Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prawda boli mniej

Aktorzy ukłonili się po raz drugi, otrzymując niecichnące, gromkie brawa. Rosie też klaskała, obserwując starsze dzieci i swojego ojca. Była pojętną dziewczynką i szybko się uczyła. Kiedy kurtyna opadła, a światło znowu zabłysło z pełną mocą, ludzie zaczęli zbierać się do wyjścia. Watson wziął małą na ręce i wolnym krokiem skierował się do drzwi. Zgromadził się przy nich mały tłumek, więc stanął z boku, nie chcąc przepychać się z Rosie między gośćmi.

– Widzę, że ci się podobało, mała damo. – Usłyszał za plecami znajomy, kobiecy głos. Odwrócił się, zauważając uśmiechającą się do nich organizatorkę przedstawienia. Odwzajemnił uśmiech, próbując lepiej pochwycić córeczkę, która wciąż zaoferowana widowiskiem, wierciła się okropnie.

– Oj tak, Rosie jest wniebowzięta. – Odgarnął jej blond loczka z czoła. – Bardzo ładne przedstawienie. Moje wyrazy uznania za organizację – odpowiedział z uprzejmym uśmiechem. Nagle panna Watson, przestała się kręcić i skupiła wzrok na mijających ich ludziach.

– Kcie Lo? – odezwała się, bacznie rozglądając się po twarzach sunących do wyjścia osób, w poszukiwaniu Holmesa.

– Zaraz go znajdziemy – wyszeptał córeczce do ucha.

– Wszystko w porządku z pana partnerem? Wyszedł tak szybko w połowie spektaklu – zapytała ze szczerym zaniepokojeniem.

John miał już się odezwać, ale gdy znaczenie jej słów w pełni do niego doszło, momentalnie odebrało mu zdolność wypowiedzi. Zmarszczył brwi, zaciskając jednocześnie usta w wąską linię.

– Przepraszam, to było wścibskie z mojej strony. – Speszona miną Watsona i jego przedłużającym się milczeniem, postanowiła zmienić temat.

– Organizujemy też spektakl noworoczny. Serdecznie zapraszam – poinformowała, podając mu ulotkę. Oblicze doktora złagodniało, gdy zauważył wyraźne zakłopotanie na twarzy kobiety.  

– Ależ skądże. To nie było wścibskie – zaczął, chcąc wyjaśnić powód wcześniejszego milczenia. – Sherlock nie – „jest moim partnerem", podpowiadał rozum – mógł zostać, bo dostał ważny telefon – dokończył, dochodząc do wniosku, że nie ma sensu tłumaczyć jej ich dziwnego układu, w jakim trwali od powrotu Johna na Baker Street. – Co do noworocznego przedstawienia, z miłą chęcią byśmy przyszli, ale niestety za dwa dni wracamy do Londynu.

– Och, rozumiem. Krótki wypad za miasto zawsze dobrze robi. – Odzyskawszy pewność siebie, obdarzyła Johna ciepłym uśmiechem.

– Tak, choć kilka dni wolnego to stanowczo za ma...

– Cem Lo! – przerwała mu wyraźnie poirytowana Rosie.

– Już idziemy – mruknął, uśmiechając się do nauczycielki.

– Nie zatrzymuję pana dłużej, bo widzę, że mała się niecierpliwi.

– Nie wiem po kim to ma – zaśmiał się, trącając delikatnie palcem mały, okrągły nosek, ewidentnie odziedziczony po Mary, jak trafnie kiedyś zauważyła pani Hudson. „I całe szczęście" – przeszło mu przez myśl. Dziewczynka zmarszczyła nosek, spoglądając na ojca z wyrzutem, a przynajmniej tak wydawało się Watsonowi. Miał też nieodparte wrażenie, że mała niebezpiecznie przejmuje zachowania Sherlocka w kwestiach wyrażania niezadowolenia i złego nastroju.

***

Opuścili wreszcie budynek, ominąwszy największą falę widzów, która wylała się na zewnątrz przez duże, dębowe drzwi.

– No i gdzie on polazł? – mruknął pod nosem blondyn, rozglądając się za detektywem.

– Lo! – Rosie podskoczyła radośnie w ramionach ojca, dostrzegając jako pierwsza Holmesa siedzącego na ławce, kilkanaście metrów od wejścia do ratusza.

– Brawo, króliczku. Jesteś bardzo spostrzegawcza – odparł, ruszając w kierunku bruneta.

Sherlock również ich zauważył, więc podniósł się z ławki. Małe, białe plamki zamigotały mu przed oczami.

– Gdzieś ty się podziewał? – rzucił od razu Watson, próbując utrzymać wyrywającą się do detektywa córkę. – Wyprułeś stamtąd, jakby się paliło – dodał, obserwując niewzruszoną twarz przyjaciela.

– Chyba nie przegapiłem niczego istotnego? – mruknął chłodno.

– A właśnie, że przegapiłeś. Rosie tańczyła z elfem na scenie – fuknął.

Holmes objechał wzrokiem doktora, a potem skupił się na pannie Watson, która nie przestała domagać się, żeby wziął ją na ręce.

– Lo! Tulitul!

– Dobrze już – westchnął John, widząc, że detektyw nie kwapi się do skomentowania swojej nieobecności. – Weź ją na moment, bo ja już nie czuję rąk – zwrócił się do przyjaciela, wyciągając Rosie w jego stronę.

Sherlock spojrzał na drobne rączki, wyciągnięte w jego kierunku. Bardzo chciał ją przytulić, ale bał się, że zawroty głowy wrócą i może zrobić jej krzywdę, kiedy straci równowagę lub ostrość widzenia.

– Czemu mam trzymać twoje dziecko? – zapytał, siląc się na beznamiętny ton. Momentalnie pożałował swojej wypowiedzi. Gniewnie zmarszczone brwi i kpiący uśmieszek natychmiast zagościły na twarzy Johna.

– No, nie wiem? Może dlatego, że przez ciebie wszyscy biorą nas za parę?! Nawet ta organizatorka, której rzekomo się podobam.

– I niby to moja wina? – zapytał z niezrozumieniem, malującym się w przenikliwych, szaro-niebieskich oczach.

– Ja przynajmniej staram się zaprzeczać takim insynuacjom!

– Przypominam ci, że to ty postanowiłeś wrócić na Baker Street, wymyśliłeś ten głupi wyjazd i absorbujesz mnie opieką nad swoją córką – powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język.

– Cudownie – warknął blondyn, ignorując u małej pierwsze objawy zbliżającego się płaczu. – Skoro aż tak ci to przeszkadza, to poszukam jakiegoś innego mieszkania.

Doktor odwrócił się na pięcie i nie oglądając się za siebie, ruszył w stronę portu.

– Looo!!! – przeciągle krzyknęła Rosie, wpatrując się błyszczącymi oczkami w oddalającego się detektywa.

„To nie tak miało wyglądać" – pomyślał Holmes, obserwując znikającą za rogiem postać przyjaciela. „Nie tak." – Opadł z powrotem na ławkę, zanurzając palce we włosach.

~~~~~~

Dramy ciąg dalszy.

Nasi chłopcy jak zwykle nie potrafią porozmawiać ze sobą szczerze, co przynosi znane już nam skutki. Pozostaje pytanie: Kto tu się w końcu wyprowadza?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro