Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nowy Rok

Za oknami zapadł mrok. Dwugodzinna wizyta mijała błyskawicznie, kiedy John zaczął streszczać Williamsowi swoje wojenne przeżycia, a potem opowiadać o powrocie do cywila. Nie było mu łatwo. Otwieranie się przed kimś przychodziło mu z trudem, a wcześniejsze doświadczenia tylko zmniejszyły poczucie zaufania, jakim miał obdarzyć nowego psychoterapeutę. W końcu dobrnął do tematu Holmesa, ich wspólnego rozwiązywania kryminalnych zagadek i czasu spędzonego na Baker Street. Rozgrzebywanie wspomnień zdawało się być torturą. Ciężko było mu uwierzyć, że jeszcze kilka lat temu jego życie było tak poukładane, mimo pozornego chaosu, jaki tworzył ekscentryczny detektyw-konsultant. Wszystko posypało się w jeden dzień. Bez wątpienia jeden z najgorszych w jego życiu.

– Myślałem, że nie żyje. Przez dwa lata, dwa pieprzone lata nie dawał znaku życia. Pozwolił mi myśleć, że umarł skacząc z tego jebanego dachu! A potem wrócił sobie jakby nigdy nic, wpierniczając się z butami w moje życie z przeświadczeniem, że te lata były dla mnie niczym, zwykłą sielanką. – Odchylił się do tyłu, opierając głowę o miękki materiał. Oddychał ciężko, mając wrażenie, że przeżywa to wszystko od nowa.

– Co czułeś?

– Co mogłem czuć? – warknął ze złością, spoglądając na psychoterapeutę.

– Winiłeś siebie za to, co się stało?

– Nie wiem... Może wtedy – odpowiedział bardziej opanowanym tonem, wlepiwszy wzrok w widok za oknem. – Powinienem domyślić się, że coś planuje. Być przy nim. – Ścisnął nasadę nosa, biorąc głębszy wdech. – Jestem przewidywalny. Dobrze wiedział, jak zareaguję. Czasami zdaje mi się, że wie to jeszcze przede mną.

– Wybaczyłeś mu?

– Sądziłem, że mi ufa, a on mnie zostawił – odrzekł z rozgoryczeniem, unikając odpowiedzi. – Zresztą, to już nieistotne.

– John, wiem, że rozmowa o bolesnej przeszłości nie jest łatwa i trudno jest zidentyfikować targające nami emocje, ale po to tutaj jesteśmy. Żeby skonfrontować się ze wspomnieniami i odkryć przyczyny twojego obecnego stanu. Potrzebujesz wsparcia, aby się z tym uporać i dlatego chcę, żebyś mi zaufał, opowiedział o tym, co się wydarzyło. Każdy szczegół może mieć znaczenie. Przeszłe zdarzenia odciskają piętno na naszej teraźniejszości i mogą mieć wpływ na przyszłość. Ignorując je, tylko sprawiamy, że ciążą nam bardziej.

John zacisnął mocniej dłonie na oparciach fotela, uciekając wzrokiem w stronę wieczornego krajobrazu za oknem.

– Wiem, ale to zawsze kończy się tak samo. Nic nie daje.

– Musisz być ze mną szczery, ale przede wszystkim musisz być szczery sam ze sobą. Inaczej nie będę mógł ci pomóc. – Spokojny wzrok terapeuty napotkał niepewne spojrzenie blondyna. – Spróbujmy zatem raz jeszcze. Czy wybaczyłeś Sherlockowi?

– Tak – westchnął, przypominając sobie scenę w metrze.

– Ale nadal jesteś na niego zły, prawda?

– Nie... – Wiedział, że nie brzmi zbyt pewnie. – Czasem – dodał po chwili ciszy.

– Rozmawialiście o tym?

Chwila milczenia przedłużała się pogłębiając ponurą atmosferę, jaka zapadła w gabinecie.

– Nie – odpowiedział w końcu. Nie poruszali z Holmesem tego tematu, jakby obaj mając nadzieję, że nie wspominając pamiętnego „skoku", wymażą go z pamięci. Watson nie potrafił jednak zapomnieć.

– Brak komunikacji rodzi nieporozumienia – odrzekł spokojnym tonem Williams, zapisując sobie coś w notatniku. – Musimy nad tym popracować.

***

Stracił poczucie czasu. Skulony w swoim fotelu, rozejrzał się po pustym salonie. Pani Hudson już dawno wróciła do siebie, nie uzyskawszy od niego żadnych konkretnych informacji. Wiedział dobrze, że tak łatwo nie odpuści. Nie miał jednak siły, żeby jej o tym mówić, a przynajmniej nie w ostatni dzień roku, który zbliżał się z każdą minutą ku końcowi. Wyciągnął rękę po telefon, leżący na kawowym stoliku. Cyfry na wyświetlaczu pokazywały, że dochodzi wpół do dwunastej, ale Johna wciąż nie było. Nie liczył, że będą jakoś wspólnie świętować nadejście Nowego Roku, ale miał odrobinę nadziei, że choć w ten dzień Watson wróci normalnie z pracy i spędzą go tak, jak zwykle robili to kiedyś. Nie wymagał dużo. Wystarczyłaby mu obecność doktora na drugim końcu kanapy, w tym samym pokoju. Mogliby obejrzeć jakiś durny film sensacyjny, posiedzieć w ciszy przed kominkiem. Zgodziłby się na wszystko, żeby poczuć się znów jak dawniej, żeby John popatrzył na niego z tym ciepłym uśmiechem, jakim obdarzał go przed „skokiem". Lecz nie potrafił zmienić przeszłości. Nie mógł liczyć, że będzie jak kiedyś. Wiedział, że puste mieszkanie jest tym, do czego powinien zacząć się przyzwyczajać od nowa.

„Powiem mu po Nowym Roku." – W uszach dźwięczały mu jego własne słowa sprzed kilku dni. Nie sądził, że będzie to aż tak trudne, ale musiał wykonać plan, mimo buntującej się w nim cząstki, samolubnie pragnącej zachować Johna i ich wspólne życie z Rosie tylko dla siebie.

***

Postanowił sobie, że przestanie topić swoje problemy w alkoholu, ale po spotkaniu z psychoterapeutą nie potrafił wrócić na Baker Street bez uprzedniego wstąpienia do baru. Stare rany otworzyły się na nowo. Wysiadł z taksówki, spoglądając na okna ich mieszkania. W salonie paliło się światło, więc wnioskował, że Holmes nie poszedł spać. Rzadko zdarzało mu się wcześnie kłaść, ale ostatnio wydawał się być przemęczony i od powrotu z Sussex częściej przesiadywał w swojej sypialni.

Watson ruszył na górę, zastanawiając się jak wdrożyć w życie zalecenia terapeuty. „Musisz z nim porozmawiać, John. To część waszej przeszłości, która was blokuje. Wyrzuć z siebie to, co czułeś, kiedy go nie było...Wysłuchaj jego historii..."

Wypił dużo, choć nie na tyle, żeby nie pokonać w miarę stabilnie schodów. Wkroczył do salonu i przystanął w progu, dostrzegłszy współlokatora, który siedział, a raczej leżał w fotelu, zwinięty w kłębek niczym kot. John przeszedł obok ławy, na której stały dwa puste kieliszki i nietknięta butelka szampana. Podszedł po cichu do bruneta, który przysnął w oczekiwaniu na jego powrót. Podkrążone oczy i bledsza niż zazwyczaj cera zaczęły niepokoić doktora coraz bardziej. „Mam nadzieję, że nie zaczął znowu brać" – przeszło mu przez myśl, gdy przyglądał się śpiącemu przyjacielowi. Ściągnął ze swojego fotela koc i zarzucił go na skurczoną w niewygodnej pozycji postać detektywa, po czym usiadł naprzeciwko. Podparł ręką ociężałą od alkoholu głowę, wpatrując się w twarz Holmesa. Nie mógł odgonić z umysłu obrazu zakrwawionego oblicza przyjaciela. Odczucia pochłaniającej go pustki, gdy trzymał pozbawioną pulsu rękę Sherlocka, bezwładnie spoczywającą w jego dłoni. Dopiero nagłe poruszenie się detektywa, wyrwało go z sideł bolesnych wspomnień. Niespokojne drganie mięśni twarzy bruneta, świadczyło o tym, że musi mu się coś śnić i prawdopodobnie nie jest to nic przyjemnego. Poruszył się z grymasem na twarzy, jak gdyby coś go zabolało. Następnie szaroniebieskie oczy otworzyły się gwałtownie, skanując szybko pomieszczenie. Cień paniki zniknął z bladej twarzy, kiedy Sherlock upewnił się, że jest w domu, po czym skupił wzrok na Watsonie. Widać było, że nie jest do końca pewien, czy nadal śni, czy się wybudził.

– John? – odezwał się cicho, podnosząc głowę z oparcia.

– Nie sądzisz, że lepiej by było położyć się do łóżka? – rzucił blondyn, wstając z fotela.

– Która godzina? – zapytał, rozprostowując zesztywniałe kończyny.

– Za siedem dwunasta – odrzekł, sięgając po butelkę szampana.

Detektyw podszedł bliżej, przyglądając się mu z uwagą.

– Znowu byłeś w pubie – zauważył, z przygnębieniem oceniając stan doktora.

– Taa, i nie tylko – rzucił, nalewając musujący napój do kieliszków. – Napijesz się ze mną? – dodał, wręczając mu pełny kieliszek.

– Nie sądzisz, że wystarczająco już wypiłeś?

– W końcu jest sylwester – prychnął Watson, odstawiając butelkę na ławę.

– Nie mówię tylko o dzisiejszym dniu – kontynuował Holmes z rezygnacją w głosie.

– Nie mam problemu z alkoholem – warknął, odstawiając z brzdękiem kieliszek na blat. – Gdzie Rosie? – dodał, zmieniając temat.

– U pani Hudson.

– Pójdę po nią – oznajmił, skierowawszy się do wyjścia.

– Pewnie już śpi. Może lepiej będzie, jeśli zostanie tam do rana? – rzucił za nim detektyw, mając nadzieję, że Watson go posłucha. W obecnym stanie nie nadawał się do opieki nad dzieckiem.

Blondyn przystanął, zerkając przez ramię na współlokatora. Przymarszczył brwi, jak gdyby rozważając coś w głowie.

– Racja – mruknął, wróciwszy do postawionego na ławie kieliszka. Zerknął na zegarek, który wskazywał, że za dwie minuty wybije północ. – Zapisałem się do terapeuty – mruknął, wlepiając spojrzenie w uciekające bąbelki szampana.

Holmes nie wiedział, co odpowiedzieć. Jeśli pochwaliłby jego decyzję, John mógłby uznać, że uważa go za słabego, wymagającego pomocy, a tego doktor nie lubił. Z drugiej strony, ignorując to, mógłby go urazić. Komentarz o bezproduktywności tego typu sesji tym bardziej nie wchodził w grę.

– Skoro taką decyzję podjąłeś – wymamrotał pod nosem, skupiając wzrok na swojej porcji trunku.

Blondyn w końcu na niego zerknął, skrzywiwszy się, jakby zawiedziony jego odpowiedzią.

– John – zaczął, biorąc głębszy wdech. – Ja też muszę ci o czymś powiedzieć... – Podniósł wzrok, napotkawszy chłodne spojrzenie Watsona. Miał wrażenie, że doktor wcale na niego nie patrzy, jakby myślami był zupełnie gdzieś indziej. Otworzył usta, ale huk wystrzału dochodzący z zewnątrz, powstrzymał go przed oznajmieniem swojej decyzji. Zegar wskazał północ. Krajobraz za oknami wypełnił blask odpalanych fajerwerków, rozświetlających pochmurne niebo.

– Oby nowy rok był lepszy od poprzedniego – westchnął John, stuknąwszy swoim kieliszkiem o szkło Sherlocka, po czym wychylił zawartość jednym duszkiem.

Holmes zacisnął palce mocniej na uchwycie kieliszka, czując jak zaczyna dygotać mu dłoń. Pośpiesznie wypił swoją porcję alkoholu, odstawiając naczynie na ławę.

– John – zaczął ponownie, spoglądając na wypijającego już drugą dawkę bąbelków Watsona.

– Ciii. – Machnął ręką na znak, że Holmes ma przestać. – Zamknij się – rzucił, dolewając sobie alkoholu. – Cokolwiek chcesz mi powiedzieć, nie dzisiaj. Miałem gówniany dzień, głównie z twojego powodu, więc nie dzisiaj.

Młodszy z mężczyzn zamilkł, spuszczając wzrok na drewniany parkiet. „Nie mogę lekceważyć dowodów. To przeze mnie John jest nieszczęśliwy" – pomyślał.

Ciszę, jaka zapadła w pokoju, przerywał tylko odgłos wybuchających sztucznych ogni.

– Zatańcz ze mną – odezwał się niespodziewanie John, opróżniwszy czwarty kieliszek.

– Słucham? – zapytał z niepewnością w głosie, wpatrując się w doktora z malującym się na twarzy zaskoczeniem.

Blondyn chwycił za pilot od telewizora i włączył urządzenie.

– Mówiłeś, że lubisz tańczyć – odrzekł, spojrzawszy na zastygłego w konsternacji przyjaciela.

– Tak – odparł krótko, nie mając pojęcia, czemu Watson chciałby z nim zatańczyć.

– Zacznijmy ten rok czymś przyjemnym – dodał blondyn, odszukując kanał muzyczny. Spokojna melodia wypełniła salon, mieszając się z odgłosami świętujących Nowy Rok mieszkańców Londynu.

„Jeśli to ma poprawić mu humor" – stwierdził w myślach, nerwowo przełykając ślinę, kiedy niższy mężczyzna zbliżył się do niego.

John wyciągnął dłoń, czekając aż detektyw ją pochwyci. Następnie przysunął się bardziej, kładąc drugą rękę na plecach przyjaciela. Lekko zamglony wzrok doktora napotkał spojrzenie szaroniebieskich oczu. Holmes obawiał się wykonać jakiegokolwiek ruchu, nie będąc pewnym, czego oczekuje John. Jednakże ostrożnie objął blondyna, położywszy dłoń na wysokości jego łopatki. Dzieliła ich odległość jednego kroku. Byli tak blisko siebie, a jednocześnie brunet miał wrażenie, że doktor jest poza jego zasięgiem. Powoli zaczęli poruszać się w takt muzyki. Watsonowi rozluźnionemu sporą dawką procentów najwyraźniej tym razem nie przeszkadzały niezasunięte zasłony. Im dłużej tańczyli, tym coraz bardziej przybliżali się do siebie. Niczym za dawnych lat, kiedy John przygotowywał się do wesela z Mary. Wzmocnił uchwyt, przyciągając przyjaciela bliżej. „Wesele z Mary." Miał wrażenie, że to było tak niedawno. Pamiętał, jak Holmes się zaangażował. Głupie wzory serwetek czy dobór koloru stroików. Wszyscy byli tak przejęci. Miał wrażenie, że tylko jego to nie interesowało. Czym bliżej ślubu było, tym bardziej wątpił w słuszność swojej decyzji. Powrót Holmesa nie miał prawa zmieniać jego planów, ale nie mógł powstrzymać wzbierającej w nim niepewności. Zawsze był impulsywny, ale wiedział, że oświadczyny nie powinny być deklaracją podjętą pod wpływem burzliwych emocji. A po powrocie detektywa z zaświatów był chodzącym kłębkiem nerwów. Był wściekły na Sherlocka, który zdawał się nie zauważać, jak bardzo go zranił. Miał dość cierpienia. Zasługiwał na odrobinę szczęścia, które miała dać mu Mary. Mary Morstan, jego żona, osoba mająca być przeciwieństwem Holmesa. Miał zacząć inne życie. Jak bardzo się wtedy pomylił. A może wcale nie wybrał jej bezpodstawnie? Nie chciał przeciętności i Holmes o tym wiedział.

„Czemu ona taka jest?" „Ponieważ...Ty ją wybrałeś."

Ty draniu – wymamrotał, opierając czoło o klatkę piersiową Sherlocka. – To wszystko przez ciebie.

Blondyn przesunął głowę, tak że jego ciepły oddech drażnił odsłoniętą skórę szyi, wywołując mimowolne dreszcze na ciele bruneta.

Detektyw nie ważył się odsunąć, gdy John wsparł głowę na jego ramieniu. Miał tylko nadzieję, że nie słyszy on jego szybko bijącego serca. Nie miał pojęcia, o czym mówi Watson, ale czymkolwiek zawinił, nie miało to już teraz znaczenia.

Zacisnął mocno powieki, nie mogąc powstrzymać nachodzących do oczu łez.

„Nie mogę. Nie teraz. John ma być szczęśliwy" – powtarzał w myślach, próbując zapanować nad emocjami. Cokolwiek John zamierzał zrobić, był gotów mu na to pozwolić.

Palce starszego z mężczyzn zacisnęły się kurczowo na bawełnianym podkoszulku detektywa.

– Wybrałem ją... wybrałem – wybełkotał pod nosem, przesuwając dłoń w dół pleców bruneta.

Holmes wstrzymał powietrze, poczuwszy jak palce Watsona wślizgują się pod jego podkoszulek. Słona kropla spłynęła mu po policzku. Na szczęście doktor miał zamknięte oczy, więc nie widział, jak z każdą kolejną sekundą coraz trudniej się mu kontrolować. Rozgrzana dłoń powędrowała w górę, zatrzymując się w pewnym momencie. Spiął się, czując, jak palce blondyna przejeżdżają po pozostałościach dwuletniej tułaczki za siatką Moriarty'ego.

Nagle dotyk ustał. Doktor musiał się domyśleć.

Odsunął się od detektywa, nie mogąc spojrzeć mu w oczy. „Musisz z nim porozmawiać, John" – huczał mu w głowie głos terapeuty. Nie był jednak w stanie rozpocząć rozmowy. Wybrał znaną mu drogę.

– Chyba powinienem się położyć – odezwał się cicho i nie czekając na odpowiedź przyjaciela, szybkim krokiem udał się do swojej sypialni.

Sherlock stał chwilę pośrodku salonu, próbując nie myśleć o słowach Watsona, jego zdegustowanym spojrzeniu. Przetarł ręką wilgotne oczy, po czym wyłączył telewizor i podszedł do okna. Pojedyncze fajerwerki spóźnionych gapowiczów błyskały w dali na granatowym niebie.

„Jutro mu powiem."

~~~~~~

W końcu, udało się. Mam nadzieję, że nie wykończyłam Was tą długą przerwą.

Komu tu bardziej współczuć Sherlockowi czy Johnowi, jak uważacie? Każdy zasługuje na odrobinę szczęścia, tylko czy wreszcie je znajdą?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro