Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rodział 1

—Bi-ismi Allāhi Ar-Raḥmāni Ar-RaḥīmAl-hamdu lillāhi rabb il-ʿālamīn Ar-rahmān ir-rahīm Māliki jaumid dīnĪjāka naʿbudu wa ījāka nastaʿīn Ihdinās ṣirāṭ al-mustaqīm Ṣirāṭ al-laḏīna anʿamta ʿalajhim ġajril maġdūbi ʿalajhim walāḍ ḍāllīn.(W imię Boga Miłosiernego I Litościwego Chwała Bogu, Panu światów,Miłosiernemu, Litościwemu,Królowi Dnia Sądu.Oto Ciebie czcimy i Ciebie prosimy o pomoc.Prowadź nas drogą prostą,Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami, nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.)—wypowiedziałam słowa modlitwy i poczułam się tak jakby moje ciało ogarniał spokój ducha. Zakończyłam modlitwę, obmyłam ręcę i ruszyłam w stronę domu.

—Mirayo, chodź szybko.—usłyszałam krzyk swojej przyjaciółki. Szybkim krokiem ruszyłam do niej, nie rozumiejąc po co ten pośpiech. —Jakieś ważne spotkanie w gabinecie twojego ojca.— wydyszała. Szybko pobiegłam w stronę gabinetu ojca, przez prawie rok, nie miał on spotkania. Wszystko sprawowało się dobrze, nikt nie miał żadnych sporów z nami, zapanował spokój i normalne życie. Mój ojciec był bardzo szanowanym władcą, żadne państwo nie miało takiego pokoju w swoim państwie. Jednak spotkanie? To nie wróży nic dobrego, jeszcze stojący strażnicy przy drzwiach, musiało się coś stać.

—Zehra, kto tam jest?—spytałam przyjaciółki. W gabinecie było nadwyraz cicho, żadnych głosów, niczego.—Gdzie matka?—spytałam.

—W środku. —odpowiedziała. Usiadłyśmy na schodach i czekałyśmy na jakieś wieści. Strażnicy nam nie powiedzą, ponieważ wiedzą, że ja i Zehra, nie możemy się mieszać w sprawach politycznych. —Przyjechał Alfa ze Stanów Zjednoczonych. —patrzyłam na nią z otwartymi oczami.
Amerykanie u nas, to nie wróży nic dobrego. Nawet wilczy słuch mi nic nie da, mój ojciec bardzo skutecznie o to zadbał, aby nikt, nie podsłuchwiał.

—Czego od nas chcą?—spytałam zdziwiona. Napewno nie bez powodu się tu znaleźli, każdy przyjazd ma jakiś powód. —Myślisz, że będzie wojna?

—Nie wiem, ale wydaję mi się, że tak.—odpowiedziała. —Ciociu Gülfen.—krzyknęła Zehra i ruszyła w stronę mojej matki, zerwałam się z miejsca i ruszyłam za nią.

—Matko, co się dzieje?—spytałam. Spojrzałam na jej oczy, bo tylko tyle mogłam ujrzeć. Wydawała się być zmęczona i przestraszona.

—Uspokójcie się.—odpowiedziała odkrywając twarz.—Przyjechał do nas sam Aleksander Alfa Stanów Zjednoczonych.—odpowiedziała patrząc ukradkiem na drzwi gabinetu.—Będzie wielka bitwa, cała Szwecja przeciwko niemu.

—Co nam do tego?—spytałam spanikowana. Nienawidziłam bitew, byłam świadkiem nie jednej wojny, nie jednej kobiety, która została wdową, tracąc swojego małżonka, przez rok był spokój, mój ojciec nad tym zapanował, a teraz mamy wspierać Amerykanina i narażać życiem naszych ludzi.

—Bedziemy go wspierać, Allah będzie przy nas i nam dopomoże. —powiedziała pewnie. W jednej chwili drzwi gabinetu ojca otworzyły się i moim oczom ukazał się mężczyzna o potężnej budowie ciała i toną mięśni, moja twarz była zakryta, ponieważ miałam na sobie strój do świątyni, jednak widząc, że patrzy w moją stronę, szybko odwróciłam wzrok.

—Aleksandrze Gelbero, o to moja jedyna córka Miray Seņ Sari.—przedstawił nas sobie. Podszedł do mnie i wyciągnął swoją dłoń, chcąc się przywitać, jednak ja dotknęłam dłonią swojego czoła oddając mu tym szacunek.

—Wybaczcie, nie znam wszystkich zwyczajów. —odpowiedział i powtórzył mój gest.

—Nie przejmuj się tym, jesteś u nas mile widziany, możesz odwiedzić nas z rodzicami, dawno nie widziałem się z twoim ojcem.—oboje z ojcem ruszyli w stronę wyjścia.

—Napewno przyjedziemy.—usłyszałam zanim zniknęli z pola widzenia.

—Ile on ma lat?—spytała Zehra. Ależ ona była bezczelna, jej ciekawość wzięła górę i musiała na niego spojrzeć pod dokładnym okiem.

—Zehra, uważaj.—upomniała ją matka. Razem ruszyłyśmy do ogrodu, była piękna słoneczna pogoda, że, aż chciało się wyjść i spędzić jakoś miło ten dzień. —Odpowiadąc na twoje pytanie, trzydzieści jeden.

—Dziesięć lat starszy od nas.—Zehra była nim zachwycona, nie wiem jakim cudem, ale ją fascynował każdy obcokrajowiec. —I wolny.

—Tak, wolny. —moja matka śmiała się z jej głupoty, a ja myślami byłam gdzieś indziej. Ojciec wyruszy na wojnę, nie ma innej możliwości, czy sobie poradzą? Przeżyję? Bałam się, dwa lata temu, prawie wszystkie wilkołaki walczyły o władze, każdy chciał być od siebie lepszy i przejąć teren, to był najcięższy okres w naszym życiu. Mój ojciec udowodnił wszystkim, że nie da się go pokonać i przejąć jego ojczyznę, więc zapanował spokój, cała Turcja była oazą pokoju, jednak teraz, wyruszają na wojnę i znów wszystkie kobiety, będą żyć w niepokoju. Co kierowało ojcem, do pomagania mu?

Bez słowa ruszyłam do gabinetu ojca, musiałam z nim porozmawiać. Stanęłam przed drzwiami gabinetu i wzięłam kilka głębszych oddechów. Zapukałam delikatnie w drzwi i czekałam na pozwolenie. —Proszę.—weszłam do środka i zauważyłam ojca siedzącego za biurkiem i tego Aleksandra. Przecież oni się żegnali, miał wyjechać.

—Mirayo, wiedziałem, że przyjdziesz ze mną porozmawiać.—usłyszałam radnosny głos ojca. A ja? Stałam w drzwiach lekko zmieszana, mam rozmawiać z ojcem, w obecności tego mężczyzny? —Wejdź i zajmij miejsce, wyjadę mi się, że musisz coś wiedzieć.

Bez słowa podeszłam do biurka ojca i zajęłam miejsce obok Aleksandra, spojrzałam na niego i musiałam przyznać, że był naprawdę potężnych rozmiarów, jednak nie był miły dla oka, jego twarz zdobiła duża blizna, ciągnąca się od policzka, aż po szyję. Ciemna gęsta broda, moim zdaniem dość za długa, ciemne włosy przystrzyżone na krótko i do tego te oczy, jasne jak błękitne niebo i chłodne jak lód. 

—Przygotowania do wojny zaczniemy za miesiąc.—spojrzałam na ojca i jego słowa skierowane były w moją stronę. —Ty moja córko, będziesz się zajmować kobietami i ich dziećmi.

—Dlaczego ja?—spytałam i zauważyłam, że mój głos lekko drżał, od tego była Luna.

—Taka jest moja decyzja, jednak będziesz musiała wiedzieć jak wesprzeć też innych.

—Kogo?— O co tu chodzi?

—Kobiety ze Stanów Zjednoczonych. —odpowiedział a ja zamarłam.—Kobietami ze stada Aleksandra.

—Neden bahsediyorsun baba?  Ben istemiyorum. (O czym ty mówisz, ojcze, Nie chce.) —odpowiedziałam oburzona w swoim ojczystym języku. To wszystko jest nienormalne, nie mam prawa zajmować się kobietami ze stada tego obcego człowieka. Takimi, rzeczami zajmuję się Luna, ja nią nie jestem.

—Mecbursun.(Musisz).

—Ben Luna değilim, onun adamlarıyla baş edemem, başkası yapamaz mı? ( Nie jestem Luną, nie mogę zajmować się jego ludźmi, nie może zrobić tego ktoś inny?)

—Aleksandrze, może wytłumaczysz mojej córce, dlaczego jest tak potrzebna?—nie mogłam uwierzyć, że mój własny ojciec wrzuca mnie odrazu na głęboką wodę.

—Kobiety z mojego stada, są bardzo skrzywdzone i w żałobie. —spojrzałam na niego, gdy usłyszałam jego głos.—Wielu ich partnerów zginęło, zostały same, albo z dziećmi, twój ojciec mi opowiadał, że bardzo wspierasz takich ludzi i pomagasz im, dlatego myślę, że będą potrzebować takiego wsparcia, gdy ich partnerów nie będzie i wyjadą na wojnę.

Rozumiem kobiety, które straciły mężów, dzieci w wojnie, przeżywają wtedy okropny ból, ból którego trudno zrozumieć, ja wtedy wspieram takich ludzi, modlę się za nich, to wiele pomaga, jednak modlitwa pomaga ludziom, którzy w nią wierzą, a Amerykanie nie wierzą w Allaha, więc jak ja im mam pomóc?

—Modlę się za takie kobiety, modlę się razem z nimi i to im pomaga, jestem przy nich i wspieram, jednak kobiety z twojego stada, nie wierzą w mojego Boga. —odpowiedziałam patrząc na niego. Widziałam, zdziwienie na jego twarzy.

—Rozumiem, twoją wiarę i silną więź z Bogiem, jednak nie chciałabyś spróbować?

—Zastanów się córko, to wielki czyn.

—Dobrze zastanowie się. —odpowiedziałam.

—Nie musisz się martwić córko, jeżeli się zgodzisz, razem pojedziemy do Stanów, odwiedzę przyjaciela, a ty pomożesz kobietom. —mój ojciec wydawał się taki szczęśliwy obecnością Aleksandra, nie rozumiałam dlaczego. Co tak bardzo łączy mojego ojca i ojca Aleksandra?

—Dobrze.

—Zgadzasz się?—spytali oboje w tym samym czasie.

—Tak.—odpowiedziałam, jednak nie wiedziałam, czy podjęłam dobrą decyzję. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro