Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

– Mogę sama siebie wylicytować? – szepnęłam do Drew, który musiał zasłonić dłonią usta i odwrócić twarz od ludzi, żeby się opanować.

– Będą z tobą kłopoty, prawda?

– Czemu?

– Bo masz rozmazaną szminkę i dwóch orangutanów z morderczymi twarzami praktycznie pod sceną.

Zrobiłam wszystko, żeby wstrzymać śmiech i łzy.

– Wcześniej usłyszeli, że są grizzly.

Drew zrobił zamyśloną minę.

– Jak tak zerkam, to faktycznie, ktoś mógłby im odstrzelić futerko.

Opuściłam głowę, żeby się opanować.

Opanować... ładne słowo. Takie trochę niezbyt znajome. Byłam cholernie zdenerwowana, podniecona, wstrząśnięta i jeśli wyciągnęłabym słownik Cambridge – w trzy sekundy zostanie znalezione jeszcze sto innych określeń na mój stan.

Zostałam przedstawiona, a z sali dobiegło kilka szeptów, widziałam wspierające uśmiechy i kilka morderczych zerknięć.

Niektórzy bardzo chcieli wiedzieć kim była kobieta, która miała czelność próbować wylicytować ukochanego hokeistę.

Otóż ona potrzebowała naprawdę wiele, żeby się nie rozlecieć od uczuć, które mieszały jej w głowie. Dobra, nie powinnam mówić o sobie w trzeciej osobie, bo to strasznie niezręczne.

Chciałam spojrzeć na moich ochroniarzy, ale czułam gęsią skórę na myśl, na samo wspomnienie...

Poczekasz? Na Tempesta. I mnie.

Gula urosła w moim gardle, cieszyłam się, że obecność Drew była taka kojąca. Może zobaczył coś w mojej minie, a może jednak chciał podkręcić atmosferę licytacji, bo z olśniewającym uśmiechem rzucił:

– Symboliczną kwotę pozwolę sobie od razu podbić do pięciu tysięcy dolarów – powiedział, mrugając do mnie tymi jasnymi oczami.

– Hej, ty też nawet nie masz numerka... i zaraz też nie będziesz miał życia.

Kobieta pod sceną nie powstrzymała śmiechu.

– Sześć tysięcy i wiem, że to będzie kolacja mojego życia – powiedziała uniósłszy swój numerek, wymieniłyśmy się uśmiechami.

Moi ochroniarze wydali z siebie przedziwny pomruk – trochę zgoda, trochę frustracja.

Moi, jak to dziwnie teraz brzmiało.

Zaskoczona uniosłam dłoń do ust i spojrzałam wprost na nich. Queen miał zbyt rozmarzoną minę, żebym nie poczuła trzepotania w brzuchu, ale to mogła być wina grzańca. Tempest natomiast...

Och, cholera, unosił numerek.

– Siedem tysięcy za fankę hokeja – rzucił mężczyzna z pary numer siedem. Partnerkę miał równie niezadowoloną, co ja ochroniarzy.

– Piętnaście tysięcy – powiedział tak głośno i władczo Tempest, że połowa sali była gotowa uklęknąć.

Włącznie ze mną.

– Dwadzieścia – rzucił zadowolony Queen, który skądś wytrzasnął numerek dla siebie.

Kącik ust Tempesta drgnął.

– Ani mi się ważcie – wymamrotałam.

– Dwadzieścia pięć.

– Trzydzieści.

– Przerwij to – syknęłam do Drew.

– Czekaj, dopiero się rozkręcają – machnął na mnie ręką zafascynowany jak pół sali.

– No właśnie! – zawołałam cicho, kompletnie spanikowana.

– Kiedyś się zmęczą – zapewnił, w końcu na mnie zerkając.

– Czterdzieści pięć...

– Niech mnie szlag – wymamrotałam pod nosem.

– Pięćdziesiąt? – zapytał Queen, zerkając na Tempesta. Mężczyzna przytaknął i obaj unieśli jednocześnie swoje numerki.

– Płacimy po pięćdziesiąt i idziemy razem – stwierdził Temp, a w sali zawrzało.

– Dwaj... dżentelmeni – chrząknął Drew, powstrzymując cokolwiek chciał powiedzieć. – Rozbili naszą niewielką, symboliczną akcję charytatywną.

Ledwo słyszałam co jeszcze mówiono, tak bardzo dzwoniło mi w uszach. Podejrzliwość, rozemocjonowanie i jeszcze więcej motylich nóżek osiadło mi na żołądku. Nie wiedziałam, czy chciałam wymiotować z nerwów, czy się do nich przytulić. Wykręcałam dłonie w końcu schodząc ze sceny.

– Chyba powinniśmy wrócić do domku – powiedziałam, przystając na dwa kroki od mężczyzn. Queen powoli uderzał swoim numerkiem o udo, drugą dłoń nonszalancko wsunął do kieszeni spodni. Przełknęłam nie pozwalając wyobraźni na jakiekolwiek piśnięcie. – Wszyscy się na mnie gapią.

– Zachwyceni twoim widokiem. – Oczy Queena aż zmrużyły się od radosnego uśmiechu. – Nie powinnaś się niczym przejmować. Jesteś przepiękna, przebojowa i zrobiłaś furorę. Na starość będą wspominać tylko ciebie.

Temp chrząknął, odwracając głowę. Nie ukrył się jednak przede mną, bo widziałam jego rozbawienie.

– Pójdziemy, jeśli zechcesz – zapewnił cicho. – Możemy też przejść się do The Maple Leaf na późną kolację.

– Mam ochotę na... – Czy stwierdzenie „was na kolanach przede mną" będzie za agresywną reklamą promującą akcję społeczną wejdź we mnie? – Kąpiel w jacuzzi. Długie moczenie się pod gwiazdami z butelką szampana.

I wami, oczywiście.

Oczy Queena rozbłysły jakbym zaproponowała mu przedpremierowe bilety na kolejną część Diuny.

– Da się to zorganizować – przytaknął niskim głosem. – Cokolwiek zechcesz, tylko powiedz.

Zaczęłam kiwać głową niczym zepsuta, nakręcona za mocno laleczka.

– To chodźmy, rozgrzejemy dla ciebie wszystko, a ty poczekasz w domku.

– Wystarczy, że ściągniecie koszulkę i Kanada będzie mieć podwójny problem z globalnym ociepleniem – mruknęłam pod nosem.

Tempest opuścił głowę, a z piersi uciekł mu przedziwny dźwięk, trochę przypominający chichot.

Zerkałam na niego urzeczona, starając się jednak nie zabić na prostej drodze.

Jakim cudem jeden pocałunek z Queenem aż tak bardzo wstrząsnął moją głową? Byłam ciekawa, ale także wolałam nie myśleć o tym wszystkim, co by się działo, skoro sam jego język miał aż tak magiczne właściwości.

Pożegnałam się z Bethy, która wcześniej komplementowała mój strój i jak w gorączce poszłam za ochroniarzami do samochodu.

Nieustanie na nich spoglądałam, świadoma jak się czułam idąc pomiędzy nimi. Lubiłam chodzić na obcasach, a że miałam prawie metr osiemdziesiąt wzrostu, to zawsze zrównywałam się w nich z Dumsem.

Teraz jednak musiałam choć trochę się wysilić, żeby spojrzeć na ich twarze, co zawsze było przedziwnym doświadczeniem. Przyjrzałam się najpierw profilowi Tempesta, a następnie Queena. Zatrzymałam ich obu, nim któryś mógł ruszyć za kierownicę.

– Queen, czy mógłbyś prowadzić? A ty chodź za mną na tył, pogadamy.

Cokolwiek zobaczyli w mojej minie, zgodzili się bez sekundy sprzeciwu. Zrobili to wręcz z żołnierską precyzją, jakbym miała ich na lufie karabinu. Poczekałam, aż Queen odpali samochód i włączy się do ruchu. Czułam z boku głowy uważne, ostrożne spojrzenie ciemnych oczu Tempesta.

– Wenmpf...

Tylko tyle zdążył powiedzieć, kiedy rzuciłam się na niego niczym wygłodniała istota. Warknął głęboko w moje usta, aż poczułam wibrację tego dźwięku w samym środku piersi.

– Wendy, kurwa, prawie bym nas rozbił! – zduszonym głosem zawołał Queen. – Kurwa, kochanie, chcesz go w sobie prawda?

– Mhm – zamruczałam w usta Tempesta. Obejmowałam dłońmi jego szorstką twarz, maleńkie igiełki zarostu wbijały się w moją skórę powodując gęsią skórkę. Rosła na całym moim ciele, zwłaszcza, gdy Temp zaborczo chwycił mnie za włosy i z przodu szyi.

Miałam przesrane.

Rozpuszczałam się w tym uścisku. Niszczył moją fryzurę oraz resztę makijażu, ale odginał mnie tak, że mógł pogłębić pocałunek aż czułam go każdą komórką ciała. Cholera, obaj potrafili fenomenalnie całować – albo to po prostu ja tak czułam? Mogliby mnie zwyczajnie na świecie obślinić, ale przyjęłabym to z zachwytem.

Poczułam gorący rumieniec napływający do twarzy. Nie będę myślała o czymś więcej niż samym pocałunku, litości.

Mężczyzna odsunął mnie od siebie, oddychając ciężko. Patrzył oszołomiony, nawet trochę zarumieniony, co było cholernie uroczym widokiem.

– Te twoje włosy – warknął, patrząc na swoje ręce. Kompletnie rozwalił mojego koka, ale nie przejmowałam się: – Chcę widzieć ten kasztanowy odcień na...

– Temp – mruknął Queen. – Za szybko.

– Wiem, ale... Niech cię niedźwiedź obsra, przeklęty narwańcu. Twoja wina, że sobie was wyobrażam. – Przytulił nasze czoła razem. – Tak długo na ciebie czekałem, Wendy, skarbie.

– Boże – jęknęłam, czując pieczenie pod powiekami. Mężczyzna gładził moje policzki jakby dobrze wiedział, co robiły ze mną te słowa.

– Dziś wydarzyło się dużo wspaniałych rzeczy – szepnął cicho. – Nie daj się zwieść temu, że Queen oznaczył cię za sceną. – Prychnął na przyjaciela, który kazał mu się pierdolić.

– Zrobiłbyś to samo.

– Tak – przyznał powoli, przeciągłym głosem. – Dlatego przez pół naszych żyć tak dobrze się dogadujemy. Bo czujemy to samo, wiesz, Wendy?

Odruchowo oblizałam wargi, ale przy okazji zahaczyłam o usta Tempesta, który wciąż pozostawał blisko. Zamruczał zadowolony, jakby miał cholernego wilka w piersi.

– Coś mi świta – przyznałam nerwowo. Otarłam spotniałe dłonie o płaszcz, pozwalając się mu narzucić niewielki dystans między nami. Wciąż miał palce wplecione w moje włosy, odsuwał do tyłu kosmyki, chcąc widzieć dokładnie moje oczy. Rozświetlał nas blask ulicznych lamp, przez co atmosfera w samochodzie robiła się o wiele bardziej napięta niż mogłam wytrzymać.

– Dlatego poczekamy. Jeszcze chwilę, poznamy się.

– Przecież znamy się ot tak dawna – zauważyłam zdezorientowana, przekrzywiając głowę. Przytuliłam policzek do jego dłoni, czując zapach mydła i lekkich perfum.

– Ale nie w ten sposób – zauważył Queen. – Będziesz teraz patrzeć na nas nowymi oczami.

– Ja... – zająknęłam się i uciekłam wzrokiem w bok. Sapnęłam zirytowana, czułam, że moja skóra stała się za ciasna na wszystkie kłębiące się pod nią myśli. – Niestety masz rację.

Obaj roześmiali się pogodnie, czule.

– Nie bój nic, ego i tak ma w kosmosie, że przebił cię dziś na licytacji i skosztował tych ust pierwszy – mruknął Tempest. Przycisnął na sekundę wargi do mojego policzka, ale się odsunął bez przesuwania niżej. – Rozumiemy, Wendy.

– Mam wrażenie, że wiecie więcej ode mnie, że sama tkwię we mgle.

Zauważyłam, że Queen powoli kiwał głową.

– Tylko że nie tkwisz tam sama, my też nie siedzimy w twojej głowie i nie możemy niczego zakładać. Nieważne jak pięknie jęczysz.

Jęknęłam, ale ze sprzeciwem.

– Boże, Queen nie mów mi takich rzeczy, gdy prowadzisz!

– Dodam, że w tej mgle trzymamy swoje dłonie. – Chociaż nagle zrobiło mi się zimno po lewej stronie twarzy, bo opuścił swoją rękę, ale nagle splótł nasze palce razem i zimno, co najwyżej, mogłam czuć w małym paznokciu u stopy. – I przejdziemy przez nią razem.

– Krok po kroku?

– Zdecydowanie tak.

Zmieniłam się w rozmemłaną, rozczuloną wersję Wendy. Dlatego żeby nie palnąć nic głupiego, przez co przegryzę się przez siedzenie oraz nadwozie, żeby koła samochodu mnie przejechały, uśmiechnęłam się do Tempesta.

– W porządku – kiwnęłam mu głową, po czym oparłam się wygodniej na miejscu. Przyglądał mi się przez całą drogę do domków, ale sama nie potrafiłam zbyt długo odwzajemniać tego spojrzenia.

Trasa była jeszcze spokojniejsza niż w stronę centrum Banff. Pomijając zwolnienie do minimum, gdy łoś postanowił zrobić paradę w poprzek szosy, szybko zajechaliśmy pod rozświetloną River Avenue. Domki wyglądały pięknie nocą, rano Emerald, po tym jak chyba siedemnaście razy dziękowała i rugała mnie za dostawę kawy, opowiadała o świetlnych instalacjach. Każdy z domków, w tym i recepcji, miał delikatne kurtyny, które wyglądały jak spadające gwiazdy.

– O, a te renifery zamówiłam w zeszłym roku od Rhodesa Shepharda – poklepała grzbiet jednego z dwóch, niemalże tak wysokich jak ja, drewnianych cudów. Oba miały wstążki z dzwoneczkiem na szyjach i połyskujące złotą farbą nosy i rogi.

– Przepiękne, kupowaliśmy u niego kilka ozdób – westchnęłam. Emerald powiedziała, że nasza choinka dotrze jutro, dlatego teraz mogłam cieszyć się nocną scenerią przed nami.

Mężczyźni usłyszeli moje westchnienie, gdy zobaczyłam wytyczoną ścieżkę świateł w głąb lasku – prowadziła do jacuzzi.

– Weź czego potrzebujesz. Emerald przygotowała dla ciebie wszystko i rozgrzała sprzęt. – Queen pocałował mnie w skroń i zachęcająco popchnął w stronę wyjścia tarasowego. Weszliśmy do domku, żebym się przebrała.

– My przygotujemy dla ciebie coś dobrego i złapiemy szampana. – Temp uśmiechnął się łagodnie, gdy wciąż dotykałam punktu, w którym jego przyjaciel odcisnął na mnie piętno. Zzuł buty, żeby nie nanieść śniegu do środka. Chociaż wszędzie w Banff dbano o pobocza, nie dało się nie złapać kilku grudek ze sobą.

– Ehe. Idę po zimny prysznic.

Obaj się roześmiali, więc ja czmychnęłam w stronę garderoby a potem łazienki. Tak szybko, jak tylko byłam w stanie, pozbyłam się makijażu i przebrałam w kostium kąpielowy.

Zamarłam naprzeciwko lustra.

Wyglądałam na rozgrzaną, jakbym oczekiwała na coś więcej, ale też... byłam i czułam się przejęta. Chociaż potrzebowałam jeszcze kilku lub kilkunastu pocałunków od moich ochroniarzy, w tej chwili nie chciałam jeszcze robić kolejnego kroku.

Nie, pragnęłam i to bardzo, ale po prostu się bałam. Musiałam kilka rzeczy poukładać sobie w głowie, bo przecież jeszcze nie tak dawno byłam zakochana w Dumsie. Co prawda złamał mi serce w spektakularny, głośny sposób, ale...

Kurwa, ich było dwóch.

Dlaczego tak naturalnie przychodziło mi zaakceptowanie tego faktu? Ot, dwóch mężczyzn dziś wyznało mi, że czekało na to od dawna i żaden z nich nie zrobił zaborczych maczo póz.

A przynajmniej nie w swoim kierunku, tylko do innych. Kurwa, przecież Hunter Marshall to nawet ze mną nie rozmawiał, a co dopiero, żeby się mną interesować...

Przycisnęłam grzbiety dłoni do rozgrzanych policzków. Otuliłam się mocno puchatym szlafrokiem, szalikiem i czapką – wszystko zostało specjalnie przygotowane do przejścia pod jacuzzi. Wdzięczna za szerokie trapery, wsunęłam w nie stopy i praktycznie biegiem skierowałam się w stronę ścieżki. W dłoni wciskałam także telefon, rozpaczliwie wybierając numer z listy.

– Emmo, całowałam się z Queenem i Tempestem!

– Dlaczego brzmisz, jakbyś mówiła do mnie z pudła? – ziewnęła, a ja zorientowałam się o różnicy czasu między nami i tym, że moja dzielna asystentka pewnie kładła się spać o dziewiątej, żeby bladym świtem podbijać Nowy Jork.

– Bo ukrywam się w saunie, o której mi nie powiedzieli. Skup się! – A przynajmniej niech chociaż ona będzie skupiona. Czteroosobowa sauna również została rozgrzana i chociaż jacuzzi mnie wołało, praktycznie zabiłam się o własne nogi, żeby wskoczyć do środka.

Taki mój własny rodzaj konfesjonału.

Usłyszałam jeszcze jakieś sapnięcia i szelest materiału, aż w końcu głos kobiety stał się klarowniejszy:

– Jestem skupiona, ale bardziej zmartwiona twoim miejscem pobytu. I tak długo wytrzymali bez całowania ciebie. Ile, ze dwa dni?

– EMMO – praktycznie ryknęłam do słuchawki. Zerknęłam w stronę drzwi, ale nie widziałam nikogo. Aż spociłam się podwójnie ze stresu i pary sauny. – Emmo? – Wyprostowałam się na drewnianej ławeczce, tępo patrząc na szklaną powierzchnię. – O czym ty do mnie mówisz, czemu mieliby wytrzymać?

– Och, pani Rapture – powiedziała rozczulona a ja poważnie zastanowiłam się nad tym, czy zasługiwała nad premią roczną. Zasługiwała, ale wystawiała mnie na ciężką próbę. – Pani jest tak wspaniale niedowidzącą kobietą, że nigdy nie chcę iść w pani ślady.

– Przestań się ze mnie nabijać! – jęknęłam, szurając stopami po podłodze. – Wiedziałaś?

– O tym, że nie patrzą na ciebie pod kątem: jak zasłonie sobą jej ciało, to nie skończy się na jednym razie?

– Emmo!

– Czy o tym, że z dnia na dzień coraz mocniej błyszczały ci oczy i uśmiech od szczerzenia się do nich i zawsze rozluźniałaś się, gdy byli obok. O tym miałam wiedzieć?

– Nie będzie premii.

– Nie musi – powiedziała w sposób, który mówił o jednoczesnym wzruszeniu ramion. – To jest całkiem fajna premia, Wendy. Odkąd pracujemy razem i zajmujesz się Rapture... Sama jestem szczęśliwa. To zawsze była ciężka praca, ale teraz jest także pozytywna. A im bardziej zadowolona jesteś ty, udziela się to i nam.

– Inwestycja w spokojną przyszłość, fajnie.

Emma się roześmiała, ale po chwili spoważniała.

– Ten urlop jest twoją szansą na poczucie się tak kochaną, jak na to zasługujesz. Nawet jeśli wam nie wyjdzie albo wyjdzie ci tylko z jednym z nich... Kurcze, chyba warto, prawda? Przekonać się.

– Tak – szepnęłam, kurczowo ściskając telefon. – Warto.

– Kanada jest daleko – zauważyła pomocnie. – Dystans od domu zawsze pomaga przyjrzeć się otoczeniu na nowo. Wykorzystaj to, proszę. Bo ja jestem zazdrosna i chciałabym żyć twoim życiem.

Parsknęłam, wpatrując się w swoje kolana, wyłaniające się spomiędzy materiału szlafroka.

Śmieszne było to, że może i znajdowałam się daleko od miejsca zamieszkania, ale wcale nie czułam się zbyt daleko od domu.

Pewnie przez to, że oni byli obok.



________________________

#sektaBanff

#twoforchristmasap


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro