Pozory...
Przekręcił się na bok, czując pod policzkiem miękką poduszkę. Otworzył powoli oczy. W kominku tliły się resztki polan, a promienie porannego słońca rozświetlały salon. Rozejrzał się po pomieszczeniu lekko zdezorientowany. Serce zaczęło mu szybciej bić i poczuł, że ogarnia go panika. Zaciągnął się powietrzem, starając się opanować reakcję organizmu. Usiadł na kanapie, zaciskając ręce na grubym kocu, którym był przykryty. Obce miejsce, obce zapachy. W pierwszej chwili, nie wiedział, gdzie się znajduje. Do jego uszu doszły dźwięki z głębi domu, świadczące o czyjejś obecności. Mięśnie spięły się automatycznie. „Urlop. Sussex. Wynajęty domek" – przypomniał sobie po chwili, biorąc kilka głębszych wdechów. Lecz wewnętrzny niepokój ustąpił dopiero, kiedy zobaczył Rosie, siedzącą przy stole w swoim krzesełku, które jakimś cudem zdołali wpakować do samochodu i przywieźć ze sobą.
Z kuchni unosił się przyjemny zapach świeżo zrobionej kawy. Stanął w progu, obserwując jak panna Watson z determinacją memla okrągłego biszkopta. John zmywał, nucąc pod nosem jakąś piosenkę. Holmes zaburzył tę sielską atmosferę, prawie wdepnąwszy w leżący na ziemi plastikowy kubek, który Rosie postanowiła wcześniej zrzucić ze stołu. Pusty dźwięk rozszedł się po pomieszczeniu, gdy kubek poturlał się po płytkach, zatrzymując na kuchennej szafce. Sprawca hałasu zachwiał się, poślizgnąwszy się na mokrej substancji, która wyciekła z kubka i stworzyła na podłodze małą kałużę. Chciał podtrzymać się ściany, żeby złapać równowagę, ale zamiast niej natrafił na Watsona, który w porę chwycił go, ratując przed upadkiem.
– Ostrożnie – odezwał się blondyn, wpatrując się w niego łagodnym wzrokiem, który był praktycznie zarezerwowany wyłącznie dla Rosie.
– Śliska podłoga – wymamrotał pod nosem detektyw, prostując się gwałtownie. Zerknął na przyjaciela, który uśmiechnął się lekko, po czym odsunął się na neutralną odległość.
– Miałem to zaraz posprzątać – odparł doktor, urywając papierowy ręcznik z rolki, stojącej na kuchennym blacie. – Rosie postanowiła sprawdzić możliwości awiacyjne swojego kubka – dodał, spoglądając na córeczkę. Schylił się, podnosząc z podłogi wspominany, różowy kubek w niebieskie kwiatuszki, a następnie wytarł rozlaną herbatę.
– Znowu rozrabiasz, panno Watson – stwierdził, zwracając się do małej, która obdarzyła go rozbawionym spojrzeniem. – Uważasz, że to zabawne? – zapytał, marszcząc brwi, ale jednocześnie uśmiechając się pod nosem. Rosie zaśmiała się wdzięcznie, jakby na potwierdzenie jego zapytania.
– Sherlock mógł sobie zrobić kuku. – Spojrzał kątem oka na przyjaciela, który chciał ulotnić się na górę.
– Looo! Bam! – zawołała dziewczynka. Holmes przystanął i odwrócił się do małej, która pokazywała na niego, wyciągając przed siebie drobną rączkę.
– Tak, króliczku. Zrobiłby bam, dlatego nie można rzucać piciem, ani niczym innym. – Watson był w dobrym humorze, o czym świadczyły zmarszczki wokół oczu, które robiły się, gdy szczerze się uśmiechał. Sherlock dawno ich już nie widział. – A ty dokąd? Nie jadłeś jeszcze śniadania – zawołał, zwracając się do bruneta.
– Dziękuję, ale nie...
– Na litość boską, tylko nie mów, że nie jesteś głodny – westchnął znużonym głosem.
Podsunął Rosie drugiego biszkopta i odsunął jedno z krzeseł. – Siadaj – stanowczy ton świadczył o determinacji, ale tym razem Holmesowi wydawało się, że pobrzmiewa w nim rozbawienie.
Detektyw zmierzył go uważnym spojrzeniem, a następnie zajął wskazane miejsce, stwierdzając w duchu, że nie powinien kłócić się w tym momencie o spożywanie posiłku, który notabene był jego pierwszym od zeszłej kolacji, czyli na wpół zjedzonej kanapki.
– Chcesz naleśniki z wczoraj, czy wolisz tosty?
– Obojętne.
Watson przymrużył odrobinę oczy, objeżdżając postać detektywa od góry do dołu zamyślonym wzrokiem.
– Odgrzeję naleśniki – zadecydował.
W oczekiwaniu na śniadanie, Holmes przypatrywał się pałaszującej ciastko blondynce. Refleksyjnie zauważył nieubłagany upływ czasu, objawiający się w zawrotnym tempie wzrostu małej. Doszedł również do wniosku, że chyba sam zaczyna odczuwać skutki starzenia, gdyż nieregularność w spożywaniu jedzenia, sprawiała mu coraz większą trudność i dyskomfort.
– Loo, am – odezwała się Rosie, odrywając się od gryzienia puszystego smakołyku. – Am – dodała głośniej, wyciągając rączkę z nadjedzonym biszkoptem w stronę Holmesa.
– Dziękuję, Watsonie, ale zaraz dostanę swój posiłek – powiedział spokojnym głosem, poklepując ją lekko po blond loczkach.
John postawił przed nim talerz z naleśnikami i przeniósł wzrok na córkę.
– Dokarmiasz go, króliczku?
– Ta! – Uśmiechnęła się wesoło, moment później zapychając buzię resztkami ciastka.
– Najwyraźniej to dziedziczne – zażartował doktor, siadając naprzeciwko przyjaciela.
Smakowity zapach wzmagał apetyt, ale Sherlock nie ruszył widelcem, zawieszając wzrok na twarzy blondyna. Zdecydowanie było w niej coś dawno niedostrzegalnego. Błysk w oczach, którego tak mu brakowało.
– No co się tak gapisz? Jedz, bo stygnie. – Wyrwał go z zamyślenia głos Watsona.
Zatopił w końcu widelec w naleśnikach, z ukrywaną przyjemnością, kawałek po kawałku, pochłaniając naszykowaną porcję. Musiał przyznać, że nawet odgrzewane smakowały wyśmienicie.
– Tata, ciu. – Rosie postanowiła przerwać ciszę, wiercąc się na krzesełku.
– Chcesz jeszcze pić? – dopytał ojciec i uzyskawszy energiczne pokiwanie głową w ramach odpowiedzi, podniósł się, aby umyć kubek i wlać do niego kolejną porcję herbaty z odrobiną miodu. Dziewczynka przyssała się do dzióbka, z widocznym smakiem opróżniając zawartość podanego jej naczynia.
– Nie sądzisz, że ma ograniczone słownictwo? W jej wieku powinna używać co najmniej pięćdziesięciu słów – odezwał się Sherlock, wpatrując się w małą z zaniepokojoną miną.
– Znowu naczytałeś się tych bzdur z internetu? – John posłał mu pobłażliwe spojrzenie znad kubka z kawą.
– A jeśli coś jest nie tak? Może powinniśmy... to znaczy, może powinieneś pójść z nią do logopedy?
– Daj spokój. – Upił łyk kofeinowego napoju. – Nie ma się czym martwić. Każde dziecko rozwija się indywidualnie. Założę się, że niedługo zacznie nawijać, aż będziesz miał jej dość – stwierdził, smarując tost masłem. Holmes nieprzekonany tym wyjaśnieniem westchnął cicho, pakując kolejny kawałek naleśnika do ust. Cały czas obserwował kątem oka pannę Watson, zajętą grzebaniem łyżeczką w miseczce z jogurtem.
Po skończonym posiłku, doktor udał się z Rosie do pokoju, aby ją przebrać, a Holmes zaszył się w łazience. Gorąca woda podziałała kojąco na mięśnie. Oparł głowę o krawędź wanny i przymknął oczy. John ewidentnie był znacznie pogodniejszy niż w ostatnich dniach, ale wciąż wyczuwał napięcie unoszące się w powietrzu, gdy tylko kończyła się konwersacja dotycząca małej. Niegdyś przyjemna cisza, teraz była jak przytłaczający ciężar, wiszący nad ich głowami. Przejechał ręką po włosach, zatrzymując się na spiętym karku. Spanie na kanapie najwidoczniej nie posłużyło ciału, ale ku własnemu zdziwieniu zauważył, że przespał spokojnie całą noc, co ostatnio rzadko mu się zdarzało. „Musiałem być naprawdę zmęczony" – stwierdził w myślach. Nawet nie pamiętał, kiedy przysnęło mu się w salonie. Zanurzył się odrobinę bardziej. Woda muskała mu podbródek. Pamiętał za to, że miał dziwny sen. Miły. „Bo przecież wyobrażenie Johna, tulącego mnie do swojej piersi i mamroczącego przeprosiny, byłoby niedorzecznością w prawdziwym świecie" – pomyślał, wspominając niezwykle realistyczne sceny z poprzedniej nocy. „To musiał być sen" – orzekł, choć zdawało mu się, że wciąż czuje mieszające się ze sobą nuty słodkawego zapachu dziecięcej zasypki oraz cytrusowo-korzennej woni perfum. Tych samych, które kupił w prezencie urodzinowym Johnowi na ich ostatnie, wspólne Boże Narodzenie przed sprawą Magnussena. Zanurzył palce we włosach, mocniej zaciskając powieki. Wspomnienie sennej mary było bezlitośnie prawdziwe. Nie chciał dłużej o tym myśleć. Jego umysł postanowił zabawić się z nim w okrutną grę, odkrywając najskrytsze pragnienia w nocnych fantazjach. „A może, to jednak nie był sen?" – rozbrzmiał cichutko głosik nadziei. Schował twarz w dłoniach, bijąc się z myślami. „Jestem żałosny." – Opuścił gwałtownie ręce, rozchlapując odrobinę wody na błękitne płytki. Łzy cisnęły mu się do oczu, ale nie chciał poddawać się emocjom. Należało zachować opanowanie. Pogodzić się z sytuacją. Godnie znieść stan, w którym tkwił od dłuższego czasu.
Przetarł dłonią twarz i wyszedł z wanny. Spojrzał w lustro i dostrzegł w nim jedynie cień dawnego, wielkiego detektywa-konsultanta. „Niemożliwe" – stwierdził, samemu odpowiadając sobie na wcześniejsze pytanie. „Czemu w ogóle John zechciał wrócić?" – Chwycił granatowy szlafrok i zarzucił na siebie, nie spuszczając wzroku ze swojego odbicia. – Pewnie pragmatyzm – westchnął pod nosem, kładąc rękę na klamce. Otworzył drzwi, a powiew chłodniejszego powietrza owiał mu jeszcze lekko wilgotne, gołe nogi.
Za plecami usłyszał odgłos zamykanych drzwi. John stał kilka kroków dalej, wpatrując się w niego w milczeniu. Holmes zacisnął mocniej pasek szlafroka, nie odwracając wzroku od bordowej wykładziny, którą częściowo wyłożono korytarz.
John wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie w milczeniu skierował się w stronę schodów. Detektyw odetchnął, zdając sobie sprawę, że przez kilka sekund wstrzymywał powietrze. Nie chciał, żeby John widział go w takim stanie. Żałośnie rozbitego wewnętrznie, a co gorsza wykazującego to rozbicie w swojej fizjonomii. Szybko zamknął się w sypialni i opadł z rezygnacją na łóżko. Wyciągnął dłoń przed siebie. Drgała nerwowo, nie dając zapomnieć o majaczącym w głowie śnie i łagodnym spojrzeniu Watsona z rana. Udawanie całkowicie radzącego sobie z wydarzeniami minionych miesięcy było bardzo meczące, lecz nie chciał wzbudzać litości czy poczucia winy w nikim z bliskich, a w szczególności w Johnie. Podniósł się powoli i podszedł do stolika. Sięgnął do kieszeni spodni, wiszących na oparciu krzesła. Miał rzucić już tyle razy, ale nałogu nie tak łatwo się pozbyć. Z listy swoich, ten wydawał się i tak najmniej groźny. Przysunął płomień z zapalniczki do papierosa trzymanego w ustach. Zaciągnął się, pozwalając nikotynie wniknąć do organizmu. Kilka długich pociągnięć i tytoń zmienił się w szary popiół. Po drugim papierosie, ubrał się w klasyczną białą koszulę i grafitowe spodnie. Poprawił włosy i ruszył do wyjścia, gotowy stawić czoła kolejnemu dniowi.
~~~~~~
Trochę zeszło, ale do tego fiku muszę się bardziej nastroić i skupić. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi za złe, że pozostaje w lekko depresyjnym klimacie. ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro