"To ten park"
- Jedzenie tych lodów widelcem mija się z celem, Connor. Poza tym, to wyglada strasznie dziwnie - jęknęłam, spoglądając na chłopaka dość przerażona.
- Nie nauczyłaś się jeszcze, że jestem dziwakiem, co? - zapytał, wkładając sobie do ust widelczyk z porcją swoich lodów.
- Nie jesteś dziwakiem - spojrzałam na niego z powagą.
- No racja, to nie ja zamówiłem czekoladę belgijską z cytryną - pokiwał głową równie poważnie, jak ja, a ja jedynie wystawiłam w jego kierunku język.
Zdążył jedynie dokończyć swoje lody i wytrzeć usta w serwetkę, a ja już wystrzeliłam z siedzenia jak z procy i złapałam go za ramię. Spojrzał na mnie jak na idiotkę, co w sumie ostatnimi czasy zgadzało się z prawdą, a ja jedynie uśmiechnęłam się do niego szeroko, wybiegając z lokalu. Pomimo moich krótkich nóg, to on miał problem z dotrzymaniem mojego tempa.
- Gdzie idziemy? - zapytał nagle trochę zmieszany całą tą sytuacją. Wcale mu się nie dziwiłam. Też byłabym zdezorientowana i zagubiona, gdyby ktoś nagle zaczął ciągnąć mnie w niewiadomym kierunku.
- Zobaczysz. Napewno ci się spodoba - powiedziałam szybko, oglądając się za siebie tylko po to, by potwierdzić moje słowa ciepłym spojrzeniem. Najwyraźniej ukoił on nerwy Connora.
- Skąd wiesz, że mi się spodoba? A spytał nagle.
- Jakkolwiek to nie zabrzmi, trochę już o tobie wiem - uśmiechnęłam się tajemniczo i ruszyłam dalej.
Po kilku zakrętach znaleźliśmy się przed główną bramą parku. Nareszcie puściłam ramię Connora, które on momentalnie zaczął rozmasowywać. Zarumieniłam się, darząc go przepraszającym spojrzeniem.
- A więc? - uniosłam brwi po chwili.
- To... Park - stwierdził błyskotliwie.
Przewróciłam oczami. - No tak, ale czy wiesz, co to za park?
- Niestety tak - zdawało mi się, że w jego głosie słyszalny był smutek. Zmarszczyłam brwi.
- Czy coś się stało? Wszystko w porządku? Czy mamy iść gdzie indziej? - zapytałam w końcu, podchodząc bliżej i kładąc dłoń na jego ramieniu. Spojrzał na mnie i pokręcił głową. Uśmiechnęłam się delikatnie i zanim to przemyślałam, delikatnie to przytuliłam, po czym ruszyłam żwawym krokiem przez bramę, aż do samego środka parku, gdzie znajdowała się duża fontanna.
Na nasze szczęście, tego dnia park był prawie pusty. Co jakiś czas przechadzała się po nim kobieta z psem lub z wózkiem i to wszystko, co ewentualnie mogliśmy spotkać na swojej drodze.
- A teraz gdzie idziemy? - zapytał trochę poirytowany chłopak obok mnie.
Skarciłam go wzrokiem. - Nie bądź niecierpliwy - mruknęłam.
- Chcę tylko wiedzieć - westchnął ciężko. Przez chwilę walczyłam z chęcią sięgnięcia po jego dłoń i kontynuowania tego spaceru, idąc z nim za rękę. Szybko jednak ułatwił mi tą walkę, wsuwając dłonie do kieszeni bluzy.
- Nie jest ci gorąco? - zapytałam w końcu.
Spojrzał na mnie równie karcąco, jak ja wcześniej. Nie dałam się jednak złamać. Gdy już zrozumiał, że nie żartowałam, westchnął krótko.
- Poważnie? Mam to niby zdjąć? - uniósł brwi.
- Nie masz tam raczej nic czego już w życiu już nie widziałam - wzruszyłam ramionami, na co on parsknął cichym śmiechem. Uśmiechnęłam się sama do siebie, dumna z tego, że udało mi się go rozbawić.
W końcu zgodził się. A raczej nie mówiąc nic, zsunął z siebie czarną bluzę z kapturem i przewiązał ją sobie w pasie. Spojrzałam na niego ukradkiem, przez co nawiązaliśmy kontakt wzrokowy.
- Jeśli będziesz się gapić, to włożę ją z powrotem - powiedział poważnie.
- Nie patrzę na nadgarstki. Patrzę na ciebie - odpowiedziałam cicho.
- I co? Co z moim delikatnym organizmem? Jakieś postępy, pani doktor? - uniósł brew, a ja zarumieniłam się.
- Nie patrzę na ciebie pod takim kątem, Connor. Po prostu korzystam z okazji, by przyjrzeć się tobie bez bluzy.
- A to mnie nazywają dziwakiem.
- Nie jesteś dziwakiem i przestań tak mówić.
- To przestań się na mnie gapić, jakbym był jakimś dziełem sztuki!
- A co jeżeli jesteś?! - spojrzałam mu prosto w oczy, zatrzymując się przed nim. - Jesteś cudownym chłopakiem, świetnym przyjacielem i najlepszą osobą, jaką miałam w życiu. Nieważne, że się nie uśmiechasz, bo uważasz to za słabość. Nieważne, że się nie śmiejesz, bo i tak masz genialne poczucie humoru. Nieważne, że niektórzy uważają cię za dziwaka, bo masz dystans do siebie i walczysz o swoje. I wiesz co? To dobrze. To nawet bardzo dobrze! Nie masz pojęcia jak bardzo!
Connor patrzył na mnie trochę nieświadomie, przygryzając wargę. „Przyrzekam, że jeśli zaraz nie przestanie, to obydwoje tego pożałujemy..." pomyślałam, rumieniąc się trochę.
- Albo przyjmiesz to wszystko do wiadomości, albo nie. Wybór należy do ciebie. Ale teraz przynajmniej wiesz, co ja o tobie myślę - skończyłam i odwracając się na pięcie, kontynuowałam marsz do fontanny.
Connor nie odezwał się przez większą część drogi. W pewnym momencie na horyzoncie było już widać dużą figurę na czubku fontanny. Zaczynało się robić późno. Słońce powoli zachodziło, a niebo stawało się coraz to bardziej czerwone. Ciemniało, ale w przepiękny sposób.
Podeszliśmy do niej, a ja spojrzałam na Connora znacząco i usiadłam na bruku. Jedna z moich dłoni delikatnie musnęła taflę wody. Chłopak usiadł obok mnie, utrzymując dystans przynajmniej metra. Przysunęłam się bliżej, a on spuścił wzrok.
- Czemu chciałaś się spotkać? - zapytał w końcu, unikając kontaktu wzrokowego jak ognia. Zwinęłam nogi pod siebie i westchnęłam, usiłując brzmieć cicho i spokojnie.
Liczyłam, że ten temat się nie zacznie, ale niestety. Nie udało się, to było nieuniknione...
Tym razem to ja spuściłam wzrok. Nie odpowiedziałam. Trwaliśmy w ciszy przepełnionej napięciem. Wiedziałam, że na mnie patrzył, ale starałam się udawać, że tego nie zauważam.
- Miałaś jakiś powód? - zapytał w końcu, a moja głowa wystrzeliła w górę.
Nawiązałam z nim kontakt wzrokowy i wzięłam głęboki wdech, by móc zacząć tłumaczyć, lecz zapatrzona w jego oczy, całkowicie zapomniałam, co miałam powiedzieć... Pierwszy raz zauważyłam, jak głębokie, a jednocześnie zimne były jego oczy. Bardzo różniły się od jakichkolwiek innych, które w życiu widziałam. Kolor lewego oka w jakiś dziwny sposób odbiegał od prawego. Miał przenikliwe spojrzenie, ale w tamtej chwili uginałam się pod nim z zupełnie innego powodu niż kiedykolwiek wcześniej.
- Czyli bez powodu - mruknął, łamiąc połączenie wzrokowe.
Wyprostowałam się momentalnie i pokręciłam gwałtownie głową. - Nie! Nie bez powodu. Connor, nie rozumiesz...
- Nie, nie rozumiem - prychnął, spoglądając na mnie zirytowany. - Wytłumacz mi, proszę!
- Jared dzwonił, dzwonił tyle razy... - westchnęłam cicho, ciągnąc delikatnie rękawy bluzy. - Nie miałam do kogo się zwrócić, a chciałam... zapomnieć o jego istnieniu. Nikt inny nie jest dla mnie taką odskocznią, jak... jak ty, Connor.
Brunet odwrócił wzrok, wydymając wargi, co zobaczyłam jedynie kątem oka.
- Rozumiem - mruknął nagle, a ja posłałam mu delikatny, słaby uśmiech. - Naprawdę... chyba rozumiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro