Prezent
Przeciągnął się i przetarł zaspane oczy. Zerknął na zegarek. Udało mu się zdrzemnąć na półgodziny. Podniósł się z łóżka i zajrzał do Rosie. Nie było jej w łóżeczku. Mógł przysiąc, że ją tam zostawił. Rozejrzał się szybko po pokoju, a potem wziąwszy głęboki wdech, uświadomił sobie, że Holmes musiał wrócić z miasta i mała na pewno jest z nim. „Zaczynam popadać w paranoję" – westchnął w myślach, schodząc po schodach. Salon pogrążony był w półmroku, rozświetlanym świecącymi się kolorowymi lampkami na choince i płomieniami, systematycznie zmieniającymi kawałki drewna w biały popiół. Z początku nie dostrzegł przyjaciela, więc zawołał:
– Sherlock?
– Ciii. – Głowa bruneta wychyliła się zza kanapy. – Zasnęła – wyszeptał, kiedy Watson do niego podszedł. Dziewczynka wtulona w detektywa wyglądała, jak śpiący aniołek. Blondyn uśmiechnął się lekko na ten widok. Holmes wpatrywał się w jej rytmicznie unoszące się ciałko, powoli gładząc kciukiem po pleckach blondynki. W jego oczach było coś, co Watson rzadko zauważał. Coś co zaprzeczało teorii o rzekomym braku emocji. Usta doktora rozciągnęły się w szerszym uśmiechu.
– Położę ją – wyszeptał, przysuwając się, aby wziąć córkę. Brunet kiwnął głową i delikatnie przekazał dziewczynkę ojcu. John niespiesznie wsunął rękę pod główkę dziewczynki, a drugą napotkał dłoń przyjaciela, która podtrzymywała jej tułów. Holmes powoli zabrał rękę, skupiając wzrok na małej. Doktor poprawił sobie uchwyt i popatrzył w oczy przyjacielowi. Miał wrażenie, że w momencie dotknięcia detektyw wstrzymał powietrze, po czym szybko uciekł wzrokiem, koncentrując się na pannie Watson. Bez Rosie w ramionach, Holmes wydawał się jakby zagubiony. Podszedł do kominka, wlepiając wzrok w kołyszące się w ognistym tańcu płomienie. Blondyn bez słowa zaniósł córeczkę do pokoju i wrócił do salonu. Detektyw siedział na podłodze, wciąż wpatrując się w ogień.
„Wypalę ci serce." – Dudniło mu w głowie.
– Mogę? – Z niemiłych wspomnień wyrwało go zapytanie Johna.
– Tak – odrzekł cicho, zerkając kątem oka, jak przyjaciel siada tuż obok.
– Muszę podziękować panu Trentonowi za choinkę – odezwał się, nie bardzo wiedząc jak zacząć rozmowę.
– Przecież mówiłeś, że...
– Tak, wiem. – Przejechał ręką po włosach. – Czasem mówię straszne głupoty – dodał, nie odrywając wzroku od polan trawionych przez ogień. – Po co pojechałeś do miasta?
Detektyw wziął głębszy wdech i sięgnął do kieszeni marynarki, leżącej na kanapie.
– Wiem, że nie chcesz obchodzić Świąt, ale Rosie... – Spuścił wzrok na trzymane w ręku pudełeczko. – Jest jeszcze na to za mała, więc... – Przełknął ślinę, wyciągając rękę z prezentem w stronę Johna. – Mam nadzieję, że będzie się jej podobać, jeśli zechcesz jej to dać.
Watson popatrzył na pudełko, a potem na Holmesa. Blask płomieni odbijał się w jego oczach, sprawiając, że mieniły się trudnym do określenia odcieniem. Doktor uchylił wieczko. Na bordowej, aksamitnej tkaninie leżał owalny przedmiot. John przysunął go bliżej kominka, aby lepiej się mu przyjrzeć. Pokrywały go subtelne zdobienia, odzwierciedlając ducha wiktoriańskiej epoki.
– Ona nigdy o niej nie zapomni, John. Nie pozwolę na to – cicho, ale z przekonaniem odezwał się detektyw. Blondyn wziął do ręki srebrny medalion. Otworzył go i spojrzał na umieszczone w środku zdjęcie. Fotografia przedstawiała jego i Mary, trzymającą małą Rosie. Po chwili obraz zasnuła mgła, gdyż do oczu napłynęły mu łzy. Dłoń zaczęła lekko dygotać.
– John? – zapytał z niepokojem brunet.
Watson zamknął medalion i ostrożnie odłożył go do pudełka. Potem przetarł ręką twarz, pozbywając się zbierających się w kącikach oczu łez.
– John? – Tym razem w tonie mężczyzny pobrzmiewał strach. – Nie musisz jej tego dawać. Nie chciałem wywoływać bolesnych wspomnień – zaczął się tłumaczyć, ale urwał momentalnie, gdy Watson chwycił go za ramiona i przyciągnął do siebie. Detektyw znieruchomiał, zaskoczony reakcją przyjaciela. John go przytulił. Tylko dwa razy w życiu miał tę przyjemność. I żadna z tamtych chwil, nie mogła równać się z tą. Było w niej coś intymnego, jakby zamknięte za drzwiami pokłady emocji, nagle zostały uwolnione i wylały się na zewnątrz, wsiąkając w jego bordową koszulę pod postacią słonych kropel, spływających po twarzy Johna.
– Dziękuję – wyszeptał doktor, przysuwając się jeszcze bliżej. Holmes delikatnie położył dłoń na karku przyjaciela, coraz wyraźniej czując jak cały dygoce. – I przepraszam – dodał łamiącym się głosem.
– Za co? – zapytał, czując jak blondyn stara się ukryć twarz w zagłębieniu jego szyi.
– Za wszystko. – Kolejne łzy pociekły na koszulę bruneta. – Nie zasługuję, żeby być twoim przyjacielem.
– Nie waż się tak mówić, John – odparł stanowczo, gładząc go po plecach, tak samo jak to robił, żeby uspokoić Rosie.
– Nie rozumiem, czemu jeszcze mnie nie znienawidziłeś? Po tym wszystkim co ci zrobiłem? – Odsunął się na tyle, aby spojrzeć w szaro-niebieskie oczy przyjaciela.
– Nie mógłbym.
– Dlaczego? – wyrwało się z ust Johna.
– Bo jesteś moim najlepszym przyjacielem. Moim światłem. Moim kompasem. Dobrym, odważnym człowiekiem, który zechciał wytrwale znosić trudy życia z ekscentrycznym dupkiem – odparł, minimalnie unosząc kąciki ust.
John uśmiechnął się kwaśno, ale moment później na jego twarzy znowu zagościł smutek.
– Nie jestem. Dobry człowiek nie zrobiłby tego – odrzekł z przygnębieniem, dotykając palcem ledwie widocznej blizny, nad lewym okiem bruneta.
– To nic – mruknął detektyw, przymykając oczy pod wpływem subtelnego dotyku.
– Nie kłam! Dość dobrej miny do złej gry. – Oderwał palce od łuku brwiowego Holmesa, obserwując go z determinacją wypisaną na twarzy. Detektyw wzdrygnął się mimowolnie.
– Mówiłem już, że nie mam ci tego za złe. Nie wracajmy do przeszłości.
– Nie możemy, bo ona wraca do nas – stwierdził ze stanowczością. Ciemnoniebieskie oczy szkliły się w blasku kominka. – Boisz się mnie? – zapytał, z trudem artykułując poszczególne wyrazy, ponieważ sam obawiał się odpowiedzi.
– Skąd to przypuszczenie? – zapytał, starając się brzmieć spokojnie, mimo szybciej bijącego serca.
– Nie jestem geniuszem obserwacji, ale widzę jak się zachowujesz. Jak spinasz się, kiedy cię dotykam. Jak wzdrygasz się nerwowo, gdy podnoszę głos.
Holmes przełknął ślinę, nie spuszczając wzroku z twarzy przyjaciela.
– Dobrze cię wyszkoliłem – odrzekł, chcąc rozładować powagę konwersacji.
– Nie dziwię ci się, że mi nie ufasz. Sam sobie przestałem ufać – mruknął załamany.
– John. – W tonie z jakim wypowiedział jego imię, wyczuć można było ból. Emocjonalny ból, który zbierał w nim od dłuższego czasu. Musiał przyznać rację doktorowi. Wypierał się tego, ale organizm zdradzał, to co kryło się w zakamarkach psychiki, to co wyłaniało się w sennych koszmarach, dręcząc go co noc.
– Przepraszam, Sherlocku. Obiecuję, że to już nigdy się nie powtórzy. – Nakrył dłonią rękę Holmesa. – Obiecuję. – Następnie ścisnął ją delikatnie, jakby bojąc się, że pod wpływem zbyt mocnego dotyku rozpadnie się niczym krucha porcelana. Detektyw zwrócił wzrok na ich złączone dłonie.
– Chcę ci ufać, John. Tak bardzo chcę – wyszeptał. Po policzku spłynęła mu pojedyncza łza.
– Zrobię wszystko, żebyś mógł. – Ponownie silne ramiona Watsona przyciągnęły przyjaciela, który z ulgą pozwolił opaść głowie na klatkę piersiową blondyna. Nawet nie wiedział, jak bardzo tego potrzebował. Z każdym uderzeniem serca, które wyczuwał mimo wełnianego swetra, jaki miał na sobie doktor, napięcie opadało. Jego własne tętno nabrało regularnego, spokojnego rytmu. Nieśmiało objął współlokatora, przymykając powieki. Ciepła dłoń przesunęła się po plecach, zatrzymując się na wysokości kołnierzyka bordowej koszuli. Nie miał odwagi się odezwać, ani otworzyć oczu, wciąż mając wrażenie, że to tylko wymysł jego wyobraźni, i jeśli uchyli powieki czar pryśnie, sprowadzając go z krainy marzeń do ponurej rzeczywistości.
– Jestem tchórzem – mruknął Watson, nachylając się odrobinę, aby poczuć wyraźniej woń szamponu, zmieszaną z wyjątkowym zapachem Holmesa. Pojedyncze kosmyki łaskotały mu nos. – Nie potrafiłem podjąć decyzji. Oszukiwałem samego siebie – mamrotał, przesuwając rytmicznie palcami po włosach przyjaciela. – Mogłem... mogłem cię przez to stracić – wyszeptał łamiącym się głosem, wzmacniając uścisk.
– To już za nami, John. Wszystko będzie dobrze – odezwał się w końcu detektyw, pozwalając Watsonowi na wtulenie twarzy w ciemne loki.
Siedzieli tak przez parę minut, oparci o siedzisko kanapy. Bez słów, wsłuchani w odgłosy strzelającego drewna w kominku i rytmu własnych serc.
Minuty ulatywały, a Holmes miał wrażenie, że odpływa pod wpływem przyjemnego dotyku we włosach i ciepła bijącego od doktora. Nigdy nie sądził, że taka chwila stanie się rzeczywistością. Walczył, więc z sennością, pragnąć pozostać jak najdłużej świadomym i chłonąć każdy bodziec, zapamiętać każdą ulotną sekundę. Lecz rozluźnione mięśnie i wewnętrzny spokój, jaki go ogarnął, dopełniły efektu. Nie potrafił dłużej opierać się zmęczeniu. Rytmiczne uderzenia serca brzmiały, jak kojąca kołysanka, wprowadzając Sherlocka w krainę snów.
~~~~~~
Czy ja muszę coś dodawać?... Po prostu się przytulmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro