Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

the most fucked up drug

Na świecie istnieje wiele rodzajów uzależnień, jakim poddają się ludzie z różnych powodów. Czasami zanurzenie się w nich jest spowodowane trudną sytuacją życiową, a innym razem potrzebą odizolowania się od szarego świata, w którym trzeba jakoś żyć. Niektóre używki, będące w stanie zawładnąć człowiekiem są bardzo powszechne i doskonale znane z nazwy, oraz swoich możliwych skutków.

Każdy z pewnością czytał kiedyś o tym, do czego może prowadzić alkohol, dla wielu będący przecież tylko niewinną zabawą i urozmaiceniem imprez. Wszyscy zapewne nie raz słyszeli od swoich rodziców ostrzeżenie, dotyczące jakichkolwiek narkotyków, oraz ich konsekwencji. Wszędzie jest powtarzane, jak bardzo używki szkodzą naszemu zdrowiu oraz jak strasznie mogą zniszczyć nasze życie. Skupiamy się na tych namacalnych uzależnieniach, spowodowanych zazwyczaj przez nasz brak asertywności oraz organizm, szybko pragnący więcej i więcej.

Niestety na narkotykach wcale nie kończy się sfera szkodliwych dla nas substancji, a wręcz przeciwnie, istnieje coś o wiele bardziej niszczycielskiego. Wiele osób zapomina, jak wiele szkody potrafi wyrządzić coś, czego tak naprawdę nie da się wziąć w rękę, ani wstrzyknąć w układ krążenia. Coś z pozoru przyjemnego i kojącego czasami okazuje się być największym przekleństwem, jakie kiedykolwiek spotkało człowieka. Uczucie, przez wszystkich opisywane jako piękne oraz wyjątkowe, często okazuje się być mylące, bolesne oraz fałszywe.

Przez pierwsze chwile wydaje się być niczym kolorowy, rzadki motyl, ale gdy zbliżymy się wystarczająco i wyostrzymy wzrok, zobaczymy, że to jedynie wielka, brudna ćma, kryjąca się za promieniami słońca. Miłość — jednocześnie najpiękniejsze i najbardziej przerażające uczucie, jakie kiedykolwiek dotknęło człowieka. Miłość jest najbardziej pojebanym narkotykiem ze wszystkich, które kiedykolwiek powstały.

Nikt z nas nie jest w stanie kontrolować, w kim się zakocha. Ktoś może być najbardziej trzeźwo myślącą osobą na tej całej planecie, a miłość i tak z łatwością może sprawić, że zamieni się w szaleńca. Zawłada naszymi duszami, pozbawia nas pewnej części kontroli nad sobą, mogąc z łatwością doprowadzić każdego do szaleństwa.

Z jakiegoś powodu, rodzice jednak nie ostrzegają przed tym dzieci, nie wspominając o tym, że miłość również może zniszczyć w jednej chwili wszystko, co posiadaliśmy, nasze życie zamienić w piekło, z którego nie ma wyjścia. Uczucie, jakim nie każdy jest w stanie się posługiwać, a niewiele osób potrafi zapanować nad ogniem, jaki powstaje na jego skutek. Ta historia nie jest o niczym innym, jak właśnie o najgroźniejszym narkotyku, który wydaje się być tym najprzyjemniejszym i niesamowicie łagodnym.

Prosty przykład tego, że nie wolno ufać nawet swojemu własnemu sercu, nie ważne, jak głośno do nas krzyczy. Nawet najtwardsi stali się przegranymi w tej walce, o wszystko i o nic.

■■■

Chanyeol przyszedł na świat w dzielnicy, która już od twoich pierwszych dni mówi, kim najprawdopodobniej zostaniesz w przyszłości. Rzadko ktokolwiek stamtąd wychodził na ludzi, a wręcz takie przypadki można było policzyć na palcach jednej ręki. Urodził się w bardzo dobrze znanej na cały Seoul dzielnicy, a mianowicie Miari, znanej z ogromnej ilości domów publicznych, oraz półnagich kobiet, stojących pod latarniami.

Jego matka była właśnie jedną z nich, a on nigdy nie miał przyjść na świat, ponieważ był zwykłą konsekwencją pękniętej gumki. Nie poznał nawet imienia swojego ojca, który zresztą nie był znany jego rodzicielce, mogła się jedynie domyślać, kim był. Wychowywał się w niewielkim mieszkaniu, obserwując jak każdego dnia do jego własnej matki przychodzi kilka, albo i nawet kilkanaście różnych mężczyzn. Siedział w pokoju obok, gdy osoba, jaka powinna dawać mu jakikolwiek wzór do naśladowania, pieprzyła się za ścianą z obcymi typami za pieniądze. Nikogo nie obchodziło to, że obok jest biedny dzieciak.

Widząc to, co zrobiła ze sobą i swoim życiem, patrząc jak straciła całą swoją godność, zaczął gardzić gatunkiem ludzkim. Idąc drogą do szkoły i wracając z niej na każdym kroku widział skąpo ubrane, zazwyczaj nieletnie dziewczyny, na widok których mężczyźni obrzydliwie się ślinili. Miał dość mieszkania w miejscu, jakie było darem od alfonsa, przychodzącego do nich raz na jakiś czas. Dobrze ubrany, obłożony złotem i srebrem z każdej strony, sprawdzał tylko, ile pieniędzy udało jej się zarobić, głaskał go kilka razy po głowie i wychodził.

Siedząc w szkolnej ławce, obserwując swoich rówieśników wiedział, że nie chce być taki jak oni wszyscy. Nie zamierzał płaszczyć się przed nikim, żeby zdobyć jakieś marne pieniądze. Zdecydowanie bardziej podobała mu się wizja tego, który pływa w kasie, jaką zarabiają dla niego inni. Chanyeol nie chciał być tym, jaki usługuje, ale tym, dla którego usługują.

Będąc nastolatkiem wiedział już, że świat tak naprawdę jest podzielony na dwie grupy ludzi i nie istnieje nic pomiędzy. Jedni urodzili się, żeby dogadzać innym, nie zwracając uwagi na swoją godność i pozbawiając się jej. Drudzy natomiast zostali sprowadzeni na ten świat, aby wskazać miejsce tym pierwszym oraz przejąć nad nimi kontrolę. Niczym władcy i ich bezbronni poddani.

Park zdawał sobie sprawę z tego, że wyjście z samego dna na powierzchnię nie będzie łatwe, ale mimo to postanowił podjąć próbę. Skoro matka i tak zbytnio nie interesowała się jego życiem, postanowił od najmłodszych lat wyrabiać sobie reputację. Kiedy tylko jakiś dzieciak powiedział o nim coś, co mu się nie podobało, nie zawahał się podnieść na niego rękę. Jedyną zasadą, jaką wyznawał, było szanowanie kobiet, czego prawie nikt inny nie robił. Dziewczyna mogłaby go wyzywać, pobić, ale on nie zrobiłby nic, gdyż nie chciał być taki, jak mężczyźni przewijający się przez jego mieszkanie.

Nauczyciele dosyć szybko zaczęli go nazywać problematycznym uczniem, ale dla niego stało się to pewnego rodzaju komplementem. W klasie nikt nie miał tyle odwagi, aby powiedzieć o nim chociaż jedno złe słowo, a wkrótce cała szkoła patrzyła na niego tak, jak on tego chciał. Miał zaledwie jedenaście lat, kiedy po raz pierwszy okradł niedaleki kiosk. Im starszy był, tym dalej się porywał, znając swoje możliwości.

Podczas, gdy jego matka całe życie stała w miejscu, on rozwijał się najszybciej, jak tylko był w stanie. W wieku szesnastu lat zaczął handlować narkotykami, zyskając ksywkę, którą później używał na stałe — Loey. Niektórzy patrzyli na niego, niczym na boga, gdy tylko wyjmował towar z kieszeni kurtki, będąc gotowym lizać mu buty za chociażby ćwierć grama. Każdy w dzielnicy znał jego pseudonim, oraz kojarzył twarz, stał się rozpoznawalny.

Nie zamierzał jednak spędzić całego życia jako diler, dostarczający dragi zaćpanym trupom, którzy bez tego nie potrafili już funkcjonować. Miał o wiele większe ambicje. Wkrórce po swoich dziewiętnastych urodzinach udało mu się załatwić swoją pierwszą broń, może nie był to wielki kaliber, ale na start wystarczył. Tydzień później obrabował sklep, a trochę później znalazł swojego początkowego podwładnego. Chłopak był trochę młodszy od niego, lecz doskonale wiedział, czego chce, a samego Chanyeola uznawał za wzór do naśladowania.

W taki sposób Park otrzymał pierwszego członka swojego gangu. Potem wszystko zaczęło się dziać w mgnieniu oka. Jeszcze przed zakończeniem dwudziestych urodzin miał do swojej dyspozycji około szesnastu ludzi, którzy grali według jego scenariusza. Minęło kilka lat, trochę starć z policją, oraz niewinnych strzelaniń, aż w wieku dwudziestu pięciu lat, Park Chanyeol siedział na tronie jednej z najbardziej niebezpiecznych Seoulskich mafii, wcześniej samemu zastrzelając jej poprzedniego szefa. Do dyspozycji miał setki, jeśli nie tysiące ludzi, oraz miliony w kieszeni, jakich nie był w stanie sam policzyć.

Służby ścigania już próbowały go kilkakrotnie złapać, jednak za każdym razem kończyło się to niepowodzeniem. Dla organów ścigania był niewidzialny, niczym powietrze, a jednocześnie niebezpieczny, niczym ogień. Miejsca policja postanowiła pozwolić mu na działanie tak długo, dopóki żaden z oficerów nie ucierpi, a on postanowił się do tego dostosować, w końcu dostał wolną rękę, więc dlaczego by z tego nie skorzystać.

Za pieniądze z napadów otworzył własny klub, składający się z dwóch pięter — na pierwszym mógł się bawić każdy, bez wyjątków, ale do podziemia, wstęp mieli tylko uprzywilejowani ludzie, w większości członkowie gangu, albo wynajęte na noc tancerki. Chanyeol stał się tym, kim od zawsze chciał być, postrachem dla biednych ludzi, szefem dla tych, którzy gotowi są poniżyć się dla niego do samego piekła.

Osiągnął poziom, gdzie wystarczyło, aby dyktował podwładnym swoje życzenia, a oni stawali na zębach, by tylko je spełnić. Był królem, panem, a dla niektórych nawet bogiem, do którego modlili się o życie. Niezniszczalny gangster z prawdziwą ludzką tarczą, dzięki jakiej nikt nie jest w stanie go dosięgnąć.

Jednak mimo tego wszystkiego wystarczyła jedna obietnica, która w ciągu kilku sekund była w stanie wszystko zburzyć.

W każdym filmie o potężnych gangsterach, strzelaninach i napadach pojawia się ta jedna osoba, przez jaką lodowate serce szefa mafii zaczyna się powoli topić, do momentu, gdy bije tylko na jej widok. Chanyeol w swojej historii również natrafił na taką postać, przez którą kamień nagle zaczął mięknąć.

Byun Baekhyun pierwszy raz przyszedł do jego klubu kilka miesięcy po oficjalnym otwarciu, żeby zabawić się razem ze swoimi przyjacielami. Przypadkowo, tego samego dnia Park nie miał ochoty siedzieć na niższym piętrze i oglądać, jak wyłuzdane dziewczyny kręcą pośladkami za brudne pieniądze. Wolał usiąść przy barze, patrząc na ludzi, nie mających pojęcia, na jakiej ilości krwi został zbudowany ten budynek.

Byun był bardzo głośnym człowiekiem, dlatego zwrócenie uwagi na jego osobę wcale nie było takie trudne, jak mogłoby się wydawać. Loey słyszał go bardzo wyraźnie, jeszcze gdy ten znajdował się dobrych kilka, albo nawet kilkanaście metrów od miejsca, w jakim się znajdował. W tym momencie po raz pierwszy odwrócił głowę w jego stronę, od razu zauwazając młodego, uśmiechniętego mężczyznę o delikatnej urodzie.

Kiedy Byun podszedł do barmana, żeby zamówić drinki dla niego, oraz swoich przyjaciół, Park nie spuszczał z niego wzroku, nie zmieniając jednak wyrazu swojej twarzy nawet na sekundę. Dopiero wtedy, gdy Baekhyun zamierzał zapłacić alkohol, postanowił się odezwać.

— Daj mu to na mój koszt — rzucił, nie patrząc przy tym na żadnego z nich.

Barman nawet przez chwilę się nie zawahał, uśmiechając się tylko delikatnie i potwierdzając, że drinki są na koszt firmy. Młody mężczyzna wydawał się być strasznie zagubiony, dlatego jedynie skłonił się w stronę gangstera, szepcząc ciche "dziękuję", po czym powoli się oddalił.

Chanyeol zdążył już przywyknąć do tego, że jeśli czegoś chce, dostaje to od razu, a tego wieczora jego celem był niewysoki brunet z pięknym uśmiechem. Kilka sekund po odejściu nieznajomego, Park wstał od baru, mówiąc jeszcze tylko obsłudze, żeby nie brała żadnych pieniędzy od tego gościa. Mężczyzna, do którego należało to całe miejsce doskonale wiedział, skąd będzie miał oko na swój dzisiejszy cel.

Wziął w dłoń szklankę z whisky, ruszając pewnym krokiem w stronę wejścia na balkon, skąd często obserwował całą salę, czując się przy tym, niczym prawdziwy król. Oparł łokcie o barierkę, znajdując w tłumie postać młodego mężczyzny, bawiącego się z trójką swoich przyjaciół. Był przygotowany stać w tym miejscu aż do momentu, w którym nieznajomy będzie chciał opuścić klub, tylko dlatego, żeby mu na to finalnie nie pozwolić. Jednak w razie, gdyby przypadkowo zgubił go z oczu, musiał mieć jakieś zabezpieczenie.

Wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał numer do swojego najbardziej zaufanego człowieka, rozłączając się jeszcze przed jakąkolwiek odpowiedzią. Niecałą minutę później, Sehun znalazł się przy jego boku — ten sam dzieciak, który za dzieciaka uważał Chanyeola za swój wzór do naśladowania. Oh był jego pierwszym człowiekiem i wraz z ubiegiem lat stał się pewnego rodzaju przyjacielem, chociaż Park nigdy w życiu nie powiedziałby tego na głos.

Był jego prawą ręką i najbardziej zaufanym człowiekiem, a takie tytuły wypowiadane przez starszego całkowicie mu odpowiadały. Czarnowłosy nawet nie odwrócił się w jego stronę, ruszając tylko głową na znak, żeby podszedł bliżej niego, co młodszy od razu uczynił.

— Widzisz tego dzieciaka przy barze, tego co się tak szeroko uśmiecha? — zapytał szeptem, na co Sehun potwierdził kiwnięciem głowy. — Obserwuj go, dzisiaj zostaje ze mną, jeśli będzie chciał wyjść, zatrzymaj go.

— Brutalnie, czy delikatnie? — dopytał, łapiąc wzrokiem cel szefa.

— Delikatnie. Możesz mu ukraść portfel, a potem zatrzymać pod tym pretekstem. Ważne, aby nie wyszedł bez mojej zgody — wytłumaczył, biorąc łyk alkoholu. — Jeśli go skrzywdzisz, będziesz miał problem.

Sehun kiwnął głową, po czym oddalił się powoli, znając już wszystkie instrukcje. Na twarzy Chanyeola pojawił się delikatny uśmiech, gdyż teraz miał już całkowitą pewność co do tego, że jego cel nie ucieknie z jego radaru. Wystarczyło tylko trochę poczekać, aż będzie się zbierał do wyjścia i tak też zrobił. Około godziny później, dostał dowód Byuna do swojej ręki, po czym ruszył do niewielkiego pomieszczenia, jakie zwał swoim biurem w klubie. Stamtąd też doskonale widział ofiarę, obserwując go przez zamontowane kamery.

Brunet do wyjścia zaczął się szykować dopiero około czwartej nad ranem. Chanyeol dokładnie obserwował sytuację przy drzwiach wyjściowych, oraz płynne zatrzymanie mężczyzny przez Sehuna. Na całe szczęście jego znajomi postanowili na niego nie czekać, dzięki czemu Oh podążał do niego jedynie z tym, którego chciał sobie zatrzymać.

Park wyłączył kamery, oraz zamknął ekran laptopa, czekając na pukanie w drzwi, które rozbrzmiało już kilka minut później. Powiedział pewnie, żeby wejść, co oczywiście uczynił jedynie nieznajomy mężczyzna, zostawiając jego człowieka na zewnątrz.

— Usiądź proszę — szepnął, patrząc prosto w oczy młodego bruneta. — Nie musisz się bać.

— Przepraszam za kłopot, nigdy nie miałem dobrej głowy do alkoholu — powiedział, z trudem siadając na krzesło.

Mimo iż Baekhyun starał się brzmieć trzeźwo, wcale taki nie był. Kiwał się na wszystkie strony, a jego wzrok mówił tylko tyle, że albo mężczyzna już nie wie, co się wokół niego dzieje, albo zaraz nie będzie wiedział. Park wypuścił dosyć głośno powietrze z ust, po czym wstał ze swojego fotela, nie wyjmując jednak dowodu Byuna ze swojej kieszeni.

— Nie wiem, czy puszczenie cię do domu w tym stanie jest dobrym pomysłem — stwierdził, dotykając delikatnie palcami brody mężczyzny. — Chodź, odwiozę cię.

Pijany Baekhyun bez zastanowienia się zgodził, idąc do samochodu szefa mafii, nie myśląc o tym, że jeżdżenie z obcym mężczyzną może być niebezpieczne. W rzeczywistość i Chanyeol zamierzał zawieść go do swojego mieszkania, co ułatwiło mu zaśnięcie bruneta wręcz od razu po wejściu do auta. Park dojechał z nim pod apartament, a potem wniósł nieprzytomnego nieznajomego do budynku i wjechał z nim windą na odpowiednie piętro.

Postanowił go nie budzić, zamiast tego kładąc go na własne łóżko, pozbywając się jedynie jego butów. Samemu natomiast spał na fotelu naprzeciwko, pilnując, żeby ten przypadkiem mu nie uciekł. Tak czas minął do samego ranka, gdy Chanyeol otworzył oczy, Byun wciąż jeszcze spał, więc zwyczajnie siedział w fotelu i czekał, aż ten w końcu się obudzi. Nie minęło dużo czasu, aby brunet w końcu opuścił krainę słodkich snów, powoli uchylające swoje powieki.

W pierwszej chwili najprawdopodobniej nie zdał sobie sprawy z tego, gdzie się znajduje, dopiero wtedy, gdy usiadł na łóżku, a jego wzrok spotkał na swojej drodze nieznajomego mężczyznę na fotelu w pomieszczeniu, którego nigdy wcześniej nie widział na oczy. Jedyną reakcją, na jaką było go stać okazało się cofnięcie jak najbliżej ściany, oraz zakrycie prawie całego ciała miękką pościelą.

— Kim jesteś? Co to za miejsce? Czemu się tak na mnie patrzysz? — zadał pytania, zaciskając mocno palce na materiale. — Jak się tutaj znalazłem?

Chanyeol uśmiechnął się delikatnie i wstał z fotela, powoli podwijając rękawy swojej białej koszuli do góry. Nie zrobił nawet jednego kroku w stronę Byuna, nie czuł na razie takiej potrzeby.

— Park Chanyeol, jesteś w moim mieszkaniu, patrzę, bo mogę, ja cię tu przywiozłem — odpowiedział, bez większego zainteresowania. — Chcesz wiedzieć coś jeszcze?

Brunet zaraz po usłyszeniu z kim ma do czynienia, domyślał się, że każdy zły krok może się skończyć bardzo niebezpiecznie, dlatego postanowił milczeć. Patrzył lekko przestraszony na wysokiego mężczyznę, nie mając ochoty na zadawanie jakichkolwiek pytań. Nie pamiętał zbyt wiele z poprzedniego wieczora, oprócz tego, że miał darmowe drinki od jakiegoś faceta i bawił się dobrze. W myślach przeklinał się za słabą głowę do alkoholu, oraz myślał nad tym, co takiego mogło się stać w klubie.

— Po twoim wyrazie twarzy mam wrażenie, że doskonale wiesz, z kim masz do czynienia. Dobrze się składa, bo tłumaczenie tego zajęłoby zbyt wiele cennego czasu — rzucił, powoli podchodząc do Byuna. — Nie zrobiłeś nic złego i również nic takiego cię nie spotka, jeśli spełnisz jeden, jedyny warunek, jaki ci postawię.

Baekhyun nie chciał odpowiedzieć. Bał się używać słów, jakie mogą się nie spodobać mężczyźnie. Oczywiście, że wiedział, kto w tym momencie stoi przed nim, nie było to bardzo trudne do odgadnięcia. W tej chwili bycie sobą mogło okazać się skazaniem na śmierć.

— Zostajesz ze mną — powiedział z delikatnym uśmiechem. — Nie musisz siedzieć tutaj całymi dniami, ani zostawać na noc. Zapewnię ci wszystko, czego tylko będziesz chciał, ale warunek jest taki, że musisz się pojawić w klubie chociaż raz dziennie i nikt nie ma prawa do ciebie podbijać. Żaden z twoich znajomych nie będzie mógł wiedzieć, gdzie spędziłeś dzisiejszą noc, ani z kim — wytłumaczył, a Byun przytaknął ruchem głowy. — Jesteś mój, ale nie zamierzam cię do niczego zmuszać. Twoim jedynym obowiązkiem jest przyjście do klubu na minimum pół godziny. To tyle.

Oczywiście, Baekhyun się zgodził, chociaż nie miał bladego pojęcia, dlaczego mężczyzna oczekiwał od niego przechodzenia dzień w dzień do klubu. Po rozmowie dostał śniadanie, odzyskał swój portfel, oraz został odwieziony pod mieszkanie przez jednego z ludzi Parka. Dalej nie wiedział, czy wpadł w jakieś kłopoty, ale postanowił dotrzymać słowa.

Od tamtego dnia, codziennie przychodził do klubu, zamawiał jedno piwo i siedział przy barze. Kiedyś przypadkowo zauważył jak Loey przypatruje mu się z balkonu, schodząc z niego dopiero wtedy, gdy on opuszczał klub. Zaczynał się nawet przyłapywać na lekkim uśmiechu, gdy tylko widział mafiozę, po prostu patrzącego na niego. Z czasem przestał się bać i zostawał w barze coraz dłużej, uśmiechając się prawie przez cały czas pobytu.

Minęło kilka miesięcy, kiedy został zaproszony do miejsca, o którym nikt z zewnątrz nie miał bladego pojęcia. Podziemia klubu były tajne dla normalnych pijanych ludzi, ale Byun nie tylko tam wszedł, ale również otrzymał od Parka kartę, pozwalającą mu na wejście kiedy tylko będzie chciał. Chanyeol nie naciskał, nie robił nic, pozwalając Baekhyunowi samemu zainteresować się jego osobą, do czego w końcu doszło.

Pewnego wieczora, brunet postanowił usiąść obok niebezpiecznego szefa mafii i zwyczajnie z nim porozmawiać, dowiedzieć się, dlaczego ma takie przywileje. Spodziewał się wszystkiego, ale zdecydowanie nie tego, że wielki, groźny gangster powie mu prosto w oczy, mówiąc jak bardzo spodobał mu się jego uśmiech i dlatego zechciał widzieć go codziennie. Potem Loey nie mówił już nic. Byun nie odpuścił na jednej rozmowie, z jakiegoś powodu chcąc się zbliżyć coraz bardziej do tego, kogo bała się cała dzielnica, a może i nawet cała stolica.

Z dnia na dzień zauważał jak na twarzy Chanyeola pojawia się coraz większy uśmiech, a on zaczyna mu odpowiadać na pytania bez żadnego problemu. Wkrótce było za późno, zakochał się w tajemniczym, ale jednocześnie kochanym człowieku, pozwalając sobie na podążanie za biciem serca, zamiast rozsądku. Może wszystko skończyłoby się pięknie, gdyby nie złożona pewnej nocy obietnica, z pozoru niewinna, w rzeczywistości bardzo zobowiązująca i trudna do dotrzymania — "będę z tobą aż po grób".

■■■

Wydawałoby się, że życie u boku gangstera jest bardzo proste, wystarczy przy nim ładnie wyglądać i robić, co mówi. Z Baekhyunem sprawa wyglądała trochę inaczej, Park nie zamierzał wciągać go w rzeczy, które potem mogłyby mu zaszkodzić, oddzielając ich relację od brudnej roboty. Może to brzmieć śmiesznie, ale Byun naprawdę lubił towarzystwo Chanyeola i dopóki w mieszkaniu zachowywał się inaczej, nie widział problemu w chodzeniu z mafiozą.

Nigdy nie brakowało mu pieniędzy, ale teraz nie musiał nawet wyciągać portfela, żeby dostać cokolwiek tylko zapragnął. Pewnie gdyby poprosił, Park zrobiłby największy napad w historii, żeby tylko podarować mu jakiś głupi diament. Wciąż spotykał się ze swoimi przyjaciółmi, oczywiście nie wspominając ani słowem, u kogo zawsze zostaje na noc, ani skąd posiada szofera.

Kiedy Chanyeol miał ważne sprawy do załatwienia, a jego zostawiał z najbardziej zaufanym człowiekiem, jakiego znał. Sehun stał się personalnym ochroniarzem Baekhyuna, chociaż nie mógł tego pokazywać. To on zawoził księżniczkę szefa, gdzie tylko mógł, dniami spędzając z nim więcej czasu, no z sam Park.

Przez bardzo długi czas układało im się naprawdę dobrze, żyli niczym dwaj królowie, którym nic nie mogło przeszkodzić, ale w pewnym momencie coś zaczęło się psuć. Chanyeol zaczął zauważać, że w zachowaniu Baekhyuna coś zaczyna się zmieniać, ale nie chciał z tym nic robić. Miał pewne przeczucie, jakiemu nie pozwalał przejąć swojego umysłu, jednak widział, jak często Byun oznajmiał mu, że wychodzi. Stał się trochę bardziej zdystansowany i chłodniejszy. Park nie był głupi, lecz bez dowodów nie chciał nic robić. Nie chciał również śledzić kogoś, kto uszczęśliwiał go bardziej, niż ta cała władza, jaką zdobył na przestrzeni lat.

Gdyby brunet podszedł do niego, spojrzał prosto w oczy i powiedział całą prawdę, nie zrobiłby nic, pogodziłby się ze wszystkim, jednak nie zapowiadało się na to. Tkwił w pułapce, z której nie chciał się wydostać, pragnął zostać z niej wypuszczony.

Pewnie zmagałby się z tym wszystkim jeszcze przez bardzo długi czas, gdyby nie ten jeden raz, kiedy postanowił rzeczywiście zadać pytanie, nie spodziewając się tego, jakie wydarzenia będą miały miejsce potem. Był wieczór, nic specjalnego, nie wyróżniał się niczym, od pozostałych, jakie spędzili w swoim towarzystwie. Siedzieli naprzeciwko siebie, powoli jedząc kolację, po której Baekhyun miał wyjść ze znajomymi i prawdopodobnie nie wrócić na noc. Przez cały czas, brunet nie spojrzał na niego ani jeden raz, zamiast tego raz za razem spoglądając na ekran swojego telefonu.

W tym momencie Chanyeol postanowił przerwać nurtującą go ciszę.

— Baekhyun — szepnął, na co oczy bruneta po raz pierwszy skierowały się w jego stronę. — Kocham cię, naprawdę. Zależy mi na tobie, cholernie mocno.

Po tych słowach między nimi zapadła chwila ciszy, która uderzyła Parka prosto w serce, otwarte tylko dla tej jednej osoby, siedzącej naprzeciwko niego. Tak długi brak odpowiedzi był dla niego, niczym strzała, przebijająca go na wylot. Strzał z broni, na który nie był gotowy.

— Też cię kocham, Channie — odparł z lekkim uśmiechem.

— Ostatnio mam wrażenie, że mnie unikasz, odpychasz od siebie. Jeśli zrobiłem coś źle, możesz mi to powiedzieć i obiecuję poprawę. Mogę niektóre rzeczy powierzyć Sehunowi i spędzić z tobą trochę więcej czasu, jeśli tylko chcesz.

Byun się zawahał, co nie uszło uwadze czarnowłosego.

— Porozmawiajmy o tym jutro, dobrze? — rzucił, wstając z prawie pełnym talerzem i idąc z nim w stronę kuchni. — Śpieszę się, wszyscy już pewnie na mnie czekają.

Chanyeol również wstał z siedzenia, nawiązując kontakt wzrokowy ze swoim partnerem. Widział w jego oczach wiele różnych uczuć, jakich nie potrafił opisać. Kiwnął tylko głową, pozwalając mu się oddalić w pośpiechu. Chwilę później usłyszał głośny trzask drzwiami, sugerujący, że Baekhyun właśnie opuścił mieszkanie. Spuścił wzrok na podłogę, gdzie w pośpiechu upadło kilka kawałków jedzenia. Był już gotowy wyjść z kuchni i pojechać do własnego klubu, żeby spędzić wieczór przy drogim alkoholu, jednak przeszkodził mu w tym dźwięk powiadomienia, nie pochodzący z jego telefonu.

Spojrzał na blat stołu i zauważył telefon Byuna, którego ten zapomniał, chcąc jak najszybciej opuścić mieszkanie. Powolnym krokiem podszedł do niego, z początku mając ochotę odłożyć go w inne miejsce, lecz coś powiedziało mu, żeby włączył ekran i zobaczył, co spowodowało dźwięk, jaki usłyszał kilka sekund temu.

Wcisnął odpowiedni przycisk i pożałował tego w tym samym momencie, gdy tylko przeczytał wiadomość od nieznajomego numeru. "Jestem już w motelu, kochanie. Pokój 34, ten co zawsze. Będę na ciebie czekał. Kocham cię" — tak brzmiała treść, widniejaca na ekranie. Miarka się przebrała, Chanyeol rzucił telefonem kochanka z całej siły o ścianę, powodując, że ten rozpadł się na wiele kawałków.

Skoro Baekhyun nie miał na tyle odwagi, żeby zakończyć to, co było między nimi, postanowił zrobić to sam. Szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia z mieszkania, po drodze zabierając tylko kluczyki do samochodu oraz kurtkę. Schodząc po schodach wyjął telefon, wybierając numer do Jaehyuna — mężczyzny, który tego dnia miał wozić Byuna, gdyż Sehun poprosił o dzień wolny. Po chwili usłyszał głos po drugiej stronie i dowiedział się, że brunet wybrał się do motelu za centrum Seoulu, co wcale nie stanowiło przeszkody. Wybiegł z budynku, od razu podążając do sportowego samochodu, jakim ruszył z piskiem opon.

Jechał niczym szalony, nie zwracając uwagi na żadne ograniczenia prędkości. W ciągu kilku minut opuścił swoją bezpieczną sferę, wyjeżdżając poza dzielnice Miari, gdzie policja nie była w stanie go dotknąć. Nie obchodziła go możliwość spowodowania wypadku, szczerze miał gdzieś nawet obecność organów śledzenia. Jego jedynym celem w tym momencie było dotarcie do odpowiedniego motelu i pokazanie Byunowi, jak bardzo się na nim zawiódł.

Znajdował się już prawie przy centrum miasta, kiedy usłyszał za sobą sygnał syreny policyjnej, do której po chwili dołączył dźwięk z głośników.

— Zatrzymaj samochód i zjedź na pobocze! — tak brzmiało polecenie mundurowych.

Oczywiście, że Chanyeola nie obchodziło to nawet w najmniejszym stopniu, a zamiast się zatrzymać, postanowił przyśpieszyć jeszcze bardziej. W tym momencie strażnicy prawa nie mogli mu nic zrobić, nawet jeśli na tym terenie był tykalny i mógł zostać złapany. Nic nie mogło go powstrzymać przed zrobieniem tego, co do niego należy. Wreszcie zatrzymał samochód na środku ulicy, znajdując się dokładnie przed wejściem do dosyć ubogo wyglądającego motelu. Zanim wyszedł z samochodu, otworzył skrytkę po stronie pasażera, wyjmując z niej prosty pistolet glock45. Teraz mógł wyjść z pojazdu i tak dokładnie zrobił, nawet nie starając się ukrywać posiadania broni.

Otworzył agresywnie drzwi, sprawiając tym, że kobieta w recepcji skuliła się, następnie upadając na ziemię i krzycząc na widok uzbrojenia. Nie musiał o nic pytać, doskonale wiedział, że Baekhyun znajduje się w pokoju o numerze 34, jakiego od razu zaczął szukać. Na ścianie znajdowała się rozpiska, dzięki jakiej dowiedział się, by udać się na drugie piętro.

W międzyczasie, wchodząc do góry sprawdził, czy aby na pewno magazynek zawiera odpowiednią ilość naboi. Nie był pełen, brakowało w nim siedmiu, co dawało mu dokładnie dziesięć strzałów, chociaż wystarczyłyby mu jedynie trzy, góra cztery. Wreszcie odnalazł odpowiedni pokój i bez zastanowienia zaczął walić w drzwi z całej siły pięścią.

— Otwieraj kurwa, doskonale wiem, że tam jesteś! — krzyknął, zaciskając palce coraz mocniej na broni.

Sekundę później drzwi się uchyliły, a Park wparował do mieszkania, popychając przy tym dosyć mocno wystraszonego Baekhyuna.

— Gadaj w tej chwili, gdzie on jest!

— Wyszedł, nie ma go tutaj — odpowiedział cicho, pozwalając pierwszym łzom spłynąć po policzku.

Chanyeol wycelował broń w jego postać.

— Mów w tej chwili, gdzie się schował, albo będziesz pierwszy! Myślisz, że go nie znajdę?! Mogę zastrzelić każdego, z kim kiedykolwiek się spotkałeś, żeby mieć pewność, że już nigdy więcej tego nie zrobisz!

— Jest w łazience! — poddał się.

Park bez chwili zwłoki podszedł do drzwi łazienki, nawet nie męcząć się, żeby je otworzyć. Oddał pięć strzałów, którym akompaniował rozpaczliwy krzyk Baekhyuna. Dopiero gdy usłyszał ciało upadające na ziemię, nacisnął na klamkę, chcąc zobaczyć, kto odważył się dotknąć jego własności. Zamarł na chwilę, widząc przed sobą martwe, rozstrzelane ciało mężczyzny, któremu ufał bardziej, niż samemu sobie. Obserwował jak krew Sehuna powoli rozprzestrzeniała się po białych kafelkach, zmieniając ich kolor. W tle zaczął słyszeć coraz głośniejsze syreny policyjne, oraz płacz Baekhyuna, jaki tym razem ani trochę go nie ranił.

Serce, które kiedyś zostało roztopione, znowu zamieniło się w lód grubszy niż kiedykolwiek wcześniej. Uczucia, jakie do tej pory były obudzone, zapadły w wieczny sen. Miłość zniknęła na wieki, a zastąpiła ją gorzka nienawiść i złość, potężniejsza niż cokolwiek.

— Naprawdę myślałeś, że się nie dowiem? Że nie zobaczę nic dziwnego? — zapytał się, odwracając w stronę klęczącego na podłodze Byuna. — Byłeś pewien, że pozwolę ci się puszczać z kim zechcesz, prawda?

— To nie tak jak myślisz, chciałem to zakończyć i ci o wszystkim powiedzieć, ale się bałem — wyszeptał, połykając swoje własne łzy.

— Śmieszne, naprawdę uwierzyłem w to, że mnie kochasz — powiedział, kucając przed twarzą byłego kochanka. — Nie wiem, czego oczekiwałeś, ukrywając przede mną romans z kimś, kogo uważałem za przyjaciela. Zdradziłeś mnie, Baekhyun.

— Chanyeol, kocham cię, zawsze kochałem i będę kochać, przez chwilę byłem zagubiony i popełniłem błąd, proszę wybacz mi.

Loey uśmiechnął się delikatnie i podniósł broń na wysokość ust Byuna, powoli przejeżdżając zimnym metalem po ich powierzchni. W jego oczach była kompletna pustka. Zero jakichkolwiek uczuć, albo myśli, po prostu nic.

— Aż po grób, pamiętasz? — szepnął. — Chyba nadszedł czas na dotrzymanie obietnicy, nie sądzisz?

— Channie nie, proszę nie rób tego, naprawdę cię kocham.

— Za późno — powiedział, po czym włożył powoli lufę pistoletu do buzi Baekhyuna i patrząc mu prosto w oczy, pociągnął za spust.

Ciało byłego kochanka opadło bezwładnie na podłogę hotelową, a jego krew w sporej ilości wylądowała na twarzy gangstera. Park ustał na równe nogi i podszedł do okna, z którego widział kilkanaście wozów policyjnych, oraz wiele ludzi kierujących broń w stronę wyjścia. Kątem oka dało się zauważyć nawet światło z helikoptera. Zaśmiał się pod nosem, odwrócił w stronę zastrzelonego bruneta i przyłożył broń do skroni.

— Aż po grób, mój ukochany — szepnął, pociągając za spust.

■■■

Zgłoszenie o pościgu za pędzącym samochodem sportowym zostało zgłoszone na komendę policji pięć minut po godzinie dwudziestej wraz z numerem rejestracyjnym, który widniał już w bazie danych. Komisarz Kim Junmyeon, zajmujący się od kilku miesięcy sprawą Park Chanyeola postanowił niezwłocznie wysłać wsparcie, samemu również siadając z partnerem, Kim Minseokiem w radiowóz.

Piętnaście minut później do centrali wpłynęła wiadomość o tym, że mężczyzna jest uzbrojony w pistolet, oraz wkroczył do budynku. Chwilę później na miejsce przyjechało sześć patroli policyjnych, włącznie z komisarzem, który natychmiast zarządził otoczenie budynku i pilnowanie wszystkich możliwych wejść. Wraz z partnerem i kilkoma ludźmi wyposażył się w kamizelkę kuloodporną i postanowił wejść do środka budynku.

— Wchodzimy do środka, niech wszyscy będą w gotowości, wewnątrz jest prawdopodobnie dwóch zakładników, słyszano strzały, możliwe, że ktoś jest ranny — komisarz Kim poinformował wszystkich przez radio.

Szedł na przodzie, powoli prowadząc czwórkę ludzi za sobą. W pewnym momencie do ich uszu dotarł kolejny strzał, Junmyeon machnął ręką, żeby biegli zaraz za nim.

— Będziemy próbowali wejść do pokoju — oznajmił.

Zanim znaleźli się przed odpowiednim wejściem, w motelu rozległ się kolejny odgłos strzału. Komisarz Kim nie patrząc na resztę towarzyszy pośpieszył do wejścia, otwierając drzwi mocnym kopnięciem.

— Policja, nie ruszać się i rzucić broń! — krzyknął, lecz jedyne, co mu odpowiedziało to dźwięki syren, oraz odgłos latającego nad budynkiem helikoptera.

Przekraczając próg od razu zauważył martwe ciało młodego bruneta, pływające w jego własnej krwi, powoli mieszającej się z krwią gangstera, leżącego bez życia kilka kroków dalej. Ustał w miejscu, pozwolił reszcie wejść do mieszkania i je przeszukać, chociaż sam wiedział już, że skoro sam Loey leży na ziemi z dziurą w głowie od własnej broni, nikt w pomieszczeniu nie został żywy.

— W łazience jest trzecie ciało, reszta kompletnie pusta — oznajmił Minseok, chowając swoją broń.

Zrezygnowany komisarz zbliżył się do radia, wciskając odpowiedni przycisk, aby reszta zespołu mogła go słyszeć.

— Trzy martwe ciała, wszyscy mężczyźni, każdy zginął od strzału, jedną z ofiar jest Park Chanyeol, prawdopodobnie strzelił sobie sam w głowę. Nikt nie przeżył. Możecie zabezpieczyć miejsce zbrodni.

Po tych słowach sam schował broń, patrząc na ciało młodego gangstera i skinął głową w jego stronę. W dzielnicy Miari skończył się pewien rozdział.

■■■

[5 007 słów]

Po długim czasie braku jakiejkolwiek weny do pisania, postanowiłam się przełamać. Nie jest to coś niesamowitego, pewnie historia nie jest nawet dobra, ale skończyłam ją. Wiem, że 5k słów to bardzo mało jak na one shot, kiedyś potrafiłam pisać rozdziały, które miały więcej słów.

Mam nadzieję, że uda mi się odzyskać chociaż trochę tej weny, którą miałam jeszcze rok temu, bo moje życie bez pisania jest strasznie nudne. Oby dodanie tego opowiadania było znakiem nowego rozdziału.

Dziękuję każdemu kto to przeczytał i w ogóle jeszcze pamięta o moim istnieniu. Postaram się wkrótce wrócić na dobre, oby tym razem naprawdę się tak stało. Obiecuję, że następne historie będą lepsze niż to, co teraz przeczytaliście.

Dziękuję. MisCreepy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro