Postanowienia
Powinien był przewidzieć konsekwencje spożycia zbyt dużej ilości alkoholu. Zawsze kończyło się to tak samo. Podniósł się z łóżka, rozmasowując skroń. Pulsujący w głowie ból nie zachęcał do wstania. Mimo tego powlókł się do łazienki, sprawdzając wcześniej czy mała jeszcze śpi. Ochlapał twarz zimną wodą, aby się rozbudzić. Nie chciał patrzeć na swoje odbicie, obawiając się tego, co może zobaczyć w lustrze. Oparł się o umywalkę, spuszczając wzrok na znikającą w odpływie wodę. Miał wziąć się w garść, a znowu topił smutki w szkockiej, będącej zbyt częstym środkiem pocieszenia w ostatnim czasie. Powoli przypominał sobie sceny z minionego wieczora, które zaprzątnęły mu umysł, wywołując jeszcze większą migrenę. Zacisnął dłonie na brzegu umywalki, odtwarzając w pamięci wyraz szaro-niebieskich oczu przyjaciela, w których dostrzegł malujący się strach. Lodowate, drżące ramiona pod uściskiem jego dłoni. Ton, z jakim wypowiedział jego imię, tak niepodobny do Holmesa. Otworzył oczy, zerkając ponownie w lustro. Rana na dłoni zaszczypała ostro, gdy mimowolnie zacisnął ręce mocniej na ceramicznej powierzchni. Obiecał sobie, że nie będzie taki jak ojciec, że nie stoczy się tak jak Harriet, lecz przeszłość w zmowie z przeznaczeniem i tak postanowiła go dopaść. Nie potrafił być dłużej człowiekiem, za jakiego chciał uchodzić. Za którego wyszła Mary, i który stał się najlepszym przyjacielem Sherlocka Holmesa. Musiał pogodzić się z faktem, że nigdy nie dorówna wyobrażeniom na temat własnej osoby, jakie napiętrzyły się przez lata. „Jesteśmy tylko ludźmi." – Słowa detektywa zadźwięczały mu w głowie. Na powrót przymknął powieki, mając wciąż przed oczami obraz bruneta. Prawie stracił nad sobą panowanie. Gdyby nie oprzytomniał w porę, ponownie by go uderzył. Skrzywdziłby osobę, która pomimo wszystko nadal trwała u jego boku. Znosiła napady złości, ponure nastroje. Wytrzymywała nocne „koncerty" Rosie. Pozwoliła mu wrócić na Baker Street, do miejsca, które traktował jak dom. A przecież przysiągł, że to się nie powtórzy. „Może znowu potrzebuję terapii?" – pomyślał. „Tym razem, chyba bardziej niż po powrocie z wojska."
***
Zapukał do pokoju Holmesa. W odpowiedzi usłyszał chłodne „proszę".
– Zajęty? – rzucił od progu, obserwując bruneta, siedzącego przy małym biurku, na którym walały się notatki do spraw z policyjnego archiwum, które Lestrade obiecał nadsyłać mu co jakiś czas.
– Tak – mruknął detektyw, nie obdarzając blondyna spojrzeniem. John niezrażony jego odpowiedzią, wkroczył w głąb pomieszczenia.
– Może jednak znalazłbyś trochę czasu na wyprawę do miasta? Rosie nie da mi żyć, jeśli nie pójdziesz – dodał zauważając, że uparty Sherlock Holmes ma słabość do panny Watson. – Przeczytałem na stronie miasteczka, że organizują dzisiaj przedstawienie dla dzieci w domu kultury.
Brunet zerknął kątem oka na doktora, który przystanął przy biurku.
– O której? – odrzekł, wracając wzrokiem do papierów i zdjęć.
– Za godzinę – odparł, zerkając na zegarek.
– Będę gotowy za dwadzieścia minut – oznajmił, przeglądając zdjęcia z miejsca zbrodni.
– Świetnie. – John odwrócił się na pięcie i zrobił dwa kroki w kierunku wyjścia, po czym przystanął. – Sherlocku, ja... To co się wczoraj stało... – zaczął, nie będąc pewnym, jak sformułować kłębiące się w głowie myśli.
– A stało się coś? – zapytał brunet z miną niewyrażającą żadnych emocji.
Doktor patrzył na niego przez moment, próbując dostrzec jakiś odruch, będący zaprzeczeniem obojętnego wyrazu twarzy. Bez rezultatu. Będąc pod wpływem alkoholu znacznie łatwiej jest wyrażać emocje i głęboko chowane myśli. John sam zdążył się o tym przekonać poprzedniego dnia. Z gniewu przeszedł płynnie w melancholię, a potem w rozpacz. Na trzeźwo jednak nie szło mu najlepiej, więc wycofał się z tematu. Obaj mieli problemy z wyrażaniem swoich potrzeb, uczuć i lęków. Tym bardziej, że Watson sam nie potrafił określić odczuć, jakie targały nim od „powrotu detektywa z zaświatów".
– Pójdę przyszykować Rosie – rzucił po chwili, czym prędzej wychodząc z sypialni.
***
Postanowił, że ten dzień spędzą przyjemnie. Bez rozpamiętywania przeszłości i kłótni.
„A przynajmniej spróbuję, żeby taki był" – pomyślał. Był to winien córce.
Podjechali pod budynek ratusza. Małą roznosiła energia. Nie mogła usiedzieć w miejscu. Była zauroczona świątecznymi ozdobami, kuszącymi przechodniów z witryn sklepów i przystrojonymi, ulicznymi lampami, mijanymi po drodze.
– Zaprowadzisz ją do środka, a ja zaparkuję auto? – odezwał się do Sherlocka, siedzącego obok.
– Oczywiście – odpowiedział krótko, wciąż unikając kontaktu wzrokowego.
Watson obserwował przez moment, jak Rosie i Sherlock idą w stronę ratusza. Dziewczynka samodzielnie, stawiając drobne kroki, szła dziarsko u boku detektywa, który dla bezpieczeństwa trzymał ją za rączkę. Musiał się przy tym nachylić, więc nie była to najwygodniejsza pozycja do przemieszczania się, ale z wyrazu jego twarzy dało się odczytać, że wcale mu to nie przeszkadza. W szaro-niebieskich oczach, wpatrzonych z uwagą w pannę Watson, malowała się duma i czułość. John rzadko widywał takie spojrzenie u przyjaciela. Tylko kilka razy udało mu się je zauważyć, z zasady kiedy detektyw myślał, że nie patrzy. Blondyn uśmiechnął się pod nosem, widząc tę sielską scenę.
„Dobra, ten dzień ma być radosny" – powtórzył w myślach, odpalając silnik, a następnie ruszył w poszukiwaniu miejsca parkingowego.
***
Na sali, w której miało odbyć się przedstawienie, zaczęli gromadzić się ludzie. Holmes wziął małą na ręce i wszedł do środka, aby zająć miejsca. Przy wejściu, kobieta, na oko koło trzydziestu pięciu lat, witała z uśmiechem coraz liczniejszych gości i wskazywała im miejsca. Gdy tylko zobaczyła bruneta z Rosie w ramionach, natychmiast do nich podeszła.
– Och, co za śliczna, mała dama – odezwała się, uśmiechając się serdecznie do małej. Holmes zmierzył ją badawczym spojrzeniem. Kawałek waty na rękawie bordowej sukienki. Radosny, choć lekko zmęczony wyraz twarzy. Wystająca z małej torebki, przerzuconej przez ramię, kartka z zapisem nutowym. Brak pierścionków. Zadbane paznokcie. Drobny, srebrny łańcuszek z koniczynką, przylegający do jasnej skóry niewielkiego dekoltu. „Nauczycielka. Jedna z osób pracujących przy organizacji przedstawienia. Bezdzietna, poszukująca partnera" – stwierdził po krótkiej analizie.
– Mamy specjalne miejsce dla takiej widowni – dodała z uśmiechem, po czym przeniosła wzrok na Holmesa. – Proszę za mną.
Brunet podążył za organizatorką we wskazanym kierunku, mijając sadowiących się już na krzesłach ludzi. – Będzie tu wszystko widziała – odezwała się ponownie, kiedy dotarli na miejsce, po czym wskazała na krzesła w pierwszym rzędzie.
– Ile miejsc pan potrzebuje?
– Dwa – odparł.
Kobieta podeszła do stolika pod ścianą i moment później powróciła ze zgiętą na pół kartką z napisem „rezerwacja", którą postawiła na jednym z krzeseł.
– Jeśli małżonka lub pan będziecie czegoś potrzebować dla córeczki, będę tuż obok – powiedziała, wskazując wzrokiem na ustawione przy ścianie krzesło, tuż obok sceny.
– Dziękuję, ale ja nie... – Przełknął ślinę, zerkając na małą, radośnie podskakującą w jego ramionach. Powinien zaprzeczyć, że nie ma żony, że to wcale nie jego córka, że nie jest jej ojcem. Gdyby ludzie byli bardziej spostrzegawczy, nie musiałby im wszystkiego tłumaczyć i wyprowadzać z błędnych, pochopnych założeń. „Przecież nawet nie mam na palcu obrączki."
– O, tu jesteście! – Z chwilowego zawieszenia wyrwał go głos Watsona.
– Tata! – wykrzyknęła rozradowana obecnością ojca Rosie.
Doktor podszedł do nich i bez zastanowienia cmoknął małą w czubek głowy.
– Jeszcze się nie zmęczyłaś? – zapytał z uśmiechem, patrząc jak dziewczynka podskakuje wesoło na rękach detektywa.
Holmes zerknął kątem oka na nauczycielkę, która przyglądał się im z lekkim zakłopotaniem. Najwyraźniej nie wiedząc, jak wybrnąć z faux pas, które przed sekundą popełniła.
– Bardzo dziękujemy za miejsca – odezwał się, zanim kobieta zaczęłaby prostować poprzednią wypowiedź. Nie chciał, żeby John usłyszał, że wzięła go za ojca Rosie.
– Ależ proszę. Miłego oglądania – odparła z przepraszającym uśmiechem.
– Kto to był? – zapytał Watson, kiedy zajęli miejsca.
– Organizatorka przedstawienia – odrzekł cicho, przekazując mu Rosie. Blondyn zerknął w kierunku kobiety, siedzącej przy scenie. Ta, zauważywszy go, uśmiechnęła się z zawstydzeniem, szybko odwracając wzrok.
– Powiedziałeś jej coś?
– Nie – mruknął, zerkając w końcu na Johna. – Czemu pytasz?
– Dziwnie na nas patrzy – wyjaśnił ściszonym tonem, przysuwając się do detektywa, gdyż światła odrobinę przygasły i z głośników ustawionych po bokach podestu, popłynęła świąteczna melodia.
– Może się jej podobasz? – szepnął detektyw, aby odwieść Johna jak najdalej od prawdy.
Straszy z mężczyzn, spojrzał na niego z zastanowieniem marszcząc brwi, a następnie znowu skierował wzrok na atrakcyjną kobietę. Bo musiał przyznać, że była ładna.
Dalszą konwersację na ten temat zakończyło odsłonięcie kurtyny. Dzieci siedzące pod sceną, na specjalnie uszykowanych dla nich poduszkach, wydały z siebie entuzjastyczne okrzyki, gdy tylko pierwszy z przebranych za renifery aktorów pojawił się na scenie.
Rosie i pozostałe dzieci były zachwycone kolorowymi strojami i wesołymi piosenkami, dając temu wyraz w najróżniejszy sposób. Szczególnie w formie szeroko pojętego tańca pod sceną.
John nie mógł powstrzymać śmiechu, gdy mała podrygując jedną nogą, próbowała naśladować tańczące na scenie elfy. Zerknął w bok, skąd od dwudziestu minut nie dochodził żaden dźwięk. Detektyw siedział sztywno, wpatrując się przed siebie zamyślonym wzorkiem.
– Hej, wszystko w porządku? – wyszeptał blondyn, uważniej się mu przyglądając. Detektyw był blady, a pod smutnie patrzącymi oczami, malowały się cienie. Spadek wagi dostrzegł już wcześniej.
Sherlock nawet się nie poruszył, pogrążony we własnych myślach.
– Dobrze się czujesz? – powtórzył, kładąc rękę na kolanie przyjaciela. Dopiero dotyk spowodował, że brunet drgnął lekko. Zamrugał szybko, spoglądając na doktora. – Dobrze się czujesz? – zapytał raz jeszcze widząc, że Holmes wreszcie powrócił do rzeczywistości.
– Tak, wszystko w porządku – mruknął, wlepiając wzrok w dłoń Johna, spoczywającą wciąż na jego kolanie. – Muszę tylko zaczerpnąć trochę świeżego powietrza – dodał i nie czekając na reakcję doktora, opuścił w pośpiechu salę.
***
Wypadł przed budynek i oparł się o lodowatą ścianę. Świat wirował mu przed oczami, a nogi drżały, jakby miały rozsypać się na drobne. Wziął kilka głęboki wdechów, ale wrażenie, że zaraz zemdleje nie ustępowało.
„Czyżby to psychika działała tak na organizm?" – zadał sobie w myślach pytanie.
Silne emocje związane z ostatnimi wydarzeniami oddziaływały niekorzystnie na jego stan zdrowia, ale radził już sobie z tym wcześniej.
– Wszystko w porządku, proszę pana? – Usłyszał jak z oddali głos młodego chłopaka, który wchodził właśnie do budynku. Młodzieniec zatrzymał się, przyglądając się brunetowi z zaniepokojeniem.
– Tak, tak – rzucił, starając się puścić ściany i stanąć prosto. Nie poszło mu jednak najlepiej, bo zachwiał się, na powrót podpierając się zimnego muru.
– Może zadzwonię po pogotowie? – Chłopak wyciągnął z kieszeni telefon.
– Nie trzeba. Muszę tylko odpocząć – odpowiedział, samemu nie wierząc we własne słowa.
– Pomogę panu – zaoferował blondyn, podchodząc do detektywa.
Pomysł niezbyt mu się spodobał, ale kiwnął głową na znak, że się zgadza. Obraz cały czas wirował mu przed oczami, a czekało go kilka stopni do pokonania, więc nie miał wyjścia i musiał schować dumę do kieszeni, przełamując przy tym awersję do obcych.
Z pomocą chłopaka doszedł do jednej z ławek, ustawionych wzdłuż alejek niewielkiego skwerku przed ratuszem.
– Na pewno nie chce pan, żebym zadzwonił po pogotowie?
– Nie ma takiej potrzeby. Już mi lepiej – odrzekł między głębokimi oddechami. – Dziękuję.
Młodzieniec nie wyglądał na przekonanego, ale oddalił się w stronę ratusza, zerkając jeszcze przez ramię na siedzącego na ławce Holmesa.
Detektyw wsparł głowę o krawędź drewnianego oparcia, przymykając powieki. Nie mógł odgonić myśli o konsekwencjach decyzji, którą musiał oznajmić Johnowi. – „To będzie ostateczne pożegnanie." – Już nigdy nie zobaczy Rosie ani Johna. Nie będzie świadkiem, jak panna Watson wymawia swoje pierwsze, złożone zdanie, jak pierwszy raz idzie do szkoły. Nie zobaczy więcej jej uśmiechu, ani nie usłyszy płaczu. Nie weźmie w ramiona, ani nie ucałuje na noc. Już nie przeczyta jej żadnej książki. Nie usłyszy jej dźwięcznego śmiechu. Nie będzie już częścią jej życia.
„Ale tak będzie lepiej" – powtórzył sobie w duchu, próbując pogodzić się z tą wizją. „Jest mała. Zapomni."
Przelotna myśl, że gdyby życie potoczyło się inaczej, mogliby żyć razem na Baker Street jak rodzina, ścisnęła mu serce. Nie mógł jednak dłużej tego ciągnąć. Decyzja została podjęta. Należało ją tylko oznajmić Watsonowi.
„Powiem mu po Nowym Roku" – postanowił, wciąż nie będąc gotowym na rozstanie. Chciał odwlec tę chwilę jak najbardziej mógł, ale był świadomy, że czas gra na jego niekorzyść. – „Nigdy nie będę gotów... ale muszę to zrobić." – Otworzył oczy. Świat przestał wreszcie falować. – „Dla Johna i Rosie."
~~~~~~
Trzeba korzystać póki wena tkwi w depresyjno-melancholijnym nastroju, tak więc skrobnęłam kolejny rozdział. Mam nadzieję, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie (przyjemnego bądź przygnębiającego, jak kto woli). ;)
Czas oznajmienia decyzji zbliża się wielkimi krokami. Co na to John? - Wkrótce się dowiecie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro