Ballada o porwanej dziewczynie
Kto tam kuli się po nocach w ogródku gęstwinie?
Co to za młode ramionka kryją twarz, o strwożonej minie?
Cóż za piękne lica bledną, dłonie wśród głuszy dygocą.
Kto taki okrutny, by anielicę istną porzucić tu nocą?
Kilka kroków dalej, w domeczku, och, tak bardzo blisko,
Spotkanie się odbywa, nie masz końca piskom, krzykom.
Tam, w domeczku, tłum dziewcząt jest porwanych,
Niezaspokajalnym pragnieniem do miłości zmuszanych.
Uległe są, bo wielka jest siła, którą je przymuszają,
Z początku słabo bronią, lecz szybko władzy ich oddają.
Cokolwiek by zrobiły, przemoc nieprzemierzona,
Poparta grackim gestem, każdy sprzeciw pokona.
A ty siedzisz, pominięta, ukryta w tym ogrodzie,
Płaczesz tu zrozpaczona, pewna że będzie gorzej.
Spójrz na mnie, przez łzy, twarzą o śniegu barwie,
Sprowadzę tutaj jednego, a on... on cię, jak inne, porwie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro