Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Jesteśmy tylko dziećmi

Bywały momenty, w których zupełnie o tym nie myślała, ale trzeba przyznać, że pomimo ciężkiego charakteru, wielu przeżyć i niezrozumianego poczucia humoru Maramia Grandwels miała tylko siedemnaście lat. I chociaż dawno już odrzuciła normy zachowań przypisane dla jej wieku, gdzieś w środku dalej tęskniła za robieniem tego, co robiły zwykłe nastolatki.

Kiedy jeszcze była nieświadoma, co dzieje się z jej krajem i słuchała ojca, który kazał jej na każdym kroku wychwalać prezydenta, jej życie wyglądało zupełnie inaczej. Starała się o dobre oceny w szkole, popołudniami włóczyła się po mieście z Sandrą i Ralphem, martwiąc się czy starczy jej pieniędzy na nowe ubrania albo torebki. Czasami zdarzało jej się pójść na jakąś imprezę. Robiła wszystko, co zwykle robiły osoby w jej wieku i wtedy wcale jej nie przeszkadzało, że idealnie pasuje na stereotypową nastolatkę.

Zdarzyło się jednak coś, co przelało czarę goryczy i spowodowało ogromną zmianę w jej poglądach, charakterze, a do tego sprawiło, że musiała szybko dorosnąć. Jednak absolutnie nie chciała wracać do tego pamięcią.

Teraz, po raz pierwszy od dawna faktycznie czuła, że jest normalną siedemnastolatką. Miała wrażenie, że bardzo szybko wpasowała się w nowe towarzystwo i złapała dobry kontakt z każdym ze swoich współlokatorów. Obecnie siedziała na kanapie we wspólnym pokoju, mając Helenę z jednej strony i Willa z drugiej, obserwując żywą dyskusję pomiędzy Agathą i Harrym oraz wymieniając się obozowymi plotkami.

— ...jeśli jeszcze raz to zrobisz, to przysięgam, że Veronica... — wybrzmiał spod schodów głos czarnowłosej.

— Nie mieszaj jej do tego. — przerwał jej stanowczo Harry, cofając się, bo usłyszał jej kroki na schodach.

Pozostali współlokatorzy w tym samym momencie przechylali głowy raz w stronę blondyna, a raz w stronę dziewczyny, której nie weszła jeszcze na tyle wysoko, żeby zniknąć z ich pola widzenia. Zdezorientowana Mia posłała pytające spojrzenie Helenie, która zdawała się przez chwilę być zamyślona, zanim to zauważyła.

— A, bo wiesz — oznajmiła jej w odpowiedzi na niezadane pytanie — oni są — tu przerwała rysując rękami w powietrzu serce i bezgłośnie wypowiadając słowo „zakochani"

— Och, w sumie to ma sens. — zgodziła się dziewczyna, wracając myślami do wszystkich kłótni w ostatnim tygodniu, które w większości skupiały się na osobie różowowłosej Ronnie.

— ...nie myśl sobie, że możesz mnie kontrolować, kiedy Tom...

— Co w ogóle ma do rzeczy Tom?

— Ma bardzo dużo do rzeczy...

— Ale oczywiście nie są parą. — oznajmił Will konspiracyjnym szeptem, pochylając się bliżej— Ona uważa się za bardzo dorosłą, mając dziewiętnaście lat i myśli, że splami sobie reputację, będąc z młodszym o rok chłopakiem. Ale zawsze jest zazdrosna o Ronnie, chociaż osobiście nie widzę nic złego w tym, że Harry probuje się z nią związać.

— To on nie odwzajemnia uczuć Agathy? — spytała zdezorientowana Mia, której wszystkie informacje już się pomieszały.

Helena wydała z siebie dźwięk przypominający śmiech ale jednocześnie westchnienie.

— Jasne, że odwzajemnia, ale ona jasno daje mu do zrozumienia, że nie mogą być razem.

Rozległo się głośne chrząknięcie i cała trójka podniosła głowy, żeby zdać sobie sprawę, że oba tematy ich rozmowy stoją nad nimi z minami, które wyrażały, że nie podoba im się, co mówią na ich temat.

Mia, Helena i Will wybuchnęli śmiechem.

Agatha i Harry tego nie zaaprobowali.

         ***
Znalezienie pracy w obozie nie należało do zadań łatwych, a Mia szczerze mówiąc zbytnio się do tego nie rwała, szczególnie, że nie była to praca płatna, natomiast konieczna. Każdy miał tu swoją rolę, ponieważ bez tego nie mogliby normalnie funkcjonować jako społeczność. Każda funkcja była doceniana, bo trzeba pamiętać, że obóz znajdował się w lesie i ktoś musiał zdobywać wodę, jedzenie czy zbierać śmieci, nawet jeśli ludziom mieszkającym po drugiej stronie wydawały się to rzeczy zupełnie przyziemne, bo przecież każdego było na wszystko stać. Tutaj natomiast żadna z tych rzeczy do łatwych nie należała. To, czego o możliwych do wykonywania funkcjach udało jej się dowiedzieć do tej pory, to, że dzielili się na pięć podstawowych klas: Ochronę, w której skład wchodzili ludzie patrolujący okolice, tacy, których zadaniem było odbijanie przewożonych skazanych i wiele innych pomniejszych funkcji, następni byli Restauratorzy, a wśród nich ci, którzy jedzenie zdobywali, gotowali, czy roznosili porcję po domkach. Byli również Budowlańcy i Technicy, których zadaniem było zdobywanie materiałów i budowanie miejsc zamieszkania dla obozowiczów, i także klasa Sprzątaczy, którzy zajmowali się zbieraniem niepotrzebnych rzeczy, wynoszeniem ich, ale tez wieloma innymi rzeczami. No i na koniec wypadałoby wspomnieć o klasie Zarządu i Administracji, która zarządzała całym obozem i wszystkimi bieżącymi sprawami, a na jej czele stała (oczywiście) Amy. Każdy nowy obozowicz miał spędzić jeden dzień pracując w każdej z klas i po tygodniu zadecydować, do której będzie należeć.

Mia na razie sama nie wiedziała, gdzie będzie chciała należeć, ale też w ogóle nie było jej spieszno, aby wybierać, aczkolwiek od następnego dnia zaczynała już próby w różnych klasach, dlatego tez próbowała się zrelaksować przed kolejnym dniem, siedząc na kanapie z zamkniętymi oczami. Spokój został jej zabrany, gdy poczuła jak materiał obok niej się ugina.

— Ej, śpisz?! — zapytał głos należący do Harrego, na tyle głośno, że nawet gdyby spała to z pewnością by ją obudził.

— Jesteś głupi. — odezwała się Mia, uchylając powieki, aby spojrzeć na niego z irytacją. — Chciałam się zrelaksować.

— Jesteś w obozie Buntowników, słonko. Tu nie ma czasu na relaks. — odparł chłopak bardzo patetycznym tonem i z poważnym wyrazem twarzy.

Za równo ona, jak i Will, który dopiero pojawił się w salonie popatrzyli na niego z niedowierzaniem.

— Czy ja coś źle usłyszałam? — włączyła się Agatha. — To ty jesteś tym, który codziennie siedzi na kanapie i wyżera połowę naszych zapasów dziennych i twierdzisz przy tym, że potrzebujesz się odprężyć.

— Ja ciężko pracuję. — skwitował blondyn, a wszyscy zrozumieli, że ta dyskusja do nikąd nie prowadzi.

Ale jakkolwiek bardzo nie byliby zirytowani, trzeba było przyznać, że na prawdę pracował ciężko. Amy mogła go nie doceniać, bo przecież był „tylko" zbieraczem śmieci, ale obóz był pełen ludzi i do tego młodych, wiec śmieci było w nim bardzo dużo. Gdyby on, ani inni ludzie z klasy Sprzątaczy nie zbieraliby ich i nie wynosili, byłby z tego duży problem. Na dobrą sprawę, wszyscy tam ciężko pracowali. Agatha, która była zatrudniona w Ochronie i musiała narażać się, żeby odbijać nowe osoby lub zarywać noce, żeby patrolować okolice, Helena i Will, którzy byli jednymi z Restauratorów i czasem ich zadaniem było gotowanie posiłków dla całego obozu, czasem zdobywanie jedzenia, co nie było łatwe, czasem dostarczanie zapasów do każdego z domków. Każdy Buntownik w tym obozie miał coś do roboty, a żadne z nich wcześniej nie uczyło się żadnych zawodów, lub uczyło się zupełnie innych. Nikomu z nich nie można było zarzucić lenistwa.

— Idę się przewietrzyć. — oznajmiła Mia niespodziewanie, zrzucając z siebie cienki koc i podnosząc się z kanapy.

— Nie wychodź poza teren obozu. — poradziła jej Agatha poważnym tonem.

— Postaram się. — wymamrotała pod nosem dziewczyna, po czym chwyciła powieszoną na prowizorycznym wieszaku bluzę i wyszła na dwór.

Dość chłodne, jak na czerwcowy wieczór powietrze uderzyło ją w twarz, więc zarzuciła na głowę kaptur i kontynuowała spacer. Nie wiedziała, dokąd dokładnie się kieruje, ale potrzebowała przejść się, żeby pobyć sama z własnymi myślami. Nie było jej to jednak dane, ponieważ kiedy dotarła do drewnianych ławek, gdzie zazwyczaj obozowicze spożywali posiłki i postanowiła na chwilę tam usiąść, zauważyła, że nie jest sama. Ponieważ budynek stołówki, przed którym się znajdowała nie był oświetlony (na dobrą sprawę w ogóle każdy z budynków posiadał tylko jedną lampę, ponieważ z pozyskiwaniem energii było tam dość kiepsko), musiała przyjrzeć się dokładniej, żeby poznać twarz, ale wywnioskowała, że była to jedna z współlokatorek Amy. Siedziała na ławce, paląc papierosa i nie wyglądała, jakby miała ochotę na rozmowę. Mia natomiast nie byłaby sobą, gdyby przegapiła taką okazję, żeby wyciągnąć jakieś istotne informacje z kogoś bliskiego dla przywódczyni obozu, dlatego wstała ze swojego miejsca na ławce i ruszyła w jej stronę.

— Hej. — powiedziała na tyle głośno, żeby przyciągnąć uwagę potencjalnej rozmówczyni. — Katherine, prawda? — zapytała, a dziewczyna potrzebowała chwili żeby zarejestrować, z kim rozmawia.

— Kojarzę cię. — oznajmiła, znacznie milszym głosem, niż można by się spodziewać. — Ach, tak, mieszkasz z Willem, prawda?

— Tak, Mia. — przedstawiła się, wyciągając do niej rękę.

— Kathy. — odpowiedziała, potwierdzając, że dobrze skojarzyła jej imię.

Widząc, że nowa koleżanka nie jest wobec niej wrogo nastawiona, zajęła miejsce obok niej.

— Chcesz? — Katherine wyciągnęła w jej stronę paczkę papierosów.

— Och, nie, dziękuję. — odparła, ma co ona wzruszyła ramionami i sama zaciągnęła się dymem. — Więc, dobrze znacie się z Willem?

— Wiesz, myślę, że każdego w tym obozie w jakimś stopniu kojarzę, ale przyjaźnię się z Ronnie, a spędzanie czasu z nią prawie zawsze idzie w parze ze spotkaniami z Harrym, natomiast on prawie zawsze przebywa z Willem, wiec tak, mieliśmy okazję bliżej się poznać.

Mia przeanalizowała całe to zdanie, ponieważ spodziewała się, że dziewczyna odpowie jednym słowem. Widząc jednak, ze trafiła na dość rozmowną osobę, postanowiła brnąć w konwersację dalej, aby dotrzeć do tematu, który najbardziej ją interesował( i przy okazji ignorując wymienione imię Ronnie, którą zdążyła już niezbyt pozytywnie ocenić)

— Jeśli się nie mylę, mieszkasz z Amy, racja? — spytała, a jej rozmówczyni uśmiechnęła się, jakby od razu wiedziała, że to o to będzie chciała zapytać.

— Tak. — odparła cicho, zaciągając się kolejną porcją dymu. — I zanim zapytasz, nie, nie jestem tym faktem rozczarowana. Amy jest moją przyjaciółką. — dodała, a życzliwość w jej głosie nieco się zmniejszyła, gdy zobaczyła zdziwioną minę nowej koleżanki.

— Nie zrozum mnie źle. — usprawiedliwiła się szybko szatynka. — Nie zamierzałam jej obrażać, czy coś. Amy wydaje mi się jedynie trochę... wyprana z emocji i ciężko mi wyobrazić ją sobie jako czyjąś przyjaciółkę.

— Nie dziwię się, że tak odbierasz jej zachowanie, ale musisz mieć do niej szacunek, bo dużo jej zawdzięczasz. Nie oceniaj ludzi, których nie znasz. — oznajmiła z miną typu „jestem od ciebie starsza i więcej wiem". — Ja natomiast zawdzięczam jej wszystko, ponieważ właściwie mnie uratowała. — dodała.

— Mam szacunek do wszystkich osób w tym obozie, bo nie wiem, gdzie bym trafiła, gdyby mnie nie odbito. Chciałabym po prostu zrozumieć, jakie zasady kierują całym tym miejscem, a zachowanie naszej przywódczyni wcale mi tego nie ułatwia. Jestem tu od tygodnia, a mam dopiero podstawowe informacje o tym miejscu. Chciałabym móc na coś się przydać. Więc nie wmawiaj mi, że to ja oceniam ludzi. Z tego, co rozmawiałam z innymi obozowiczami, to większość z nich czuje się oceniona właśnie przez Amelię.

— Masz gadane, nadawałabyś się na polityka. — pokiwała głową z uznaniem, a Mia, której polityka kojarzyła się tylko z prezydentem Sebastianem Clearem, wzdrygnęła się. — Po części masz rację i może Amy powinna zmienić podejście do ludzi. Ale tak jak mówiłam, nie znasz jej. Gdybyś wiedziała, przez co przeszła, wiedziałabyś, że wszystkie jej zachowania można jakoś usprawiedliwić. Ja o tym wiem, bo przechodziłam przez to wszystko razem z nią. Tak na prawdę wszyscy jesteśmy tutaj tylko dziećmi. Dziećmi, które musiały zbyt szybko dorosnąć. — wytłumaczyła już życzliwym głosem, po czym wyrzuciła niedopałek papierosa i przydeptała go butem.

— Chciałabym wreszcie się dowiedzieć, co działo się z wami wszystkimi przed odbiciem przez Amy i co dzieje się z ludźmi, których nie odbijacie. — oznajmiła Grandwels i wywnioskowała, iż chyba była za mało dyskretna, bo Katie wciągnęła głośno powietrze i widać było, że przyzwało to w niej bardzo nieprzyjemne wspomnienia.

— Nie dziw się, że nikt ci o tym nie mówi, bo niektóre rzeczy nie mogą nam przejść przez gardło. To, co działo się przed trafieniem tutaj było straszliwe i większość z nas dalej ma z tego powodu traumę, nawet taki Harry albo Will, którzy dosyć szybko zostali odbici, więc ich też radzę ci o to nie pytać.— poradziła głosem tak chłodnym, że zaczęło robić się nieprzyjemnie.

Normalna osoba nie odezwałaby się już na ten temat, a co więcej przeprosiła starszą koleżankę za nietaktowność i przywołanie okropnych wspomnień. Mia natomiast wcale nie straciła zapału i mimo, że współczuła Katherine posiadanej traumy, musiała dowiedzieć się co było jej powodem.

— Nie mam jak wpasować się w to miejsce, nie znając historii jego mieszkańców. Wszyscy są dla mnie bardzo mili, ale każdy coś ukrywa, więc bardzo ciężko jest nabrać zaufania. — powiedziała i było to bardziej stwierdzeniem, niż wykrzyczanym w emocjach wyznaniem.

— Podziwiam, że mówisz o tym tak spokojnie. — poinformowała ją rozmówczyni, podnosząc się ze swojego miejsca do pozycji stojącej. — I rozumiem, bo na twoim miejscu pewnie każdy byłby już zirytowany. Dowiesz się wszystkiego, kiedy będziesz gotowa żeby wiedzieć. Tak to tutaj działa.— zakończyła dość tajemniczo, co wcale nie usatysfakcjonowało Mii.

Kathy zarzuciła na głowę kaptur i zanim ruszyła w stronę swojego domku, rzuciła przez ramię:

— A i wiesz, wpadaj do nas czasem. Wbrew pozorom jesteś bardzo podobna do Amy, a jej przydałby się ktoś, kto zrozumie te jej wszystkie polityczne bzdury.

Po tych słowach czarnowłosa dziewczyna oddaliła się, a Grandwels zostawiona z własnymi myślami zaczęła się zastanawiać, dlaczego, u licha po raz trzeci w tym tygodniu została uznana za dobrą kandydatkę na polityka.

***

Smród stęchlizny, który unosił się w powietrzu w biednej dzielnicy miasta ani trochę nie zachęcał Elisy Grandwels do kontynuowania wędrówki, jednak kobieta wiedziała, że nie ma innego wyjścia. Wiedziała też, że zanim dotrze do celu, czeka ją dużo przeszkód. Błąkała się po obrzeżach miasta od pamiętnego wyznania Chrisa o wydaniu Mii. Wtedy też podjęła decyzję, że nie może siedzieć bezczynnie i musi sprowadzić swoją córkę z powrotem do domu, obojętnie jaką cenę za to zapłaci.

Jej stan wcale się nie polepszył, kiedy zobaczyła, co przyjdzie jej zjeść na kolację. Miska, którą popchnął w jej stronę brodaty kelner, będący chyba przy okazji właścicielem tego obskurnego baru, była wypełniona gęstym, zielonym płynem o bardzo nieprzyjemnym zapachu. Elisa skrzywiła się, ale zdawała sobie sprawę, że sam fakt, że znalazła w tej dzielnicy coś do jedzenia graniczy z cudem, więc zamoczyła łyżkę w paskudnej brei i starając się zatkać nos, włożyła sobie do ust.

— Nieprzyzwyczajona do takich rzeczy, co? — dobiegł głos ze stolika obok, a zawtórował mu charczący śmiech. Dwaj wysocy, zaniedbani mężczyźni w obdartych ubraniach, mierzyli ją wzrokiem, aż jeden z nich wstał, żeby do niej podejść.

— Ciekaw jestem, w jakich interesach przybyła do nas taka miastowa lalunia. Czyżbyś przekonała się o wadach naszego pięknego państwa? Ktoś od prezydenta skonfiskował ci majątek i wyleciałaś ze swojego pięknego mieszkanka na zbity pysk? — zarechotał, uderzając wielką dłonią w stolik, tak, że miska z odrażającą kolacją aż podskoczyła.

— Jestem tutaj z własnej woli i w każdej chwili mogę wrócić. — odpowiedziała kobieta zdecydowanym tonem, nie pokazując po sobie, aby w jakikolwiek sposób się bała. — A teraz proszę odejść od mojego stolika.

— Zrobiłbym to, ale jak dla mnie, to masz bardzo dużo ciekawych rzeczy przy sobie i myślę, że mógłbym na tym skorzystać. — oznajmił nieznajomy, wymownie patrząc na jej srebrny naszyjnik i ręce ozdobione złotymi pierścieniami.

— Niczego ci nie oddam. — odparła, podnosząc się do pozycji stojącej, jakby zamierzała uciec, jednak głos nawet jej się nie zatrząsł.

— Nikt po dobroci by nie oddał. — uśmiechnął się krzywo, jedną ręką łapiąc za nadgarstki kobiety, a drugą przybliżył do jej szyi, unieruchamiając ją, po czym ściszył głos. — Wiesz, co ci powiem, paniusiu? To jest miejsce, gdzie można kogoś okraść na środku ulicy, i nikt nie zareaguje, bo każdy dba tylko o to, aby przeżyć. Nie mamy tu moralności. Może w tym waszym pięknym, propagandowym mieście ci tego nie powiedzą, ale tak wyglada tutaj życie. Mogę nawet cię unieszkodliwić, jeśli zajdzie taka potrzeba i zapewniam, że nikt mnie za to nie ukara, więc... AŁ! — ostatni, zdziwiony okrzyk odnosił się do faktu, że Elisa obróciła siebie i swojego niedoszłego oprawcę tak, że stała, wykręcając mu ręce i przyciskając jego twarz do ściany, a cały manewr trwał nie więcej niż kilka sekund. Patrząc na to, że był to wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna, wydawałoby się, że zaraz się jej wyrwie i role znów się obrócą, ale nic takiego się nie wydarzyło. Kilka osób podniosło nawet głowy znad stolików, obserwując sytuację, natomiast po ich spojrzeniach można było wywnioskować, że podobne rzeczy dzieją się tutaj często, a jedynym zaskoczeniem jest dla nich fakt, że niska, szczupła kobieta jest w stanie go utrzymać.

— Wiem, jak wyglada tutaj życie. — syknęła gniewnie, a mężczyzna wydawał się być nieco przestraszony. — Nie musisz mnie uświadamiać.

W tym momencie drzwi do baru otworzyły się i stanął w nich osobnik w czarnym płaszczu z kapturem na głowie, który za chwilę zrzucił, pokazując młodą twarz i jasne, krótkie włosy.

— Hej, Arthur! — zawołał do jakiegoś człowieka, siedzącego na krześle przy oknie, a ten odpowiedział mu tylko skinieniem głowy. — Gdzie jest Dave? — zapytał, a jego rozmówca wskazał mu wzrokiem scenę rozgrywającą się przy ścianie. Blondyn ruszył w tamtą stronę i zatrzymał się w pół kroku. — Dave, co ty robisz... chwila, Pani Grandwels? — rzucił z niedowierzaniem, a Elisa natychmiast odwróciła głowę w stronę znajomego głosu, nadal nie puszczając nadgarstków mężczyzny.

— Ralph! — wykrzyknęła z ulgą, że widzi znajomą twarz. Ten chłopak to najlepsza osoba, na jaką mogła tu trafić. Przyjaźnił się z jej córką i należał do Rebelii, musiał coś wiedzieć.

— Nie mam pojęcia co pani tu robi, ale byłoby miło, gdyby pani... eee... puściła Dave'a. — kobieta przez chwilę rozważała jego propozycję, ale wykonała to, o co ją poprosił, nie omieszkając zapodać jeszcze swojemu niedoszłemu oprawcy mocnego kopniaka w łydkę.

— Tak, najlepiej będzie jak się od siebie odsunięcie. — podsumował Ralph, nawiazując do tego, że mężczyzna jak najszybciej oddalił się od Elisy, tak, że teraz stali na przeciwko siebie pod dwoma różnymi ścianami. — Pani Grandwels, muszę z panią porozmawiać. Poważnie. — oznajmił. — Niech pani pójdzie ze mną. — poprosił, wskazując ręką ciemny korytarz, znajdujący się za barem, co miało sugerować, że muszą tam iść, aby ich rozmowa nie została podsłuchana. Wcześniej tego nie przemyślała, ale informatorzy Prezydenta mogli być wszędzie, nawet w tak paskudnych miejscach jak to. Tak, ciemny korytarz wydawał się bardzo dobrym rozwiązaniem.

Matka Mii nie miała pojęcia, co zaraz usłyszy, ale była pewna, że trafienie na tego chłopaka tutaj nie było przypadkiem i prawdopodobnie wiedział więcej, niż mogłaby się tego spodziewać.

— Więc prowadź. — oznajmiła, ruszając za chłopakiem i rzucając jeszcze jedno wrogie spojrzenie na Dave'a zrobiła krok w ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro