego artystę. Biały puch okrywał wznoszące się połacie ziemi i rosnące w oddali drzewa. Jasnoniebieskie niebo pokrywały smugi białych obłoków, dopełniając efekt iście zimowego krajobrazu. W mieście nie czuło się tak zmian pór roku. Gdyby nie świąteczne ozdoby na każdym kroku, łatwo można byłoby przegapić, że nastał już grudzień.
– Daleko jeszcze? – odezwał się Watson, zerkając na skupionego na drodze bruneta.
– Dziesięć minut – odparł, nie odwracając wzroku od zmrożonego traktu. Blondyn przechylił się do tyłu, żeby sprawdzić co z małą. Okazało się, że wcale nie przeszkadzały jej wyboje i nadal smacznie spała. John z widoczną ulgą, że ma jeszcze chwilę odpoczynku, oparł się o zagłówek. Kolejne kilometry przejechali w milczeniu.
– Jesteśmy – powiedział Sherlock, parkując przed małym domkiem, zbudowanym w starym angielskim stylu. Blondyn otworzył powoli oczy, rozglądając się po okolicy. W tle rozciągał się bezkresny widok wzgórz. Za domkiem wyłaniał się sad z licznymi drzewami oprószonymi błyszczącymi w słońcu płatkami śniegu. Wysiedli z samochodu. Zza rogu domu dobiegło ich szczekanie, a moment później pojawił się wielki sznaucer i idący za nim jego właściciel. Jegomość uśmiechnął się serdecznie, przywołując do siebie czworonoga, który usiadł posłusznie przy jego nodze.
– Dobry dzień, panie Holmes – odezwał się starszy mężczyzna.
– Witam, panie Trenton – odpowiedział detektyw. – To doktor Watson – dodał, wskazując na przyjaciela.
Mężczyzna skinął na powitanie. John uczynił to samo.
– Napaliłem w kominku, żeby było miło – oznajmił właściciel.
– Dziękujemy. Tak jak się umawialiśmy. – Holmes wyciągnął z kieszeni kopertę i wręczył ją Trentonowi.
– Wolę gotówkę do ręki – odparł jakby na usprawiedliwienie, chowając pieniądze za pazuchę. Wyjął z kieszeni klucze i podał je brunetowi. Pogładził się po siwej brodzie, przyglądając się wypakowywanym bagażom.
– Sporo tego – mruknął.
– Jak to przy dziecku – odrzekł z westchnięciem John, usiłując wyjąć przenośne łóżeczko.
– Wychowałem pięcioro – odrzekł z powagą.
– Gratuluję – rzucił, siłując się z opornym meblem. – Mnie w zupełności wystarczy jedno.
Holmes zajrzał przez szybę do środka auta, upewniając się czy mała śpi, a następnie podszedł do Johna.
– Pomóc ci? – zapytał, widząc że kompletnie mu to nie idzie.
– Poradzę sobie – mruknął w odpowiedzi, próbując złapać łóżeczko z innej strony.
Starzec przekręcił lekko głowę w bok, przypatrując się zmaganiom Johna, który zaklął pod nosem.
– Miasto jest dziesięć minut jazdy stąd, jakbyście czegoś potrzebowali – poinformował. – No to życzę miłego pobytu – dodał, po czym gwizdnął na psa, który w międzyczasie przywarł do nóg Holmesa, machając radośnie ogonem, kiedy brunet drapał go po grzbiecie. Dopiero drugie gwizdnięcie podziałało i sznaucer pobiegł za swoim panem, znikając w samochodzie zaparkowanym przy małej szopie, na tyłach budynku. Silnik zawarczał głośno i stary Ford ruszył ubitą ścieżką, chwilę później znikając z pola widzenia za wzniesieniem.
– Dość odludna okolica – rzucił John, gdy w końcu udało mu się wyciągnąć łóżeczko z bagażnika.
– Sądziłem, że chciałeś wynająć coś z dala od miasta – odparł Holmes, sięgając po różową torbę Rosie.
– Taa, chciałem – westchnął, nachylając się po dwie walizki. Nie brzmiał zbyt wiarygodnie, więc Sherlock dodał:
– Zawsze możemy poszukać czegoś bliżej Arundel, jeśli ci się nie podoba.
Watson zatrzymał się w połowie drogi do domku i zerknął na niego przez ramię.
– Nie mówiłem, że mi się nie podoba.
Bez dalszych wyjaśnień, pokonał dwa stopnie prowadzące na ganek i pchnął drzwi.
~~~~~~
Chciałam nawiązać tą kontynuacją do zbliżających się Świąt, ale obawiam się, że nie zdążę przed Gwiazdką.
Mam nadzieję, że chcecie dalszego ciągu, mimo chwilowo chłodnej atmosfery? ^^"
A tak przy okazji, Wesołych Świąt! ;3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro