Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

#twoforchristmasap #sektaBanff

_______________________

Za oknami padał lekki śnieg, gdy się przebudziliśmy. Mężczyźni przy moich bokach byli równie uśmiechnięci, co ja zmęczona. Dzień był dość ponury przez grubą warstwę chmur na niebie, a dodając do tego śnieg, atmosfera stała się idealna na swój mroczny sposób. Ogarnęliśmy się, ale stwierdziliśmy wspólnie, że nie było sensu gdziekolwiek się ruszać. Niespiesznie ogarnęliśmy siebie, domek, wymieniliśmy pościel i przygotowywaliśmy każdy posiłek.

Miałam wrażenie, że serce mi pęknie od tego, jak dobrze było. Pod wieczór Tempest zajrzał do Emerald, czy wszystko u niej w porządku – a zdecydowanie przyzwyczajona była do śnieżycy bardziej niż my. Obiecała, że następnego dnia oprócz grubszej pokrywy, nie będzie już takiej niepogody.

Jak dla mnie mogłoby nas zasypać pod sam dach.

Skończyłam czytać książkę, pograłam w Monopoly z chłopakami (i nie wyrwaliśmy sobie z Queenem za dużo włosów), żeby na koniec zasnąć nad jakąś dziwną komedią romantyczną na Nefliksie. Ciągle tuliłam się do Tempesta lub Queena. Nie było momentu, w którym nie mielibyśmy splecionych dłoni, lub palców wsuniętych we włosy.

Banffowe dziewczyny założyły wspólny czat i podsuwałyśmy sobie różne pomysły. Nawet Winnie wybaczyła nam świąteczne tło wiadomości. Chyba.

Kilka kolejnych dni minęło właśnie w ten sposób – dobre jedzenie, jeszcze lepszy seks, dużo rozmów i odwiedzania okolicy Banff. Prawie pozbyłam się płuc w drodze do Johnson Canyon i mogłam zyskać kilka dodatkowych lat życia przez zachód słońca oglądany ze szczytu góry Sulpur.

A może robiły to ramiona chłopaków wokół mnie?

Obróciłam się leniwie na łóżku, przyglądać się Queenowi. Wyszedł z garderoby z koszulką termiczną w dłoniach, którą powoli na siebie wciągał. Wsparłam głowę o ramię Tempesta, który czytał gazetę na swoim telefonie. Mignęła mi informacja o wiązaniu się dwóch mocarstw i moja głowa zadziałała sama:

– Wiecie, przeczytałam ostatnio taką scenę... – zwiesiłam ostrożnie głos, zerkając na Queena, który z twardą miną ruszył w naszym kierunku.

– Cokolwiek ci wsadzimy będzie z atestem – kategorycznie zaprotestował. Zaszurał kolanami o prześcieradła, przyglądając mi się uważnie. – Jestem przede wszystkim ochroniarzem. Nie umrzesz mi od zaklejenia cipki lizakiem świątecznym.

Usiadłam prosto, mrugając tak cholernie powoli.

On naprawdę to zasugerował?

– Miałam... – Aż zabrakło mi tchu. – Miałam na myśli wiązanie lampkami świątecznymi.

– Nie było rozmowy. – Odwrócił się, żeby uciec z łóżka, ale Tempest praktycznie zmiażdżył go padając ze śmiechu.

– Lizaka! – zawyłam. – Boże, mam nadzieję, że cukrową laskę albo chupa– chupsa, bo te wielkości dłoni mogłyby się faktycznie zaklinować robiąc we mnie tunel...

– Chyba muszę przejść na emeryturę – wykrztusił Tempest, trzymając się za bok. – Złapała mnie kolka.

Dźgnęłam palcem bark Queena, bo leżał bez znaku życia z twarzą w prześcieradłach.

– Ty na emeryturę, ten do trumny. Cukiereczku? – nieomal nie zapowietrzyłam się na tę ksywkę. – Jesteś jeszcze z nami?

Złapał za moją rękę tak szybko, że nie byłam w stanie się zorientować, kiedy to zrobił. Ruchem niczym ninja przekręcił się i przycisnął dłoń do swojej piersi.

– Wyobraziłem sobie wszystkie opcje i bardzo mnie zabolało – odparł wypranym z emocji głosem, patrząc na platformę nad nami. – Błagam, zapomnijmy o tych ostatnich trzech minutach, dobra?

– Mhm, na bank się to uda – westchnął ciężko Tempest, aż cały domek zadrżał od tego dźwięku. Klęczałam przy ich głowach, palcami przesuwając po włosach mężczyzn. Jak jeden organizm, zamknęli powieki a ich twarze się rozluźniły. – Jakie plany na dziś?

– Pomożemy Nevie w ostatnim dostrajaniu Little Dreams – odparłam lekko. – Chyba denerwuje się wszystkim, co się dzieje.

– Drew wydaje się w porządku, tło także ma prawie bez zarzutów – mruknął Tempest.

– Cholera, prześwietliliście go? – Nie powinno mnie to dziwić.

– Oj tak – jęknął Queen, ale brzmiał strasznie nieprzyzwoicie, bo wciąż przesuwałam paznokciami po jego skalpie. – Musieliśmy przed licytacją. Charytatywność swoje, ale dmuchamy na zimne.

Pocałowałam ich czoła.

– Doceniam, ale zostawcie ich w spokoju, to dobrzy ludzie. Żadne mnie nie sprzeda za okup. Prędzej Winter dołączy, żeby zrobić pamiątkową fotorelację.

– Niech cię nie kusi ten pomysł – powiedział ostrzegawczo Temp, otwierając jedno oko. Wyglądał jak niebezpieczny kocur, który pilnował swojej ofiary. W takiej sytuacji oczywiście musiałam pstryknąć go w nos.

– Na szczęście kusisz mnie tylko ty – zapewniłam i roześmiałam się, gdy szybko zmienili pozycje, kotłując naszą pościel. – Spokojnie, nie uciekam!

– Mamy jeszcze czas nim pojedziemy, prawda?

– Pojadę – poprawiłam. – I tak. – Wymienili spojrzenia. – Dobra, Jezu, będziecie w okolicy. Ale za drzwiami. Najlepiej w innym budynku.

Zaczęli mnie całować teoretycznie zadowoleni z tego porozumienia.

Prawdopodobnie upiłam się pierwszy raz od studiów. Spotkanie z dziewczynami okazało się owocne – tylko że szybko fermentowało w kolejne butelki wina. Policzki bolały mnie od uśmiechania się, a dłoń miałam trochę za mocno upaćkaną od tuszu. Wiedziałam, co napisałam w liście i jak Neva nam przekazała, już wyobrażałam sobie miny chłopaków, gdy go dostaną.

Następnego dnia z jęknięciem zasłoniłam twarz przedramieniem.

– Kac? – zapytał rozbawiony Tempest. Usiadł przy mnie na łóżku z solidnym kubkiem czarnej herbaty.

– Stres – odparłam i chociaż spojrzał na mnie zdziwiony, nie dopytywał. Chyba nie chciał wiedzieć. Dobrze, że miałam jeszcze cztery dni, nim to odkryje.

Samo przesilenie zimowe przyszło tak szybko, że nawet się tego nie spodziewałam. Czas w Banff upływał jak przy wstrząśnięciu śnieżnej kuli.

– To niesamowite, że za chwilę święta – westchnęłam, patrząc na jasny krajobraz za oknami. – Mam wrażenie, że od wyjazdu z Nowego Jorku minęła wieczność.

– W takim razie dobrze, że zostajemy do Nowego Roku. – Uśmiechnął się na trzaśnięcie drzwiami i przeciągłe BRRRRR, jakim zaanonsował się Queen. Oboje poczuliśmy świeży aromat pieczywa. – Masz siłę na śniadanie?

– Pachnące w ten sposób? Nic mnie nie powstrzyma – oznajmiłam twardo, gramoląc się z materaca. Otrzymałam piękny uśmiech Queena, gdy pochylił się, żeby pocałować mój policzek.

– Zostań jeszcze w łóżku, mamy cały dzień na przygotowanie się do Pożegnania – delikatnie szturchnął mnie wystającą bagietką. – No sio, podam wszystko za chwilę. Moja mała kuchareczka mi pomoże, prawda Temp?

– Chcesz zobaczyć mnie w fartuszku, słodziaku? – zapytał przekornie, unosząc brew na przyjaciela.

– Tylko jeśli pod spodem będziesz mieć wyłącznie swoją bagietkę – poprosił ochrypłym szeptem Queen.

Parsknęłam w herbatę i postanowiłam, że pooglądam ich z łóżka. Przez kolejny kwadrans przekomarzali się, kłócili i prawie pobili rzeczonymi bagietkami.

– Hej, skąd ta mina? – Tempest pochylił się, żeby zabrać ode mnie pusty kubek.

– Nostalgia, chyba. A może kac? – wzruszyłam ramionami i przytuliłam policzek do dłoni mężczyzny. Objął mnie tak czule, że wszystkie złe myśli odeszły w niepamięć.

Nasza mała, łóżkowa enklawa nie pozbyła się nas do późnego popołudnia. Maksymalnie się zleniwieliśmy i było blisko, że nie zdążylibyśmy się ogarnąć, ani nigdzie pojechać. Gdyby nie telefon od Komety, że Dums wypłacił ze swojego konta milion dolarów, pewnie nic byśmy dziś nie zrobili.

– Niepokoi mnie ta wypłata – przyznałam, nakładając makijaż. – Mam dziwne wrażenie, że nie wyda z tego ani centa na prostytutki i koks.

Tuż obok mnie bardzo ostrożnie przycinał swoją brodę Queen. Miał iść do barbera, ale niestety nasze wspólne lenistwo wygrało. Podobała mi się jego broda, chociaż czasem byłam zbyt przestymulowana żeby znieść więcej. Na razie odwiodłam go od pomysłu kompletnego obcięcia. Już teraz jego twarz stała się ostrzejsza, wciąż jednak równie przystojna.

– Na razie chłopaki trzymają na niego oko – obiecał mi, odkładając golarkę. – Zorza prześledził wszystkie jego wpłaty i faktycznie, ta jest największa.

– Przestało mi być głupio, że w ogóle śledzimy jego bankowość – przyznałam, kończąc tuszować rzęsy.

– Głupi jest on, ciebie określamy mianem przezornej. – Dosłownie zrobił tak głęboki wdech, jakbym go zszokowała: – Chryste, Wendy, nikt się dziś na niczym nie skupi.

Dźgnęłam go łokciem.

– To tylko makijaż. – Obróciłam się, żeby cmoknąć go w policzek. – Ale dziękuję, skarbie.

– Obiecuję nic nie zniszczyć – powiedział chrapliwie. W towarzystwie mojego piśnięcia podsadził mnie na umywalce i zaczął całować. Miałam na sobie bieliznę oraz szlafrok, więc z łatwością ustawił się między moimi udami.

Nie miałam ciężkiego makijażu, tylko trochę więcej błysku na powiece i lekki eyeliner. Mimo to musiałam ostrzec:

– Wyciśniesz ze mnie siódme poty, kowboju, i nigdy nie pojedziemy. A bardzo chcę – jęknęłam i mogłam też wydąć wargę dla efektu. Przewrócił oczami dobrze wiedząc, co robiłam... Ale zadziałało, bo odsunął się z trudem.

Z małym poślizgiem, spowodowanym komplementami i pocałunkami Tempesta, pół godziny później w końcu ruszyliśmy do Centrum Rekreacyjnego Felnands. Kiedy odkryłam, że podczas przesilenia zimowego odbywa się tam robienie własnych latarni i wypuszczanie ich do nieba w ramach pożegnania długiego okresu ciemności i przywitania dni światła... Nie mogłabym uznać pobytu w Banff za udany, bez uczestniczenia w czymś podobnym.

Na miejscu czekało już na nas stanowisko, gorąca herbata i ogromne, buchające ogniska. Widziałam także spore lodowisko, na które chętnie później wskoczę. Wokół panowała ta cudowna atmosfera podekscytowania i wspólnego świętowania. Nie miałam zielonego pojęcia jak robić latarnie, ale Tempest był naszym małym aniołkiem artystycznym.

No może nie aż tak małym, ale zdecydowanie aniołem, bo miał ogromną cierpliwość do tłumaczenia mnie oraz pięć razy Queenowi, jak działać. Nie planowałam żadnego konkretnego kształtu, ale miałam intencję. Wiedziałam, co wydarzy się, gdy wypuszczę płonącą latarnię do nieba.

Odpuszczę wszystkie niepewności, cały strach i te bezczelne wątpliwości. Użyję tego, żeby przekonać się o tym, że Dums nie kierował moim życiem, że bez niego dam sobie radę o wiele lepiej i nic co zrobił, nie wyrządzało mi już dłużej krzywdy. Odpuszczę fakt, że mieliśmy mieć swoje długo i szczęśliwie, a także w zdrowiu i chorobie, choć skończyło się na krótko i rozwodzie.

Wiedziałam, że gdy wypuszczę latarnię, a moje ręce będą puste od razu chwycę nimi dłonie Queena i Tempesta.

Bo tam należały.

I kiedy to zrobiłam, kiedy cała grupa ludzi zamilkła patrząc, jak pomarańczowe latarnie łączą się z granatowym niebem, miałam wrażenie, że jednocześnie mogłam się popłakać i roześmiać. Patrzyłam na wszystkie kolejno, na tyle ile mogłam ogarnąć wzrokiem, na te małe, duże, brzydkie i zgrabne – jak na realne marzenia o rozgonieniu ciemności na świecie i w życiu.

– Płaczesz, kochanie – zauważył zmartwionym szeptem Tempest. Wolną ręką zgarnął moje łzy z prawego policzka, a Queen z lewego.

– To ze szczęścia – zapewniłam. – Prawdziwego, szczerego szczęścia.

Pocałowali boki mojej głowy i trzymali przy sobie bardzo mocno.

Wystarczyło, że krzyknęło jakieś dziecko i czar chwili pękł szybciej niż lód pod butem. Uśmiechnęłam się do Tempesta, który parsknął cicho. Pociągnęłam mężczyzn w stronę stoiska z gorącą, zimową herbatą. Trzymałam kubek w dłoniach bardzo ostrożnie, czułam ciepło nawet przez grube rękawiczki. Mocny zapach goździków oraz cytryny rozluźniał mój nos. Dzieciaki, które miały jeszcze energię, zaczęły lepić bałwana, z lodowiska dochodziły do nas śmiechy, a dorośli wokół nas rozmawiali między sobą przyciszonymi głosami.

– Na co masz ochotę? – zapytał mnie Queen, szturchając łokciem.

Na was, mówiły moje oczy.

Obok stoiska stał wysoki głośnik, z którego leciała leniwa piosenka, która nie nawiązywała do świąt, ale zaskakująco pasowała do atmosfery. Już wcześniej moją uwagę przykuło starsze małżeństwo, które powoli kołysało się w swoich objęciach – bardziej uścisk niż faktyczne wygibasy. Ale stanowili idealny obrazek, a ja wiedziałam, że moi ochroniarze są bardziej niż idealni.

– Na taniec – powiedziałam stanowczo. Tempest od razu odebrał mi kubek, żeby położyć go na wysokiej, lakierowanej beczce tuż obok nas. Popchnął mnie w ramiona Queena, odbierając od przyjaciela herbatę.

– Nawet nie dał mi się zastanowić – wymruczał, jego ramiona prędko zacisnęły się wokół mojej talii.

– A musisz? – Uniosłam brew, patrząc na niego stanowczo.

– Dla pozorów – odparł nonszalancko. – Wymiatam na parkiecie lepiej niż papierze.

– Dlatego bardzo się cieszę, gdy używasz czegoś innego zamiast kartki – szepnęłam mu na ucho. Rozchichotałam się, bo ścisnął mnie i obrócił nas na pięcie.

Stopy poniosły nas o dwa kroki od Tempesta, żebyśmy na niego nie wpadli, chociaż sami tańczyliśmy z minimalnie większym wysiłkiem niż małżeństwo obok. Położyłam dłoń na zakrytym swetrem i kurtką sercu Queena, oczu nie odwracając od mężczyzny przy beczce. Wyglądał nonszalancko z łokciem wspartym na zabitym wieku, pilnował naszych herbat samemu popijać dla niepoznaki.

Jego oczy też mówiły za niego – czekał cierpliwie na swoją kolej i na razie cieszył się z tego, co widział.

Uśmiechnęłam się do mojego ochroniarza, a moja pierś rozgrzała się prędko, kiedy odpowiedział tym samym.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro