Koniec
Diaboliczny uśmiech Culvertona majaczył mu przed oczami, a jego okropny śmiech dźwięczał w uszach. Próbował złapać dech, lecz dłonie Smitha szczelnie mu to uniemożliwiały. Czuł tylko rozpierający płuca ból. Musiał trzymać się planu, i kiedy dłonie „filantropa" zacisnęły się na jego ustach i nosie wiedział, że nie ma odwrotu. Zapach lateksu mieszał się z wonią wody kolońskiej Culvertona. „Przyznał się" – przemknęło mu w myślach, lecz nie to się liczyło. Dusił się. Wszelkie ustalenia i pozory runęły niczym domek z kart. Ogarnął go paniczny strach. Strach przed końcem. „Nie chcę umierać." – Jego własne słowa wciąż dźwięczały mu w głowie, mieszając się z wypowiedziami Culvertona. „Nie chcę, nie teraz... nie tak." – Starał się walczyć, ale brakowało mu siły. „John! Gdzie John!?" – Obraz Smitha stawał się coraz bardziej niewyraźny, aż w końcu białe plamy przysłoniły go zupełnie. – „Nie przyjdzie." – Ręce bezwładnie osunęły się na kołdrę, zwalniając uchwyt na dłoniach mordercy. – „Pomyliłem się." – Wciąż czuł nacisk dłoni Smitha na twarzy, słyszał pikanie monitora, ale to nie miało już znaczenia. Nic już nie miało znaczenia. Nadszedł koniec. Umarł. Jego serce stanęło i żadna reanimacja nie byłaby w stanie przywrócić jego bicia.
– Sherlock? – Głos Johna zadźwięczał mu w głowie, niczym budzik. – Sherlock!
Otworzył oczy lekko zdezorientowany. Poczuł wyraźne ciepło emanujące przez cienki materiał koszuli, na wysokości obojczyka. Poderwał gwałtownie głowę, rozglądając się wkoło. Watson widząc jego zagubione spojrzenie, odezwał się spokojnie.
– Wszystko w porządku?
Holmes skupił wzrok na przyjacielu, jednocześnie próbując niepostrzeżenie wyrównać przyspieszony oddech. Tym razem jednak, nie był w stanie ukryć przed doktorem reakcji zdradzieckiego organizmu.
– Tak – rzucił krótko, bojąc się, że przy dłuższej odpowiedzi nie zapanowałby nad drżeniem w głosie.
– Nie chciałem przeszkadzać, ale... – Blondyn wyprostował się, zabierając rękę z barku przyjaciela. – ... Rosie cały czas marudzi, żebyś się z nią pobawił – dokończył, zerkając na rozłożone na biurku notatki kolejnej sprawy nadesłanej przez inspektora. – Pewnie jesteś zajęty. – Wycofał się o krok, zaciskając usta. – Powiem jej, że nie możesz...
– Nie. Zaraz do niej pójdę – przerwał mu detektyw. – To – zaczął, spoglądając na akta sprawy – nic pilnego. I tak miałem zrobić sobie przerwę.
Blondyn przyjrzał mu się uważnie. W niebieskich oczach malowało się zaniepokojenie.
– W takim razie, idę przekazać jej dobre wieści – odrzekł, uśmiechając się minimalnie.
Holmes wiedział jednak, że nie jest to radosny uśmiech. Znał go zbyt dobrze. Potrafił rozróżnić dwadzieścia siedem rodzajów johnowego uśmiechu. Być może ktoś uznałby to za niedorzeczne i kompletnie zbędne, ale Holmes nie potrafił pozbyć się choćby najmniejszego wspomnienia, które wiązało się z każdym z nich. Ten uśmiech świadczył o tym, iż doktor się czymś martwi, ale nie chce tego okazywać. Brunet domyślał się, że atmosfera Świąt przez, którą w dużej mierze uciekli na odludzie, nie sprzyjała poprawie nastroju Johna.
Zmierzył go ukradkowym, badawczym spojrzeniem, nie chcąc denerwować. Wiedział, że Watson nie chciałby, żeby wysnuwał wnioski z obserwacji jego osoby, więc przemilczał nasuwające się na myśl dedukcje. Przeciągnął się, rozprostowując kończyny zdrętwiałe od niewygodnej pozycji w jakiej przysnął. John natomiast wyglądał na dość zamyślonego. Skierował się do wyjścia, ale zatrzymał się w progu.
– Chcesz czegoś do picia? – zapytał, stanowczo za długo myśląc nad pytaniem.
– Herbaty, jeśli można – odparł, podnosząc się z krzesła.
– Jasne. – Doktor nie zwlekając dłużej, poszedł do kuchni.
***
Rosie układała wierzę z klocków, wyraźnie poirytowana faktem, że budowla cały czas się zawala.
– Lo! – zawołała radośnie, zauważając detektywa w progu.
– Co tam budujesz, Watsonie? – Uklęknął przy małej, obserwując z uwagą chybotliwą budowlę.
– Dom – odparła, ze skupieniem dokładając kolejny klocek.
Kolorowe elementy znowu posypały się na dywan, powodując grymas niezadowolenia, malujący się na okrągłej buźce.
– Budując dom musisz pamiętać o solidnych fundamentach – poinstruował ją Sherlock. Zaczął układać prostokątne klocki, jeden obok drugiego. – Gdy podstawa jest solidna, można dodać kolejną warstwę.
Mała przysłuchiwała się mu z uwagą, bacznie obserwując rosnącą budowlę.
– Teraz ty – podał jej niebieski klocek. Dziewczynka z wesołą miną naśladowała ruchy bruneta. – Bardzo dobrze, pszczółko – dodał ciszej, zerkając w stronę kuchni, gdzie przebywał John.
Nagle usłyszeli głośny brzdęk dochodzący z pomieszczenia obok.
– Niech to szlag! – Zdenerwowany głos niższego z mężczyzn rozszedł się po domu. Holmes zerknął na Rosie i upewniwszy się, że nie przejęła się zbytnio hałasem i jest zajęta zabawą, udał się do kuchni.
John stał przy zlewie, wpatrując się pusto w trzymaną nad nim rękę. Spięte mięśnie ramion i nerwowo zaciśnięte usta od razu wskazywały na stan, w jakim się znajdował. Sherlock dostrzegł, że z lewej dłoni doktora skapuje krew.
– John?
– Nic mi nie jest – odparł oschle, drugą ręką starając się pozbierać kawałki potłuczonej szklanki.
Holmes podszedł do niego, nie spuszczając wzroku ze skaleczonej dłoni.
– Zostaw. Posprzątam – zaoferował, sięgając po leżący na blacie papierowy ręcznik. Delikatnie przyłożył kawałek do spodu dłoni Johna, aby krew nie skapywała do ceramicznego zlewu.
Watson przymknął oczy, oddychając ciężko.
– Przestań – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Słucham? – Zaskoczony detektyw spojrzał na twarz przyjaciela.
– Przestań! – John odsunął się gwałtownie, spoglądając na niego ze złością.
Brunet nie miał pojęcia co się dzieje. Stał nieruchomo, wpatrując się w rozgoryczone oblicze Watsona.
– Czemu?! Czemu, do cholery, jesteś taki miły?! Czemu mi pomagasz? Gdzie się podział arogancki, egoistyczny dupek, który za nic miał empatię? To ty powinieneś być wredny, zgryźliwy i ekscentryczny. Gdzie się podział pieprzony Sherlock Holmes? Dlaczego nie jesteś sobą? – John nie mógł dłużej patrzeć w szaro-niebieskie tęczówki. Ręka pulsowała tępym bólem, a serce szalało w piersi, wybijając dudniący w uszach rytm.
Detektyw zastygł w bezruchu. Nie potrafił wydusić ani słowa, wpatrując się szklącymi się oczami w postać doktora. Zamrugał szybko, przywołując na twarz maskę opanowania.
– Przepraszam, John – odezwał się w końcu, samemu nie rozpoznając swojego głosu, który zabrzmiał bardzo formalnie. – Nie chciałem znowu cię zawieść. Nie powinieneś jednak liczyć, że sprostam kiedyś twoim oczekiwaniom, bo nie jestem tym, za kogo mnie uważasz.
Donośny płacz Rosie przerwał ciszę, która zapadła po słowach Holmesa. Pojedyncze szkarłatne kropelki zlatywały na kuchenne płytki. Brunet odwrócił się, nie czekając na reakcję współlokatora. Przeszedł przez salon, zatrzymując się na moment i spoglądając na zapłakaną pannę Watson. Wielkie, niebieskie oczęta skupiły się na nim, działając jak magnesy. Lecz Sherlock powstrzymał się przed podejściem do małej i przytuleniem jej do piersi. Szybkim krokiem ruszył do drzwi. Błyskawicznie włożył buty i zarzucił płaszcz, który zdjął z drewnianego wieszaka.
– Lo! – Usłyszał zachrypnięte od płaczu wołanie dziewczynki. – Lock! Selock! – zawołała głośniej.
Mężczyzna przystanął, zaciskając rękę na klamce. Słowa wypowiedziane przez Johna zabolały, wbijając się w serce niczym ostre noże. Lecz obraz zapłakanej panny Watson i jej zawodzące łkanie, ścisnęło mu serce jeszcze bardziej.
– Selock! – powtórzyła między spazmatycznymi oddechami. Holmes nie mógł tego dłużej wytrzymać. Wybiegł z domu. Nie oglądał się za siebie, w głowie wciąż słysząc słowa Johna i zawodzący płacz Rosie. Skurcze żołądka zmusiły go jednak do zatrzymania. Oparł ręce na kolanach, oddychając ciężko. Zimne powietrze mroziło płuca z każdym wdechem. Wiedział, że musi wrócić, ale nie był gotowy. To był koniec. Nie mógł dłużej się oszukiwać. To co kiedyś łączyło go z Johnem przepadło. Musiał podjąć decyzję. Dla dobra Rosie i Johna. „Czas odpuścić i ruszyć do przodu" – pomyślał, ocierając samotną łzę.
~~~~~~
Miało wyjść świątecznie, a wyszło jak zwykle, czyli depresyjnie. A starałam się, naprawdę. ^^"
Ale nie martwicie się, to nie jest koniec (mimo tytułu). ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro