Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

część 1.

   Padam z nóg.

   Głupi Teru wymyślił jakiś wyjazd do Honsiu i wylądowaliśmy w hotelu. Świetnie. W dodatku tą wycieczkę zorganizował z Gazecierzami, żeby było ciekawiej. Przecież ponad dwa tygodniu wcześniej był koniec wakacji. Doprawdy, wcześnie im się zebrało na podróże. A najlepsze lub najgorsze, zależnie od tego jak na to spojrzeć, jest to, że jest tam Reita. Tak, ten pajac ze szmatą na ryju. Nie cierpię go.

   Właśnie wchodzę do swojego pokoju. Tak, dzięki Bogu! Mamy osobne królestwa! Naprawdę wygląda to jak królestwo. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to ogromne łoże z baldachimem na środku pomieszczenia, a na nim czerwona pościel. Rzuciłem się na nie i... zapadłem się. Łóżko wodne? Sprawdziłem. Jednak nie, szkoda. Och, jak tu pięknie pachnie! Rozejrzałem się po pokoju dokładniej. Pod jedną z bocznych ścian duża, z dębowego drewna stała szafa i parę mniejszych półek, a pod drugą elegancki stolik, na którym stały ładne kwiaty w chińskim wazonie, para krzeseł z cienką poduszką na siedzeniu i drzwi, które najpewniej prowadziły do łazienki. Pokój był ozdobiony paroma obrazami przedstawiającymi krajobrazy tego samego miejsca w innych porach roku. Ogólnie - bardzo przytulne, z urokiem i ładnie pachnące pomieszczenie. Pomyślałem, że łazienkę obejrzę później..

   Uwaga! Teraz ja, Kazuhiro Saitou, idę spać. Tak. I poszedłem spać tak, jak stałem, a właściwie leżałem.


   Obudziło mnie głośne pukanie w drzwi.

   - Już, już idę! - warknąłem, zirytowany. Nienawidzę, kiedy ktoś przerywa mi sen. Otworzyłem wrota do mego pięknego i, nie zapominajmy, pachnącego królestwa.

   - Mam z tobą dzielić pokój. Mnie też jest przykro - mruknął bez emocji i wyminął mnie w progu, ciągnąc za sobą walizkę. Myślałem, że mnie krew zaleje.

   - Co. Ty. Wy-pra-wiasz, Reita?! - syczałem, będąc już cały nabuzowany, aż się trzęsłem.

   - Wprowadzam się, jak widać - odpysknął znów bez emocji.

   Zaraz, zaraz! Odwróciłem się szybko, z uniesionym wskazującym palcem, jakby matka mówiła dziecku, że tak nie wolno.

   - Chyba nie myślisz, że będę z tobą spał w jednym łóżku? - sarknąłem. Już wyobraziłem sobie Suzukiego śpiącego w wannie. Ha! I jeszcze jak podkradam się w nocy i odkręcam bezszelestnie kran. Oooch! Chciałbym widzieć jego minę, kiedy by się zorientował. Tak, ja i te moje szaleńcze plany...

   - Dlaczego nie? - spytał, a ja pierwszy raz wyczytałem coś z jego głosu. Tym czymś, na nieszczęście dla moich biednych nerwów, była nuta zainteresowania drgająca w geście rozbawienia, jakby już wiedział, że i tak dopnie swego, tylko jest ciekaw, jak się postawię. Fuknąłem głośno, oburzony.

   - A dlaczego musisz zamieszkać akurat ze mną? - zadałem fascynujące pytanie i poczekałem na fascynującą odpowiedź.

   - Zabrakło pokoi, a tylko w twoim jest podwójne łóżko. Teraz to się zdenerwowałem, doszedłszy do wniosku, że nie ma innego wyjścia. Chyba, że mógłbym wyrzucić go na wycieraczkę... Byłoby ciekawie, ale i niekulturalnie.

   Postanowiłem pójść wziąć prysznic i ochłonąć. Wziąłem czyste ubrania z torby i skierowałem się do łazienki, która była średnich rozmiarów. Urządzona w kolorach czarnym i białym. Biała wanna z kabiną prysznicową, umywalka, toaleta i podświetlane lustro, a czarne kafelki i lampa. Nie było w niej okna, za to mało dające światła lampki nadawały klimat pomieszczeniu wraz z pachnącymi olejkami. Wszedłem do środka i zamknąłem się w pomieszczeniu.

   Kiedy już odświeżony wyszedłem, Akira rozpakował swój bagaż. Postanowiłem zrobić to samo.

   Dlaczego ja? Dlaczego z nim? Czemu to mnie zawsze się przytrafia?!

   Chyba kąpiel nic nie pomogła.

   Wściekły otworzyłem jedną pułkę i włożyłem do niej moje sukienki, po czym z impetem ją zamknąłem.

   - Owh! Kuso! - syczałem. Kto jest taki mądry, żeby przygnieść sobie palce szafką? Ja, oczywiście.

   - Czekaj - basista zauważył mój problem i zaczął szperać w swojej torbie. Po chwli wyjął z niej apteczkę, a z niej maści i bandaże. - Chodź tu - rozkazał.

   - Sam sobie poradzę - fuknąłem zrażony tym, że ktoś taki chce mi pomóc i odwróciłem się z zamiarem wyjścia, jednak on mnie wyprzedził i chwycił za nadgarstek.

   - Bou - zaczął niskim tonem, patrząc mi w oczy. Myślałem, że za chwilę mi nogi zmiękną. - Dlaczego ty mnie tak nie lubisz, co?

   Nie odpowiedziałem.

   Nie lubię? Nie cierpię! Nie, nie, nie!

   Poddałem się, wystawiając bolącą rękę. Ten otworzył maść i wycisnął trochę na rękę. Zaczął wmasowywać płyn w moje palce, patrząc mi prowokacyjnie (przynajmniej tak to z mojego punktu widzenia wyglądało) w oczy. Zarumieniłem się nieco... No, bo co? Bawił się ze mną, cholera.

   - Dlaczego mnie nie lubisz? - nie ustępował. Nie chciałem odpowiadać, przecież doskonale wiedział. Odwróciłem głowę tak, by nie widział mojej twarzy. Próbowałem się wyrwać i ponowić próbę ucieczki od jego świdrujących oczu, jednak trzymał mnie mocno. - Nie powiesz mi? - znów dotarł do mnie sztucznie zawiedziony głos. Co za... - Ładnie się rumienisz - i uśmiechnął się diabelsko, wydając z siebie tylko ciche i gardłowe "hyhyhyhy", co mnie niemożliwie irytowało. Chyba jeszcze bardziej spaliłem buraka (z oburzenia!), bo śmiał się głośniej.

   - Cicho bądź - sapnąłem zdenerwowany. Matko! Ręce mi się trzęsły. On to zauważył, ale chyba wyciągnął z tego złe wnioski, bo powiedział:

   - Boisz się mnie czy tak cię onieśmielam, że aż ci się ręce telepią? - mruknął prowokująco. Nie widziałem jeszcze takiego Akiry.

   - Spadaj i zawiązujże to - chciałem, by jak najszybciej odsunął się ode mnie, bo już miałem dojść. Powiedziałem "dojść"? Fuck. Miałem na myśli "dość". Tak, tak, tłumaczy to się winny. Och! Sam się pogrążam! Doprawdy... Suzuki źle na mnie działa.

   Kiedy skończył i schował apteczkę, odwrócił się i popatrzył to na mnie, to na mój bagaż i po chwili powiedział:

   - Mogę?

   Ale co "czy może"?

   - C-co? Nie!

   Chyba nie pyta się o to, czy może mnie zgwałcić?! Stałem w bezruchu i nagle wspaniałomyślnie doszedłem do wniosku, że pewnie chodziło mu o gitarę! Gdy blondyn się nieco zwiódł, co wyczytałem z jego twarzy, ja oczywiście zganiłem się w myślach za moje przypuszczenia. Zgwałcić? No dajcie spokój... Głodnemu chleb na myśli. Opf! Zamknijże się!

   - A-a! Jasne! - powiedziałem w pośpiechu, czując się bezpiecznie. No i właśnie wtedy dotarło do mnie, że pozwoliłem JEMU tknąć MOJĄ gitarę, czego do tej pory nikt nie miał prawa robić prócz mnie (grożenie rozdrapaniem tipsami na kawałeczki to niezła metoda, polecam na przyszłość!). On wziął MOJĄ gitarę, podpiął ją do wzmacniacza i usiadłszy pod ścianą, zaczął ją testować. Reita gra na basie, nie na elektryku, więc...? Zdziwiony opadłem na łóżko, postanawiając się wsłuchać, i przymknąłem oczy. Z gitary zaczęły wypływać coraz to śmielsze dźwięki, a ja usłyszałem nieznaną mi melodię. Mężczyzna pomrukiwał pod nosem jakieś słowa, a kiedy melodia weszła już w stałe tempo, zaczął cicho śpiewać. Improwizował?

   Zaśpiewał, zagrał, aż byłem pod wrażeniem! Zwolnił piosenkę, po czym zakończył ją gardłowym "yeaaah!" oraz niskimi, wibrującymi dźwiękami. Tak, wibrującymi...

   - I jak ci się podobało? - zwrócił się zapewne do mnie, a ja udałem, ze zasnąłem. Usłyszałem kroki. Na pewno się nie domyśli, jestem dobrym aktorem. - Przecież widzę, że udajesz - mruknął. Świetnie. Niepewnie otworzyłem jedno oko. I to był mój błąd! Szmacianonosy (hahaa, skąd ja wymyślam takie słowa?... xD dop. aut.) zwisał nade mną dosłownie parę centymetrów i nawet nie zauważyłem, że oparł się rękami koło mojej głowy.

   - C-co ty?! - spanikowałem i wcisnąłem się w materac.

   - Odpowiesz mi teraz na moje pytanie, a cię wypuszczę - przybliżył swoją twarz jeszcze bliżej mojej, która już niewątpliwie wyglądała jak cegła. Nie zareagowałem - Co takiego zrobiłem , że mnie nie lubisz? - zadał kolejny raz to pytanie. Och! On chyba nie da mi spokoju. Dobrze się składa, że znam parę chwytów obronnych. Szybko przechwyciłem jedną rękę Reity, na której był częściowo oparty i wypełzłem spod niego, po czym wykręciłem mu ją nieco do tyłu i pchnąłem na łóżko.

   - Wal się - warknąłem, zadowolony z siebie.

   - To była propozycja? - mruknął w pościel z zainteresowaniem w głosie. Nawet się nie podniósł. Leżał sobie wygodnie i chyba zauważył pewną cenną cechę MOJEGO łóżka. Teraz nie da mi na nim spać samemu.

   - Chciałbyś.

   - Chcę.

   - To chciej sobie dalej.

   Dlaczego z nim rozmawia się jak z dzieckiem? Jednak nie odpyskował tym razem.

   - Idę spać - burknąłem poddenerwowany obecną sytuacją. Co ja mam teraz zrobić? Mam z nim spać?! Pogięło? Postanowiłem go zignorować. Taaaak... omm.... On nie istnieje w tym pokoju, ommmmm...

   - Opowiedzieć ci bajeczkę na dobranoc? - zironizował, a moją całą medytację szlag trafił. Wyłączyłem światło i podszedłem do łóżka. Chwyciłem kołdrę i z impetem odwaliłem ją na bok, po czym położyłem się i nią przykryłem, milcząc. Ułożyłem się wygodnie i odwróciłem plecami do jego strony MOJEGO łóżka. Usłyszałem ciche kliknięcie drzwi łazienki, a po chwili szum lejącej się z prysznica wody.

   Ludzie, co za koleś... "Opowiedzieć ci bajeczkę na dobranoc?" Phiee! Dobre sobie! Co on sobie myśli, do diabła?

   Chyba przysnąłem, bo zauważyłem tylko jak łóżko ugina się pod ciężarem jego ciała. Poczułem się niezręcznie...

   - Bou? - mruknął jak kotek.

   ... Jak kotek!? O czym ja myślę? Chyba późno już...

   - Czego? - warknąłem w stanie powiedz-i-daj-mi-święty-spokój.

   - Chodzi ci o to w gimnazjum? - spytał swoim naturalnym głosem, czyli idealną kołysanką na dziś dla mnie.

   - Co? A co było w gimnazjum? - zaniepokoiłem się. Czy ja o czymś nie wiem? Nie odpowiedział. Milczał albo zasnął. - Ja... To było w przedszkolu, nie w gimnazjum - mruknąłem nieśmiało.

   - Więc to to, że rozerwałem ci sukienkę? - spytał zdziwiony. Jednak nie śpi? Pamięta to? Cholera... Na powrót zamilknąłem, a on zaczął się śmiać!

   - To była moja ulubiona! - pisnąłem zrażony jego nastawieniem. W momencie, gdy to powiedziałem, odwróciłem się w jego stronę. Znów wydałem z siebie wysoki dźwięk, czując jego obecność za blisko siebie. Przestał rechotać.

   - I ty nadal to rozpamiętujesz? Wiesz... byłem wtedy dzieckiem i chciałem zobaczyć, czy jesteś dziewczynką... Nie myślałem, że o to będzie tyle krzyku - i znów wybuchnął śmiechem.

   - Oph! - obruszyłem się i chciałem się z powrotem odwrócić, ale on uniemożliwił mi to, przerzucając swoją jedną rękę na moją talię i...

   - S-so t-m... - pocałował mnie czule, a ja poddałem się od razu...

   Żartowałem, oczywiście. Wyrywałem się i machałem rękami, ale skutecznie mnie obezwładnił.

   - Reita, co ty odpierdalasz?! - prychnąłem.

   - Całuję cię - mruknął w pośpiechu i znów poczułem jego usta na swoich. Odepchnąłem go mocno i rzuciłem:

   - Ale jak ty to sobie wyobrażasz?!

   - Hm? Delikatnie - walnął, a ja jakbym stał, ścięłoby mnie z nóg, ale że leżę - zamarłem i moja twarz teraz wyglądała pewnie jak pomidor. Na szczęście było ciemno i nic nie widzi. - Jak ty się słodko rumienisz!

   Odwołuję to.

   Co on, kurczę, widzi w ciemnościach?! Jak pies? Kot? Może wampir?... Z czerwonymi oczami... Jak Voldemort. Tak! Reita to Voldemort! Idealnie pasuje! Ukrywa pod tą szmatą brak nosa! Ha! A co do tej szmaty na jego twarzy...

   - O... Przed chwilą odpychał, a teraz mu się na macanki zebrało, tak? - parsknął śmiechem i dodał - mnie to pasuje.

   Innego debila, Boże, nie mogłeś mi wpakować do łóżka?... Jak to zabrzmiało...

   Chyba wziął moje macanie jego twarzy po omacku jako aprobatę do dalszych pieszczot, bo powalił mnie na plecy, ułożył zgięte nogi po bokach moich bioder i poczułem jak na nich usiadł. Zamarłem pod nim i udawałem, że nie żyję, a ewentualnie, że śpię. Chyba tego nie zauważył, bo wpił się w moje usta delikatnie.

   Oooouch! Uwielbiam go!

   Zarzuciłem mu odruchowo ręce na syję.

   - Dlaczego to robisz? - zadałem bezsensowne pytanie między przerwami na zaczerpnięcie powietrza.

   - Bo cię kocham - szepnął.

   Okej, kontynuuj.

   I chyba wyczytał te słowa z moich myśli, bo zabrał się za moją szyję. Rękami gładził moje boki, a konkretniej te szpetnie wystające nieco żebra. Na szyi zapewne zrobił mi liczne malinki i jechał niżej...

   Zaraz! CO?!

   - Co powiedziałeś?! - podniosłem głos zszokowany, podnosząc się na łokciach.

   - Że cię kocham - powtórzył to znów tym samym tonem.

   - Co? - pytałem dalej osłupiony.

   - Kocham cię - i znów.

   Zamarłem już trzeci raz tej nocy... To zdanie też dziwnie brzmi.

   - Przestań... - szepnąłem nieśmiało.

   - Co? - teraz on zadał pytanie.

   - To powtarzać... - burknąłem, robiąc minę obrażonego dzieciaka.

   - Będę powtarzał ile będzie trzeba - powiedział i dobrał się do mojej klatki. Specjalnie omijał sutki i zjeżdżał niżej, aż dotarł do pępka. Językiem robił takie rzeczy, że... wiłem się pod nim jak opętany. Zjechał do podbrzusza i...

CDN.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro