„Nawiedzają mnie co noc"
- Pamiętasz ile razy przypominałem ci, że cię kocham? - usłyszałam głos w słuchawce.
- Tak. Wiele razy. Pięć - potwierdziłam jego słowa, uśmiechając się delikatnie. - Pięć razy dziennie - powtórzyłam.
Usłyszałam chichot po drugiej stronie.
- A pamiętasz ile razy nie chciałem pozwolić ci spotkać się z Alaną z obawy na to, że już nie wrócisz? - spytał rozbawiony.
- Pamiętam. Zachowywałeś się, jakbym wychodziła na imprezę. Przecież to były zwyczajne nocowania - przewróciłam oczami.
- A pamiętasz jak w walentynki chciałaś kupić mi piórnik, ale myślałaś o kimś innym? Pomyliłaś wtedy inicjały! - chłopak po drugiej stronie zaśmiał się głośno.
Byłam pewna, że to się nie stało... moje wspomnienie, tamten dzień - ta rozmowa tak nie wyglądała... Właśnie wtedy usłyszałam drugi, żeński głos. Ktoś był z nim. Poznałam ten głos. Pamiętałam go. Zawsze będę go pamiętać. Była to dziewczyna, z którą mój chłopak mnie zdradził dzień po walentynkach...
Obudziłam się z krzykiem.
- Cholera jasna! - wrzasnęłam, ignorując czas i miejsce mojego pobytu.
Po chwili rozejrzałam się. Leżałam na czarnej, skórzanej sofie. Pod głową miałam czerwoną poduszkę z logo liceum. Takie same dyrektorka ma w swoim gabinecie...
Wstałam szybciej niż sądziłam, że uda mi się to zrobić. Connor siedział na krześle za biurkiem z nogami na blacie i patrzył na mnie z uniesionymi brwiami.
- Zły sen? - mruknął wyraźnie zadowolony z obrotu sytuacji. Pokręciłam głową, nie chciałam go zamartwiać. Miał wystarczająco dużo własnych problemów...
W myślach przełknęłam swoje koszmary. Wybrały sobie bardzo zły moment na nawiedzanie mnie...
- Dosyć długo spałaś - Connor wyrwał mnie z zamyślenia.
- Jak do tego doszło? - spytałam, przyzwyczajając oczy do oświetlenia w pokoju.
- Jak przyszedłem to już tak leżałaś. Najwyraźniej zasnęłaś czekając - wyjaśnił.
- Jestem pewna, że nie brałam poduszki - zauważyłam.
Chłopak wzruszył ramionami i uśmiechnął się ledwo widocznie. Przewróciłam oczami chichocząc.
- Przepraszam, że musiałeś tak długo czekać - podeszłam do niego.
- Tak właściwie to nie długo. Dwadzieścia minut...
- Wystarczająco dużo - westchnęłam. - Możemy zacząć?
- Nie, chyba teraz moja kolej na drzemkę - zażartował patrząc mi prosto w oczy. - Fair?
Zaśmiałam się, choć wcale nie było mi do śmiechu. Gdyby wiedział, co przeszłam przez ten sen, z pewnością nie chciałby być ze mną kwita.
******
- Co dzisiaj jadłeś na śniadanie? - spytałam wyciągając kartkę papieru i długopis.
- Ugh - chłopak odwrócił wzrok, a ja uniosłam brew, czując narastający gniew.
- Connor! Obiecałeś mi coś - odłożyłam kartkę i wystawiłam palec wskazujący w jego kierunku. - Obiecałeś - powtórzyłam o wiele wolniej i ciszej.
On jedynie westchnął:
- Jeszcze wiele razy cię zawiodę. No chyba, że pozwolisz mi po prostu umrzeć..?
W tamtej chwili nie byłam w stanie opanować siebie, swoich gestów i fali żalu. Nie wiem, jak to się stało, ale moja dłoń wyładowała na jego policzku zostawiajàc czerwony ślad. Momentalnie wstrzymałam oddech.
- Przepraszam - wydukałam, spuszczając głowę. - Naprawdę nie chciałam... Ja po prostu...
Chłopak jednak nie dosłyszał końca mojego zdania. Już go nie było. Zniknął...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro