7
Skrzyżowałam ręce na piersiach przemierzając jeden z oddziałów, na którym zazwyczaj pracowałam. Ludzie mijali mnie w pośpiechu znikając za drzwiami poszczególnych sal podczas gdy ja weszłam do szatni, by jak najszybciej się przebrać i zdążyć odebrać małego z przedszkola. Obiecałam Lily, że będę na nią czekać po egzaminie, jednak niespecjalnie przygotowałam się na to, że mogę nie zdążyć. W ekspresowym tempie się przebrałam w czarne rurki oraz granatową koszulę owijając się szalikiem i zakładając płaszcz. Złapałam w dłoń torebkę po czym zamknęłam swoją szafkę jak najszybciej opuszczając szpital. Z powodu korków dopiero po pół godziny zdołałam dotrzeć do przedszkola, gdzie spędziłam dwa razy więcej czasu niż zazwyczaj, bo mój synek wylał farbę na dywan, więc musiałam przeprowadzić dyskusję z opiekunką.
- Mamo, ale to nie ja wylałem - oznajmił z przekonaniem Noah kiedy tylko weszliśmy do szatni i zajął miejsce na ławeczce zdejmując buty
- Wiem, kochanie - odparłam otwierając jego szafkę
- No dobra to ja - poprawił się szybko na co spojrzałam na niego z uśmiechem - I to tak specjalnie.
Zadziwiało mnie jak mój syn potrafił się wypowiadać w wieku trzech lat. Ja w jego wieku podobno pleniłam sobie tak, że nie dało się mnie zrozumieć, jednak wszystko wskazywało na to, że mowę również odziedziczył po swoim ojcu, który od swojego pierwszego słowa miał świetną dykcję i nie miał żadnych problemów z mówieniem. Wszystko praktycznie miał po Nicholasie. Jako matka powinnam być smutna z tego powodu, jednak w dużym stopniu mnie to cieszyło, bo większość tych rzeczy była naprawdę pozytywna.
- Ubieraj się szybko, bo ciocia Lily na nas czeka - ponagliłam go szybko zdejmując jego kurtkę z wieszaka
Noah ubrał się w naprawdę ekspresowym tempie dzięki czemu szybko opuściliśmy przedszkole. Zamówiłam taksówkę postanawiając nie tracić więcej czasu na stanie na przystanku, zresztą, że i tak byliśmy już spóźnieni. Mały przez całą drogę nawijał pokazując przez okno jakieś rzeczy i wprawiając w rozbawienie taksówkarza, który już po chwili wdał się z nim w konwersację. W głębi duszy byłam mu naprawdę wdzięczna, bo mogłam sobie spokojnie posiedzieć i popatrzeć na mijane budynki.
- Jesteśmy na miejscu - odezwał się po kilkunastu minutach mężczyzna odwracając się w naszą stronę po czym wyciągnął do Noah rękę, żeby mógł przybić mu piątkę
- Dziękujemy bardzo - oznajmiłam podając mu banknot i szukając reszty pieniędzy w portfelu
- Tyle wystarczy - stwierdził taksówkarz - Pani syn umilił mi dzień, nie wezmę od Pani więcej.
- Naprawdę? - zdziwiłam się
- Jasne - wzruszył ramionami - Miłego dnia.
- Dziękujemy - powtórzyłam otwierając drzwi samochodu
Ledwo zdążyłam wysiąść, a mały już pobiegł przed siebie. Zatrzasnęłam drzwi samochodu od razu ruszając za nim biegiem i złapałam go przed samym wejściem do budynku.
- Skąd ty masz tyle energii? - jęknęłam łapiąc go za rączkę i przechodząc przez automatyczne drzwi
W ogromnym budynku była naprawdę od groma ludzi. Szczerze powiedziawszy nigdy nie sądziłam, że linie lotnicze miały swoje biura, ale rzeczywiście gdzieś wszystkie szkolenia i pozostałe rzeczy musieli ogarniać. Schyliłam się, żeby wziąć lekko zdezorientowane dziecko na ręce i weszłam głębiej w hol dochodząc do wniosku, że cały tłum to prawdopodobnie rodziny zdających egzamin z zasad bezpieczeństwa i ewakuacji młodych stewardess.
- Mamo? - szepnął Noah do mojego ucha - Gdzie ciocia?
- Zaraz przyjdzie - zapewniłam poprawiając go na swoich rękach, bo wbrew pozorom był już całkiem ciężki i trzymanie go na rękach przez dłuższy czas było dla mnie coraz bardziej problematyczne
Pokrążyliśmy w to i z powrotem, a mały jak zawsze wzbudził sympatię kilku starszych pań dookoła, które zaczęły z nim rozmawiać. Przynajmniej mogłam bez stresu postawić go na ziemi i pozwolić moim ramionom odpocząć.
- Ależ on uroczy - zaśmiała się jedna z kobiet podczas gdy mały zdołał uwolnić się z sideł kobiet, które zdecydowanie go nie interesowały po czym ruszył biegiem w stronę ochroniarza, bo prawdopodobnie dojrzał coś interesującego w jego stroju
Westchnęłam ruszając za nim, natomiast mężczyzna tylko się zaśmiał pokazując chłopcu słuchawkę, którą miał w uchu. Skrzyżowałam ręce na piersiach z uśmiechem przyglądając się scenie, jednak kiedy mój wzrok powędrował w stronę wind, zamarłam. Ubrany w mundur pilota Nicholas opuścił małe pomieszczenie przykuwając uwagę wszystkich kobiet zgromadzonych w holu. Trzymał w dłoni rączkę niewielkiej walizki, którą za sobą ciągnął, natomiast w drugiej plik jakichś dokumentów. Oparł się o blat recepcji zamieniając parę słów z siedzącą za nim kobietą po czym rozejrzał się dookoła chyba mnie dostrzegając.
Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę, naprawdę nie wierzę.
Odwróciłam z przerażeniem głowę zauważając, że skierował się w naszą stronę. Był tak cholernie przystojny, szczególnie w tym mundurze.
- Co tu robisz? - spytał wyraźnie zdziwiony po chwili stając przede mną i chowając jedną z dłoni do kieszeni spodni
- Lily ma egzamin - odpowiedziałam szybko odciągając Noah od ochroniarza
- Czyli to nie ściema - zaśmiał się następnie z uśmiechem spoglądając na małego, który szczerzył się do niego jak głupi
- Naprawdę nie wierzyłeś? - odważyłam się w końcu na niego spojrzeć jednocześnie się schylając by wziąć chłopca na ręce
Podjęłam próbę zignorowania jego wiercenia się, jednak ciężko mi było go utrzymać kiedy się wiercił. Wykręcił się w stronę Nicholasa machając do niego z uśmiechem. Słyszałam, że chłopcy szybko nawiązuję relację ze swoim ojcem, ale nie sądziłam, że aż tak szybko. Nigdy nie widziałam, żeby Noah zachowywał się tak względem kogokolwiek obcego.
- Szczerze? Ani trochę - pokręcił głową lekko szczypiąc małego w żebra na co ten głośno się zaśmiał łapiąc się mojej szyi - Jak coś to mogę o niej wspomnieć, ominie ją okres próbny.
- Nie trzeba, poradzi sobie - zapewniłam z przekonaniem - A ty jednak nadal latasz.
- To jedyne co potrafię - wzruszył z rozbawieniem ramionami po czym kiwnął głową w stronę Noah - Jest twoim synem?
Tylko nie to, błagam.
- Tak - odparłam przełykając ślinę - Chrzestnym. To mój chrześniak.
Nic głupszego nie mogłam palnąć. Może gdybym odpowiedziała prawdziwie nie pociłyby mi się tak ręce, a on nie patrzyłby na mnie z podejrzeniem, bo zazwyczaj syn chrzestny nie zwraca się do swojej matki chrzestnej mamo, prawda? Nie wspominając już o Lily, która przecież poprzednim razem powiedziała, że razem go wychowujemy.
- Po co kłamiesz? - spytał po chwili patrząc mi w oczy przez co po moim ciele przeszedł dreszcz
- Nie kłamię - zaprzeczyłam dalej brnąc w swoje beznadziejne kłamstwo
- Próbujesz oszukać mnie czy siebie? Widzę, że ściemniasz - wiedziałam, że tak będzie - Zresztą nie przypominam sobie, żebyś miała chrześniaka.
- Trochę się zmieniło.
Nie chciałam powiedzieć tego tak ostro jak powiedziałam, zdecydowanie nie chciałam. Mężczyzna przechylił głowę w bok przyglądając mi się z wyraźną dezorientacją.
- Możesz mi powiedzieć o co ci do cholery chodzi? - spytał nagle kompletnie mnie tym zaskakując
Był wkurzony, widziałam to w jego oczach.
- O nic - wzruszyłam ramionami - A o co ma mi chodzić? Zresztą nie wyrażaj się tak przy dziecku.
- Nie mów mi co mam robić, okej? - dobra zamurowało mnie - Z dnia na dzień ze mną zrywasz, przez esemesa w dodatku, a kiedy się spotykamy zachowujesz się jakbym to ja zrobił coś złego.
Spuściłam głowę nie mając zielonego pojęcia co powiedzieć. Modliłam się, żeby Lily jak najszybciej pojawiła się na dole, zresztą, że ludzie zaczęli interesować się naszą rozmową. Pilot w tłumie rodzin czekających na zdające egzamin stewardessy musiał wzbudzić zamieszanie. Szczególnie tak atrakcyjny pilot.
- Ana - kiedy to jedno słowo wydostało się z jego ust pokręciłam zrezygnowana głową nie mając zielonego pojęcia jak się bronić
Tylko on się tak do mnie zwracał od czasu, w którym uznałam, że nie lubię swojego imienia. Nikt o tym nie wiedział, bo nikomu o tym nie mówiłam, ale pamiętam jak bardzo uwielbiałam ten zwrot. Specjalnie go użył, żeby doprowadzić mnie do takiego stanu. Udało mu się.
- Co mam ci powiedzieć? - odezwałam się w końcu podnosząc na niego wzrok - Było minęło.
- Serio? - spojrzał na mnie błagalnie - Byliśmy razem trzy lata. Nie sądzisz, że mam prawo wiedzieć dlaczego mnie zostawiłaś? Znalazłaś sobie innego?
- Co? Nie! - pokręciłam przecząco głową mając ochotę roześmiać się z jego pytania. Szalałam za nim - Zresztą po takim czasie to nie ma już żadnego znaczenia. Nie masz jakiegoś lotu albo coś?
- Jestem kapitanem, beze mnie nie polecą.
Kiedy to się stało, że dopiero co był początkującym pilotem, a już był kapitanem odpowiedzialnym za cały samolot i bezpieczeństwo ludzi się w nim znajdujących?
- Chodźmy na kawę, porozmawiajmy - odezwał się po chwili mówiąc znacznie ciszej, żeby otaczający nas ludzie nie słyszeli wszystkiego co mówimy - Proszę cię, Ana.
- Spieszysz się - zauważyłam - Zresztą czekam na Lily, zaraz skończy.
- Wykręcasz się - uznał ze zdecydowaniem
Nie był sensu zaprzeczać, doskonale wiedziałam, że zbyt dobrze mnie znał, żebym mogła próbować w jakikolwiek sposób kłamać.
- Za sześć dni wracam z Filipin - oznajmił - Może wtedy znajdziesz czas? Należy mi się to.
- Nie masz czasem dziewczyny?
- A co to ma do rzeczy?
- Nic - wzruszyłam ramionami - Ale pewnie nie chciałaby żebyś spotykał się z byłą.
- Temu co łączy mnie z Olivią daleko do związku, uwierz mi - odpowiedział znowu patrząc mi w oczy przez co po moim ciele ponownie przeszedł dreszcz - O ile o Olivii mówisz.
Czy on w tym momencie zasugerował, że spotyka się z więcej niż jedną kobietą?
- Nie mam czasu, pracuję.
- Chyba nie pracujesz całą dobę.
- Owszem, pracuję.
- Hannah, błagam cię, nie zachowuj się jak dziecko.
Kamień spadł mi z serca kiedy dostrzegłam wyłaniającą się z windy dziewczynę. Biegiem ruszyła w naszą stronę z piskiem rzucając mi się na szyję i chyba zapominając o tym, że wciąż trzymałam Noah, który przykleił się do jej szyi, dzięki czemu nie upadł.
- Zdałam! - wrzasnęła zwracając uwagę wszystkich ludzi dookoła, a po chwili ekscytacji ogarnęła się w sytuacji - O, więc jednak latasz. Niedługo spotkamy się na pokładzie.
- Nie mogę się doczekać - powiedział nawet nie starając się udawać, że go to cieszy po czym spojrzał na zlokalizowany na lewym nadgarstku złoty zegarek - Odezwę się do ciebie.
I tyle go widziałyśmy. Wypuściłam powietrze z płuc ze zrezygnowaniem spoglądając na dziewczynę, która objęła mnie ramieniem gładząc pocieszająco po plecach.
- Mamy sześć dni, żeby wymyślić plan ratunkowy - oznajmiłam wpatrując się w opuszczającego budynek mężczyznę
- Czemu sześć? - zdziwiła się Lily kierując na mnie spojrzenie
- Bo za sześć dni wraca z Filipin.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro