7.
Jane podeszła do lodówki, mając ochotę na kawałek ciasta. Gdy popatrzyła na apetycznie wyglądający wypiek, do głowy przyszli jej natychmiast pozostali mieszkańcy kamienicy. Jak tu się nie odwdzięczyć, za tak nietuzinkowe towarzystwo?
Sięgnęła do wiszącej szafki nad zlewem, w której znajdowały się czyste talerze, kilka szklanek i filiżanek, wszystkie na suszarce do naczyń. Wybrała jeden z większych, a następnie wzięła nóż, którym podzieliła ciasto na możliwie jak najrówniejsze kawałki.
Ostrożnie stąpając po schodach, w samych skarpetkach zeszła powoli po schodach. Miała zamiar skręcić od razu do Sherlocka, ale uznała, że kulturalniej będzie zajrzeć najpierw do osoby starszej, będącej jednocześnie właścicielką domu.
– Pani Hudson!– zapukała do drzwi, opierając częściowo talerz o swój brzuch.
Po odliczeniu w myślach siedmiu sekund, a następnie jeszcze trzech, zapukała ponownie.
– Pani Hudson! – zawołała troszkę głośniej.
– Skarbie, jestem na górze! – krzyknęła starsza kobieta, zaraz po tym jak otworzyła drzwi mieszkania Sherlocka.
– Oki, idę.
Nieco już pewniej Jane wspięła się po schodach.
– Proszę, przyszłam was poczęstować – oznajmiła, przekazując staruszce talerzyk.
– Ojej, bardzo ładnie wygląda. Miło z twojej strony – powiedziała. – A co to takiego?
– Nie wiem za bardzo czy jest angielski odpowiednik tego ciasta, ale w Polsce mówi się na to kopiec kreta.
– Śmiesznie – odparła pani Hudson. – Sherlock, zobacz, Jane przyniosła jakieś dobre ciasto.
– Tak, wiem. Trudno was nie usłyszeć.
Kobiety uśmiechnęły się do siebie.
Jane podeszła niepewnie do fotela naprzeciw Sherlocka.
– Mogę?
Detektyw skinął głową, a pani Hudson dostawiła fotel stojący obok sofy do dwójki lokatorów.
– Już pokroiłam – poinformowała Jane, widząc jak pani Hudson chce wstać i iść do kuchni.
– Nie zauważyłam, ale w tym wieku już można.
– Bez przesady, pani Hudson... A ogółem, co tam słychać w tych stronach, po nie widzieliśmy się przez jakiś czas? – spytała, patrząc to na mężczyznę, to na starszą kobietę. – Dostałeś już jakieś zlecenie, oprócz tego, gdzie się spotkaliśmy?
– Spotkaliście się? – zapytała zdziwiona pani Hudson.
– No można to tak ująć. Przyciągnęła mnie moja chora ciekawość i jakaś równie pochrzaniona potrzeba adrenaliny – mruknęła, lekko się krzywiąc. – Pomogłam trochę chłopakom.
– Jak? – Pani Hudson była wyraźnie zainteresowana.
– Przywaliłam jakiemuś kolesiowi z bronią drzwiami od samochodu.
– Haha, coś czuję, że będziesz pasowała do naszego środowiska.
– Normalni tu nie zaglądają – skomentował Sherlock, do tej pory obserwujący obie kobiety.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Ja, bardzo dobrze sprawujący się socjopata, John, były żołnierz, nadal tęskniący za niebezpieczeństwem, a pani Hudson, była striptizerka...
– Sekretarka, tyle razy to powtarzam.
– Nieźle, no i ja, palaczka z potrzebą adrenaliny – dodała Jane, wskazując na siebie kciukami.
– Masz fajki? – spytał Sherlock, nachylając się do niej gwałtownie.
– Sherlock – mruknęła ostrzegawczo pani Hudson – Miałeś przestać.
– Bez przesady. I tak palę okazyjnie.
– Idziesz zajarać? – zaproponowała Jane, ruszając sugestywnie brwiami.
– Tak.
– Kochani, dajcie spokój, wypalacie zdrowie.
– Pani Hudson, ja też nie palę jakoś bardzo dużo, a i tak myślę nad rzuceniem.
– No właśnie widzę – odparła niezadowolona kobieta.
– Zaraz jesteśmy z powrotem.
Wyszli na korytarz.
– Na dworze, czy balkon?
– Balkon. Na zewnątrz kręcą się dziennikarze.
– Skąd wiesz? – Zmarszczyła brwi.
– Charakterystyczny dźwięk samochodu i zazwyczaj to samo miejsce parkowania.
Jane skinęła głową, powiedziawszy pod nosem coś w stylu:"wow, no okey".
Gdy weszli do jej mieszkania, jedynego posiadającego balkon, kobieta wyciągnęła paczkę cienkich papierosów i poczęstowała detektywa. Sherlock wyciągnął swoją zapalniczkę, przez co Jane parsknęła.
– Przygotowany na każdą ewentualność, prawda?
– W rzeczy samej.
Stali w milczeniu, delektując się dymem tytoniowym.
– Czemu palisz? – spytała Jane znienacka.
Detektyw patrzył na nią przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.
– Jakoś relaksuje. A ty dlaczego?
– Nie mam pojęcia. Palę, ale ich nie lubię. Trochę dziwne.
Po kilku minutach wrócili do pokoju Sherlocka i wzięli po kawałku ciasta razem z panią Hudson.
– Bardzo dobre– pochwaliła staruszka, popijając zjedzone ciasto herbatą. – Nigdy takiego nie jadłam.
– Ogólnie powinno być w nim jeszcze więcej bitej śmietany, żeby ten kopiec był wyższy, ale ja wolę robić troszkę niższe.
– I tak dobre.
– Bardzo dziękuję – odpowiedziała, zerkając na Sherlocka.
W momencie, gdy detektyw skończył jeść swój kawałek, usłyszeli kroki na schodach, a następnie pukanie.
– Lestrade, wejdź.
– Skąd wiedziałeś, że to on? – spytała cicho Jane; jej wyraz twarzy wskazywał na zdecydowanie pozytywne zszokowanie.
– Godzina – odparł, wstając – Sposób chodzenia i pukania.
– To ci się może spodobać – powiedział funkcjonariusz, podając coś detektywowi. – Dzień dobry.
– Dzień dobry – odparła Jane i pani Hudson.
Lestrade przeniósł baczny wzrok na młodszą kobietę.
– Jesteś jakąś nową wspólniczką, czy jak?
– Lokatorką – odparła Jane z uśmiechem.
Policjant skinął głową.
– Niech się pan poczęstuje – Wskazała na talerz z ciastem, znajdujący się na biurku niedaleko nich.
– Dzięki. I przy okazji – Podszedł do dziewczyny, podając jej rękę – Greg.
– Jane Edwards.
– Nie podaje nazwiska, bo wiem, że już słyszałaś – oznajmił funkcjonariusz, uścisnąwszy kobiecą dłoń.
– Nie kompromituj się, Lestrade – mruknął ledwie słyszalnie Sherlock.
Jane parsknęła, a policjant wrócił do detektywa, tym razem jednak z ciastem w ręku.
– Masz zdjęcia? – spytał Sherlock.
– Jak zawsze – odparł inspektor, podając rozmówcy pendrive'a.
– Czy to tak w ogóle jest zgodne z prawem, żebyśmy sobie tak tu siedziały? – spytała Jane po chwili.
– W zasadzie to nie, ale nie powinienem się też konsultować z Sherlockiem.
– Tyle, że Scotland Yard bez mojego genialnego umysłu nie byłby w stanie sobie poradzić – wtrącił detektyw.
Młodsza kobieta spojrzała znacząco na panią Hudson, która machnęła lekceważąco ręką, najwyraźniej dając do zrozumienia nowej lokatorce, że teksty tego typu to norma.
Jane uśmiechnęła się, z ciekawością, ale i obawą zerkając w stronę Sherlocka siedzącego przy laptopie.
– Co powiedzieli? – spytał krótko.
– Że to zwykłe przypadki zaginięć, takie jakie zdarzają się wszędzie na świecie.
– Nonsens. Muszą mieć ze sobą związek – rzekł Sherlock. – Masz coś jeszcze?
– Na razie tylko tyle, ale pracujemy cały czas.
– Mhm – mruknął detektyw, pogrążając się w swoich procesach myślowych.
– Zmywam się i nie przeszkadzam. Trzymajcie się i powodzenia.
Jane powoli i ostrożnie wstała z miejsca i stanęła za Sherlockiem, zerkając mu przez ramie. Mężczyzna początkowo nie zwrócił na nią uwagi, przeglądając uważnie fotografie zaginionych ludzi wraz z podstawowymi informacjami na ich temat. Nagle mężczyzna poderwał się, złapał kobietę za ramię, szarpnął ją do siebie i zakrył swoją dużą ręką połowę jej twarzy, w tym głównie usta.
– Nie oddychaj i nic nie mów – oznajmił, przymykając oczy. – Pani też.
– Ja to zmykam – powiedziała i szybko opuściła pomieszczenie.
Jane spojrzała za nią z miną mówiącą:"No serio?"
– Tak! – zawołał nagle Sherlock, aż Jane się wzdrygnęła. – Wszystkie porwane osoby mają, lub miały problemy ze swoją wagą. Tylko po co, po co...
– Mosfle a mytfło – odezwała się Jane.
Sherlock opuścił dłoń, uwalniając ją z uścisku, a następnie przypatrywał jej się ze zmarszczonymi brwiami.
– Na mydło – powiedziała kobieta, zaczerpnąwszy powietrza.
– Mydło?
– Jak podczas drugiej wojny światowej, niestety – mruknęła Jane.
– Nie – odparł kategorycznie. – To na pewno nie to, ale wkrótce będę wiedział co dokładnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro