Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wątpliwości


Minęły dwie godziny od momentu, kiedy John oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku. Holmes miał wrażenie, że siedział na ławce zaledwie chwilę, lecz po zerknięciu na zegarek, uświadomił sobie upływ czasu. Pogrążony w myślach, w przeważającej części oscylujących wokół Johna i sposobu naprostowania sytuacji, stracił całkowicie poczucie czasu. Wyjął z kieszeni telefon i wystukał zesztywniałymi od mrozu palcami wiadomość do Watsona.

14:36 Gdzie jesteś? SH

Przyglądał się chwilę napisanemu sms'owi, po czym skasował go w całości.

14:38 Kiedy wrócisz? SH

Zacisnął palce na obudowie telefonu, wpatrując się w literki wyświetlające się na ekranie. Ponownie skasował wiadomość.

14:39 Czekam przy samochodzie. SH

Kliknął „wyślij" i schował komórkę do kieszeni płaszcza. Słońce świeciło wysoko nad budynkami, sprawiając, że zmrożone gałęzie błyszczały w jego promieniach niczym oprószone diamentowym pyłem. Holmes jednak nie był w nastroju do podziwiania piękna przyrody, które głęboko cenił. Poprawił szalik i postawił kołnierz płaszcza, czując jak po jego ciele przebiegają dreszcze, mimo niezbyt zimnego popołudnia. Po kilku minutach telefon zawibrował, oznajmiając tym samym nadejście nowej wiadomości. Detektyw otworzył nadesłaną przez Johna odpowiedź.

14:48 Będę za dwadzieścia minut.

***

Nikt nie śmiał odezwać się przez całą drogę powrotną. Gdy dotarli w końcu na miejsce, rozeszli się bez słowa do swoich pokoi. Cały dzień unikali się jak ognia. Z pewnością nie tak wyobrażali sobie ostatnie dni urlopu.

***

Dwudziesty ósmy grudnia mijał w atmosferze przytłaczającej ciszy. Sherlock postanowił zaszyć się w pokoju i skupić na sprawach od Lestrade'a, co nie było łatwym zadaniem, gdyż jego umył zaprzątały zupełnie inne myśli. Nie chciał rozstawać się z Johnem w tak ponurym nastroju. A przede wszystkim nie chciał, żeby Watson wyprowadzał się z Baker Street. Miał świadomość, że doktor traktuje z sentymentem ich wspólne mieszkanie i dobrze się w nim czuje.

Zamknął laptopa i sięgnął do szuflady po papierosy. Za oknami nastał wieczór. Sherlock wyszedł przed domek i zapalił papierosa. Owinął się szczelniej płaszczem, spoglądając w aksamitne, czarne niebo, upstrzone niezliczoną ilością gwiazd, które było widać o wiele lepiej niż na londyńskim firmamencie. Żar z papierosa zamigotał, gdy zaciągnął się mocniej. Miał rzucić dla własnego dobra, a w szczególności dla Rosie, lecz ostanie wydarzenia stały się wystarczającym argumentem do odwrotu ze ścieżki nikotynowej abstynencji.

– Zamierzasz tam sterczeć, aż zamarzniesz?

Odwrócił się, dostrzegając stojącego w progu Watsona. Surowa mina podziałała skutecznie, bo rzucił niedopałek na ziemię i wdeptał w cienką warstwę śniegu, zalegającą na podjeździe. Bez słowa wszedł do środka, mijając doktora w przejściu. John zamknął za nim drzwi, ale nie ruszył się z miejsca. Detektyw niemal czuł na sobie jego poważne spojrzenie.

– Wiem, że miałem rzucić – odezwał się, odwieszając płaszcz. Zerknął przez ramię na współlokatora, który zacisnął usta i przybrał pozę zwiastującą poważną rozmowę. – Nigdy nie paliłem przy Rosie – oznajmił, chcąc udać się na górę.

– Miałeś rację – zaczął John. Detektyw zatrzymał się, spoglądając na niego z konsternacją. – Nie mam prawa obarczać cię swoimi problemami. I tak dużo dla mnie zrobiłeś.

Holmes nie spodziewał się takich słów. Lekko zaskoczony, stał pośrodku przedpokoju, wpatrując się w przyjaciela, który zrobił krok w jego stronę. Spięte mięśnie, ukryte pod wełnianym swetrem, zdradzały jego zdenerwowanie.

– Nie powinienem wprowadzać się na Baker Street i zmuszać cię do podporządkowania się wymogom nowej sytuacji. Po prostu pomyślałem, że tak będzie łatwiej, że... – Odwrócił wzrok na drewniany parkiet. – To bez sensu – westchnął pod nosem.

Detektyw podszedł bliżej, spoglądając na przyjaciela z troską, bijącą z szaro-niebieskich oczu.

– Baker Street zawsze będzie twoim domem, John – odparł łagodnym tonem. – Nie żałuję, że się wprowadziłeś. Przeciwnie, jestem ci za to wdzięczny.

Spojrzenie Johna wyrażało tak wiele emocji, że brunet nie był w stanie ich określić. Wiedział, że nie powinien tego mówić w perspektywie podjętej decyzji, ale nie mógł znieść widoku rozbitego wewnętrznie przyjaciela.

– Nie chciałem, żebyś tak odebrał moje słowa – dodał.

Watson przyglądał mu się ze zmieszaniem, malującym się na twarzy.

– Nie chcesz, żebym się wyprowadzał? – odezwał się wreszcie blondyn.

Holmes przez dłuższą chwilę wpatrywał się w ciemnoniebieskie tęczówki doktora, aż w końcu odpowiedział pewnym tonem:

– Nie.

Zauważył małe westchnięcie ulgi współlokatora. Napięcie ramion niższego z mężczyzn wyraźnie puściło.

„Może to nie jest jednak dobra decyzja?" – pomyślał.

- Pójdę się spakować - dorzucił i ruszył na górę, nie czekając na odpowiedź przyjaciela.

~~~~~~

W głowie Sherlocka zakiełkowało ziarenko wątpliwości. Czy obumrze, a może urośnie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro