Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Do domu

John ledwo co domknął wypełniony po brzegi bagażnik. Nadal nie miał pojęcia jakim cudem zmieściło się w nim aż tyle rzeczy. W międzyczasie, Holmes zamienił kilka zdań z Trentonem, który zjawił się po klucze. Właściciel domku uścisnął dłoń detektywa, z uśmiechem zapraszając ich do przyjazdu w przyszłym roku. Sherlock dyplomatycznie podziękował za miłe przyjęcie, ominąwszy temat powrotu do Sussex. Doktor również pożegnał się ze starszym mężczyzną, nie komentując zaproszenia. Wizja planowania kolejnych, wspólnych wyjazdów była ostatnią rzeczą, jaka chodziła mu po głowie. Szczególnie, że nie miał pewności, jak będzie wyglądać ich przyszłość. Czym prędzej skierował się do auta. Zajrzał przez szybę na tylne siedzenie, gdzie rozbudzona w najlepsze Rosie wierciła się w foteliku, domagając się uwagi.

– Usiądę z tyłu – rzucił do Holmesa, który właśnie drapał za uchem sznaucera, wcale nie mającego ochoty kończyć pieszczot i wracać do swojego pana. Brunet skinął głową, otwierając przednie drzwi. Gdyby nawet doktor chciał prowadzić, nie pozwoliłby mu. Prawdopodobnie skończyłoby się to kłótnią, ale ręka Johna nie wyglądała najlepiej i wiedział, że blondyn odczuwa ból przy każdym ruchu, więc postanowił, że to on będzie kierował przez całą drogę. Oczywiście nie zamierzał wspominać o swoim planie Watsonowi, który momentalnie by zaprotestował. Miał nadzieję, że John po prostu nie będzie rwał się za kółko albo zaśnie podczas jazdy, przesypiając wreszcie trochę czasu, najlepiej aż do chwili, gdy znajdą się w Londynie. Opcja śpiącego Johna była również wygodna ze względu na brak konieczności konwersacji czy wytrzymywania widoku załamanego wyrazu twarzy i zmarnowanego spojrzenia, które doktor starał się ukrywać za maską pustego uśmiechu. Widok ten wywracał Sherlockowi żołądek na drugą stronę. Bezsilność z jaką musiał patrzeć na rozpacz Watsona, powoli przeradzającą się w chroniczną katatonię smutku, mieszającego się z napadami gniewu, wywoływała frustrację. Miał jednak świadomość, że musi być opanowany i trzeźwo myślący. Wspierać Johna, jak tylko potrafi.

„Nie mam prawa użalać się nad sobą, gdy John jest w takim stanie" – pomyślał, wsiadając do samochodu.

***

Niczego tak nie pragnął w tamtym momencie, jak zamknąć oczy i wsłuchać się w kojący ton głosu Watsona, który rozbrzmiewał od kilkudziesięciu minut po wnętrzu pojazdu. Zerknął w tylne lusterko, obserwując przez moment, jak mała z zaciekawieniem przygląda się obrazkom w książce, którą trzymał blondyn.

– ...Fale obijały się o kadłub, a północny wiatr wydymał białe żagle, pchając mknący po bezkresnych wodach oceanu statek. Kapitan poprawiwszy swój czarny jak noc kapelusz, zakręcił sterem, obierając kurs wskazany na mapie, którą trzymał w ręku...

– Statek! – wtrąciła wesoło panna Watson, wskazując na rysunek.

Holmes uśmiechnął się pod nosem, skupiając wzrok z powrotem na drodze.

– Tak, kochanie – potwierdził John, gładząc ją po blond włoskach. – ...Ląd! Ląd! – wykrzyknął majtek, wychylając się z bocianiego gniazda. – Kapitanie, ląd na horyzoncie!

– Lond! – zawtórowała mu rozbawiona.

***

Minęli znak informujący, że za półtorej mili będzie stacja benzynowa. Kontrolka świeciła na żółto od jakiś dziesięciu minut, lecz nie było obaw, że nie dadzą rady dojechać.

– Kończy się benzyna – odezwał się detektyw, zerkając na Watsona, bawiącego się z córką.

– Z chęcią rozprostuję kości – westchnął, przeciągając się wymownie. – Ty też, prawda, króliczku?

– Taaa! – Ekspresyjnie machnęła rączkami, skupiając wzrok na mijanych domkach, stojących wzdłuż drogi. Watsonowi coraz trudniej było przyciągnąć jej uwagę na dłuższą chwilę, gdyż roznosiła ją energia. Zbyt długa jazda nie służyła rozładowaniu niespożytego „akumulatora" dziewczynki, która od samego rana była nad wyraz rozemocjonowana powrotem do domu.

***

Zajechali na stację benzynową. Czerwony szyld górował nad metalową konstrukcją. Holmes podjechał pod wolny dystrybutor.

– Idę kupić coś do picia. Chcesz coś? – rzucił doktor, zapinając suwak kurtki.

– Nie – odparł krótko, wyłączając silnik, który momentalnie przestał wypełniać wnętrze cichym pomrukiem. Blondyn ubrał córkę w kurteczkę i naciągnął jej na główkę czapkę, z czego nie była zbyt zadowolona.

– Nie ściągaj jej – zwrócił się stanowczo do małej, poprawiając już na wpół zsunięte nakrycie głowy.

– Niece – skrzywiła się, wydymając lekko policzki w standardowym wyrazie buntu.

– Wiesz, że człowiek traci najwięcej ciepła przez głowę? – dodał, związując jej pod brodą sznureczki przyczepione do boków czapki, na końcach których dyndały puchate pompony. – Zmarzną ci uszka i się przeziębisz.

– Tata nie ma do końca racji – odezwał się Holmes.

– Dzięki – mruknął doktor, spoglądając na niego z pretensją.

– Przez głowę traci się proporcjonalnie prawie tyle samo ciepła, ile wynosi jej powierzchnia. Natomiast, jako część ciała pozbawiona naturalnej ochrony w postaci odpowiedniej izolacyjne warstwy tłuszczowej, jest bardziej narażona na wychłodzenie. Ponadto, wazokonstrykcja jest tam słabo rozwinięta, a twoja głowa, jako głowa dziecka, jest względnie większa niż u dorosłego, co za tym idzie, tracisz przez jej powierzchnię więcej ciepła niż ja czy tata. Dlatego też powinnaś nosić czapkę.

Watson wpatrywał się w niego z lekkim skonsternowaniem, nie mogąc zdecydować się czy powinien mu podziękować, czy parsknąć śmiechem. Sherlock ewidentnie nie potrafił prowadzić konwersacji z dziećmi. „Chyba powinienem zrobić mu przyśpieszony kurs rozmowy z dwulatkiem" – zaśmiał się w duchu. Pełną wyrzutów minę, która pojawiła się w pierwszym odruchu niezadowolenia wobec podważania jego autorytetu, zastąpił mały półuśmiech.

Rosie nie za bardzo rozumiejąc wypowiedź Sherlocka, przyglądała się mu z zastanowieniem. Wykład detektywa musiał wywrzeć jednak na niej jakieś wrażenie, bo przestała ciągnąć za krawędź różowego materiału, pozostawiając czapkę na miejscu. Watson dokończył szykowanie Rosie na wyjście z nagrzanego pojazdu, nie komentując wypowiedzi przyjaciela.

Cisza jaka zapanowała w aucie była niezwykle kojąca. Na moment zakłócił ją odgłos zamykanych drzwi, gdy John wraz z córką wysiedli z samochodu. Holmes tkwił wciąż na swoim siedzeniu, mimo chęci rozruszania zdrętwiałych nóg. Odchylił głowę, opierając ją o zagłówek i przymknął oczy. Czuł się cholernie zmęczony, mimo kilku dni spontanicznego urlopu, jaki sobie zafundowali. Z pewnością mógł winić za to bezsenne noce i znacznie gorsze od nich koszmary, które nawiedzały go regularnie, gdy tylko udało mu się zapaść w głębszy sen. Widmo realizacji podjętej kilka dni temu decyzji, dodatkowo ciążyło, przytłaczając psychicznie. Po ostatniej rozmowie z Johnem, nie był już tak pewny co do słuszności wyprowadzki. Z rozmyślań wyrwało go stukanie w szybę. Wzdrygnął się, odruchowo spoglądając na źródło hałasu.

– Dzień dobry! Pomóc panu?! – zawołał młody chłopak ubrany w granatową, lekko na niego przydużą kurtkę z firmowym logo stacji, na której się zatrzymali.

Holmes otworzył drzwi, obrzucając młodzieńca znużonym spojrzeniem.

– Dziękuję. Nie trzeba – odrzekł, wysiadając z auta.

– Okej – odpowiedział chłopak, jakby odrobinę speszony reakcją Holmesa. – Gdyby jednak potrzebowałby pan czegoś, to proszę wołać – dodał po krótkiej chwili namysłu, a na jego piegowatej twarzy pojawił się serdeczny uśmiech.

– Jasne – mruknął Sherlock. Spróbował uśmiechnąć się kulturalnie, ale nie wyszło mu to najlepiej. Wyraz jego twarzy przypominał bardziej zirytowany grymas, niż pierwotnie zamierzony uśmiech. Pracownik stacji zniknął mu szybko z pola widzenia, odczytując zapewne jego minę, jako ewidentny brak zainteresowania.

***

John wszedł do sklepu, rozglądając się po niewielkim wnętrzu. Rosie w jego ramionach również przyglądała się wszystkiemu z uwagą. Uwielbiała nowe miejsca i jej niezaspokojona ciekawość nieraz przysporzyła Watsona o kolejne siwe włosy na głowie. Obawiał się co będzie, gdy mała opanuje już w pełni umiejętność chodzenia i mówienia.

Podszedł do regału z napojami, zastanawiając się co kupić.

– Chcesz soczek, księżniczko? – zapytał wpatrzoną w kolorowe opakowania córeczkę.

– Tak – odpowiedziała, wyciągając rączkę w stronę półki.

– Ten? – dopytał, biorąc do ręki wskazaną przez małą plastikową butelkę z wzorzystą etykietką, na której widniał kreskówkowy tygrysek. – Pomarańczowo-truskawkowy?

 – Pomamańcofo-tuskakofy – zaszczebiotała, kiwając z przekonaniem główką.

John wsadził do koszyka wybrany przez córkę napój oraz wziął po butelce wody dla siebie i Sherlocka. Kątem oka zauważył przyglądającą się im kobietę, wyglądającą na mniej niż czterdzieści lat. Ciemnobrązowe włosy do ramion układały się w luźne fale, a kształtne, pomalowane na burgundowo usta wygięły się w miłym uśmiechu, gdy zauważyła skupione na niej spojrzenie blondyna. 

– Jaka śliczna dziewczynka – odezwała się, podchodząc bliżej.

– Dziękuję – odparł John, odwzajemniając uśmiech.

– Ile ma lat?

– Prawie dwa.

– Moja ma trzy i pół.

***

Szklane drzwi rozsunęły się i Sherlock wkroczył do środka sklepu. Podszedł do kasy, chcąc zapłacić za zatankowaną benzynę. 

– Który numer? – zapytała kasjerka.

– Trójka – odparł, wyciągając z portfela kartę płatniczą. W pewnym momencie, jego uwagę przyciągnął znajomy dźwięk. Ostatnimi czasy dość rzadko słyszany na Baker Street. Odwrócił się w kierunku, z którego dobiegł go śmiech przyjaciela. Watson stał kilka metrów dalej, między alejkami z towarem. Podtrzymywał Rosie jedną ręką, w drugiej dzierżąc koszyk z zakupami. Obok niego Holmes dostrzegł kobietę w średnim wieku, również widocznie rozbawioną i uśmiechającą się przyjaźnie do blondyna. Rozmawiali o czymś żywo, detektyw nie słyszał dokładnie o czym, ale bez wątpienia był to temat, który obojgu sprawiał przyjemność.

– Proszę pana, trzeba wpisać pin. – Głos kasjerki oderwał go na moment od wpatrywania się w uśmiechniętego Watsona. „Wydaje się być radosny. Szczerze radosny" – pomyślał, wstukując pin. 

Gdy tylko zapłacił, spojrzał ponownie na rozmawiającą ze sobą parę. W pewnej chwili, niebieskie oczy doktora powędrowały w bok, dostrzegając wpatrzonego w nich bruneta. Bijąca z nich wesołość przygasła momentalnie, gdy napotkały wzrok przyjaciela. Holmes poczuł, jak po plecach przebiega mu dziwny dreszcz, a serce na moment zamiera w piersi. Wiedział już, że nie ma odwrotu. Wzrok Johna rozwiał wszelkie wątpliwości. Odwrócił się, wyrywając się z chwilowego odrętwienia i czym prędzej opuścił sklep.

***

Samochód mknął jednopasmową drogą, wijącą się wśród pól i łąk. Słońce przebijało się przez gęstniejące chmury, świecąc wysoko nad horyzontem. Dochodziło południe. Lecąca z radia piosenka rozpraszała panującą wewnątrz pojazdu ciszę. Panna Watson zasnęła w swoim foteliku, dzielnie znosząc kilkugodzinną podróż, za to Watson nie mógł zdrzemnąć się nawet na moment. Nie potrafił odprężyć się wystarczająco, cały czas rozmyślając nad rozmową, która miała miejsce poprzedniego wieczora. Poczuł ulgę, gdy Holmes oznajmił, iż nie chce jego wyprowadzki. Z drugiej strony czując się niepewnie, nie potrafiwszy rozszyfrować dziwnego zachowania przyjaciela. Mimo wszystko chciał zostać i postanowił, że spróbuje naprostować relacje między nim, a współlokatorem. Skoro planował mieszkać z detektywem pod jednym dachem, musiał wreszcie powziąć środki, które pozwoliłyby im funkcjonować jak dawniej, a przynajmniej w mniej patologicznym wymiarze.

Zerknął na telefon. Przesunął palcem po ekranie, przeglądając kolejne ogłoszenia na liście poradni terapeutycznych i psychoterapeutów. Nienawidził prosić o pomoc i przyznawać się do niemocy, lecz zbyt długo udawał, że daje sobie ze wszystkim radę. Życie rozsypało mu się jak domek z kart i sam nie był w stanie poskładać go na nowo, a jeśli już koniecznie miał się przed kimś wywnętrzniać, to wolał by był to ktoś spoza kręgu rodziny i znajomych, ktoś neutralny. Musiał uporać się z demonami przeszłości, żeby zapewnić Rosie szczęśliwe i dobre dzieciństwo. Co prawda, po ostatnich doświadczeniach z terapeutami nie miał pozytywnego zdania na ich temat i wątpił w skuteczności takich metod, ale pragnął być dobrym ojcem i nie chciał zniszczyć doszczętnie przyjaźni z Sherlockiem, a jej naprawa wymagała działań. Nic lepszego nie przychodziło mu do głowy. Kliknął w końcu na jedno z ogłoszeń, które zdawało się być w miarę obiecujące. „Doktor David Williams – psychoterapeuta. Specjalizacja: leczenie zespołu stresu pourazowego (PTSD), stanów lękowych. Wieloletnie doświadczenie nabyte podczas pracy w poradni pomocy rodzinie." Wahał się jeszcze przez moment, ale w końcu nacisnął na ikonkę „umów wizytę", po czym wybrał termin spośród dostępnych dat i godzin. Zerknął kątem oka na skupionego na drodze bruneta.

„Może jemu też by się przydała?" – pomyślał, ale zaraz przypomniał sobie opinie Sherlocka na temat bezsensowności takich terapii i głupoty psychologów. Westchnął cicho pod nosem i schował telefon do kieszeni kurtki.

~~~~~~~

W końcu wena nastroiła się odpowiednio, abym mogła napisać kolejny rozdział.

John zapisuje się do psychoterapeuty, Rosie jest jak zwykle urocza, Sherlock gubi się w emocjach, a Nowy Rok zbliża się nieubłaganie. Czy nastąpi jakiś przełom?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro