Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Cień słońca

Wiele całusków dla Leny🎀

___________________________________


Cokolwiek Wendy miała na sobie zdecydowanie powinno być zakazane przez konwencję Genewską bo to... to były kurwa tortury.

– Bezczelna smarkula – warknął Tempest, poprawiając pasek zegarka.

– Tylko mi się tu nie podpal, bo nie pamiętam, gdzie leży gaśnica.

– Jak znajdziesz to mnie nią dobij, a nie dogaszaj – poprosił kwaśno, aż ledwo powstrzymałem śmiech.

Nie żeby Temp był sam w tych uczuciach. Skupianie się jednak na nim, na podżeganiu jego spokoju do zerwania smyczy, pomagało. Czerpałem pociechę z tego, że ledwo się trzymał, kiedy sam byłem o krok od położenia się na plecach, żeby przycisnęła mnie tymi butami do ziemi.

Może jednak coś do nich miałem, ale wyłącznie, gdy nosiła je ona.

Sami ubraliśmy najprostsze rzeczy na świecie: czarne koszule w małe choinki. Emma nie powiedziała jak casualowy miał być to świąteczny strój, więc postawiliśmy na coś pomiędzy, żeby dobrze reprezentować Wendy.

A ta bezczelna kobieta miała odwagę, żeby kupić sobie coś... ja nie wiem co to było, koszulka? Cały kombinezon?

Spodnie były z wysokim stanem, czarne i szerokie na dole, jej ulubiony rodzaj. Miała kieszenie, więc schowa sobie telefon i malutki nożyk sprężynowym w razie kłopotów. Coś, co burzyło nasze opanowanie zaczynało się na wysokości talii.

Pieprzona, przezroczysta katastrofa. Materiał był czarny, bardzo delikatny i kusił, żeby go dotknąć. Właśnie, to cholerstwo będzie kusiło za wiele osób.

Ach, zapomniałbym, w miejscu piersi miała dwie bombki. Takie najprawdziwsze, choinkowe bombki – bordowe ze złotymi elementami. Pasowały kolorem do równie ciemnej szminki, którą pociągnęła wygięte w uśmieszku usta. Włosy zebrała w skręconego koka tuż powyżej karku, kilka kosmyków otulało jej twarz.

Schyliła się, żeby zapiąć buta i zauważyliśmy, że nie miała stanika.

– Wendy – odezwał się szorstko Tempest. – Zgubiłaś część garderoby.

Podniosła się zaskoczona i spojrzała najpierw na lewego buta w dłoni, potem na siebie. Nie słyszała naszej wcześniejszej rozmowy, bo skoczyła jeszcze do toalety. Teraz jednak wyglądała na przejętą.

– Jezu, gdzie?! Nie stresuj mnie, nie mamy na to czasu!

– Wiesz, że nie masz stanika, prawda? – zapytałem ostrożnie, starając się nie patrzeć na dwie bombki.

W sumie było to trochę śmieszne. Tylko że zaborcza, lekkomyślna część mnie nie miała zamiaru dzielić się tym widokiem ze światem.

Przynajmniej jeszcze nie teraz, nie gdy byłem taki niepewny siebie i tego, czy nam się uda.

Nam. Z nią.

W mojej głowie to brzmiało surrealistycznie i tak wspaniale, że mógłbym oderwać stopy od ziemi, żeby polecieć w niebo.

Temp szturchnął mnie dyskretnie, żebym uniósł oczy. Jakby sam się tam nie gapił, świętoszek jeden.

– Spokojnie, one mają wbudowane zabezpieczenia, widzicie?

Faktycznie, bezczelna gówniara.

Miała tupet, żeby obrócić się bokiem i unieść rękę, śledząc palcem zarys miseczki. Świeć panie nad moimi bombkami, bo będą sine całą noc.

– Nic mi nie wypadnie, obiecuję – dodała jeszcze niepewnie, gdy zauważyła nasze miny. Wymieniliśmy się spojrzeniami

– Najwyżej komuś wypadną zęby.

– Tempest! – zawołała oburzona, kiedy wzruszył ramionami i ruszył do samochodu. Przygryzła kącik wargi i skupiła się na ubieraniu buta, ale cholera widziałem coś w jej twarzy.

Uwaga mojego przyjaciela troszkę się jej spodobała, nieważne że próbowała udawać niewzruszoną.

Przytrzymałem płaszcz, mając idealny widok na łuk pleców kobiety, gdy się odwróciła. Z głębi piersi wypuściłem westchnienie, lekko rozwiewając luźne loki Wendy. Zadrżała, bo palcami nieznacznie musnąłem jej szyję, nakładając na nią szalik.

– Dziękuję – szepnęła. Mruknąłem tylko mhm, a ona znów zadrżała.

– Nie ma sprawy, skarbie – zapewniłem.

Cholera, nie wytrzymam. Jeszcze sekunda i po prostu...

Usłyszałem trzaskanie drzwi samochodu. Mój nos był milimetry od koka Wendy, prawie zanurzyłem go w nim, inhalując się zapachem produktów do włosów kobiety.

Dojechanie na miejsce licytacji było tak trudne. Walczyłem między podejrzliwym spojrzeniem Tempesta, a nieustanną potrzebą zerkania na Wendy. Przynajmniej droga minęła mi szybko.

– Wątpimy, że wydarzy się dziś coś niebezpiecznego – powiedział Tempest, znajdując miejsce parkingowe. – Schemat jednak pozostaje bez zmian.

– Cokolwiek by się nie działo, gdziekolwiek bym nie była i sytuacja będzie na to pozwalała: szukam któregoś z was. Jeśli nie, udaję się do najbezpieczniejszego miejsca i dzwonię pod numer alarmowy, a potem do was – wyrecytowała bez zająknięcia.

– Dobra... pamięć – wycedził przez zęby.

O, stary, to było naprawdę gładkie.

Nie miałem zamiaru się nad nim znęcać, bo sam nie byłem lepszy.

Wendy zachichotała i poczekała, aż otworzę jej drzwi. Wiedziałem, że aż świerzbiło ją, żeby po prostu wyjść i ruszyć w stronę budynku. Jasne, Banff mogło być świąteczną ostoją, ale żaden z nas nie będzie ryzykował nawet przez sekundę.

W środku zabrano nasze płaszcze, a dziewczyna z obsługi zachwycona pytała, gdzie Wendy kupiła ubranie. Daliśmy im przestrzeń na rozmowę, a Temp nachylił się do mojego ucha.

– Emma napisała, że Wendy pójdzie na aukcję jako ostatnia, żeby miała możliwość wzięcia udziału w licytacji.

Pokiwałem zadowolony głową.

– Idealnie, będzie zadowolona. A my będziemy mieć moment do błyszczenia.

Przyjaciel roześmiał się, zerkając na nią kątem oka.

– Daj spokój, urwie nam głowę za to, że będziemy się nawzajem przebijać.

– Nie dajmy się jej nudzić. – Szturchnąłem go łokciem, a potem pokazałem na mały bar. – Załatwię grzane wino, a ty sprawdź wszystko z organizatorem i weź nasze numery.

– Jasne, szefie. – Posłał mi krzywy uśmiech, ruszając do Wendy. Chociaż utrzymywałem swobodną minę, wzorkiem czujnie śledziłem całą salę. Zauważyłem właściciela Cascade, Henry'ego Gallanta, rozmawiającego przy scenie z Drew Holderem. Ludzi zbierało się coraz więcej, wkrótce Drew gotowy będzie na rozpoczęcie wieczoru.

Podając kubek grzańca Wendy otrzymałem w zamian najpiękniejszy uśmiech, jaki tylko mógł rozświetlić salę.

– Niesamowite jak on pachnie – westchnęła, chociaż znajdowała się tak blisko Tempesta, że nie miałem pewności o czym dokładnie mówiła.

Mruknęliśmy jednak w zgodzie, bo widziałem po przyjacielu, że sam miał problemy ze skupieniem się.

Wieczór był po prostu przyjemny – nawet zabawny, bo Wendy robiła ciche teorie, kto później nie będzie tylko szczęśliwym zwycięzcą wybornej kolacji Drew. Zachwycona prawie się rozklaskała, gdy Henry złapał ze sceny Winter, fenomenalną fotografkę i świąteczną marudę.

Twarz Wendy była promienna, gdy Drew zapowiadał chwilę oczekiwania na połączenie z Hunterem Marshallem.

– Widzieliście jak on na nią patrzył? – szepnęła do nas, ściskając w dłoni swój numerek do licytacji. – To się skończy wspólnym fotografowaniem sypialni, zobaczycie.

Temp ukrył twarz za kubkiem z resztką grzańca.

– Subtelne, kochanie, bardzo subtelne.

Wyprostowałem się bardziej, gdy kilka rozemocjonowanych piśnięć wybrzmiało z różnych kątów sali. Nie wątpiliśmy, że wirtualna obecność Marshalla będzie pobudzała ludzi, ale nie zakładaliśmy żadnego kataklizmu.

Mimo to zbliżyliśmy się do Wendy, gdy jedna z dziewczyn nieopodal nas podskoczyła ze szczęścia widząc twarz hokeisty.

– Będzie zacięta rywalizacja – mruknąłem, a Tempest przytaknął. Obaj zauważyliśmy trzy pary, które aż za bardzo epatowały bogactwem.

– A żebyście wiedzieli – przytaknęła Wendy.

Spojrzeliśmy na nią z ostrożnością. Przez całą noc tu i ówdzie podbijała delikatnie stawki, ale do tej pory sama nie kupiła z nikim kolacji. Nie żeby nasze durne, zaborcze dupy narzekały na tę wersję wydarzeń.

Ale żeby chciała Huntera Marshalla?

O nie, kochanie, po naszych rozjechanych trupach.

Drew Holder zaczął licytację szybko i cyfry sypały się lawinowo. Hunter tym spokojnym kiwaniem głową praktycznie nakręcał ludzi do przebijania się dolar za dolara.

– Dwadzieścia tysięcy!

Spojrzeliśmy na dół z Tempestem.

– Dwadzieścia cztery! – Para z numerem siedem przebiła Wendy. Boże, patrzyli na nią tak, jakby mieli jej zaraz urwać głowę.

Zawołała szybciej, niż moglibyśmy z nią to umówić:

– Trzydzieści!

– To są jakieś żarty – żachnął się gościu z numerem sześćdziesiąt jeden, jakby osobiście napluła mu do sałatki. Marshall zerknął w jego kierunku z nieznacznie skrzywionymi ustami, ale nie wtrącił się.

– Brawo dla pani z numerem dziewiętnaście! – Wendy pokraśniała od słów Drew. – Trzy...

– Trzydzieści cztery! – przebiła naburmuszona siódemka.

– Trzydzieści osiem! – Wendy pomachała swoim numerkiem, a ten bezczel uśmiechnął się do niej z ekranu.

– Czterdzieści – warknąłem prędzej niż mądry człowiek wymyśliłby racjonalne rozwiązanie.

– Osz ty – sapnęła, unosząc na mnie numerek. – Czterdzieści trzy!

– Czterdzieści dziewięć!

– Queen!

– Wendy – uśmiechnąłem się uroczo. Holder na scenie nie wiedział, co robić, a Marshall skakał między nami wzrokiem.

– Pięćdziesiąt!

– Sześćdziesiąt dwa i nawet nie przyjmuj jej przebicia – ostrzegłem Drew, a sala wybuchła śmiechem.

– Eee, przypominam, że to aukcja charytatywna, można zaszaleć – odparł prowadzący i wzruszył ramionami. – Sześćdziesiąt dwa tysiące dolarów po raz pierwszy...

Tempest parsknął cichym śmiechem, gdy Holder skandalicznie powoli odliczał, upewniając się, że żadne z nas nie wyrwie się z kolejną liczbą.

Sam patrzyłem wyłącznie na Wendy, na jej zarumienione z emocji policzki, na karmazynową szminkę oraz te cholerne bombki, które zrobiły zwarcie w mojej głowie. Kąciki ust zaczęły jej drgać i gestem pokazała prowadzącemu, że pasowała.

– Dzięki bogu, uf, co za napięcie! Kolacja z Hunterem Marshallem sprzedana za sześćdziesiąt dwa tysiące!

Marshall coś tam sobie mówił, wierzyłem, że Tempest potem przekaże nam treść pożegnania, ale po prostu nie mogłem przestać skupiać się na Wendy. Spojrzenie kobiety zmiękło, przekrzywiła też głowę, a kosmyk włosów przesunął się po jej brwi. Śledziłem ten ruch zahipnotyzowany.

Przyjaciel położył mi dłoń na barku, muskając bicepsem ramię Wendy. Ciężko przełknęła ślinę, usztywniając łopatki.

Nie rzuciłbym się na ciebie, kochanie, jeszcze nie teraz.

– Idźcie za kulisy – powiedział spokojnym tonem Tempest, jakbym ja zebrał z niego całą burzę, która zawsze kłębiła się pod jego skórą.

Ujmując delikatnie łokieć Wendy poprowadziłem ją we wskazanym nam wcześniej kierunku

Czy byłem głupi i zachowywałem się nawet głupiej? Tak. Czy Hunter Mashall raczej cieszyłby się z randki ze swoją własną, specjalną osobą? Oczywiście.

Ale byłem głupi, ona miała na sobie ten przeźroczysty ciuch i naprawdę, naprawdę nie mogłem już dłużej wytrzymać.

– Nie wiedziałam, że jesteś fanem sportu – roześmiała się, odzyskując rezon po licytacji, gdy prowadziłem ją za scenę, by mogła oczekiwać na swoją kolej.

– Jestem fanem ciebie nie idącej z nim na randkę – warknąłem.

I wiedziałem, że to błąd robić to tak szybko, że nie powinienem się wyrywać bez Tempesta do przodu, ale niech mnie szlag. Pieprzony Hunter Marshall musiał złamać swoją stoicką minę i uśmiechnąć się do niej. Oczywiście, mógł przymilnie uśmiechać się do całej sali, ale nie myślałem zbyt racjonalnie.

Znaleźliśmy się w krótkim, zaciemnionym korytarzyku, oddzielonym od głównej sali. Pociągnąłem Wendy mocno pod ścianę. Moje dłonie były tuż za jej łopatkami, przykrywając tak dużo ciała, jak tylko mogłem.

– Co robisz, zaraz moja kolej!

– Mamy czas – syknąłem. – Mamy dużo czasu.

Złapałem między wargi jej zdezorientowany sprzeciw. Nie widziałem za dokładnie Wendy i była to ogromna strata, ale czułem ją. Kurwa, czułem ją całym sobą, wszystkimi pozostałymi zmysłami.

A przede wszystkim moimi dłońmi, ciałem, które przyciskałem do niej. Ba, miałem wrażenie, że czułem ją w miejscach, do którego nie mała teraz dostępu.

Jęknęła cichutko, spijałem każdy z najmniejszych dźwięków, jakby wręczała mi przedwczesny świąteczny prezent. Moja obsesja na ich punkcie rosła sekunda po sekundzie. Już wcześniej rzadko potrafiłem się skupić, gdy przy pracy wydawała z siebie takie małe westchnienie połączone z mruknięciem – jakby chciała jęknąć ze złości lub krzyknąć z frustracji, ale próbowała się powstrzymywać.

Chryste, jak ja potrzebowałem do dalszego życia usłyszeć krzyki tej kobiety.

Chwyciłem ją mocno za nasadę włosów, moja dłoń obejmowała praktycznie cały kark Wendy. Miękkie ciało i równie miękka skóra, była chodzącą reklamą swoich SPA. Odsunąłem się z ogromnym trudem, wydając z siebie pomruk niezadowolenia.

– Queen – szepnęła zdyszana. Przez sekundę nie otwierała oczu, a ja tak rozpaczliwie potrzebowałem w nie spojrzeć. Wszystkie uczucia, które się we mnie nawarstwiły, prawie zwaliły mnie z nóg, gdy w końcu rozwarła powieki. – Dlaczego?

– Bo może się pośpieszyłem, ale może to też dobry dzień.

– Na co? Na zagadki?

Pocałowałem czubek jej nosa, bo mogłem. Bo w kieszeni czułem wibrację telefonu. Dawno powinienem dać znać Tempestowi o naszej pozycji.

– Poczekasz?

– Na co? – powtórzyła niemal z rozpaczliwym naciskiem, który odbijał się na całej jej twarzy.

– Tempesta. I mnie.

– Queen, błagam – szepnęła prosząco. – Błagam nie zniszczcie mnie. Nie przeżyję tego ponownie.

Numer Wendy został wywołany i musieliśmy pospieszyć z nią na scenę. Prawda była taka, że jeśli ktoś nie przeżyje nadchodzących wydarzeń, to będziemy to my z Tempestem.

Czułem też rozczarowanie, ale miałem pomysł, jak to naprawić.

Powinna przecież dobrze wiedzieć, że skądkolwiek nie spadnie, nasze ramiona ją złapią i poderwą do kolejnego lotu.



___________________________________

#twoforchristmasap

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro