„Zacznijmy od nowa"
Patrzyłam, jak te piękne oczy powoli się otwierają, a on rozgląda się dokoła. Podniósł się na łokciach i zaczął kręcić głową, obserwując otoczenie. Uśmiechnęłam się delikatnie, nie wiedząc, czy mam coś powiedzieć.
Zobaczyłam tylko, jak Zoe wpada na jego łóżko i obejmuje go ramionami. Po chwili ja zrobiłam to samo. Cynthia przytuliła nas od boku, a Larry położył jedynie dłoń na ramieniu Connora.
- Zabijecie mnie - usłyszeliśmy tylko jego zachrypnięty głos i wybuchnęliśmy śmiechem.
Zoe i ja zostałyśmy na jego łóżku, bo jego bokach, a rodzice usiedli na krzesłach obok nas. Connor był zdezorientowany, ale dość spokojny.
- Nigdy więcej tego nie rób - mruknęłam cicho.
- Nie waż się nas zostawiać, dupku - dodała Zoe, a Connor przewrócił oczami.
- Kochamy cię, Connor - odezwała się Cynthia i spojrzała na Larry'ego.
On jedynie westchnął ciężko i dodał z uśmiechem: - Tak. Kochamy cię, synu.
Wręcz nieprawdopodobne jest to, jak mogą zmienić się nastroje kilku osób, w ciągu kilku sekund. Zoe cały czas się uśmiechała, Cynthia zamykała oczy ze spokojem, Larry przestał nerwowo patrzeć na zegarek i medyczne maszynerie, a ja..? Ja przestałam płakać, a szczęście eksplodowało we mnie co sekundę.
Musiałam jednak już iść. Rodzina Murphy'ch napewno chciała mieć teraz kilka minut dla siebie. Uśmiechnęłam się słabo i zeszłam z łóżka.
- Nie chcę wam już przeszkadzać... Przyjdę jutro - westchnęłam cicho i złapałam swoją torbę.
- Już idziesz? - Zoe również się podniosła. - Odwiozę cię.
- Dzięki - uśmiechnęłam się i ostatni raz spojrzałam na Connora. - Kocham cię - mruknęłam tylko.
- Udowodnij to - odpowiedział, patrząc na mnie słabym wzrokiem.
Przewróciłam oczami i nachyliłam się, kładąc dłoń na jego policzku i delikatnie składając pocałunek na jego ustach.
- Kocham cię - powtórzyłam i odsunęłam się, odchodząc w stronę drzwi. Zoe ruszyła za mną.
Wsiadłyśmy do auta, a ja wzięłam głęboki wdech i uśmiechnęłam się szeroko. Zoe spojrzała na mnie pytająco.
- Pierwszy raz mu to powiedziałam - wyznałam cicho.
Zoe zachichotała. - To był dobry moment...
~~*~~
- Jak uroczo! - uśmiechnęła się szeroko dziewczyna na ekranie. - Powiedział coś, gdy się obudził?
- Tylko to, że go zabijemy, ale to wyjęte z kontekstu nie brzmi zbyt zabawnie - westchnęłam cicho. - Ale ważniejsze jest to, że powiedziałam mu wreszcie te dwa słowa.
- TE dwa słowa...? - Alana zamarła. - J-Jaredowi powiedziałaś je dopiero po trzech miesiącach!
- Wiem... - przewróciłam oczami. - Ale Connorowi powiedziałam to tak naprawdę po roku.
- Roku..? Przecież chodzicie ze sobą tylko ty- - uśmiechnęła się szeroko. - Wiedziałam!
- Taa, napewno wiedziałaś - zaśmiałam się. - Do zobaczenia pojutrze! - krzyknęłam tylko i rozłączyłam się.
- No i jak było? - Evan wszedł do mojego pokoju i uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Co? Gdzie? - uniosłam brwi.
- No.. Byłaś u Murphy'ch?
- Byłam w szpitalu - mruknęłam.
- Oh... Coś się stało? - zapytał, dość zaskoczony.
- Tak. Connor próbował... - westchnęłam ciężko. - Dopiero się obudził, ale już z nim lepiej. Wyjdzie ze szpitala, nie wiem dokładnie kiedy, ale za niedługo.
- Tak mi przykro - położył dłoń na moim ramieniu. - Wiem, jak wiele dla ciebie znaczył.
- Wciąż znaczy - poprawiłam go.
- Nie zerwałaś z nim..?
- W życiu! Mam go wspierać, a nie zostawiać przy czymś takim... Już się tego nauczyłam - skrzyżowałam ramiona na piersi. - Tak postępują przyjaciele.
- Z tego, co pamiętam, to jesteście razem...
- No oczywiście - prychnęłam. - Nie martw się tym, wszystko jest w porządku.
- Okej... - westchnął jedynie i odszedł w stronę drzwi. - Dobranoc.
- Dobranoc, Evan - kiwnęłam głową i spojrzałam na swoje łóżko. Nie miałam ochoty spać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro