„Sytuacja alarmowa"
Pobudka dzień po tak poważnej rozmowie wcale nie jest łatwa. Z resztą, pobudka nigdy nie jest prosta i przyjemna. Szczególnie w takie dni jak ten, kiedy to pobudka została na mnie praktycznie wymuszona.
- Lena! Lena, obudź się, dyrektorka dzwoni od kilkunastu minut! Nie odpuszcza! - darł się z parteru mój brat, najwyraźniej poddenerwowany.
Zwlokłam się z łóżka, przecierając niechcące się podnieść powieki. Potem podeszłam do kosmetyczki i zakryłam małą warstwą korektora wielkie wory pod oczami. Wcisnęłam na siebie pierwszą lepszą koszulkę i spodnie z wysokim stanem. Zanim zdążyłam założyć skarpetki i buty, usłyszałam głośne kroki na schodach. Szykowałam się na delikatny, aczkolwiek głośny i stanowczy opierdziel od mamy, jednak nic takiego nie nastąpiło. W drzwiach natomiast stanął wyższy ode mnie chłopak w niebieskiej koszulce.
- Evan! Nie wiesz, że należy zapukać, zanim wejdzie się do czyjegoś pokoju? Szczególnie jeśli ten ktoś jest w środku i równie dobrze mógłby być nagi! - oburzyłam się, wstając z małego krzesełka przy toaletce.
- Na twoim miejscu pospieszyłbym się z tym upiększaniem. Mama ma dyrektorkę na linii - powiedział cicho i wybiegł z pokoju, a następnie zbiegł po schodach. Najwyraźniej po to, by kontrolować sytuację dziejącą się obecnie przy telefonie.
Sama momentalnie pozbierałam rzeczy, o mało nie potykając się przy tym o własne nogi. Złapałam torbę i wepchnęłam do niej książki, dokumentację, dziennik z postępami Connora. Przerzuciłam plecak przez ramię i zbiegłam po schodach. Chwilę stałam pod ścianą, nasłuchując, ale nic nie usłyszałam. Zdecydowałam się więc wyjść z ukrycia i przejąć słuchawkę. Rozejrzałam się, by zorientować się, co tak naprawdę się działo. Heidi wyglądała na przerażoną i już domyślałam się dlaczego. Podeszłam do niej i wystawiłam dłoń, gotowa przejąć od niej telefon, a ona oddała mi go momentalnie i odeszła, znikając za ścianą w kuchni. Uniosłam brwi i przełknęłam ślinę. Coś poważnego musiało się stać. Tylko co?
- Dzień dobry..-
- Lena, potrzebuję cię natychmiast! - wyrwała się momentalnie kobieta po drugiej stronie słuchawki. Oddychała niespokojnie, brzmiała na jeszcze bardziej poruszoną niż moja matka. - Nie jestem terapeutką i widzę, że mam przed sobą szczególny przypadek, który wymaga osoby w ich wieku.
- Coś się stało? - zapytałam nie wiedząc jeszcze, jak przyjąć to, co właściwie mi powiedziała. A raczej wysapała...
- Wyjaśnią ci wszystko sami, przyjedź jak najszybciej potrafisz! - znów sapnęła mi praktycznie do ucha, po czym rozłączyła się. Odłożyłam słuchawkę i bez słowa wyszłam z domu. Evan odsunął się z mojej drogi, widząc, że coś ewidentnie jest nie tak. Heidi nie odezwała się słowem...
~*~
Bieg na łeb na szyję przez kolejne alejki nie był łatwy. Ani przyjemny. Tak samo jak pobudka... Jednak, gdy tylko udało mi się dostać do szkolnego parkingu, uśmiech nie schodził z mojej twarzy aż do momentu, w którym stanęłam pod gabinetem dyrektorki. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, dlaczego tak właściwie się tam znalazłam. Wzięłam głęboki wdech i położyłam dłoń na klamce, przekręcając ją powoli. Weszłam do środka i nie zauważyłam nic podejrzanego — przynajmniej na pierwszy rzut oka. Dopiero dalej, w głębi gabinetu siedziały trzy osoby. Dwie tyłem, jedna przodem. Te tyłem miały na głowie kaptury, a ta trzecia...
- Nareszcie! - dyrektorka podniosła się z krzesła i podeszła do mnie z wyraźną ulgą na twarzy. - Nie potrafię nic z nimi zrobić. Musisz być stanowcza i wyciągnąć z nich tyle informacji, by wypełnić akta. Jasne?
Zmarszczyłam brwi i jęknęłam cicho. - Jasne, oczywiście.
- To dobrze. Ogólny zarys zapisałam w tym dzienniku, trzymaj. Masz cały dzień, by wyciągnąć z nich wszystko. Nie wiem, jak to zrobisz, ale mam nadzieję, że ci się uda. Powodzenia! - kobieta wyszła z pomieszczenia, a ja zrobiłam kilka kroków ku dwóm postaciom na krzesłach w kącie — aż usłyszałam zgrzyt kluczy w zamku i zamykanie drzwi. Przełknęłam ślinę. „Czyli nie ucieknę. Znaczy, oni nie uciekną...".
- Okej, co tu się tak właściwie stało? - zapytałam spokojnym głosem, trochę niższym niż normalnie. Ponieważ nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, podeszłam bliżej i usiadłam naprzeciwko nich na tym samym krześle, na którym wcześniej siedziała dyrektorka. Od razu otworzyłam dziennik i przeczytałam zapisane jak kura pazurem notatki na temat bójki, znęcaniu się... typowy konflikt uczniowski w stylu Connora. Uniosłam głowę, by spojrzeć na towarzyszy udręki i zamarłam.
- JARED?! - prawie się zakrztusiłam własną śliną.
- Miło cię widzieć, Lena - powiedział tylko, uśmiechając się chamsko. Na szczęście jego flirciarskie zagrywki już dawno przestały na mnie działać.
Przesunęłam wzrok na drugiego chłopaka i jęknęłam głośno. - Connor!
- No co? Na mnie nie patrz, to on zaczął? - skrzywił się chłopak, naciągając rękawy i odwracając wzrok.
- Nie musiałbym zaczynać, gdybyś mnie nie prowokował - oburzył wie Kleinman z wyraźnym obrzydzeniem na twarzy. Jak dobrze, że potrafiłam kryć swoje uczucia. Moje obrzydzenie względem niego było o wiele większe niż jego względem Connora...
- Jeśli twoim zdaniem szukanie książek w szafce to prowokacja, to jestem naprawdę pod wrażeniem twojego intelektu.
- Murphy, dobrze wiesz, o co chodziło i nie udawaj niewiniątka!
- Nie, nie wiem o co chodziło! Może mnie oświecisz, co, Jared?
- Kiedy podbijasz do mojej dziewczyny, nie jestem z tego szczególnie szczęśliwy!
- Chwila, stop - zatrzymałam ich, unosząc ręce. - Jared, co masz na myśli poprzez „podbijanie do twojej dziewczyny". Connor, wysłuchaj tego, co ma do powiedzenia Jared, a później poproszę cię o wzięcie głosu, okej?
- No widzisz, w całej sprawie chodziło przede wszystkim o to, że widziałem was ostatnio na korytarzu.
Zamarłam na chwilę. - Mówiąc „twoja dziewczyna" miałeś na myśli... mnie?
- Wiem, że nie powinienem, bo zerwałaś ze mną prawie rok temu... - mruknął. - Ale... Nie potrafię patrzeć na to, jak zaczyna cię podrywać ktoś, kogo wiesz, że darzę szczególną nienawiścią.
Connor wyglądał na całkowicie zszokowanego. Ja również. Na mojej twarzy pojawiły się jasnoróżowe wypieki, ale zapisałam wszystko na karcie.
- Dobrze... - mruknęłam, odchrząkając cicho. - Connor, co masz na to do powiedzenia?
- Nie podrywałem cię. Czy ja wyglądam na osobę, która naprawdę nie ma co robić tylko podrywać blondynki? - odparł szybko, krzyżując ramiona na piersi i opierając się wygodniej na krześle.
- Hej! - oburzyłam się trochę. - To ciemny blond! - pokręciłam głową i zapisałam to, co powiedział na karcie. - Co ty na to, Jared?
- Na blondynki, czy na fakt, że właśnie przyznał się, że jest gejem? - uniósł brwi.
- Zaraz zarobisz w szczękę - syk Connora momentalnie spowodował triumfalny uśmieszek drugiego chłopaka.
- Jared, pomyślałeś może o tym, że Connor ma inne gusta niż ty i jeżeli rozmawia ze mną, to nie znaczy, że mnie podrywa? - zapytałam spokojnie, choć w głębi duszy trzęsłam się jak galareta. - Jak zdążył ci to już wytłumaczyć, nie jest mną zainteresowany.
Connor odchrząknął, lecz gdy tylko spojrzałam w jego kierunku, on wgapiał wzrok w lampę, która akurat stała na drugim końcu pokoju. Wróciłam więc do mówienia.
- A więc, podsumowując, mogę stwierdzić, że to ty zainicjowałeś bójkę? - uniosłam brwi i spojrzał na Jareda przeszywająco, choć spokojnie.
- Tak, to prawda - wzruszył ramionami. Chyba już nie był z siebie tak dumny, jak wcześniej. Już nie triumfował wzrokiem. Ani uśmieszkiem. W pewien chory sposób mnie to satysfakcjonowało. A może po prostu przemawiała do mnie sprawiedliwość?
- Słuchaj, nie możesz tak robić. Jakbyś znalazł sobie nową dziewczynę i ktoś flirtowałby z nią będąc świadomym tego, że jest zajęta, byłbyś usprawiedliwiony. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Connor mnie nie podrywał, ja nie jestem twoją dziewczyną, a ty nie jesteś usprawiedliwiony. Czy chcesz coś dodać do zeznań, Jared? - zapytałam spokojnie po dość długim wywodzie, który brzmiał o wiele inteligentniej w mojej głowie niż wychodząc z moich ust.
- Nie - odchrząknął słabo. - Nie mam już nic do powiedzenia w tej sprawie.
- I słusznie. Nie pogarszaj swojej sytuacji - prychnął Connor.
- Jared poniesie konsekwencje u dyrektorki, a ty poniesiesz konsekwencje u mnie, Connor - powiedział powoli, na co Kleinman trochę się rozchmurzył.
- Co?! Przecież nic nie zrobiłem!
- Przekonamy się - powiedziałam, przeszywając go wzrokiem i spojrzałam ukradkiem na jego zakryte ramiona i nadgarstki.
- Póki ta baba nie wróci, jesteśmy na siebie skazani - syknął Jared, najwyraźniej mając już dość tej całej maskarady. Z resztą nie on jedyny już nie wyrabiał. Na dłuższą metę nawet ja miałam już w głębokim poważaniu, jaki był motyw Jareda. Z resztą, Boże święty, czy naprawdę nasza dyrektorka była aż tak złym pedagogiem, by nie potrafić dojść do uczniów samodzielnie? Wydawało się to conajmniej żałosne.
- Zabrała wam telefony? - zapytałam po chwili, widząc, że obydwoje szukają wzrokiem czegoś ciekawego w gabinecie.
- Tak - mruknęli chórkiem, na co ja jedynie przewróciłam oczami i zaczęłam przeglądać szufladki biurka.
- Wolno ci to robić? - Connor uniósł brwi, spuszczając ręce z piersi na kolana.
- Nie - westchnęłam. - Ale zostawiła nas tu samych, zamkniętych, bez jedzenia i picia... Mamy do dyspozycji jedynie wodę z kranu z mini-toalety, ale czy ja wiem, czy w ogóle chcę tam wchodzić - spojrzał ukradkiem na zamknięte drzwi do łazienki i wzdrygnęłam się. Wywołało to ciche parsknięcie Connora. Parsknięcie śmiechu..? Czy to w ogóle możliwe w jego wykonaniu? Może mi się przesłyszało. - Niech się nie dziwi, że oddałam wam telefony, skoro i tak sprawa jest już rozwiązana.
W końcu znalazłam dwa smartfony schowane w najniższej szufladzie. Wygramoliłam się spod biurka i podałam im komórki. Wiedziałam, która należy do kogo głównie przez to, że wiedziałam o Jaredzie wszystko. Jego telefon poznałam od razu. Z resztą jeden był obklejony naklejkami ulubionego zespołu mojego byłego chłopaka i miał kolorowe etui, a drugi był czarny i bez wyrazu. Nie żebym coś sugerowała...
- Connor, myślałeś kiedyś o... „oszpeceniu" swojego telefonu kilkoma kolorowymi naklejkami? - zapytałam, pochylając się nad biurkiem.
Chłopak uniósł wzrok z podłogi i skierował go na mnie. Patrzył na mnie jak na idiotkę, ale nie ugięłam się pod siłą tego spojrzenia.
- Żartujesz sobie ze mnie? - zapytał po chwili.
- Całkiem często wnosisz, że ludzie się z ciebie śmieją. Może chcą dla ciebie dobrze, ale nie potrafią tego pokazać? - zapytałam, a on na chwilę spuścił głowę. Sięgnęłam do torebki, a on znów zaczął obserwować moje poczynania. Torba bez dna, jak to się mówi. Wszystko w niej było. Nawet mały katalog z tysiącami kolorowych naklejek, które kiedyś kupiłam, by udekorować toaletkę. Dalej była delikatnie obklejona brylancikami i innymi błyskotkami... - Proszę - uśmiechnęłam się i podałam mu katalog. - Na stronie siedemdziesiątej zaczynają się naklejki tematyczne. Do tej strony są różne pierdoły jak drzewka czy kwiatuszki. Wybierz sobie coś i „oszpeć" ten telefon.
Connor spojrzał na katalog i westchnął ciężko.
- Dobra, nie wzdychaj, wiem, że chcesz tą pszczółkę - uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, a chłopak spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Skąd... co?
- Czuję to. No bierz tą pszczółkę! - ponagliłam go, śmiejąc się pod nosem, gdy faktycznie nakleił małą pszczółkę na tył swojego telefonu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro