Rozdział 2
Życie zawsze było zagadką, nigdy nie wiedziałam, co może się przytrafić niespodziewanego. Aż nagle, wyjeżdżam, do innego kraju, pomagać ludziom. Skąd mogę wiedzieć czy ci ludzie będą chcieli mojej pomocy? Czy zaakceptują moją modlitwę? Jestem innego wyznania, mogą nie chcieć mojej pomocy, ani wsparcia, jestem dla nich nikim. Takie myśli krążyły mi po głowie, pakowałam się, bo z tego co wiem, jutro mamy wyjechać prywatnym samolotem Aleksandra.
—Kochanie, mogę?-moja matka wychyliła się zza drzwi. Skinęłam głową i weszła, a za nią Aleksander. Co znów się stało? —Nasz gość chciał z tobą porozmawiać. —powiedziała i przepuściła go w drzwiach. Wszedł do środka, a moja matka szybko się ulotniła.
—Wybacz za najście, jednak chciałem z tobą porozmawiać.—zaczął. Stał przy drzwiach, dlatego zaprosiłam go, aby usiadł na kanapie, a sama zajęłam miejsce na moim łóżku.—Czuję się winny, bo widziałem twoją niechęć.
—Jest w porządku. —odpowiedziałam. Słyszałam pogłoski na jego temat, że jest naprawdę sprawidliwym Alfą. Nie zabija kobiet, ani dzieci, podobno zawsze wychodzi zwycięsko z bitew, dlatego nurtowała mnie myśl, dlaczego potrzebuje nas teraz, skoro zazwyczaj wygrywa pojedynek.
—Wiem, że nie. —oparł ręcę na swoich kolanach pochylając się delikatnie w moją stronę. —Nie masz się czego obawiać, moi ludzie nie skrzywdzą ciebie, ani twoją rodzinę.
—Dlaczego chcesz sojuszu z nami?—zadałam pytanie, które najbardziej mnie przytłaczało. Nie chciałam tej wojny i nie chciałam, aby moja rodzina angażowała się w to wszystko.
—Tydzień temu wróciłem z bitwy, wielu moich ludzi zginęło i gdy tylko przyjechałem dowiedziałem się, że szykuje się kolejna wojna i to nie z byle kim. —odpowiedział. Potarł palcami swoje oczy, wydawał się zmęczony. —Gdy przekroczyliśmy próg bramy wahtahy, wszystkie kobiety z dziećmi, czekały na swoich partnerów, większość wróciła, jednak byli tacy, którzy opuścili ten świat i swoje rodziny.
—Kobiety z twojego stada, mogą nie chcieć mojej pomocy. —przykra sytuacja. Jednak co ja mogę? Jestem Betą, wyznaję inną wiarę, te kobiety mogą nie chcieć mnie zaakceptować i słuchać. —Mogą być sceptycznie do mnie nastawione.
—Nie martw się. —powiedział uśmiechając się delikatnie.
—Martwię się, nie jestem Luną, nie mam daru Luny, tego spokoju i matczynej troski, jestem zwykłą kobietą, która bardzo współczuję kobietom, które utraciły ukochanych.
—Wiesz jak to jest być zakochanym i stracić mężczyzne w bitwie?—spytał. Wmurowało mnie. Niespodziewałam się takiego pytania, czuję się zażenowana.
—Nie.—odpowiedziałam.
—Jeżeli nie chcesz jechać, nie musisz. —powiedział wstając. —Mam nadzieję, że zmienisz zdanie. -— i wyszedł z mojego pokoju.
Z jękiem opadłam pllecami na miękki materac, wszystko idzie nie po mojej myśli, wolałam swoje monnotone życie, a teraz wyjeżdżam, jadę do obcych ludzi i za kilka miesięcy będzie wojna, w której zginie pełno ludzi. Wszystko w cholernym jednym dniu, ten mężczyzna wszystko pokomplikował, a mój ojciec jeszcze bardziej zgadzając się na to.
—Co jest?—otworzyłam oczy i spojrzałam na Zehre pochylajacej się w mojej stronie.
—Wystraszyłaś mnie. —podniosłam się patrząc na nią. —Nie śpisz? —była pierwsza w nocy, a moja przyjaciółka należała do ludzi, którzy zasypiają już o dziesiątej.
—Nie mogłam zasnąć, zbyt wiele myśli. —odpowiedziała kładąc się na moim łóżku.
—Mam tak samo, myślisz, że powinnam jechać?—spytałam przyjaciółki. Z Zehrą znamy się od dziecka, razem się wychowywałyśmy i jesteśmy jak siostry, dlatego zawsze licze się z jej zdaniem i opinią na dany temat.
—Jasne, chociaż zobaczysz coś w życiu.—odpowiedziała śmiejąc się ze mnie. Taka prawda, nigdy nie byłam nigdzie poza Turcją. —Allah będzie przy tobie, zrobisz coś dobrego.
—Ludzie nas opuszą, ale Allah zawsze będzie przy nas.
—Świete słowa, siostro.
—Idziemy coś zjeść, jestem naprawdę głodna. —wstałam z łóżka i ruszyłam do kuchni. Zehra szła obok mnie i śmiała się z niewiadomo czego. —Jesteś durna. —powiedziałam, a jej śmiech udzielił się także i mi.—Ciszej, bo wszyscy śpią.
—Nie powinniście spać?—usłyszeliśmy głos ojca i niemal nie zeszłam na zawał. Spanikowane odwróciłyśmy się do tyłu, gdzie sedział ojciec na foletu, a na drugim Aleksander.
—Zgłodniałyśmy. —odpowiedziała Zehra niewinnie. Ojciec patrzył na nas z rozbawieniem. —Jutro długa podróż, wujku powinieneś odpocząć.
—Zehra, niech nie zmyli cię mój wiek. —odpowiedział. —Jesteś dla mnie jak druga córka, dlatego myślę, że powinnaś z nami jechać, pomożesz mojej córce i dodasz trochę otuchy.—spojrzałyśmy na siebie i nie mogłyśmy uwierzyć własnym uszom.
—Oczywiście, dziękuję. —odpowiedziała. I taki pobyt rozumiem, nie będę sama, będzie przy mnie przyjaciółka, rodzice byliby zajęci i zostałabym z tym sama, a teraz kiedy mam Zehre przy sobie, wszystko wydaję się łatwiejsze.
—Mirayo, Aleksander chce odwiedzić świątynię przed wyjazdem.—usłyszałam zanim ruszyłyśmy dalej. Spojrzałam zdziwiona na Aleksandra, chce odwiedzić świątynię, aż tak bardzo zafascynowanowała go nasza kultura, czy raczej chce dowiedzieć się czegoś więcej, zanim przyjadę i będę modlić się za jego ludzi. —I tak rano idziesz do świątyni, więc zabierze się z tobą.
—Dobrze.—odpowiedziałam i ruszyłam dalej z Zehrą.
—Widzisz synu, moja córka jest bardzo wierząca i bardzo inteligena, u nas kobiety nie mieszają się w politykę, nie mieszają się w sprawach, które dotyczą mężczyzn. —powiedział zamyślony stary Alfa, kiedy jego córki odszły.—Dwa lata temu, gdy panowała wszędzie wojna, moja córka, chodziła do biednych kobiet, pomagała dzieciom i cały dzień się za nich modliła, wspomagała tych ludzi, dlatego myślę, że wsparcie innej kobiety, pomoże twoim ludziom. —gdy mówił o swojej córce, widać było dumę i miłość, był z niej dumny, że potrafiła być, samodzielna i odważna, wiedział, że jej odwaga, przyda się jej kiedyś w życiu.
—Zauważyłem jednak, że jest sceptycznie nastawiona do obcokrajowców.—stwierdził Aleksander. Wyczuł niechęć tej niedostępnej kobiety.
—Nie w tym rzecz, widzisz obwinia cię o mieszanie mnie w sprawach wojny, bardzo to przeżywa, jednak nie chce tego pokazać, ale nie martw się przejdzie jej.—zapewnił go, a on z jego słowami udał się spać. Jednak gdzieś z tyłu głowy intrygowała, go ta kobieta.
*
Następnego dnia, wstałam wcześnie rano, musiałam przygotować się do lotu i udać się do świątyni, lot zajmie kilkanaście godzin, dlatego wolałam być przygotowana i niczego nie zapomnieć. Nie chciałam być rozkojarzona i mieć głowę, wysoko w chmurach, wolałam myśleć trzeźwo i mieć wszystko przygotowane. Zakryłam swoje ciało, światynia to rzecz święta, modlitwa oczyszcza mój umysł, dlatego tak bardzo cieniłam sobie wiarę. Było dość wcześnie, ciekawe czy Aleksander wstał i się przygotował. Wyszłam z pokoju i ruszyłam do drzwi frontowych, cisza panowała w domu, pewnie wszyscy śpią, nigdzie nie widziałam Aleksandra.
—Miłego dnia.—przywitałam się z kucharką. Wyszłam z domu i zauważyłam, Aleksandra spacerującego po ogrodzie. Jednak wstał.
—Czekałem na ciebie. —powiedział i ruszyliśmy do świątyni.
—Nie wiedziałam, że wstaniesz tak wcześnie rano.—stwierdziłam.
—Wątpisz we mnie?.—spytał.
—Oczywiście, że nie. —odpowiedziałam speszona i przyspieszyłam kroku.
—Byłaś już w Stanach ?—spytał.
—Nie.—westchnełam.—Nie byłam nigdzie, poza Turcją.
—Może dlatego, jesteś tak sceptycznie nastawiona, myślę, że ci się tam spodoba.
—Jest tam dużo wilkołaków?—spytałam. Aleksander wydawał się dobrym człowiekiem, rozmowa z nim była ciekawa i przyjemna, większość przywódców, była bardzo bezczelna i arogancka, kiedyś miałam bliskie spotkanie z takim Alfą i nie skończyło się to dobrze.
—Ogromna liczba wilkołaków, jest też sporo szczeniaków. —odpowiedział uśmiechając się.—Jednak u was, nie widziałem, za dużo szczeniaków.
—Widzisz, u nas łączenie w pary, wygląda inaczej, rodzice muszą wyrazić zgodę na związek, wtedy mamy partnera, a umawianie się z kimś na randki, nie wchodzi w grę, przynajmniej ja muszę się trzymać tych zasad, w końcu jestem córka przywódców.—odpowiedziałam. Nie było tak wszędzie, te zasady dotyczyły wilkołaków, którzy byli najbliżej przywódcy, inni kierowali swoje życie w bardziej uproszony sposób. —Dlatego nie mam partnera.
—Więc twoi rodzice muszą zgodzić się na twój związek, musieli napewno wiele razy komuś odmówić.—powiedział i uśmiechnął się.
—Nie odmówili, ani razu. —odpowiedziałam. Taka była prawda, nikt nie chciał się wiązać z córka przywódcy Turcji, uważali mnie za zagrożenie, na dodatek wszyscy znali mój stosunek do wojny i myśleli, że ojciec miesza mnie w sprawy polityczne, dlatego tyle wiem.
—Dlaczego?—spytał.
—A kto by mnie chciał.— odpowiedziałam z żartem. Nie musiał wiedzieć wszystkiego, przecież nie byliśmy ani znajomymi, ani przyjaciółmi.
—Rozumiem.
—Jesteśmy.—powiedziałam stając przed świątynią, zdjęłam buty i weszłam do środka, obmyłam ręce i ruszyłam dalej. Aleksander robił dokładnie to samo co ja, gdy zajęłam miejsce do modlitwy, Aleksander został z boku przyglądając mi się. —Bi-ismi Allāhi Ar-Raḥmāni Ar-RaḥīmAl-hamdu lillāhi rabb il-ʿālamīn Ar-rahmān ir-rahīm Māliki jaumid dīnĪjāka naʿbudu wa ījāka nastaʿīn Ihdinās ṣirāṭ al-mustaqīm Ṣirāṭ al-laḏīna anʿamta ʿalajhim ġajril maġdūbi ʿalajhim walāḍ ḍāllīn. —zaczęłam modlitwę w pełni oddając swoje serce i umysł.
—Przetłumaczysz mi?—spytał niepewnie przywódca Stanów.
-Oczywiście, W imię Boga Miłosiernego I Litościwego Chwała Bogu, Panu światów,Miłosiernemu, Litościwemu,Królowi Dnia Sądu.Oto Ciebie czcimy i Ciebie prosimy o pomoc.Prowadź nas drogą prostą,Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami, nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.—odpowiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro