Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Krzyk wśrod tłumu

— Nie przerywaj mi, Grandwels! — zirytowała się wysoka dziewczyna o blond włosach, siedząca na fotelu wepchniętym jakimś cudem między okno a drzwi.

— Nie bądź głupia, Polly. — odparła szatynka, która opierała się plecami o stół, wlepiając pełne wyższości, wyniosłe spojrzenie szarych oczu w swoją rozmówczynię. — Mam od rana szkołę. Trzeba zachować jakieś pozory.

Na stole usadowiony był młody, jasnowłosy chłopak, który beztrosko machał nogami, co chwilę uderzając bokiem buta ciemnowłosą, a to wprawiało ją w ogromną irytację i raz po raz posyłała mu ostrzegawcze spojrzenia. Wyraz twarzy miał jednak bardzo poważny a wzrok skupiony na obszernej, pożółkłej mapie wiszącej na ścianie.

— Mia ma rację. — podsumował, poświęcając im całą uwagę i na chwilę zapominając o mapie — Powinniśmy na dzisiaj skończyć.

Blondynka popatrzyła na niego i zmrużyła oczy, jednak szarooka wiedziała, że sprawa jest już wygrana, jeżeli chłopak się z nią zgodził. Apollonie widocznie miała do niego słabość.

— Niech cię szlag, Ralph. — powiedziała niezbyt uprzejmie, jednak bez zawiści, po czym skierowała spojrzenie w stronę pozostałych osób zebranych w całym pokoju i usadowionych w niezbyt wygodnych miejscach. — Niech wam będzie. Kończymy na dzisiaj, ale spotykamy się jutro o tej samej porze.

Większość osób wstała z miejsc i nie zaprzątając sobie myśli pożegnaniami, pospiesznie zaczęli kierować się w stronę drzwi, a właściwie starej deski, którą zastawione było wejście.
Z zewnątrz rozbrzmiały dźwięki rozmów, a Mia, aby uniknąć dalszej konwersacji z Polly, kiwnęła ręką na Ralpha i jak najszybciej wyślizgnęła się na zewnątrz. Chłodne, nocne powietrze uderzyło w jej twarz, a do nozdrzy doszedł smród stęchlizny, charakterystyczny dla tej dzielnicy miasta. Zlustrowała wzrokiem stare kamiwniczki, gdzieniegdzie zarośnięte mchem, oraz ich wybite okna i nieobecne drzwi. Bardzo współczuła ludziom, którzy musieli mieszkać w tej okolicy. Wzdrygała się za każdym razem, kiedy musiała tu przyjść, ale dobrze wiedziała, że nie ma lepszego miejsca na spotkania tajnego oddziału ruchu oporu. Strażnicy prezydenta nawet tutaj nie zaglądali w obawie przed smrodem i biedą, bo tego właśnie się brzydzili.

— Idziemy? — zapytał sympatycznym głosem blondyn, pojawiając się obok niej. Dziewczyna tylko pokiwała głową i zarzuciła na głowę kaptur swojego czarnego płaszcza.

Oboje w milczeniu przemierzali cienkie uliczki, omijając podejrzanych ludzi i uważając, aby nie nadepnąć na żadnego szczura. Beton aż roił się od tych gryzoni, które przebiegały niebezpiecznie blisko nich, niektóre spały wciśnięte między różne kamienice, a inne leżały zdechłe prawdopodobnie z głodu. Umiejętnie omijali wszystkie z nich, aż w końcu pojawili się na granicy cuchnących przedmieści z pozostałą częścią miasta, gdzie trafili prosto na tętniąca życiem alejkę. Mimo późnej pory witryny sklepowe były rozświetlone, a wielkie neony swoim blaskiem i rozmaitymi hasłami  zapraszały do środka barów.

Mia weszła w lukę między dwoma blokami, a Ralph podążył za nią. Zaraz trafili prosto na główną ulicę, rozświetloną jeszcze bardziej niż pozostałe części miasta. Tutaj nikogo już nie dziwiła obecność dwójki nastolatków w środku nocy. Tutaj byli bezpieczni.

Przez najbliższe kilkanaście minut przemierzali zakamarki swojego miasta, aż zatrzymali się przy dużym polu, porośniętym zbożem, zielonym z powodu pory roku.

— Trafisz sama? — zaśmiał się blondyn, sugestywnie patrząc na dom Mii, znajdujący się zaraz za polem.

— Nie, nie dam rady, to za daleko. — odparła sarkastycznie dziewczyna, patrząc na przyjaciela — Dobranoc, Ralph.

— Dobranoc, Mia — odpowiedział, patrząc jak dziewczyna oddala się w stronę domu. Posłała mu jeszcze całusa w powietrzu, na co on wywrócił oczami i oddalił się w stronę swojego miejsca zamieszkania.

Szatynka tymczasem szybko znalazła się w swoim ogrodzie, zastanawiając się, gdzie tym razem ukryć swój czarny płaszcz, aby rodzice nic nie podejrzewali. W końcu podjęła decyzję o upchnięciu go do dziupli w najbliższym drzewie, bo zmęczenie nie pozwalało jej na znalezienie jakiegoś lepszego miejsca.

Schyliła się, podnosząc z ziemi szyszkę i rzuciła nią prosto w okno swojego brata, znajdujące się na parterze. Westchnęła ciężko, szykując się na kolejny wykład, ale mimo wszystko on był najlepszą opcją. Był zdecydowanie bardziej wyrozumiały, niż rodzice.

— Mia? — zdezorientowany chłopak pojawił się w oknie, przecierając zmęczone oczy. — Co ty robisz?

— Wytłumaczę ci, ale pozwól mi wejść. — poprosiła, szczerząc się do niego.

Chris westchnął przeciągłe i wiedząc, że nie ma wyjścia, otworzył szeroko okiennice i podał dziewczynie obie ręce, które chwyciła, po chwili niezgrabnie wskrabując się na parapet. Zaraz potem zeskoczyła na podłogę w jego pokoju.

— Więc? — zapytał chłopak, marszcząc brwi i patrząc na siostrę pytającym wzrokiem. — Gdzie tym razem byłaś?

— Na imprezie — rzuciła, szybko idąc do drzwi, aby uniknąć przesłuchania i jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. — Z Ralphem. Dobranoc.

Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi najciszej, jak potrafiła, a Chris został sam na środku swojego pokoju. Wlepił spojrzenie w drzwi, za którymi zniknęła jego siostra, myśląc nad czymś intensywnie. Coś tu ewidentnie nie grało, a on musiał się dowiedzieć, co.

***

— Ha! — oznajmiła triumfalnie Sandra, wchodząc do pokoju Ralpha. — Wiedziałam, że oboje coś knujcie.

Mia, siedząca na biurku przyjaciela, do tej pory zajęta była oglądaniem mapy leżącej na jej kolanach, ale posłała koleżance zaciekawione spojrzenie, kiedy ta postanowiła wygłosić swoją teorię spiskową.

— A co takiego dokładnie knujemy ? — spytał bez zainteresowania blondyn, oparty o ścianę obok biurka, nie odrywając wzroku od zeszytu pełnego notatek.

— Nie wiem dokładnie. — oznajmiła dziewczyna, nieco zbita z tropu — Miałam nadzieję, że ty mi wytłumaczysz.

Mia zmierzyła ją wzrokiem i westchnęła, wracając do analizowania mapy. Kiedyś były najlepszymi przyjaciółkami i mogły wszystko sobie powiedzieć, ale odkąd wstąpiła do buntowników, a Sandra żyła w błogiej nieświadomości, wszystko zaczęło się sypać. Jedna zajmowała się płytkimi problemami, jak kolory sukienki na imprezę, a druga po nocach spiskowała w paskudnych dzielnicach miasta, snując plany obalenia prezydenta. Te różnice były nie do przeskoczenia.

Przez twarz Sandry przemknęła nagle cała gama emocji, jakby coś sobie uświadomiła, aż wreszcie wyprostowała się, podchodząc bliżej Ralpha i celując w niego palcem.

— Masz mi natychmiast powiedzieć, o co chodzi! — wykrzyknęła, po czym pochyliła się nad nim i oparła ręce na ścianie nad jego głową.

Chłopak nadal siedział na podłodze nieruchomo, teraz nie patrząc już na mapę, tylko na twarz swojej dziewczyny.

— Od miesięcy siedzicie i coś knujecie, a ja nie wiem, o co chodzi! — kontynuowała, kiedy nie otrzymała żadnej odpowiedzi. — Jestem w końcu twoją dziewczyną, należy mi się chociaż odrobina wiedzy, na temat tego, co się dzieje! A może coś się zmieniło, co? — zapytała, kładąc ręce na biodrach i patrząc na niego z wściekłością w oczach. — Może zamierzasz zostawić mnie dla niej? Może dlatego poświęcasz jej cały swój czas?

Ralph wstał z miejsca i położył ręce na ramionach blondynki, która szybko się odsunęła.

— Sandra, dobrze wiesz o tym, że Mia jest tylko moją przyjaciółką, z resztą tak samo, jak twoją.— powiedział spokojnym tonem. — Nie masz powodów do obaw.

— Tak? — zadała pytanie prowokująco — Z kim siedzisz całe popołudnia po szkole? Z nią! Z kim chodzisz na imprezy po nocach? Z nią! Z kim rozmawiasz, kiedy czegoś potrzebujesz? Również z nią! — wykrzyczała, a w jej oczach pojawiły się łzy. — A gdzie w tym wszystkim jestem ja, co?

Mia zeskoczyła z biurka, zirytowana całą sytuacją, wchodząc pomiędzy Sandrą, która balansowała teraz na granicy między wściekłością a płaczem, a szczerze zdezorientowanym Ralphem, który nie miał pojecia, co zrobić.

— Dobrze! — powiedziała, rozkładając ramiona. — Nie sądziłam, że posuniesz się do tego, żeby oskarżać mnie o romans z twoim chłopakiem. — oznajmiła, a irytacja i niedowierzanie mieszały się w jej głosie — Powiem ci prawdę.

Wymieniła jeszcze spojrzenia z przyjacielem, który ledwo zauważalnie kiwnął głową, wiedząc, że nie mają innego wyjścia, niż ujawnić prawdę. Sandra i tak długo już to znosiła i faktycznie zasługiwała na wyjaśnienie całej sytuacji.

— Trzy miesiące temu wstąpiliśmy do Buntowników — westchnęła Mia i poczuła pewien rodzaj ulgi, wreszcie komuś o tym mówiąc, choć nie dała tego po sobie poznać — To wszystko. Tyle.

Blondynka otworzyła szeroko oczy. Wiedzieli, że mogą jej ufać i nie powtórzy tego swojemu ojcu, Radnemu Prezydenta, ale bali się czegoś innego. Że się do nich więcej nie odezwie.

— Trzy miesiące! — wykrztusiła z siebie słabym głosem — Tyle czasu byłam okłamywana. — pokręciła głową ze zrezygnowaniem. — Nienawidzę was!

Za chwile rozległo się trzaśnięcie drzwiami, lecz te słowa jeszcze długo po jej wyjściu rozbrzmiewały w ich myślach.

Mia szybko przybrała obojętną maskę, wracając do przeglądania mapy.

— Wiesz, jakby co, Polly jest tobą zainteresowana. — przerywając milczenie, rzuciła komentarz w stronę przyjaciela, który posłał jej gniewne spojrzenie, a ona tylko wzruszyła ramionami z niewinnym uśmiechem.

Nie obraził się na nią, pomimo wszystko. Nieodpowiednie komentarze w nieodpowiednim czasie stały się dla nich codziennością, bo dla nich tak naprawdę każdy czas był nieodpowiedni.

                                     ***

Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy Mia wymknęła się z domu po raz kolejny, kierując się do dzielnicy biedoty. Prześlizgując się między budynkami, mijając tłumy ludzi, który nocą wychodzili na miasto, bo chcieli oderwać się od codziennych obowiązków i stresów, myślała o wcześniejszej kłótni z Sandrą. Nie okazywała tego, gasząc swoje wyrzuty sumienia sarkastycznymi żartami, ale martwiła się, że przyjaciółka nie będzie chciała mieć nic wspólnego z nią ani Ralphem.

Zagłębiona w swoich myślach nie zauważyła, kiedy wpadła na jakąś staruszkę, która pogroziła jej palcem. Dziewczyna obrzuciła ją lekko nieprzytomnym spojrzeniem, podążając dalej. Kobieta dalej wrzeszczała coś za nią, ale jej krzyk ginął pośród tłumu i ogólnego gwaru.

Mia w ogóle nie przejmowała się tym, co działo się dookoła. Chciała jak najszybciej dotrzeć do siedziby Buntowników i mieć całe zebranie już za sobą. Szła coraz szybciej, mijając kolejne domy i ulice.

Przystanęła dopiero wtedy, kiedy zobaczyła przed sobą dwójkę mężczyzn ubranych w czarnoszare mundury i uzbrojonych w pałki.
Byli to strażnicy prezydenta, którzy ewidentnie patrzyli prosto na nią.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro