Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Smutek

Spojrzał na godzinę w telefonie. Był przed czasem, więc na spokojnie wszedł do budynku, w którym znajdował się gabinet doktora Williamsa.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – przywitała go uprzejmie młoda kobieta, siedząca za ladą niewielkiego sekretariatu, wydzielonego z pozostałej części pomieszczenia.

– Dzień dobry. John Watson, jestem umówiony do doktora Williamsa.

Kobieta wystukała coś na klawiaturze i po chwili z uśmiechem powróciła wzrokiem na blondyna.

– Musi pan poczekać jakieś dziesięć minut, bo jeszcze trwa wizyta. Jak tylko się zakończy, zapraszam do gabinetu numer trzy. Pierwsze drzwi, po lewej – oznajmiła, wskazując ręką wspomniany pokój.

Poinstruowany przez sekretarkę, usiadł w malutkiej poczekalni. Okrągły, szary zegar wiszący naprzeciwko tykał cicho, rozpraszając panującą w pomieszczeniu ciszę. Na ścianie w neutralnym, jasnobeżowym kolorze umieszczono duży kalendarz, odmierzający ostatnie dni mijającego roku. Jeszcze kilka tygodni temu John nie obstawiłby ani centa, że spędzi sylwestrowe popołudnie u psychoterapeuty. Jednak ostatnie wydarzenia uświadomiły mu, że nie powinien dłużej zwlekać. Czuł się jak tykająca bomba, która miała wkrótce wybuchnąć, a nie chciał skrzywdzić bliskich mu osób. Sięgnął po gazetę ze stosu czasopism, leżących na małym stoliku. Nie potrafił jednak skupić się na żadnym tekście, więc odłożył ją po chwili, wlepiając wzrok w przesuwające się wskazówki zegara. Minuty wlekły się okropnie, a on coraz bardziej miał ochotę uciec z poczekalni i zaszyć się gdzieś z dala od wszystkiego. Przed odwrotem powstrzymywała go myśl o Rosie. Przymknął oczy i wziął głęboki wdech, próbując opanować nerwy. Kiedy doliczył do pięciu, drzwi do gabinetu otworzyły się z cichym skrzypnięciem, oznajmiając tym samym koniec sesji. Młody chłopak przemknął przez poczekalnię, skłoniwszy się uprzejmie sekretarce. John przełknął ślinę, podnosząc się z plastikowego krzesła. Kątem oka dostrzegł, jak kobieta za kontuarem uśmiecha się do niego serdecznie, ale nie był w stanie odpowiedzieć tym samym, zbyt zdenerwowany spotkaniem z terapeutą.

Zatrzymał się przed gabinetem i uniósł rękę, zawieszając ją w połowie drogi do drzwi. Złota tabliczka na środku dębowego wejścia, oznajmiała, że trafił dobrze, ale wciąż się wahał, nie będąc do końca przekonanym, co do słuszności podjętej decyzji. Zwlekał jeszcze przez moment, bijąc się z myślami. Ostatecznie zapukał do gabinetu doktora Williamsa. Usłyszawszy pewny ton głosu, zapraszający go do środka, wkroczył do pokoju.

– Dzień dobry – zaczął blondyn, spoglądając na niepozornego mężczyznę, siedzącego za biurkiem, na pierwszy rzut oka będącego gdzieś w jego wieku.

– Dzień dobry – przywitał się z łagodnym uśmiechem doktor. – Co pana do mnie sprowadza..., panie Watson? – rzucił od razu, zerkając do dziennika, aby upewnić się co do tożsamości kolejnego pacjenta, po czym podniósł się zza skromnego, brunatnego biurka i wskazał ruchem ręki na granatowy fotel, stojący przy oknie.

– Ekhemm... – John wlepił wzrok w blat, zastanawiając się co odpowiedzieć, gdyż sam nie był do końca pewien jak sformułować powód swojej wizyty. Choć może bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że nie potrafił go do końca określić. Chciał uporać się z ponurą przeszłością, która nawiedzała go codziennie, stać się lepszym ojcem dla Rosie i odbudować przyjaźń z Sherlockiem, ale nie był w stanie doprecyzować czy to wszystko, czego oczekuje po terapii. – To skomplikowane – odrzekł po chwili, spoglądając na rozmówcę.

Williams uśmiechnął się minimalnie, jakby słyszał takie odpowiedzi tysiące razy.

– Mniemam, że gdyby było proste, toby pan do mnie nie przyszedł – odrzekł, zajmując miejsce naprzeciwko Watsona, który zasiadł we wskazanym fotelu. – Najprościej będzie zacząć od początku – dodał łagodnym tonem, opierając się wygodnie. Jego bursztynowe spojrzenie śledziło każdy ruch Watsona, spiętego koniecznością rozmowy. Blondyn zacisnął usta w nerwowym odruchu, skupiając wzrok na złączonych w piramidkę czubkach palców psychoterapeuty, który cierpliwie czekał na jego odpowiedź. Nie potrafił odgonić myśli, że poza doktora przypomina mu zamyślonego detektywa-konsultanta. Po pamiętnym „skoku" jego zdradziecki umysł często formułował skojarzenia, wywołujące wspomnienia o Holmesie, tym samym rozdrapując jątrzącą się ranę po stracie przyjaciela. Zdarzało mu się to również po powrocie Holmesa. Wiedział, że nigdy nie uwolni się od dostrzegania szczegółów, które będą kojarzyć się mu ze współlokatorem, że nigdy nie będzie w stanie zapomnieć o Sherlocku... Choć próbował. Jednak tym razem nie przyszedł zapomnieć, lecz stawić czoła przeszłości.

***

Bury krajobraz za oknem nie nastrajał pozytywnie. Holmes przycisnął mocniej końskie włosie do strun, wydobywając ze skrzypiec bardziej stanowczy dźwięk, który rozszedł się po pustym salonie. Spojrzenie utkwione w strużkach deszczu spływających po szybie, odzwierciedlało melancholię, bijącą z melodii, która snuła się po pokoju. Wolne takty momentami rozdzierały wyższe partie dźwięków, wibrujące w uszach. Zajęty graniem, nie usłyszał jak pani Hudson weszła do mieszkania i przystanęła w progu, wsłuchując się w płynącą muzykę. Z każdym kolejnym pociągnięciem, Holmes czuł rosnący w sercu ucisk. Zacisnął powieki, aby powstrzymać szklące się w oczach łzy.

– Sherlocku? – Niepewny głos pani Hudson przerwał ciszę, jaka zapadła w pokoju, gdy detektyw oderwał smyczek od strun.

– Coś się stało, pani Hudson? – zapytał, zaniepokojony jej tonem. Odłożył skrzypce do futerału, przyglądając się starszej kobiecie z konsternacją. Jej milczenie i mina zwiastująca wybuch powstrzymywanego wzruszenia, zwiększyły tylko jego obawy. – Czy coś z Rosie? – dodał, zaczynając snuć w myślach najgorsze scenariusze.

Kobieta pokręciła przecząco głową i podeszła do bruneta. Ujęła delikatnie jego dłonie, z matczyną czułością gładząc kciukami po bladej skórze.

– Nigdy nie słyszałam czegoś tak smutnego – odezwała się cicho, spoglądając mu w oczy. – Coś zaszło między tobą a Johnem? – zapytała, ostrożnie ważąc słowa.

– Nie – odrzekł krótko, zaciskając usta w wąską linię. – Wszystko jest w porządku – dodał po chwili, czując na sobie jej zmartwione spojrzenie.

– Widzę przecież, że od powrotu z Sussex jesteś przygnębiony. Prawie się nie odzywasz, przesiadujesz w swojej sypialni...

– Po prostu jestem trochę zmęczony – westchnął, spuszczając wzrok na drobne, pomarszczone już przez czas dłonie gospodyni, które zacisnęły się bardziej stanowczo na jego palcach.

– Może John nabiera się na takie banalne tłumaczenie, ale ja jestem kobietą, która już nie jedno w życiu widziała i przeżyła. Nie dam wciskać sobie takiego kitu. Znam cię, mój drogi chłopcze, nie od dziś i potrafię poznać, kiedy dzieje się coś złego. Co się stało?

***

– Po powrocie z Afganistanu nie potrafiłem się odnaleźć. Nie miałem domu, nikogo kto by na mnie czekał. Wszystko było takie mdłe – wyznał z przygnębieniem w głosie. – Byłem bezużyteczny. Kaleka bez perspektyw. – Zacisnął palce na podłokietnikach fotela.

– John – zaczął ostrożnie terapeuta – czy miałeś myśli samobójcze?

Watson uciekł wzrokiem w stronę okna. Mięśnie szczęki napięły się, gdy zacisnął ją nerwowo.

– Myślałem, że do niczego się już nie nadaję – wycedził, nie odpowiedziawszy wprost na zadane pytanie. Williams nie naciskał, cierpliwie wyczekując kolejnych informacji. Przedłużająca się cisza nie przeszkodziła mu zdobywaniu kolejnych danych.

– Rozumiem, że coś się zmieniło – odezwał się, spoglądając na złotą obrączkę spoczywającą wciąż na lewym palcu blondyna. John dostrzegłszy jego spojrzenie, potarł odruchowo po tkwiącym na palcu metalu, jakby chcąc ukryć przedmiot przed wzrokiem doktora.

***

– To nie pani sprawa – burknął Holmes, wyrywając ręce z objęć kobiety.

– Twoje zdrowie i samopoczucie, to akurat jest moja sprawa – odrzekła niezrażona zachowaniem bruneta.

– Niby dlaczego? – zapytał, siląc się na opryskliwy ton.

– Bo jesteś dla mnie jak syn – odparła, podchodząc ponownie do detektywa. – Jestem już stara i pewnie nie pożyję za długo, ale póki jeszcze jakoś funkcjonuję, to nie pozwolę, żebyś cierpiał.

Sherlock zastygł w bezruchu. Jej słowa przelały tamę, blokującą wzbierające w nim emocje. Pani Hudson widząc w błyszczących oczach niewypowiedzianą prośbę, przytuliła bruneta do siebie. Rytmicznie gładząc go po plecach, czuła jak drży.

– Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć – dodała ciszej, gdy detektyw ją objął. – Jeśli John ci coś zrobił... – urwała, poczuwszy, że Holmes zesztywniał i zanim dokończyła myśl, odsunął się od niej błyskawicznie.

– To nie tak, pani Hudson. John... on nie... on by mnie nie skrzywdził – odrzekł, choć nawet dla niego jego słowa brzmiały mało przekonująco.

– Już to wcześniej zrobił – stwierdziła poważnie, wywołując falę bolesnych wspomnień.

– John był pogrążony w żalu, miał prawo być na mnie zły... – Próbował wytłumaczyć zachowanie przyjaciela, ale gospodyni przerwała mu stanowczo.

– Nic nie usprawiedliwia takiego zachowania. – Zmarszczyła groźnie brwi.

– Przeprosił i obiecał, że to się nie powtórzy. – Spróbował jeszcze raz przekonać gospodynię, że wszystko jest już w porządku, jednocześnie starając się przekonać samego siebie.

– Wierzysz mu? – zapytała, spoglądając w szaroniebieskie oczy.

Holmes przełknął ślinę, skupiając wzrok na futerale skrzypiec. Przejechał palcami w tę i z powrotem po drewnianej powierzchni. Niestety, nie potrafił udzielić twierdzącej odpowiedzi.

– To i tak już nieistotne – odparł prawie szeptem.

~~~~~~

Wena wciąż nie wróciła z urlopu, więc musiałam mocno się wytężyć, aby powstał ten oto rozdział. W pierwotnej wersji miało wyjść inaczej, ale jakoś wszystko się rozwlekło. Widać tak musi być. Powoli.

Dziękuję wszystkim dzielnie czekającym na kolejne części tego fanfiku. Wasze wsparcie w postaci głosów i komentarzy, to najlepszy motywator do dalszego pisania, szczególnie w czasach kryzysu twórczego (takiego jak teraz).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro