Rozdział 2
Spakowanie się zajęło mi mniej czasu niż pewnie powinno. Jasne, mogłam poukładać wszystko w walizce jak na porządną bizneswoman przystało, ale...
Podekscytowałam się, dobra?
Pierwsza fala niechęci, zaprzeczenia i ogółem próby odnalezienia wymówek mocno mnie uderzyła. Ledwo powstrzymałam się od jęknięcia na głos, gdy uświadomiłam sobie jak wiele rzeczy muszę zrobić przed urlopem. Dodatkowo Queen załatwił nam ostatnie miejsce na pobyt. Twierdził, że musiał się spieszyć, ponieważ Banff w tym roku jest szczególnie mocno oblegane. Chyba nie chciał czekać na lepszą okazję, żebym się nie rozmyśliła. A nie ukrywałam, byłam tego blisko.
Chryste, ja i urlop. Nawet z Dumsem nie wypoczywaliśmy dłużej niż trzy dni. Oczywiście, że było nas stać, jednak wygospodarowanie czasu było zaskakująco nierealne. Nie żeby ten złamas się tym przejmował.
– Wendy.
Tylko moje imię, Tempest nie potrzebował nic więcej.
– Kurcze, ale wiesz...
– Głupi jestem, nie kojarzę. – Wyszczerzył się wilczo, gdy posłałam mu kwaśne spojrzenie. – Poproszę Emmę, żeby zrobiła całą listę obowiązków do przeniesienia na urlop. A potem skrócę ją o osiemdziesiąt procent i będziesz miała trzy godziny na wykonanie tego wszystkiego, rozumiemy się?
– Jasne, tatuśku – sarknęłam i zamarłam z piórem zawieszonym nad dokumentami. Zatrzymał się w pół kroku ze sztywnymi plecami skierowanymi do mnie. – Nic nie mówiłam.
– Jezu Chryste, dobrze, że jestem profesjonalistą – burknął, wychodząc pospiesznie z gabinetu jakbym włożyła mu w bokserki papierki po cukierkach.
Zacisnęłam usta w wąską kreskę, jakoś powstrzymując szeroki uśmiech.
Bo właśnie w tamtym momencie zaczęła mnie cieszyć perspektywa urlopu. Święta... Kochałam je. Odkąd poznałam Dumsa spędzaliśmy je z Lettie i każde było wspaniałe. Aż zabrakło ich oboje i chociaż chłopcy byli na odległość korytarza, ostatnio upiłam się solo w swoim mieszkaniu. Emocji oraz samotności nawarstwiło się we mnie za dużo, a teraz wiedziałam, że tego nie poczuje.
Okej, odpoczywanie będzie ciężkie, ale mogłam w końcu odpoczywać przy nękaniu moich ochroniarzy. Czyli dzień jak co dzień z grudniowym twistem.
Moja asystentka wykonała fenomenalną robotę. Tempest przyznał, że nie musiał ingerować w plan – dziewczyna doszła do porozumienia z jednym z dyrektorów, który dość mocno wypchnął mnie na ulicę.
Zablokował także mój numer, żebym nie wydzwaniała do niego co chwila z pytaniami. Uroczy człowiek.
– Pani Rapture! – Emma gwałtownie zatrzymała mnie przed samochodem, w którym za kółkiem czekał już Queen. – Proszę.
Wcisnęła mi pudełko do rąk i uściskała pospiesznie, jeszcze szybciej niż mogłam mrugnąć.
– Ems!
– Nie otwieraj teraz, patrz na bilecik! Wesołych Świąt!
Usłyszałam zduszony śmiech Queena i wciąż zaskoczona wsunęłam się na miejsce pasażerki. Zerknął na mnie kątem oka, a spojrzenie mu radośnie błyszczało.
– Co tam jest napisanie? – Ciekawsko wykręcił szyję w stronę pudełka. Duże na moje dwie dłonie, owinięte zostało w zielony papier z nadrukiem cukrowych lasek.
– Kiedy zacznie latać – przeczytałam. – Otwórz dwudziestego piątego grudnia. Enigmatyczne.
– Połóż z tyłu, żeby cię nie kusiło. Och, nie patrz tak srogo, ja bym nie wytrzymał!
Parsknęłam, ale zrobiłam, jak mówił, bo moje palce oderwały zaskakująco sporo taśmy klejącej z łączenia papieru.
– No dobra... Możemy zatrzymać się u Donny'ego? Potrzebuję pierożków, bardzo.
Nie spodobał mi się uśmiech mężczyzny.
– Napisz do Tempesta, żeby zamówił z dostawą, mamy niewiele czasu.
– Co to znaczy: niewiele czasu? – Zamarłam z telefonem w ręce, obracając ku niemu głowę.
– Och, domek w Banff już czeka, samolot także. Pakujesz się i lecimy.
Pół godziny później siedziałam ponownie w samochodzie, tym razem na tylnej kanapie, na kolanach miałam parujące opakowanie z jedzeniem, a w uchwycie czekała na mnie mocna herbata.
Nawet Tempest trochę się zakłopotał, że wytaszczyłam walizkę z pokoju szybciej, niż pojawił się kurier od Donny'ego, a potem sama poprowadziłam ich do auta. Wiedziałam, że moi ochroniarze nabierali podejrzeń, ale nie miałam niczego złośliwego zaplanowanego. Ba, nawet w tej sekundzie cieszyłam się, że dyrektor Pinyard mnie zablokował. Sprawdzanie maili kusiło mnie wyłącznie co dwadzieścia minut, uważałam to za sukces.
W samochodzie unosił się przyjemny zapach pierożków, limonkowe herbaty z naszych kubków podbijały świąteczne wrażenie. Nowy Jork był teraz taki piękny – nie zwracałam specjalnej uwagi na pluchę pod kołami ani na korki. Z radia leciały stare, leniwe piosenki country o długiej drodze do domu.
Odkryłam w tym momencie coś dziwnie idealnego. Ten spokój, ciche porozumienie między nami było wspaniałe. Queen upewniał się, że Tempest zje i nas nie rozbije, a ten uderzał przyjaciela po łapach, kiedy próbował zmienić stację.
I ja, która nie miałam żadnego ciężaru na barkach, ani jednego calla, ani nawet testu nowej linii balsamów do naszego SPA.
Powinnam czuć pustkę, bo wiedziałam, że gnieździła się gdzieś poniżej serca... Ale nie chciałam jej dopuszczać do głosu, nie w takim momencie.
Czułam spojrzenia, jakie mężczyźni naprzemiennie rzucali w moim kierunku. Udawałam jednak, że nic się nie działo. Zebrałam nasze śmieci do jednej torby, którą odebrano ode mnie na płycie prywatnego lotniska Guardiansa. Tempest poszedł rozmawiać z pilotami, a z Queenem podążyliśmy za stewardessą.
– Czeka nas jakieś cztery, maksymalnie pięć godzin lotu. Pogoda na razie dopisuje – powiedział Temp, dosiadając się na fotelu naprzeciwko mojego.
– Nie stresuj mnie tą pogodą – jęknęłam. – Mam dużo filmów katastroficznych za sobą.
Queen roześmiał się cicho.
– Daj spokój, Wendy. Umiesz latać wśród chmur.
Przewróciłam oczami odblokowując telefon.
– Dobrze, że mam ze sobą zagubionych chłopców. – Zamruczeli coś jednocześnie, ale nie usłyszałam dokładnie.
– Błagam, tylko nie maile z Rapture. – Tempest wychylił się, kiedy intensywnie skupiłam się na Iphonie.
– Lepiej. Znowu mówią o waszych szefach! – Radośnie pokazałam im ekran z zastopowanym stories. Ujęcie było jak z magazynu, chociaż złapano ich na koniec zatrzymania akcji rabunkowej. Cała czwórka założycieli była w strojach taktycznych. – Wiedziałam, że właściciele Camden's Arrows noszą maski, ale czy wy też?
– Zbyt zbereźne jak na mój gust.
– Tempest! – zawołałam z oburzeniem, chociaż sama próbowałam się nie śmiać. – Nie są zbereźni, oni są...
– No jacy, Wendy?
– Szykowni – wykrztusiłam. Usta mężczyzny drgnęły, przejrzał mnie na wylot.
– Mhm, na pewno tak o nich myślisz. – Queen zerknął na mnie z diabolicznym błyskiem w oku. – Nigdy nie chodzi o to, by zostali w samych maskach.
Rozpromieniłam się, a mężczyzna wyraźnie zbladł.
– Queen, czy ty jesteś o nich... zazdrosny? Ha! – Aż podskoczyłam na siedzeniu, zaś Temp zasłonił dłonią usta. – Przecież ciebie żadna inna osoba tak nie rusza!
– Nie jestem poruszony.
– Mhm – przedrzeźniłam go. – Spokojnie cukiereczku, efekt Camdenów zdecydowanie wam też się udzielił, bo jesteście...
Tempest i Queen przyjrzeli się mi uważnie, obaj lekko przekrzywili głowy i chyba doszli do wniosku, że wzrokiem mogą przeszyć całą moją duszę.
– No dokończ, dokończ. Teraz moje wątłe ego potrzebuje ratunku. Muszę mieć siłę by cię chronić. – Machnęłam na niego ręką, królewsko go odprawiając. Poczekał dosłownie trzy sekundy nim powiedział: – Hej, Wendy.
– Hm?
– Czy to był profil TMZ?
Taktycznie kazałam mu spieprzać i osunęłam się trochę na fotelu. Czasem głupie ploteczki były mi potrzebne do egzystencji. Nie ma co oceniać.
*
Nie rozbiliśmy się, to był plus.
Nie mogłam zamknąć ust, tutaj można dopatrywać się minusów. Jak mogłam inaczej się zachowywać, skoro okolica Banff była taka spektakularna? Nie czułam, że przynależałam do jakiejkolwiek pory roku – wina zapracowania i niekiedy braku orientacji w czasie – ale teraz mogłam paść do stóp zimie.
– Ile tu śniegu – westchnęłam zachwycona, osłaniając dłonią oczy.
– Prawda? Nowy Jork się do tego nie umywa – przytaknął Queen, zarzucając sobie na plecy swoją torbę, drugą ręką prowadząc moją walizkę. Próbowałam mu ją odebrać, bezskutecznie, bo uciekał ode mnie jak jakiś roztańczony łoś.
– Zgadzam się. – Okręciłam się wokół własnej osi widząc górę Cascade oraz nieskończone połacie ośnieżonego lasu. – Czy mogę całymi dniami tylko pić kawę i podziwiać widoki?
Tempest, odebrawszy kluczyki od pracownika portu komunikacyjnego do wynajętego Hummera, roześmiał się.
– Możliwe, że cię zaskoczę, ale opisałaś właśnie opisałaś urlop idealny.
– Ha-ha – spojrzałam na niego koso, ale podziękowałam, gdy otworzył przede mną drzwi. – Jedź, giermku, prowadź do naszego zamku.
Usłyszałam ciężki do podrobienia dźwięk uderzenia, gdy Queen zaczął rechotać. Dużo świeżego powietrza robiło z nami dziwne rzeczy, ze mną zwłaszcza. Kręciło mi się w głowie, bo obaj mężczyźni po prostu... Nie wiedziałam, jak to określić. Biło od nich ciepło, lecz nie tylko dlatego, że byli ludźmi, a na zewnątrz pośladki przymarzały do siebie przez lekki podmuch wiatru. .
Tak, świeże powietrze i prosta radość tych mężczyzn sprawiła, że poczułam więcej na własnej skórze. Jakby łagodne spojrzenia mogły mnie objąć, a skrzypienie ocieplanych, skórzanych kurtek odciskało się na moich myślach. Dosłownie zostałam porwana z rutynowej codzienności. Powinnam myśleć o tym jak rzeczy miały się w Rapture, a nie jak im się odwdzięczyć za te wszystkie miesiące.
Zauważyli, że ucichłam, nie drążyli jednak dlaczego i byłam za to wdzięczna. Głupio mi było przyznać przed sobą jak bardzo pokręciły się moje myśli. Kusiło ukrycie twarzy w dłoniach, żeby sobie rekreacyjnie pokrzyczeć. Miałam nadzieję, że nie skiepszczę mężczyznom nastrojów – ani tym bardziej wolnego z wymuszoną obecnością koleżanki.
Dobra, postanowione. Będę siedzieć w domku, czytać i oglądać wszystko, co trafi w moje ręce. W głowie poukładam cały bałagan związany z pracą, rozwojem i tą namiastką życia, które jeszcze miałam. Coraz mocniej sobie uświadamiałam, że potrzeba zatrzymania się, choćby na chwile, bardzo mi pomoże. Do tego dam ochroniarzom tyle wolnego czasu, aż wyjdzie im bokiem i przyjdą sprawdzić, czy jeszcze żyłam.
Żartowałam oczywiście, nie chciałam, żeby zbyt długo przebywali daleko ode mnie. Ja i paranoja to dobre znajome.
Przesunęłam drżącymi dłońmi po garniturowych spodniach w szeroką, purpurową kratę, tym razem na poważnie skupiając się na mijanym krajobrazie Banff. Tak piękne miasteczko dawało mi ogrom pomysłów. Nabierałam przekonania, że spacer główną ulicą skończy się na potrzebie otworzenia tutaj malutkiego SPA. Może podpisalibyśmy kontrakt z którymś lokalnym ośrodkiem turystycznym? Te zawsze były chętne...
– Jakim cudem w półtorej minuty z cieszenia się okolicą przeszłaś w tworzenie biznesplanu? – drgnęłam na dźwięk zaciekawienia w głosie Queena. Zarzucił łokieć na oparcie swojego fotela, odwracając się w moją stronę tułowiem. Jego kudłata twarz zmarszczyła się w udawanym namyśle. – Ur-lo-pik.
– Nie zdrobniłeś właśnie tego słowa.
– Drobniejsze rzeczy łatwiej w ciebie wcisnę. – Uśmiechnął się bezczelnie, gdy zassałam policzki robiąc zakłopotaną minę. – Daj spokój, Wendy. Tak, miasto wygląda idealnie dla ciebie. Będzie też takie po tym, jak wrócimy do domu.
Pobawiłabym się wystającymi nitkami z płaszcza, gdybym jakieś miała. A tak to musiałam wpatrywać się w te ciepłe, kobaltowe oczy.
– Obiecujesz mnie wtedy nie nękać?
– Zależy czy będziesz się zachowywać.
Nie rzucę żartu o przypięciu mnie na smycz. Potrafiłam dobrać odpowiednie słowa bez użycia przerzucisz mnie przez kolano oraz innych fantazyjnych określeń na temperowanie charakteru.
W porządku, po prostu się nie odzywałam, w myślach planując wyrzucenie przez okno swojego Kindla.
Tempest był cichy, ale jego spojrzenie mówiło za niego. Rozgryzł mnie i całkiem go to bawiło. Niech będzie, chyba byłam im winna komediowy aspekt po roku dramatów.
Zjechaliśmy z głównej trasy na węższą dróżkę. Zagłębiliśmy się w las, mijając przy okazji tablice z kierunkami na Fairmont Banff Springs, punkt widokowy Bow Falls oraz domki Emerald. W trakcie lotu, oprócz podglądania zdjęć z oficjalnej strony Camden's Arrows, przejrzałam także informacje o Banff. Nie byłam fanką pieszych wycieczek, ale coś w tym miejscu mnie kusiło. Przyjrzałam się hotelowemu molochowi, jakim na tle całego miasta było Fairmont. Budynek z oddali wyglądał jak baśniowy zamek – zapowiadał się na tłoczne miejsce, w szczególności w okresie świątecznym.
Ku mojemu zdziwieniu Tempest skręcił ku domkom Emerald. Nasze spojrzenia się spotkały i chociaż uśmiechnął się tylko trochę, oczy mu rozbłysły. Cieszyło go to, że mnie zaskoczyli.
– O, cholera! – zawołałam, pochylając się między siedzeniami. W końcu zobaczyłam naszą destynację i byłam gotowa się tam przeprowadzić na całe życie.
Domków było tylko cztery, rozrzucone dyskretnie między płycizną rzeki, drzewami i niewielkim budynkiem z zadaszonym grillem. Przystosowano go także do zimowego klimatu, ponieważ przy siedziskach były małe paleniska do ogrzewania gości. Wszystko tu stało litym, szarym kamieniem oraz ciemnym drewnem. W zestawieniu z Fairmont stanowił surowe piękno, wyciągnięte wprost z krajobrazu.
Ktokolwiek zaprojektował to miejsce, wiedział co robił.
– Banff ma niezłe obłożenie, inne miejsca były jeszcze mniejsze – powiedział Tempest, parkując przy domku numer cztery. Wysunięty najbliżej rzeki z widokiem na górę Cascade.
– Jeśli to jest mniejsze, to ja nie chcę widzieć inne małe rzeczy w twoim mniemaniu – mruknęłam, gramoląc się z auta. Queen wydobył z siebie zdławiony dźwięk, ale żaden nie skomentował. Wyciągnąwszy nasze bagaże, poczekaliśmy aż Tempest zgłosi się w recepcji.
Queen próbował namówić mnie, bym schowała się przed zimnem w samochodzie, ale miałam to gdzieś. Spacerowałam wzdłuż linii oddzielającej naszą część podwórka, skacząc spojrzeniem między lśniącą od dryfującej kry rzeki a górą.
Temp wrócił do nas truchtem po pięciu minutach. Mężczyzna położył dłoń na moim ramieniu. Uśmiechnęłam się do niego pogodnie, ale lekko zmarszczyłam brwi, gdy mocno zacisnął szczękę. Wyglądał tak surowo, jakby coś się stało.
– Mam dla nas klucze oraz wszystkie instrukcje użytkowania domku. Chodź, rozgrzejemy cię.
Pociągnął mnie delikatnie za łokieć w stronę wejścia, jakby nieświadomy, że ciepło było mi dzięki samej jego ogromnej, solidnej obecności. Przyjrzałam się minie Queena z pewną, cholernie wielką dozą podejrzliwości.
Stanęłam jak wryta dwa kroki za przedsionkiem.
– Chłopaki, to nie jest nawet jedna sypialnia. To salon z łożem na podwyższeniu – powiedziałam dźgając palcem w kierunku prostej platformy, do której prowadziły drewniane schodki. – I łóżkiem tuż pod nim. – Dźgnęłam jeszcze raz, orientując się, że widoki będę mieć nie tylko za oknem, gdy wysunę głowę. Zacięłam się: – Tam nawet nie ma... ja mogę na was... Bo wy będziecie razem pode mną?
Wiedziałam, że Banff będzie mieć mocne obłożenie w turystach, ale żebym musiała spać z nimi w jednym pomieszczeniu!?
______
Dobrzy ochroniarze pilnują odległości od chronionej 😌👀
Całuski!🎀
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro