Rozdział 4
Gdy wylądowaliśmy, czułam się naprawdę źle, byłam zmęczona i chciałam iść do łóżka porządnie się wyspać. Moi rodzice wyglądali tak samo promiennie, jak wyglądali. Aleksander i Zehra, mieli dobry humor, a ja czułam się jak połamana.
—Na parkingu czeka na nas już Beta.—powiedział Aleksander i zaczął prowadzić nas w stronę swojego auta. Bez słowa ruszyłam za nimi, trzymając się lekko z boku.—Moi rodzice już na was czekają.—zwrócił się do mojego taty.
—Nie mogę się doczekać, aż zobaczę się z Davidem.—mój ojciec, gdyby mógł, to zacząłby latać z radości. Nie wiedziałam, że byli sobie, aż tak bliskimi przyjaciółmi, będę musiała dowiedzieć się jaka kryje się za tym historia.
—Wyglądasz marnie.—spojrzałam na Zehre. Naprawdę nie czułam się zbyt dobrze. —Wyglądasz jakbyś miała zaraz zwymiotować.
—Zehra, ja się czuje jakbym miała zaraz zemdleć i to prawda strasznie mnie mdli, ale przecież nic takiego nie zjadłam.—odpowiedziałam.
—Jutro poczujesz się lepiej.
Bez słowa ruszyliśmy dalej, zauważyliśmy mężczyznę ubranego w czarnym garniturze, trzymającego tabliczkę z nazwiskiem Aleksandra. Aleksander uśmiechnął się do niego szeroko, podszedł i zamknął go w mocnym uścisku.
—To mój Beta Seth.—wskazał na jasnowłosego blondyna. —Przywódca Turcji i jego rodzina. —Seth przywitał się z moim ojcem.—Zapraszam, pojedziemy odrazu do domu głównego. —zajęliśmy miejsce w samochodzie i ruszyliśmy do posiadłości Aleksandra. Czułam się fatalnie, a stres, który mi towarzyszł, nie pomagał, tylko pogarszał sprawę.
—Córeczko, co się dzieję?—moja matka swoim pytaniem zwróciła uwagę wszystkich w samochodzie. Świetnie.
—Nic, wszystko w porządku.—odpowiedziałam zmieszana. Starałam się podziwiać widoki za szybą, jednak nie mogłam się na niczym skupić, w głowie powtarzałam sobie, aby nie zwymiotować. Wzrok rodzicieli, był nieufny.
—Jesteś strasznie blada, Mirayo. —wstrącił się mój ojciec. Aleksander, bez słowa przyglądał mi się, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zaraz spotkam jego rodziców i całe stado, nie mam pojęcia dlaczego odczuwałam tak wielki strach, bałam się po prostu, że mnie odrzucą i wyśmieją.
—Możemy się zatrzymać. —spytałam. Nie dam rady siedzieć w tym samochodzie z tyloma osobami, czułam, że brakuje mi powietrza.
—Zatrzymaj się, szybko.—Aleksander szybko zareagował, jego Beta zatrzymał samochód, a ja z drętwymi palcami otworzyłam drzwi. Wysiadłam i łapałam jak największej wdechy, rękoma starałam dostarczyć sobie jak najwięcej tlenu. Czy ja przechodzę atak paniki?
—Co się dzieje?–usłyszałam krzyk swojego ojca.
—Wuju nie wiem, mówiła, że źle się czuje, ale teraz jest jeszcze gorzej.—odpowiedziała spanikowana Zehra.
—Samolot ci nie służy, kochanie.
Ojciec podał mi butelkę mineralnej wody, szybko ją odkręciłam, wylałam sobie na ręcę i zaczęłam przemywać twarz, napiłam się trochę i poczułam się odrobinę lepiej, na tyle, że zdołałam spokojnie dojechać do posiadłości Aleksandra. Przed bramą stało pełno uzbrojonych strażników, a obok nich jakiaś starsza para, podejrzewam, że to rodzice Aleksandra. Mój ojciec szybko wysiadł z samochodu i doskoczył do ojca Alfy, widziałam ich szerokie uśmiechy i szczęście wyspisane na twarzy, moja mama tak samo zareagowała na matkę, Aleksandra, jak widać bardzo się cieszyli na spotkanie po latach.
Ja, Zehra i Aleksander, wysiedliśmy ostatni, stres mnie zżerał od środka jeszcze bardziej, bo czeka mnie spotkanie z tyloma osobami, wygładziłam swoją koszulę i ruszyłam w ich stronę.
—Gülfen, nie mówiłaś, że zabierzecie córkę.—jego mama patrzyła na mnie z zachwytem.—Jesteś piękna Mirayo, jestem Isabella, mama Aleksandra. —przyjrzałam się jej dokładnie. Była dość wysoka jak na swój wiek, swoje ciemne włosy upieła w eleganckiego koka, oczy miała takie same jak Aleksander, zimne jak lód, jednak jej radosny wyraz twarzy, dodawał jej uroku.
—Dziękuje, jak pani zdrowie?—spytałam. Ojciec Aleksandra przyglądał mi się z uśmiechem, odwzajemniłam jego gest, ale zdaje sobie sprawę, że raczej wyglądał on na jakiś grymas.
—Dziękuje, jesteśmy w jak najlepszej formie.—odpwiedziała.—Jednak ty, wyglądasz bardzo blado, coś ci dolega?
—Nawet choroba, nie odbiera ci twojej urody.—wtrącił się ojciec Aleksandra. Zachowywali się tak, jakby znali mnie całe swoje życie.
—Jak wam minęła podróż?—spytała się Isabella. Zauważyłam pełno zbierających się ludzi, każdy patrzył na nas z zaciekawieniem, jednak wyłapałam też spojrzenia pełne jadu, najbardziej zwracali uwagę na strój mojej matki, ponieważ była praktycznie cała zakryta, ja i Zehra, ubrałyśmy się w miarę normalnie, jednak nie pozwalając odryć za dużo.
—Muzumanie u nas? Boje się o swoje szczeniaki, uważaj na swoje Nancy.—usłyszałam jak jakaś obca mi kobieta, mówi do swojej koleżanki. Były to kobiety, które stały w tłumie z innymi ludźmi, wiedziałam, że ten pobyt nie skończy się dobrze. Słysząc te słowa, zamarłam, poczułam jak brakuje mi powietrza, a oczy zachodzą mgłą. Z ledwością odwróciłam się w stronę, Aleksandra, który zapewne usłyszał to co ja i odrazu na mnie spojrzał, jego spojrzenie było współczujące, jednak co mi po nim?
—Mówiłam...—wydusiłam z siebie i w jednej chwili poczułam jak moje ciało opada na ziemię. Zemdlałam.
—Miraya...—krzyknęła zmartwiona rodzicielka. Wszyscy doskoczyli do bezwłasnego ciała młodej wilczycy, każdy przeraził się jej stanem. Aleksander wziął ją na ręcę i ruszył z nią na rękach, do swojego domu. To było dla niej za dużo, kilkugodzinny lot, który odczuła dotkliwie, stres i na dodatek te słowa, które usłyszała. Sam nie mógł, uwierzyć własnym uszom, nie zdawał sobie sprawy, że kobiety w jego stadzie, są aż tak bardzo zawistne.
—Przyniosłam wodę. —wziął ją i zaczął wybudzać dziewczynę. Nie wiedział, czy po prostu potrzebowała snu, czy jej stan był bardziej poważny. Jej mama klęczała przy niej ze zmartwioną miną, jej ojciec pocieszał Zehre i każdy z nas był lekko oszołomiony.
—Dziecko drogie, ja muszę to zrobić.—usłyszał, gdy chciał dotknąć szyji dziewczyny. Zapomniał o ich zasadach, dlatego oddał wodę w ręce jej matki i odsunął się od dziewczyny. —Mirayo...Mirayo..—jej matka wybudzała ją. Miraya, zaczęła przymrużać powieki, to dobra wiadomość.
—Muszę się przespać...—wyszeptała i bardziej wtuliła się w jego poduszkę.
—Nic jej nie jest, wyśpi się i będzie jak nowonarodzona. —każdy z nas wyszedł z mojej sypialni. Wiedziałem, że muszę utęperować wilczyce w moim stadzie, nie będę torerował wyzwisk czy też rasizmu, każdy z nas jest człowiekiem, a ona przyjechała im pomóc, więc powinny być wdzięczne.
—Możecie śmiało iść porozmawiać, ja muszę coś załatwić. —nasi rodzice i Zehra, ruszyli do domu głównego, a ja poszedłem do swojego gabinetu. —Seth, przyprowadź mi tu Evę. —wydałem polecenie swojemu Becie, który bez słowa zrobił to co kazałem.
—Alfo, wzywałeś. —podniosłem głowę i spojrzałem na Evę. Była dumną wilczycą z dwojgiem dzieci i kochającym partnerem, dlatego nie rozumiałem skąd u niej tyle jadu.
—Eva, jesteś kobietą?—spojrzała na mnie zdziwiona.
—Tak.—widziałem jej zmieszanie.
—Kobieta, kobiecie powinna robić takie świństwo?
—Nie rozumiem.—kłamała. Zauważyłem jak zaciska mocno dłonie, jej oddech delikatnie przyśpieszył, utwierdzając mnie w przekonaniu, że bezczelnie próbuje mnie okłamać. Wstałem ze swojego fotela i podszedłem do niej, stanąłem z nią twarzą w twarz.
—To był pierwszy i ostatni raz Evo, nie toleruję takiego zachowania, ostrzegam cię Evo, uważaj co mówisz i jak się zachowujesz. —nawet na mnie nie spojrzała.
—Rozumiem. —odpowiedziała. Machnąłem na nią ręką i usiadłem na swoim miejscu, jej już nie było, dlatego bez zastanowienia, zacząłem zajmować się zaległościmi, które czekały na mnie, starałem się nie myśleć o dziewczynie, która śpi teraz w moim łóżku, papierowa robota ułatwi mi sprawę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro