"Dla Johna..."
Dialog. Czyż nie tak buduje się relacje z ludźmi?
Rozmowę o smakach kaszek czy rodzajach pieluch ciężko było jednak zaliczyć do rozwojowych konwersacji. A już na pewno nie do takich, które byłyby w stanie poradzić coś na marazm, w którym utknęli od czasu rozwiązania problemu z Eurus. Sherlock rzadziej brał sprawy. Zresztą po wycieku informacji do mediów, że brał narkotyki, propozycji było znacznie mniej. Nie martwiło go to jednak. Kumulacja ostatnich zdarzeń podziałała jak lawina, która go przygniotła. Przytłoczyła wielością emocji i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Czuł, że brakowało mu sił, tych fizycznych, ale może przede wszystkim tych psychicznych. John wpadł za to w wir pracy i opieki nad córką. Co prawda, pomagał w śledztwach, lecz nie dało się nie zauważyć, iż sprawia mu to mniej przyjemności niż kiedyś. Uganianie się za przestępcami traktował raczej w kategoriach racjonalnych sposobów na podniesienie sobie poziomu adrenaliny, a nie chęci spędzenia czasu z przyjacielem.
„A może zawsze tak było, tylko tego nie zauważałem?" – pomyślał Holmes, wpatrując się w sufit swojej sypialni. Nie czuł się najlepiej. Pogoda za oknem nie zachęcała do wstania, fundując pluchę padającą z nieba i silny wiatr zacinający krople deszczu i momentalnie roztapiające się płatki śniegu na szyby. Przekręcił się na bok. Plecy rwały okropnie, przypominając o pozostałościach dwuletniej tułaczki, a głowa pulsowała tępym bólem. Miał wrażenie jakby coś zgniatało mu mózg. Przymknął powieki, próbując zasnąć, ale ostatnio i ta czynność przychodziła mu z trudnością. Płacz Rosie, budzącej go kilka razy w ciągu nocy, nie był jedyną przyczyną. I prawdopodobnie, gdyby tylko od tego zależało jego niewyspanie, nie czułby się tak wypruty z sił. Nigdy nie przeszło mu nawet przez myśl, żeby winić za swój stan Rosie, ale w momencie, gdy powieki samoczynnie zaczęły mu opadać, rozległ się głośny płacz. Na tyle donośny, że usłyszał go mimo różnicy pięter. Jęknął pod nosem, podnosząc się z łóżka. Rzut okiem na zegarek. Piąta dwadzieścia. John tkwił jeszcze na nocnym dyżurze, więc nie miał wyjścia. Lekko spowolnionym ruchem założył błękitny szlafrok i poczłapał na górę.
Mała leżała w łóżeczku, wierzgając nerwowo nóżkami. Jej zawodzący płacz dźwięczał niemiłosiernie w uszach.
– Ciiii – odezwał się, zaglądając do niej. – Co się stało, pszczółko? – zapytał łagodnym tonem.
Panna Watson kontynuowała głośne zawodzenie, nie zwracając na niego uwagi. Nachylił się i wyjął ją z łóżeczka.
– Miałaś zły sen? – Jej zapłakane, błękitne oczęta skierowały się na jego twarz. – To nic takiego. Każdy ma koszmary. Ale to tylko wytwory twojego umysłu. Nic z tych rzeczy nie jest prawdziwe – powiedział, zdając sobie sprawę, że i tak jeszcze nie rozumie znaczenia jego słów. Chciał ją uspokoić, a znajomy, spokojny ton głosu działał, a przynajmniej tak pisali w poradnikach. Najwyraźniej mieli rację, bo Rosie przestała płakać, przytuliwszy się do szarego materiału t-shirtu jaki miał na sobie. Ostatnio często chodził w luźnych, dresowych spodniach i koszulkach, nie czując potrzeby ubierania eleganckich koszul i marynarek. Oczywiście nie zapuścił się tak jak w okresie narkotycznego załamania, dbając o to, żeby zawsze się ogolić i układać włosy, ale świadomość, że rzadko musiał wychodzić z domu nie skłaniała do przywdziewania formalnego stroju. W szczególności, że nie był on zbyt praktyczny w opiece nad panną Watson. Uśmiechnął się słabo, spoglądając na małą w jego ramionach.
– To tylko zły sen. Nie ma się czego bać – powtórzył, tym razem jakby bardziej do siebie. – Zagrać ci coś? Twojemu tacie pomagało jak grałem – dodał, poprawiając uchwyt, żeby mu się nie wysunęła. Rosie zajęła się klapą jego szlafroka, miętosząc ją w małych rączkach i wreszcie się uśmiechając.
Zszedł z nią na dół i usiadł w swoim fotelu.
– Co chcesz, żebym zagrał? – zapytał, sadowiąc ją na kolanach i przytrzymując jedną ręką. Drugą sięgnął po nuty leżące na kawowym stoliku. – Coś z klasyki? Bach, Vivaldi? – Rosie z zaciekawieniem wpatrywała się w zapisane pięciolinie. – A może bardziej oryginalne utwory? – Przekręcił kilka stron, zatrzymując się na stronie podpisanej „Dla Johna". Obok tytułu dopisane było długopisem „i Mary". Rosie złapała kartkę w rączkę, przyciągając ją do siebie. Zapatrzona w nuty, nawet nie zauważyła kiedy Sherlock chwycił za skrzypce, leżące na stoliku. – Pójdziesz do łóżeczka? – zapytał wciąż zafascynowaną kartkami Rosie. – Czy wolisz posiedzieć ze mną? – dodał dla formalności, wiedząc, że gdy tylko położy małą do łóżka, ta znowu zacznie płakać.
– A więc to. Dobrze – odparł cicho, układając instrument w odpowiedniej pozycji. Gdy pierwsze takty rozbrzmiały po salonie, dziewczynka ze skupieniem wlepiła wzrok w bruneta. Melodia wypełniła pomieszczenie sprawiając, że mała wtuliła się w detektywa, całkowicie zasłuchana. Holmes pociągał płynnie smyczkiem po strunach, wydobywając z nich długie dźwięki. Rosie zaczęła podsypiać, więc ponowił grę, czując na piersi przyjemny ciężar ciałka dziewczynki. Pod koniec drugiego wykonywania utworu, przymknął oczy. Wspomnienia tamtego dnia zalały mu umysł jak zimna fala. Zakończył utwór, pozostając chwilę w nieruchomej pozie. Kiedy otworzył oczy, momentalnie wstrzymał oddech. John stał w progu, wpatrując się w niego i Rosie, smacznie śpiącą mu na kolanach.
– Puścili mnie wcześniej – odezwał się cicho, żeby nie obudzić małej. Wszedł do salonu i usiadł w fotelu naprzeciwko, bez żadnego komentarza odnośnie granego przed chwilą utworu i śpiącej w ramionach Holmesa Rosie.
– Aha – mruknął Sherlock, odkładając skrzypce. Spuścił wzrok na blond loczki i spokojną buźkę. Nie był w stanie wytrzymać spojrzenia Johna, a może raczej bał się co może w nim zobaczyć. Nie rozmawiali na temat przeszłości. Tak jakby traumatyczne wydarzenia nie miały miejsca. Prawdopodobnie... Na pewno nie było to dobre rozwiązanie, ale nie byli gotowi na inne. „Czy kiedykolwiek będziemy?" – zadał sobie w myślach pytanie, zerknąwszy w końcu na pogrążonego w ciszy Watsona. Zamyślone, niebieskie oczy utkwione były w drobnej postaci córki.
– Przepraszam – szepnął Holmes, podtrzymując małą, która odrobinę zsunęła mu się z piersi.
– Za co? – rzucił John, wyrwany z zamyślenia. Dziewczynka poruszyła się niespokojnie, przez co blondyn skarcił się w myślach za zadanie pytania zbyt głośnym tonem.
Spojrzał wreszcie na Sherlocka, który próbował ułożyć w głowie odpowiednie zdanie.
– Wezmę ją – wyszeptał, podnosząc się z fotela i zrywając tym samym kilkusekundowy kontakt wzrokowy. Nie czekając na odpowiedź Holmesa, nachylił się po córkę.
– Rosie nie mogła spać, więc postanowiłem jej coś zagrać. To ją uspokaja – zaczął, kiedy John wkładał delikatnie rękę pod blond główkę, muskając przy tym okolicę żeber bruneta. Zerknął na niego, zawieszając na moment ruchy, jakby w oczekiwaniu na dalszy ciąg. Holmes przełknął ślinę, wpatrując się w znajdujące się blisko tęczówki doktora. – Wybrała ten utwór. Nie sądziłem, że... nie chciałem... – Intensywne spojrzenie i bliskość Johna podziałały paraliżująco. Nie mógł sklecić pełnego zdania, czując jak narasta w nim poczucie wstydu. Kiedyś coś podobnego nie miałoby miejsca, pomyślał.
– Nic się nie stało – mruknął doktor, biorąc Rosie na ręce. – Powinna ją usłyszeć – dodał jeszcze ciszej, zwracając wzrok na wciąż śpiącą córeczkę. Pogładził ją po loczkach, uśmiechając się minimalnie.
– Położę ją, a ty idź się wyśpij – dodał, odwracając się w stronę kuchni. Holmes zastanawiał się przez moment czy wygląda aż tak źle, że John insynuuje konieczność snu czy po prostu powiedział tak, sugerując brak potrzeby jego udziału w dalszym procesie opieki nad małą. Przy takich opcjach wolałby, aby o przyczynie słów Johna decydowały jego sińce pod oczami. Zajmowanie się panną Watson było czymś co pozwalało mu normalnie funkcjonować. Choć jego zdaniem, nie robił nic nadzwyczajnego. Karmienie, przewijanie czy usypianie były naturalnymi czynnościami i przy odrobinie... No dobrze, przy sporej pomocy pani Hudson, opanował je w sposób zadowalający. Choć musiał przyznać, że zdarzały się nieprzewidziane sytuacje. Opieka nad Rosie zajmowała mu większość wolnego czasu, którego przybyło w ostatnim okresie. Sam nie wiedział nawet, kiedy zmienił tak diametralnie grafik powszedniego dnia.
John był świadomy, że Holmes zajmuje się małą, chociaż w dużej mierze w dobrym stanie córki, upatrywał zasług właścicielki mieszkania. Sherlock nie starał się wyprowadzać go z błędnego przekonania, nie chcąc zbytnio ingerować w rodzicielskie życie Watsona. Wiedział, że John nigdy by nie poprosił go o pomoc, chcąc być za wszelką cenę niezależnym ojcem. Dlatego też w pobliżu Watsona ograniczał się do minimum. Nie był pewny co mu wolno, a co nie, ale z biegiem czasu pozwalał sobie na więcej.
– Jeszcze tu siedzisz? – rozbrzmiał głos Johna, tym samym zmuszając detektywa do powrotu z "pałacu myśli".
– Nie mogę zasnąć – odpowiedział zanim zdążył ugryźć się w język.
Blondyn zmierzył go lekarskim spojrzeniem i zasiadł naprzeciwko. Po chwili milczenia, doktor poruszył się w fotelu, przesuwając się na brzeg siedzenia.
– Chcesz herbaty? Czy czegoś mocniejszego? – zapytał, szykując się do wstania.
– Herbaty – odparł, uznając, że alkohol nie pomoże na ból. John westchnął, jakby ze zrezygnowaniem z powodu wyboru bruneta, ale poszedł do kuchni i nastawił czajnik.
Wypili przygotowaną przez Watsona herbatę, wymieniając sporadyczne spojrzenia w całkowitej ciszy.
– Chcesz coś na sen? – zapytał Watson, odstawiając kubek na stolik. Holmes pokręcił przecząco głową, zatapiając usta w resztach herbaty. Blondyn podniósł się i wyciągnął rękę w stronę Holmesa, który podał mu pusty kubek.
– Dziękuję – odrzekł cicho.
John wygiął usta w coś na kształt krzywego uśmiechu i chwycił swój kubek.
– Wezmę kilka dni urlopu. Myślę, że przyda się nam zmiana klimatu – rzucił niespodziewanie, kierując się do kuchni. – Parę dni na wsi dobrze zrobi Rosie – kontynuował, wróciwszy do pokoju. Holmes chciał wtrącić, że zima to nieodpowiednia pora roku na wypad za miasto, ale w porę powstrzymał się przed komentarzem. Zamiast tego odparł:
– Skoro tak uważasz. To ty jesteś lekarzem.
John uśmiechnął się do niego półgębkiem, pierwszy raz od paru dni.
– Tobie też – stwierdził, ku zaskoczeniu detektywa. – Zarezerwuj coś, a ja zacznę pakować rzeczy.
Holmes patrzył na niego przez chwilę w zdziwieniu, ale gdy pierwsza reakcja ustąpiła miejsca kalkulacji, kiwnął głową na znak, że się zgadza.
„Nasz pierwszy, wspólny urlop. Oby nie ostatni" – pomyślał Sherlock.
~~~~~~~
Post-traumatyczny sezon 4 nie pozwolił mi na sielankowy tekst, więc powstało to. Liczę na wyrozumiałość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro