Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Dopadła mnie straszna klątwa - czytanie książek. Ale próbuję się ogarnąć, chociaż no ciężko 😂

_____________

Ja: Emma!!! Panikuję!!

Emma: Czy chcesz zablokować ten numer? Blokuj ⛔

Ja: EMMO PANIKUJĘ

Emma: Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. Przed czym panikujesz, szefowo?

Ja: Wszystkim

Emma: Aha

Ja: Emmo...

Ja: Dlaczego po prostu się uśmiecham?

Emma: Zaleta szczęśliwych ludzi

Ja: ...

Emma: Pani Rapture (żebyś wiedziała, że jestem poważna), pozwól sobie na to. Oni są zbyt ogarnięci na bycie zjebanym

Ja: Chyba kwiknęłam ze śmiechu. Co ty za mądrości mi sprzedajesz?

Emma: Przydatne. Serio. To jedni z niewielu, którym sama bym zaufała w 100%, jak znajdziesz dziurę w całym to odkryjesz, że nie wiem, lubią ściągać swoją bieliznę by wąchać ją po pierdnięciu

Ja: EMMO!!! JA PRÓBUJE BYĆ POWAŻNA

Emma: Ja też, ale widzisz? Bawi cię to, bo wiesz, że czegoś takiego nie robią, a mogłabyś od razu ich o to spytać

Emma: Równie dobrze ich wadą może być, nie wiem, zamiłowanie do podduszania

Ja: Wadą?

Emma: A no właśnie. Baw się dobrze, pani Rapture ;)

Queen uśmiechał się radośnie przez moje zachowanie. Zakryłam twarz poduszką nie mogąc patrzeć mu dłużej w twarz.

– Domyślam się, że nie romansujesz z żadnym prezesem o pracy. Przysięgam jednak, że nie podglądałem, chociaż strasznie kusiło – zapewnił, poklepując poduszkę i mój nos. – Och, czuję jak cieszy się na mój widok, schlebiasz mi.

Możliwe, że popłakałam się odrobinę. Jeśli faktycznie jedną z niewielu ich negatywnych cech było bycie zbereźnym, jakoś to przeżyję.

Obudziłam się najwcześniej, tak mocno ściśnięta między nimi, że spociłam się w każdej części ciała. Byłam na lekkim kacu, zgrzana i tak niesamowicie zadowolona, że musiałam napisać do Emmy. Odgoniłam smutek, że jedyną moją przyjaciółką była też moja asystentka, ale Ems sprawdzała się wybitnie w obu tych rolach.

– Nie mogę z wami – burknął Tempest, odwracając się do nas plecami. Co prawda nie burczał, a był po prostu rozespany, ale dobrze, że nie byliśmy na szczycie żadnej góry, bo sprawiałby tym głosem zagrożenie lawinowe. – Zdrzemnij się jeszcze, skarbie. – Ziewnął przeciągle i przewrócił się ponownie. Odciągnął poduszkę, żeby na mnie zerknąć. – Potrzebujesz na dziś siły.

– Na co? – wykrztusiłam, rozczochrana i zarumieniona, wyspana po najlepszej, nieerotycznej nocy mojego życia.

Przez usta Tempa przemknął domyślny uśmieszek. Palcami odsunął włosy z mojej twarzy i przycisnął je do galopującego pulsu na szyi.

– Łyżwy.

– Idziemy na łyżwy?! – wydarłam się, prawie wyskakując pod platformę z łóżkiem powyżej.

– Mogłem powiedzieć to po śniadaniu – westchnął mężczyzna, a Queen się lekko roześmiał.

– Może zjemy coś dobrego w Śnieżnej Kafejce? – zasugerował. Patrzył na mnie z radosnym błyskiem, leniwie wsparty na łokciu.

Kochałam łyżwy, jeździłam na nich odkąd pamiętam – pierwszy raz w szkole podstawowej, gdy w naszym miasteczku otwarto lodowisko na rynku. Zauroczyłam się i chociaż nigdy nie chciałam iść w zawodowstwo, zawsze w zimę łapałam się każdej okazji do pojeżdżenia. Na studiach wkradałam się na Rockefeller Center, a potem od Dumsa i Lettie dostałam pełne karnety od pierwszego do ostatniego dnia otwarcia. Zeszłym razem lodowisko, jako jedno z niewielu rzeczy, ani trochę nie straciło swojego czaru. A i też przypadkowo zmusiłam swoich ochroniarzy do odnalezienia swoich wewnętrznych balerin.

Coś pięknego.

Skubani jednak ani razu nie upadli, trzymając się siebie jak nowonarodzone źrebaczki. Zobaczymy, czy teraz coś pamiętali.

Tempest rozciągnął się, przyciągając tym moją uwagę. Czułam, że lekko się zaczerwieniłam na widok jego ciała. Wczoraj obserwowałam ich w zachwycie, czując mały cień niepewności. Widziałam, że mieli żelazną kontrolę, chociaż ich ciała mówiły co innego. Nocą, gdy przebiegliśmy sprintem z powrotem do domku, osuszyliśmy pospiesznie i przebraliśmy w piżamy. Okej, ja się w jedną przebrałam, oni zostali w nowych bokserkach. Poza Dumsem nie miałam żadnych poważniejszych związków i teraz czułam się...

Dosłownie podwójnie zauważona.

Miałam też świadomość tego, co zrobiła z nimi nasza wczorajsza rozmowa. Wytrąciłam ich z równowagi tym faktem i gdy byłam w łazience słyszałam, że rozmawiali cicho przez telefon. Nie trwało to jednak długo, więc nie wściubiłam przypadkowo nosa. Nie wiedziałam, jak im pomóc odzyskać stołek, który wykopałam spod nóg mężczyzn. Gryzłam się z tym, póki nie zasnęłam z ich dłońmi na moim brzuchu i twarzami przy szyi. Taka bliskość sprawiła... Cholera, sprawiła, że przenigdy nie chciałabym, żeby coś im się stało.

Głupie prawda? Jakby ktoś na mnie rzucił zaklęcie.

Albo faktycznie zerwał z oczu klapki.

– W porządku, Wendy? – zapytał cicho Queen.

– Tak, tak. Zamyśliłam się tylko. – Machnęłam ręką, którą chwycił i przycisnął sobie do tatuażu na piersi. Ciekawsko prześledziłam palcami kontury. – Wiem, że wczoraj wydarzyło się dosłownie wszystko i wiem, że mnie wspieracie, ale ja was też, dobrze?

Mina Queena stała się delikatna.

– Dziewczyno, wiesz jak wstrząsać naszym światem.

Tempest zamruczał w zgodzie, całując czubek mojego ramienia.

– Dziś dowiemy się, czy naprawdę masz rację.

Przewróciłam oczami.

– Lettie pewnie śmieje się z nas w tym momencie aż do nieprzyzwoitego rozpuku.

Temp parsknął, dłonią schodząc w dół mojej ręki, przesuwając ją na brzuch. Ciepłe palce mężczyzny zahaczyły o odsłoniętą skórę, niby niechcący podciągając jeszcze materiał. Gwałtownie zamknęłam oczy, jakby to mogło mi pomóc w opanowaniu pierwotnych odruchów.

Jak wciągnięcie ich na siebie, czy tam w siebie. Detale.

– A czy to by wiele zmieniło? – mruknęłam pod nosem, bawiąc się krawędzią bluzki, wykręcając ją nerwowo. – Między nami.

– Nic! – praktycznie się na mnie rzucili, warcząc przy tym jak urocze dzikusy.

– Wendy, cholera! – Temp rozpaczliwie potrząsnął głową, a włosy opadły mu na czoło i brwi. Od razu sięgnęłam, żeby je odgarnąć. – Zmieni to coś dla nas.

– Będziemy mogli cię jeszcze bardziej rozpieszczać – pospieszył Queen, widząc moje zmarszczone brwi. Sarknęłam, zagrzebując się głęboko w pościeli.

– Myślisz, że nie? – zapytał niebezpiecznie cichym głosem Tempest. Nachylił się do mojego ucha, a palce jego ręki szeroko rozłożyły się na moim brzuchu. Zadrżałam, gęsia skórka pojawiła mi się na ramionach, a w podołku czułam miły uścisk. Małym palcem zahaczał o tą bardzo cienką granicę między spodenkami a gołą skórą.

– Będziemy w tym nieprzyzwoici – zgodził się Queen, ochrypłym głosem otulając moje zmysły. Patrzyłam oniemiała ku górze, obaj wtulili się ustami w jakąś część mojego ciała. Queen przesunął wargami po mojej szyi, aż do płatka ucha. – Co ty na to, żebyśmy znaleźli nam jakieś rozrywki dla dorosłych?

Prychnęłam na tę myśl.

– W świątecznym miasteczku? Założę się, że pakowanie prezentów na czas będzie szczytem do osiągnięcia.

Ramiona Tempesta zatrzęsły się od cichego śmiechu.

– Już widzę, jak nieprzyzwoicie mówi do wstążki, która nie chce się owinąć wokół pudełka – zakpił.

– Niegrzeczna dziewczynko, zaraz cię zwiążę... – próbowałam udawać przekorny, niski głos Queena, ale na koniec po prostu zakrztusiłam się, nie mogąc powstrzymać śmiechu.

– Wiecie kogo zwiążę? Was, plecami do siebie, a potem zaknebluję, żebyście ze mnie nie kpili – warknął, przygryzając moją szyję.

Jęczałam śmiejąc się. Na takie dźwięki zdecydowanie był jakiś paragraf.

– Dlaczego plecami? – zapytałam wbrew rozsądkowi.

– Bo przodem mielibyście za dużo rozrywki – zauważył, szczerząc zęby. Z brzucha jego przyjaciela wybrzmiało tak głośne burczenie, że aż sama zrobiłam się głodniejsza. Biedactwo. – Dobra, głodne niedźwiedzie w górach to niebezpieczne zjawisko.

– Nie bój się, ciebie nie zjem – odparł leniwym głosem Temp, obrzucając go nielegalnie gorącym spojrzeniem. Nikt na nikogo nie powinien patrzeć w ten sposób. Jezu, jeśli tak dalej pójdzie, to nieźle oszczędzimy na ogrzewaniu domku.

Wszystko przez to, że mężczyzna przeniósł ten wzrok na mnie. Gdybym miała pod ręką pościel, zasłoniłabym się nią po cebulki włosów.

– Idziemy do kawiarni na śniadanie! – rozkazałam zamiast tego, praktycznie wybiegając z łóżka. Queen wydał rozmarzony dźwięk, wiedziałam, że spodenki weszły mi tam gdzie nie powinny, ale wolałam się bardziej nie zawstydzać. – Nie gapić się, ogarniać!

Roześmiali się obaj. Chciałam spiorunować ich wzrokiem, ale gdy obejrzałam się przez ramię zobaczyłam, że półleżeli wsparci na łokciach, tworząc najlepszy na świecie widok.

Chryste, niech to śniadanie będzie tego warte.

Spoiler: było.

Wcześniej widziałam tylko front kafejki i teraz uświadomiono mi, że była tu jeszcze tylna sala. Do tego w kształcie najprawdziwszego igloo, trochę zanurzona w ziemi i większej ilości białego puchu. To było niesamowite doświadczenie, gdy na zewnątrz śnieg sięgał mi praktycznie do piersi. Ze szczytu szklanej kopuły wpływały różnokolorowe girlandy światełek – nocą musiały wyglądać jak zorza polarna.

Jedzenie było równie smaczne, co widoki. Nie mogłam powstrzymać się od podjadania jajek oraz naleśników, które wybrali dla siebie chłopaki. Chociaż mój bajgiel z cynamonowym serkiem był warty grzechu. Prawie zakrztusiłam się kęsem, gdy zobaczyłam włochatą kulkę.

– Czy to... lis?! – szepnęłam, jakby zwierzę mogło mnie usłyszeć i czmychnąć.

– O kurde, faktycznie nasz szef – parsknęłam, gdy Queen sięgnął ponad ramieniem Tempesta, żeby zrobić zdjęcie. – Fox ucieszy się na widok krewniaka.

Temp opuścił głowę, śmiejąc się w swoje jajka.

Nasze śniadanie trwało nieprzyzwoicie długo, ale uwielbiałam to miejsce. Queen zapytał naszej kelnerki co z miesiącami, gdy nie było tutaj śniegu.

– Zmieniamy się na Leśną Kafejkę – odpowiedziała pogodnym tonem. – Mamy kilka roślin, które porastają kopułę i umieszczamy więcej bukietów i doniczek. Musicie tu wtedy wrócić!

Zgodziliśmy się, bo ciężko było oprzeć się tej wizji. Wrócić tu za kilka miesięcy, razem.

Zrobiłam się dziwnie nerwowa z podekscytowania, gdy zebraliśmy się do Fairmont Banff Springs, nad jezioro Louise. Skute mocną warstwą lodu przekształcało się w jedyne w swoim rodzaju lodowisko. Zawsze będę mieć sentyment do Rockefeller Center, ale miałam ochotę już nigdy nie wskakiwać na zwykłe lodowiska.

– Przecież to niebywałe – szepnęłam. Próbowałam wzrokiem objąć jeżdżące pary, mini drużynę hokejka szybującą z krążkiem i jedną małą grupę, gdzie chyba trwała lekcja jazdy. To był obraz wyciągnięty ze świątecznych filmów. – Idealnie.

Mężczyźni pociągnęli mnie w stronę budki, gdzie wypożyczyliśmy swoje łyżwy. Obsługujący nas chłopak trochę zbladł, gdy usłyszał rozmiar stopy Tempesta, ale dzielnie szukał przez kilka minut.

Akurat zdążyła się zwolnić ławka, na której się ścisnęliśmy. Ręce aż mi drżały, jakbym miała wziąć działkę, a nie po prostu uprawiać sport. Patrzyłam to na mężczyzn, skrupulatnie zajmujących się swoim sprzętem, to na lód. Obszar wyznaczony do jazdy był całkiem spory.

– Może się o coś założymy? – zapytałam, kończąc wiązanie łyżew. Włosy zasłaniały moją twarz, dlatego nie widzieli złowieszczego błysku w moim oku.

– A o co? – od razu dopytał Queen, nawet nie powstrzymując swojej żyłki współzawodnictwa.

Wstałam i odeszłam na dwa kroki, rozkoszując się uczuciem balansowania na ostrzu. Obwiązałam się mocniej szalikiem – chociaż lubiłam te estetyczne widoki z rozwianym za plecami materiałem, nie chciałam żadnego wypadku.

– Och, nie wiem... Może który pierwszy mnie dogoni przed upływem dwudziestu pięciu minut, będzie miał przywilej posadzenia mojej cipki na swojej twarzy? – Nonszalancko wzruszyłam ramionami, prędko zbliżając się do bandy. – Paaa, chłopcy!

Zastanawiałam się, czy nie przesadziłam i przypadkiem nie przepaliłam im systemu obwodowego. Wskoczyłam na lód i obejrzałam się przez ramię.

Yup, rażeni Wendy-piorunem.

Wiedziałam, że dałam im zadanie niewykonalne. Naprawdę uwielbiałam jeździć i potrafiłam to robić szybko. A obaj... cóż, ujmę to w ten sposób: byli kochani na drodze. Musiałam oddać im honor, bo ani razu się nie wypieprzyli, a po dwudziestu dziewięciu minutach byli w prostej jeździe naprawdę dobrzy.

Pomijając moment, w którym prawie staranowali Drew i jego partnerkę. Dziewczyna była przeurocza, ale równie przestraszona, póki Queen nie wkroczył obok Tempesta. Drew wyglądał tak, jakby mógł komuś urwać głowę i nie dziwiłam się. Chociaż, patrząc po dynamice tej dwójki, moi ochroniarze mogli dodać mu kilka punktów u jego kobiety. Pomachałam im, później dyskretnie pokazując mężczyznom kciuki do góry. Queen przewrócił oczami, jadąc powoli w moją stronę. Prawie się wywalił, bo musiał obrócić się w bok, żeby pędzące ku niemu dziecko nie straciło kilku kończyn przez zdarzenie z nim.

Zrobiłam piruet, starając się powstrzymać śmiech.

Zmarszczyłam brwi.

Byliśmy ponownie bliżej zejścia do lodowiska, znowu zobaczyłam tego mężczyznę. Nic wielkiego, w tym miejscu przecież było ich od groma i w każdym wieku. Obróciłam się jeszcze raz, leniwie jakbym po prostu chciała się pokręcić. I jeszcze raz.

Tak, patrzył na mnie. I chyba robił to od dłuższego czasu.

Zwolniłam niepewna, byłam już zdecydowanie za blisko niego. Miałam takie podskórne, dziwne wrażenie – nie tylko bycia obserwowaną, ale też poczucie rychłego ataku. Czasem była to paranoja, jednak dwa razy ostrzegła mnie przed wejściem na jezdnie i otworzeniem drzwi.

Nie chciałam tego bagatelizować.

– Co się dzieje? – usłyszałam niski głos Tempesta, blisko moich pleców. Miałam nadzieję, że typ z brzegu nie zdążył zobaczyć mojej miny. Obróciłam się, żeby zarzucić moim ochroniarzom ręce na barki. Znajdowali się na tyle blisko, że wpadłam w ich ramiona.

– Dalej tam stoi? Czarna kurtka, z trzema czerwonymi pasami na piersi, przecinają ją aż pod pachę.

– Kurwa, odchodzi, jest za daleko i go nie dogonię – syknął Queen. Widziałam, jak przesuwał prędkim spojrzeniem po otoczeniu, kalkulując w oczach wszystkie szanse.

– Zostań, mogło mi się tylko wydawać i zwyczajnie mnie obczajał.

Skrzywili się, jakby to było równie okropne, co bycie szpiegowaną do złych celów.

– Załatwię nam dostęp do monitoringu – zapewnił Temp, strapionym wzrokiem przesuwając po mojej twarzy. Sekundę później jego usta wykrzywił mały uśmiech. – Hej, złapaliśmy cię jednocześnie.

– Jakieś osiem minut za późno, a do tego wam na to pozwoliłam – sarknęłam, ale wciągnęłam ich obu do szybkiego, mocnego uścisku, który mimo wszystkich warstw, czułam blisko serca.

Objęli mnie w pasie tak mocno, jakby świat za sekundę miał się skończyć. Chociaż trochę się przestraszyłam, to byłam im wdzięczna. Do tego nie zachowywali się tak, jakby mieli mnie przerzucić przez ramię i zanieść do pilnie strzeżonej twierdzy.

A przynajmniej jeszcze nie teraz.

Może jednak zasługiwali na swoją nagrodę...



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro