Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zmiana klimatu

Zajechali do Sussex koło południa. Rosie spała w foteliku, tuląc swojego ulubionego pluszaka, kiedy Sherlock skręcił z głównej drogi. Miejski krajobraz zaczął ustępować pagórkom pokrytym cienką warstwą śniegu. John oparty o szybę, również przysnął po spędzeniu całego wieczoru na szykowaniu walizek. Większość rzeczy jakie zabrali należała oczywiście do panny Watson, więc bagażnik wypełniony był pieluchami, zasypkami, kremami, mlekiem w proszku, słoiczkami z najróżniejszego rodzaju przecierami, składanym łóżeczkiem, mnóstwem ubranek, kocyków i zabawek. To cud, że zmieściły się tam też ich rzeczy. Po kilkunastu minutach Holmes zjechał na polną drogę. Nierówności, którymi była usiana, spowodowały niemiłe wstrząsy, które wybudziły Johna z drzemki. Przetarł ręką twarz, ziewając ukradkiem.

Okolica za oknem wyglądała jak namalowana przez wprawnego artystę. Biały puch okrywał wznoszące się połacie ziemi i rosnące w oddali drzewa. Jasnoniebieskie niebo pokrywały smugi białych obłoków, dopełniając efekt iście zimowego krajobrazu. W mieście nie czuło się tak zmian pór roku. Gdyby nie świąteczne ozdoby na każdym kroku, łatwo można byłoby przegapić, że nastał już grudzień.

– Daleko jeszcze? – odezwał się Watson, zerkając na skupionego na drodze bruneta.

– Dziesięć minut – odparł, nie odwracając wzroku od zmrożonego traktu. Blondyn przechylił się do tyłu, żeby sprawdzić co z małą. Okazało się, że wcale nie przeszkadzały jej wyboje i nadal smacznie spała. John z widoczną ulgą, że ma jeszcze chwilę odpoczynku, oparł się o zagłówek. Kolejne kilometry przejechali w milczeniu.

– Jesteśmy – powiedział Sherlock, parkując przed małym domkiem, zbudowanym w starym angielskim stylu. Blondyn otworzył powoli oczy, rozglądając się po okolicy. W tle rozciągał się bezkresny widok wzgórz. Za domkiem wyłaniał się sad z licznymi drzewami oprószonymi błyszczącymi w słońcu płatkami śniegu. Wysiedli z samochodu. Zza rogu domu dobiegło ich szczekanie, a moment później pojawił się wielki sznaucer i idący za nim jego właściciel. Jegomość uśmiechnął się serdecznie, przywołując do siebie czworonoga, który usiadł posłusznie przy jego nodze.

– Dobry dzień, panie Holmes – odezwał się starszy mężczyzna.

– Witam, panie Trenton – odpowiedział detektyw. – To doktor Watson – dodał, wskazując na przyjaciela.

Mężczyzna skinął na powitanie. John uczynił to samo.

– Napaliłem w kominku, żeby było miło – oznajmił właściciel.

– Dziękujemy. Tak jak się umawialiśmy. – Holmes wyciągnął z kieszeni kopertę i wręczył ją Trentonowi.

– Wolę gotówkę do ręki – odparł jakby na usprawiedliwienie, chowając pieniądze za pazuchę. Wyjął z kieszeni klucze i podał je brunetowi. Pogładził się po siwej brodzie, przyglądając się wypakowywanym bagażom.

– Sporo tego – mruknął.

– Jak to przy dziecku – odrzekł z westchnięciem John, usiłując wyjąć przenośne łóżeczko.

– Wychowałem pięcioro – odrzekł z powagą.

– Gratuluję – rzucił, siłując się z opornym meblem. – Mnie w zupełności wystarczy jedno.

Holmes zajrzał przez szybę do środka auta, upewniając się czy mała śpi, a następnie podszedł do Johna.

– Pomóc ci? – zapytał, widząc że kompletnie mu to nie idzie.

– Poradzę sobie – mruknął w odpowiedzi, próbując złapać łóżeczko z innej strony.

Starzec przekręcił lekko głowę w bok, przypatrując się zmaganiom Johna, który zaklął pod nosem.

– Miasto jest dziesięć minut jazdy stąd, jakbyście czegoś potrzebowali – poinformował. – No to życzę miłego pobytu – dodał, po czym gwizdnął na psa, który w międzyczasie przywarł do nóg Holmesa, machając radośnie ogonem, kiedy brunet drapał go po grzbiecie. Dopiero drugie gwizdnięcie podziałało i sznaucer pobiegł za swoim panem, znikając w samochodzie zaparkowanym przy małej szopie, na tyłach budynku. Silnik zawarczał głośno i stary Ford ruszył ubitą ścieżką, chwilę później znikając z pola widzenia za wzniesieniem.

– Dość odludna okolica – rzucił John, gdy w końcu udało mu się wyciągnąć łóżeczko z bagażnika.

– Sądziłem, że chciałeś wynająć coś z dala od miasta – odparł Holmes, sięgając po różową torbę Rosie.

– Taa, chciałem – westchnął, nachylając się po dwie walizki. Nie brzmiał zbyt wiarygodnie, więc Sherlock dodał:

– Zawsze możemy poszukać czegoś bliżej Arundel, jeśli ci się nie podoba.

Watson zatrzymał się w połowie drogi do domku i zerknął na niego przez ramię.

– Nie mówiłem, że mi się nie podoba.

Bez dalszych wyjaśnień, pokonał dwa stopnie prowadzące na ganek i pchnął drzwi.

~~~~~~

Chciałam nawiązać tą kontynuacją do zbliżających się Świąt, ale obawiam się, że nie zdążę przed Gwiazdką.

Mam nadzieję, że chcecie dalszego ciągu, mimo chwilowo chłodnej atmosfery? ^^"

A tak przy okazji, Wesołych Świąt! ;3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro