Rozdział 3
Obiecuję, że nie będę codziennie coraz później wstawiać tych rozdziałów 😂 Dziś wyjątkowo się zaczytałam, aaaaleee już jest ekipa!
Miłego 🥰🎀
____________________________
Zasrane wcielenia niewinności z tymi długimi rzęsami i błyszczącymi oczami. Co oni, sarenki w świetle reflektorów? Cholera, może faktycznie powinnam obu uderzyć. Albo rzucić ich na łóżko.
Nie, przejęzyczenie myślowe, zrzucić na nich łóżko.
Ha, to nawet poprawiło mi humor, samo wyobrażenie sobie, że spadam na nich w środku nocy.
Oczywiście z całą platformą, nie sama.
– Możemy spróbować wynająć coś u osoby prywatnej – odezwał się ostrożnie Queen. Drapał się po szerokim karku patrząc na mnie jakoś dziwnie. Tempest kołysał się na piętach, ramiona miał po żołniersku założone z tyłu, wypinając swoją klatę. Zerknęłam na jego gruby, ciemnozielony sweter i westchnęłam.
– No nic, przecież przez rok widzieliście wszystko – burknęłam, machając na nich ręką.
– Jeszcze nie... – prawie potknęłam się na schodku, kiedy usłyszałam mruknięcie Tempesta.
– Oby łazienka nie była cała przeszklona! – krzyknęłam ostrzegawczo przez ramię, idąc szybciej w głąb domku.
Łazienka, oczywiście, była cała przeszklona.
Na moje szczęście tylko z dwóch stron, obie skierowane na las oraz zakręt rzeki. Baśniowy widok. Dobrze, że z przestrzeni salonowo-sypialnianej nie było widać za wiele, bo musiałabym obwiązywać oczy szalikiem, żeby przypadkiem nie zobaczyć moich mokrych ochroniarzy.
Znużona przesunęłam dłonią po twarzy. O czym ja myślałam, do cholery.
Sama łazienka była tak szykowna, jak cały domek. Jeśli przestanę kiedyś stresować się naszym otoczeniem, bardzo ją docenię. Zbliżyłam się do spojenia okien, wyglądając na zmierzchający krajobraz. Mieliśmy dużo szczęścia, że przyjechaliśmy za dnia – ja się czułam szczęściarą, bo mogłam teraz patrzeć na słońce powoli kładące się oranżami na drzewach i śniegu.
A potem zobaczyłam ogromne cielsko łosia. Pisnęłam i głupio do niego pomachałam. Cholera, nigdy nie widziałam takiego bydlaka na oczy! Co prawda niektórzy mogliby tak powiedzieć o moich ochroniarzach, którzy szturmem wpadli za mną do pomieszczenia.
– Patrzcie jaki piękny! – zawołałam szeptem.
Łoś był tak niewzruszony jak wcześniej. Zatrzepotał sobie uszkami i odwrócił zadem w moją stronę. Trochę nieuprzejme, ale pewnie wziął mnie za kolejną ludzką wariatkę.
– Zawału bym dostał, Wendy – jęknął ze śmiechem Queen. Barkiem wsparł się o ościeżnicę, a ramiona złożył na piersi. Zdążyli już zrzucić kurtki i podwinąć rękawy swetrów.
Tempest przystanął bliżej mnie, nasze spojrzenia na sekundę się spotkały, ale dla pewności zlustrował wzrokiem łazienkę. Ich obecność tutaj była... Mocna. Odznaczała się. To nie było małe miejsce, ale zdecydowanie skurczyło się przez obecność naszej trójki.
– Tu mi nic nie grozi. Odludzie i wasza obecność odstraszają nawet łosie – uspokoiłam mężczyzn, kciukiem wskazując na mojego niedoszłego, włochatego przyjaciela. Zostawiłam rozbawienia na boku, ponieważ przyjrzałam się ochroniarzom naprawdę uważnie. – Szlag, wyglądacie na wykończonych. Mogliśmy przyjechać tutaj jutro, przecież jesteście od czwartej na nogach!
– Ty również. – Temp wzruszył ramionami, jakby to było nic wielkiego. – Chodźmy do łóżka.
– Łóżek – poprawiłam.
– Semantyka. – Chociaż drgnął mu kącik ust, robił wszystko, żeby się nie roześmiać. – Dobra, poetko, wskakuj pod prysznic, zorganizujemy coś dobrego na kolację i będziemy odpoczywać.
Przytknęłam powoli głową i jeszcze raz na nich popatrzyłam. Znacząco.
– Tooo – przeciągnęłam słowo, przestępując z nogi na nogę. Powoli ściągnęłam z siebie płaszcz, odsłaniając spodnie i czarne body, ściśle przylegające do mojego tułowia oraz piersi. Ciekawiło mnie, jak daleko będę mogła się posunąć, dlatego chwyciłam zatrzask z przodu prawie za niego pociągając. – Chcecie mi pomóc, czy po prostu popatrzycie, jak się rozbieram i potem wcho...
Zniknęli w ułamku sekundy, tchórze.
Usłyszałam szuranie mojej walizki, która wylądowała tuż przed drzwiami. Taktycznie jednak żaden nie wystawił głowy w próg. Śmiejąc się cicho do siebie, z ulgą zrzuciłam buty. Potem nastąpiła chwila wkurzenia, bo na śmierć zapomniałam torby z pozostałym obuwiem.
– Szlag, no dobra, jutro zakupy – wymruczałam do siebie. Zerknęłam kątem oka na zamknięte drzwi, ale żaden, niestety, nie wparował do środka by sprawdzić, czy czasem nie negocjowałam z porywaczami.
Cały prysznic stałam pod gorącym strumieniem, zwrócona ku oknom. Nie dojrzałam tam już niczego dzikiego, ludzi na szczęście także nie wypatrzyłam. Naprawdę nie potrzebowałam płatnych zabójców eks przychlasta. Uwinęłam się ze wszystkim w ekspresowym tempie, nie chcąc dłużej siedzieć tutaj samotnie.
Wróciłam do salonu, przyglądając się wszystkiemu po drodze – rzeźbionym elementom nadproży, eleganckiej, kamiennej kuchni i przestrzeni salonowej. Mieliśmy do dyspozycji naprawdę dużą kanapę, ogromny telewizor, robiący wrażenie kominek tuż pod nim oraz kilka regałów, zapełnionych różnościami do odkrycia później. Widziałam wchodzoną garderobę, do której poszłam się rozpakowywać. Boże, wstyd, że w tej walizce cokolwiek było. Chyba przesadziłam z pośpiechem i minimalizmem.
Popatrzyłam na prezent, który dała mi Ems. Kusiło, ale schowałam go razem z małymi podarkami dla chłopaków. To zwykłe drobnostki, miałam nadzieję, że w centrum uda mi się coś jeszcze dokupić.
Prawie zderzyłam się w progu z Queenem. Asekurował mnie, mocnymi dłońmi obejmując moje biodra. Kiwnął głową na salon.
– Mamy ajerkoniak i tosty, niezbyt wykwitnie z naszej strony.
Uśmiechnęłam się.
– Daj spokój, brzmi dobrze. Nie za wcześnie na ajerkoniak? – zaciekawiłam się, wdzięczna, że zrobili mi także herbatę.
Queen rozsiadł się wygodnie po drugiej stronie kanapy, a ja próbowałam nie słuchać uspokajającego dźwięku deszczownicy prysznicowej.
– Według Emerald, właścicielki domków, nigdy. – Stuknął się ze mną kubkiem. – Dostaliśmy także cały koszyk powitalny, są pierniki, ciasto biszkoptowe i lokalny chleb. Lodówkę mamy w całości wyposażoną, gdyby coś się stało z pogodą. Minutę w las jest także oszklone jacuzzi wyłącznie dla naszej dyspozycji.
Praktycznie podskoczyłam pod sufit z ekscytacji.
– Tam, gdzie łoś?!
– Trochę bardziej na lewo – roześmiał się, rozgrzewając mnie tym dźwiękiem nawet bardziej niż ajerkoniak. Wyborny, swoją drogą.
– Sama robiła? – zapytałam, zerkając na gęstą powierzchnię. – Tak sobie pomyślałam, może byłaby chętna...
– Że trzeba jeść tosty, nim wystygną – zasugerował Tempest. Pachniał jeszcze lepiej niż alkohol i mogłabym się zgodzić na wszystko. Przysiadł nieopodal mnie, ale na włochatym dywanie, rozciągając swoje długie nogi. Wilgotne włosy zaczesał do tyłu pokazując całą swoją piękną, kanciastą twarz. – Przysięgam, że dziś nie dam ci dokończyć żadnej myśli, zdania, ani nawet przecinka związanego z Rapture.
Ugryzłam wielki kawał tosta, tak demonstracyjnie.
Queen obrócił się w moim kierunku i, zarzuciwszy ramię na oparcie kanapy, dotknął mnie samymi opuszkami.
– Wychodzimy trochę na chujów i przepraszam za to, tylko że naprawdę martwimy się o twoje zapracowanie.
– Czasem brzmię jak starta płyta – przyznałam, ocierając grzbietem dłoni usta.
– Lettie uwielbiała wszystkie twoje pomysły i kocha je nawet zza grobu. Ta kobieta nawet stamtąd nas podgląda – zapewnił Tempest, wywołując u mnie zduszony śmiech. – Ona zawsze była dumna. Nie przestanie nawet, gdy przez chwilę pomyślisz o samolubnej przyjemności, a nie takiej, którą będziesz mogła przełożyć na firmę.
Spojrzałam na niego załzawionymi oczami, a na Queena kompletnie rozpłakanymi, bo powiedział:
– My też jesteśmy dumni. Nieopłacona pochwała twoich ochroniarzy, słowo skauta.
– Totalnie widzę cię w przykrótkich spodenkach – smarknęłam. Oberwałam od niego poduszką i zachętami, żeby jeść i pić do ostatka. To był sprytny wybieg z ich strony, bo ululało mnie to do snu bardzo szybko. W kominku delikatnie trzaskał ogień, przez co ledwo słyszałam poruszającego się Tempesta.
– Idź pod prysznic – mruknął do przyjaciela. – Wezmę ją do łóżka.
Nie byłam w stanie się dobudzić, czułam za to w jak delikatny sposób to zrobił. Tylko raz byłam przez nich niesiona, ale tamta sytuacja była ekstremalna. Dumbo, znaczy Dumpfort, nasłał na mnie kogoś w biały dzień, pod restaurację. Zrobiło się tak wielkie zamieszanie, że nie dość, iż groziło mi zadźganie, to jeszcze stratowanie przez tłum. Tempest porwał mnie tak gwałtownie w ramiona, tak szybko zaczął pędzić chodnikiem, że nie mogłam nawet krzyknąć za Queenem. Widziałam tylko plecy mojego brodatego ochroniarza, który gołymi rękami starał się zneutralizować napastnika.
Teraz Temp niósł mnie tak, jakby każdy jego oddech mógł mnie zbudzić. Pewnie byłam bezczelna, że nie zaoponowałam i nie poszłam sama, ale... Cholera, to było takie miłe.
On był miły.
Czułam subtelny aromat mydła i płynu do płukania tkanin. Pachniał chyba lotosem i bursztynem. Boże, to było tak dziwne połączenie na mężczyźnie, że blisko mi było do wsadzenia nosa głębiej. Opanowałam się, ledwo.
Heroska ze mnie.
Nie pamiętałam nawet co do niego mamrotałam, gdy położył mnie na materacu. Zasnęłam szybciej niż wypadało, a obudziłam się jeszcze szybciej.
Szlag, naprawdę był już poranek? Przez jaki portal ja przeszłam w nocy? Powstrzymywałam jęknięcie, ziewnięcie i przekleństwo, gdy coś łupnęło mi w karku. Wnętrze domku było mocno oświetlone, w powietrzu tańczyły maleńkie pyłki kurzu. Panująca cisza trochę przerażała – uspokoiłam się dopiero, gdy usłyszałam miarowe oddechy mężczyzn. Ciężko przełknęłam, na razie walcząc z impulsywną potrzebą na wyjrzenia przez poręcz. Leżenie i czekanie na nich znudziło mi się po trzech minutach przeglądania Instagrama. Zeszłam tak cicho, jak tylko mogłam, zadowolona, że ochroniarskie zmysły pozwoliły im spać.
Kurwa, mogłam nie patrzeć.
Łóżko było półokrągłe, spore, ale nie aż tak, żeby dwójce rosłych mężczyzn było wygodnie. Ich nogi były dziwnie splątane, a koce niedbale zarzucone na uda oraz torsy. Widziałam kawałek mocnego brzucha Queena, a także tatuaż na środku piersi. Starałam się o nim nie myśleć, nie patrzeć, nie rozwodzić się nad tym świadoma, że jak zacznę, to do jutra nie skończę. Wyglądał tak, jakby rozerwano mu klatkę piersiową, z której wysuwały się kolczaste róże, gdzieniegdzie pokryte chmurami i mgłą.
Uwierzyłabym, gdyby powiedział, że poczuje pod dłońmi nie maleńkie włoski pokrywające jego skórę, a prawdziwe kolce. Do garderoby i łazienki prawie pobiegłam, dając sobie odpowiednią ilość czasu na ochłonięcie.
Kiedy wróciłam leżeli na łyżeczkę, zwróceni do mnie plecami.
Nie zrobiłam zdjęcia, chociaż słyszałam w głosie rozczarowanie Lettie moją dorosłą postawą.
Zaczęłam cicho buszować po kuchni, jeszcze ciszej przeklinając po odkryciu, że nigdzie nie było ziaren kawy, ani tejże w jakiejkolwiek postaci. Obaj uwielbiali espresso o poranku, szlag. Szybko ubrałam buty, kurtkę i złapałam torebkę z telefonem. Ruszyłam w stronę małego budynku recepcji. Za kontuarem stała uśmiechnięta kobieta, na oko w wieku moich rodziców. Gdziekolwiek teraz się nie znajdowali.
– Dzień dobry! Pani Rapture, prawda? W czym mogę pomóc?
Miała tak szczerze pogodny nastrój, że poczułam go na własnej skórze.
– W sumie to straszna głupota, ale nie ma u nas kawy – powiedziałam z przepraszającym uśmiechem.
– Tak! Miałam małe problemy z zaopatrzeniem, proszę mi wybaczyć, nie powinnam do tego dopuszczać w opcji LUX – gorączkowo tłumaczyła, mocno gestykulując dłońmi i przeplatając przez to przeprosiny.
Twarz kobiety była tak ekspresyjna, że wyrażała najmniejszą zmianę. Wyglądała po prostu dobrodusznie, ale coś w jej wypowiedzi nie dawało mi spokoju.
– Pani Emerald, prawda? – Kobieta przytaknęła. – Prowadzi pani sama te domki? – Zrobiła niezdecydowaną minę, dlatego pospieszyłam: – Nie mam nic złego na myśli! Jestem ciekawa, bo jest pani zbyt przytłoczona zwykłą kawą.
– To naprawdę nic wielkiego – westchnęła, uciekając spojrzeniem na bok. – Moja córeczka, z moim świętej pamięci mężem mieliśmy ją dość późno, ostatnio sporo choruje. Nie powinnam tego mówić – roześmiała się z zakłopotaniem, ale widziałam, że zżerało ją to żywcem. – Proszę jednak dać mi chwilkę! Miałam wydrukować nowe mapki najbliższej okolicy. Między nami a Fairmont jest przewspaniałą Śnieżna Kafejka, pokocha ją pani!
Emerald zniknęła szybciej niż mogłam coś powiedzieć. Popchnięta impulsem złożyłam zamówienie na dziesięć kilo kawy ziarnistej, kilka pudełek kapsułkowej i karton instant, w razie czego. Nasz dostawca miał filie w całej Ameryce oraz Kanadzie, więc obiecał załatwić wszystko na noc. Zadowolona zerknęłam na konto i zmrużyłam podejrzliwie oczy.
– Pani Rapture, nie powinnam odbierać – jęknęła Emma. Uśmiechnęłam się w stronę tablicy korkowej z najbliższym atrakcjami Banff. Omiotłam spojrzeniem zdjęcia z poprzedniego jarmarku świątecznego, dodając ten punkt do prywatnej listy: chcę zobaczyć.
– Za kochana z ciebie asystentka. Ems, powiedz mi, płatność za domek nie została jeszcze zaksięgowana? Coś się stało?
Cisza była tak nieprzyjemna, że musiałam zerknąć na wyświetlacz. Nie, połączenie dalej trwało.
– Niezbyt rozumiem.
– Konfundujesz mnie, Ems. Skąd zeszła płatność za piętnastodniowy pobyt w domkach Emerald? – obniżyłam głos do szeptu, zerkając w kierunku drzwi administracyjnych. Poczułam skrajną panikę na myśl, że ta kobieta nie dostanie pieniędzy.
– Nie od nas ani nie od ciebie – powiedziała ostrożnie. Zbyt ostrożnie, jakby dobieranie słów ważyło na jej życiu.
– Emmo, widziałaś zdjęcia domku, który rezerwował Queen? – zapytałam podejrzliwie.
– Czy mogłaby się pani nade mną nie znęcać? – jęknęła zbolała. Zasłoniłam dłonią usta, ukrywając uśmiech.
– Beznadziejna prośba. Dobra, dziękuję, wiem już wszystko, nie przemęczaj się dziś!
– Ja?! – krzyknęła obruszona. – To ty powinnaś wypoczywać, a nie robić mi przesłuchanie. Zwykłej, prostej, niewinnej asystentce.
Nie wytrzymałam i roześmiałam się, a Emma także pękła dołączając do mnie.
– Już za tobą tęsknie, najlepsza asystentko na świecie. Jeśli się dowiesz przypadkiem skąd wyszła płatność...
– Nie dowiem się.
– Zadzwoń do mnie. Nawet jeśli będziesz potrzebowała ploteczek.
Prychnęła, ale ton miała łagodny, gdy przed pożegnaniem się, powiedziała:
– Już za panią tęsknimy, ale dajemy sobie radę.
Wiedziałam, że tak, Rapture było prowadzone z każdej strony przez wybitne osoby.
Niedługo później wróciła Emerald z wielkim plikiem mapek.
– Ciągle się gubią naszym gościom! Proszę wziąć sobie cały zapas, przydadzą się.
Podziękowałam i zerknęłam na mapkę. Kompleks Fairmont był naprawdę ogromny.
– Czy taka bliskość utrudnia zakwaterowanie?
W oczach miała zamyślenie oraz trochę smutku. Widziałam tam głęboką historię, ale nie byłam aż tak odważna i wścibska, żeby pytać od razu.
– Tak i nie. Pani towarzysze mówili mi, że zostało tam trochę miejsc, ale szukali czegoś unikatowego. W tym roku wyjątkowo mamy cały czas zabookowane domki, chociaż po tamte lata było ciężej.
Starałam się nie zdradzić po sobie niczego.
– Tak, nasz domek jest po prostu idealny, nie mam pojęcia jakim cudem go mamy...
Emerald pojaśniała od komplementu, ale mina minimalnie jej zrzedła.
– Wiem, że cena podkupu jest wysoka i pakiet LUX również ma swoją wartość, ale z racji mojej kawowej nieodpowiedzialności zwrócimy panu Malloney'owi część pieniędzy.
– Podkupu? – zapytałam zdezorientowana. – I proszę nie przejmować się kawą, coś na to zaradzimy. Nic nie zwracaj Tempestowi.
– Mój mąż wprowadził u nas taką zasadę... – wykrztusiła ciężko, cała zarumieniona. Chyba zorientowała się, że mówiła za dużo i za otwarcie, a ja byłam za miła, ale popłynęła z nurtem. – Jeśli ktoś w okresie szczytu turystycznego jest w stanie zapłacić pięciokrotną wartość nocy, dajemy znać osobie pierwotnie wynajmującej. Oddajemy całą kwotę i odpalamy procent od naszego zysku za nocleg.
– Jak wiele osób i tak później wraca?
Emerald uśmiechnęła się.
– Wszyscy. Ci, którym zależy nie odpuszczają i podkup nie dochodzi do skutku, ale jest naprawdę ogromna część ludzi, którzy albo przyjeżdżają za rok, albo miesiąc później. I wielu z nich potem dzieli się takimi historiami... Jakbyśmy tym procentem uratowali im życie.
Przytaknęłam powoli. Mogłam sobie to tylko wyobrażać, nawet w hotelach Rapture słyszałam to i owo, o samych SPA Lastro nie wspominając.
Jeśli wszystkie domki Emerald były takie, jak nasz, rozumiałam podstawową przyjemność luksusu. Nigdy nie żyłam w ubóstwie, ale też nie miałam wszystkiego na skinienie palca. Odkąd związałam się z Dumpfortem mój status finansowy zmienił się diametralnie. Pewnie gdyby nie Leticia odbiłoby mi od pieniędzy – tak, jak odbiło moim rodzicom.
Nie mogłam się powstrzymać i jeszcze trochę porozmawiałam z Emerald. Sprawiała wrażenie osoby, która lubiła to robić i jednocześnie też tego potrzebowała. Łapałam skrawki informacji – sprzątała sama, zaopatrywała sama domki, miała smykałkę elektryka i dorywczych pracowników, gdy tego potrzebowała. Kobieta była totalnie osamotniona.
Pożegnałam się z nią z bólem serca i ruszyłam do Śnieżnej Kafejki. Ścieżka była odśnieżona i nie śliska. Na szczęście, bo miałam kozaki na obcasie ze zbyt gładką podeszwą.
Całą drogę przebyłam ze wzrokiem wbitym w ziemię. Wiedziałam, że będą mnie nurtowały dwie kwestie – jak wielkie długi miała Emerald i jakim cudem moi ochroniarze stwierdzili, że ot tak wydadzą na mnie jakieś osiemdziesiąt tysięcy dolarów.
Kupię im to espresso, a potem wleje do gardła pięścią, jeśli nie zaczną śpiewać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro