𝟒. 𝑲𝒕𝒐ś 𝒏𝒐𝒘𝒚
— Nie sądziłem, że się zgodzi. - zaśmiał się, przymierzając na siebie kolejną letnią kurtkę. Przejrzał się kilka razy w lustrze, jednak po chwili odłożył ją na bok ze skwaszoną miną.
— Kocha mnie, więc się dla mnie poświęcił. - powiedziała zadowolona z siebie Erzsébet. Tak samo, jak Feliks, ona również przymierzała na siebie różne wymyślne ubrania. Aktualnie miała na sobie jakąś wygodną, niebieskawą sukienkę. Oboje tuż po wspólnym obiedzie postanowili wyjść razem na zakupy, aby zaopatrzyć się w nowe ubrania, na organizowaną, przez Iwana i jego nowego chłoptasia, imprezę. Oczywiście jako wysokiej klasy dżentelmen, Feliks zaproponował, że to on zapłaci za wszystkie zakupy, jednak Węgierka była tak podekscytowana wspólnym wyjściem, że nie dała Polakowi dojść ponownie do głosu.
— A "Licię" zabierasz? - zapytała po chwili zastanawiania się, która kreacja, fioletowa czy niebieska, będzie do niej bardziej pasować.
— Uwierz, że planuję go o to zapytać już od dłuższego czasu, ale za bardzo się stresuję. - dopiął ostatni guzik czarnej koszuli. — Idealnie pasowałby do tego czerwony krawat i jakieś porządne spodnie. - przyznał, sięgając do swojej kieszeni po telefon.
— Czego się boisz? Pomyśl sobie, że to tylko jakiś random z Internetu, a ty jako femboy z Onlyfans prosisz go o napiwek.
— Nie pomagasz. - prychnął, jednak po chwili zaśmiał się na takie porównanie. Czasami, kiedy nie dostawał swojej "wypłaty" czyli kieszonkowego od rodziców, nawet rozważał opcję sprzedawania swoich zdjęć. Podobno za takie coś dostaje się gruby hajs. — Wiesz co? Chyba do niego zadzwonię..
— Nie "chyba" tylko na pewno. Nie bądź pizdą i dzwoń.
— Nie powinno się czasem nie używać takich określeń? - Feliks spojrzał na przyjaciółkę, wychylając się zza ściany przymierzalni. — To chyba seksistowskie, nie? Mówić, że ktoś jest "pizdą" w sensie.
— Ja mogę wszystko, a ty nie. Dzwoń do niego i nie pyskuj.
Coraz bardziej zestresowany odwrócił się i nerwowo zaczął szukać w kontaktach numeru Tolysa. Przez nagły przypływ adrenaliny już pięć razy zdążył przegapić jego numer. — Pizgnę go w ten śliczny ryj, jeżeli teraz odbierze.
— Słyszałam to. - krzyknęła zza drzwi brunetka.
— To udawaj głuchą, takie to trudne? - wybrał opcję "zadzwoń" i szybko przyłożył telefon do ucha. Sygnał wydobywający się z urządzenia odbijał się w jego głowie niczym dzwony kościelne. Było głośno i na dodatek zrobiło mu się z tych wszystkich emocji słabo.
— Słucham?.. Feliks?
Szybko rozłączył się, gdy tylko usłyszał głos bruneta. Serce podeszło mu do gardła. Był jednocześnie przerażony, jak i szczęśliwy.
— O kurwa, nie spodziewałem się, że odbierze.
— No i co zrobiłeś debilu? - krzyknęła Węgierka, wbiegając do przymierzalni Feliksa, nie zwracając uwagi na to, że chłopak mógł być teraz bez spodni bądź bluzki. — Odebrał od ciebie skończony kutasie, a ty się rozłączyłeś. - zniżyła ton głosu, mówiąc w taki sposób, jakby właśnie Feliksowi groziła.
— Nie przemyślałem tego, co mam mu powiedzieć.
— Boże, jaki z ciebie imbecyl. - skwitowała brunetka, po czym odwróciła się i wyszła, zostawiając Feliksa samego. — Mogłeś go, zaprosić na tę imprezę inteligencie.
— Szczerze mówiąc, to jest on tam ostatnią osobą, którą chcę spotkać.
— Wszyscy wiemy, że jest na odwrót, po prostu boisz się do tego przyznać.
— Za dobrze mnie znasz Elizo.
— Żadne "Elizo", mówiłam, żebyś zwracał się do mnie Erzsébet.
— Twój węgierski łamie mi język. - szybko chwycił kilka wybranych przez siebie ubrań i odsunął na bok ciężką, granatową zasłonę.
— Nareszcie. - skwitowała oburzona. — Już myślałam, że nigdy stamtąd nie wyjdziesz.
— Chciałbym, żeby tak było. - objął przyjaciółkę ramieniem i razem z nią, poszedł wreszcie w stronę kas.
Dźwigając większość ich zakupów, Feliks spoglądał zazdrosny na przyjaciółkę, która naśmiewając się z niego, udawała obolałą od trzymania jednej, zdecydowanie zbyt lekkiej torby z sukienką. Zachodzące słońce dodatkowo doprowadzało go do szewskiej pasji, drażniąc jego oczy.
— Jeszcze jedna chwila z tobą i zrobię magika na jezdnię. - podsumował Feliks, męczeńsko uśmiechając się w stronę przyjaciółki. — Dlaczego twój cukrowy ojciec nam nie pomaga, tylko ja muszę nosić te torby?
— Roderich jest zajęty, mówiłam, że ma dużo nauki.
— Ma dużo nauki, ale i tak pójdzie się z tobą nachlać do Alfreda? Nie chcę nic mówić, ale on może mieć zbyt dużo wolnego czasu.
— Do czego zmierzasz? - zapytała podejrzliwie, na co Polak zareagował tylko chamskim uśmiechem.
— Nic, nic, tak tylko sobie głośno myślę. - pogwizdywał pod nosem, żartując sobie. — Znalazłaś już u niego pod łóżkiem damską bieliznę może?
— Feliks ty niewyżyty skurwysynu! - uderzyła go swoją jedyną torbą na zakupy w głowę, po czym odbiegła kilka kroków dalej.
— Feliks, Feliks! - krzyknął dobrze mu znany, męski głos.
Blondyn zaniechał pogoni za przyjaciółką. I tak był zbyt zmęczony, żeby gonić ją dłużej niż pół minuty. Kilkugodzinne chodzenie po galerii doszczętnie wycisnęło z niego każdą kroplę energii. Odwrócił się w stronę, z której ktoś wolał jego imię i stanął na środku chodnika niedowierzając.
— Eduard? - odłożył kilka papierowych toreb na chodnik, uznając tę chwilę za dobry moment do odpoczynku. — O co chodzi?
— Trzymaj. - powiedział Estończyk, ledwo łapiąc oddech. Prawą dłonią podał chłopakowi karmazynowe pudełeczko, a drugą podparł się o stojący obok niego znak drogowy. Może i Feliks taszczył ze sobą chyba połowę sklepu, jednak nadal przemieszczał się niczym zaawansowany biegacz długodystansowy. Często zdarzało się również tak, że idąc swoim normalnym krokiem, musiał poganiać ledwo nadarzającą za nim Erzsébet.
— Co to jest i po co mi to dajesz? - spojrzał na opakowanie, lustrując chłopaka podejrzliwym wzrokiem.
— Uwierz mi, że nie mam bladego pojęcia co to ani po co Tolys kazał mi tobie to przekazać. Bądź po prostu na tyle miły i weź to ode mnie.
Polak niechętnie chwycił pakunek, nadal będąc względem niego dość specyficznie nastawiony.
— Dlaczego miałbym coś od NIEGO brać? - powiedział, nie ukrywając obrzydzenia w jego głosie.
Boże jak Feliks uwielbiał być chamski i opryskliwy dla niewinnego ludu. W końcu ktoś musi im pokazać, kto tu rządzi.
— Feliks nie wiem, naprawdę. Ale uwierz mi, że skoro coś ci daje, to pewnie jesteś nadal dla niego ważny. - chłopakowi nareszcie udało się uspokoić walące w jego piersi serce.
— Niech będzie.
— Mam mu coś od ciebie przekazać?
— Tak, powiedz mu, że to dzisiaj to było niechcący. - skupił swoją odwagę na pudełku, które
schował do jednej torby i wraz z całą resztą papierowych ciężarków, ruszył w stronę czekającej na niego kilka metrów dalej, przyjaciółki.
— Czekaj! Co wy dzisiaj robiliście, że to było "niechcący"?!
***
— Ruszaj dupę, bo skopię cię tak, że nigdy w życiu nie zjesz tego swojego makowca! - krzyczała Węgierka, uderzając już od pół godziny do drzwi łazienki. Na całe szczęście w domu nie było jej rodziców, więc mogła grozić Polakowi, ile tylko chciała.
— Zostaw moje żarcie w spokoju! - chłopak wybiegł z impetem z łazienki, dopinając po drodze zamek w swoich spodniach. Chwycił przyjaciółkę za ramiona i wepchnął ją do łazienki wbrew jej woli. — Twoja kolej. - powiedział łaskawie w stronę zamkniętych już drzwi.
Całej sprawie przyglądał się ewidentnie zażenowany Roderich, który starał się odstresować na kanapie w salonie. Feliks spojrzał na niego, a jego oczy zaświeciły się kiedy przypomniał sobie o tym, co zabrał ze sobą w kieszeniach swoich spodni.
— Witaj przyjacielu. - przywitał się ponownie z mężczyzną, pomimo iż zrobił to już niecałą godzinę temu. Brunet spojrzał na niego podejrzliwie, chowając swój telefon. — Mam nadzieję, że wiesz, na co się piszesz idąc z nami dzisiaj.
— Myślisz, że nigdy nie byłem w twoim wieku? - zapytał podirytowany, aczkolwiek zainteresowany zachowaniem Polaka.
— Oczywiście, że byłeś. - przytaknął, klepiąc wyższego mężczyznę po ramieniu. Roderich nie miał nawet siły, żeby w jakikolwiek sposób zaprzeczyć blondynowi. — Ale wyglądasz na takiego, który pierwszy raz idzie na tego typu spotkanie, więc proszę cię, nie przynieś Elizie wstydu.
— Skąd takie przypuszczenia?
— Ubrałeś się tak formalnie, że gdybym nie wiedział, gdzie się wybierasz, to zapytałbym cię, na czyją stypę idziesz.
— Feliks nie podrywaj mojego narzeczonego. - krzyknęła Węgierka, wychodząc z toalety już cała wymalowana i gotowa do wyjścia.
— Nie śmiałbym. - szybko podniósł się z kanapy i pobiegł za przyjaciółką w stronę wyjścia, zostawiając Austriaka daleko w tyle. — Jeszcze chwila i pomyślałbym, że się tam w zlewie
utopiłaś.
***
— Jeszcze jeden i jeszcze raz! - śpiewał na cały głos Feliks, ściągając swoją kurtkę. Jeszcze nie napił się ani kropli, a już starał się zachowywać pozory pijanego.
Iwan z uśmiechem przyglądał się nowo przybyłym gościom, a swoje oko zawiesił na jednej, szczególnej osobie. Roderich, według każdego licealisty w ich szkole, był zbyt dorosły jak na ich towarzystwo, jednak żaden nie miał zamiaru narzekać na jego obecność. Część z zebranych tu nastolatków zdążyła się już przekonać, że po kilkunastu kieliszkach wódki, żadnej różnicy wieku pomiędzy nimi nie będzie widać.
— Nareszcie jesteście! - krzyknął Amerykanin, który odruchowo wstał z kanapy i podbiegł się przywitać.
— Feliks. - Iwan poklepał kuzyna po ramieniu. Przytulił go do siebie i przepraszając resztę, udał się z nim do kuchni. Zamknął drzwi, odcinając się od reszty i rozpoczynającej się zabawy. — Dlaczego nie przyszedłeś z Tolysem? - zapytał, przeszukując wszystkie szuflady i szafki w pomieszczeniu.
— Dlaczego każdy, kiedy mnie widzi, musi mnie zapytać o niego? Mam gdzieś przyklejony jakiś znak "Hej jeżeli mnie widzisz to zapytaj dlaczego nie jestem z Tolysem"? - chwycił szklankę i nalał sobie do niej sok pomarańczowy.
— Pasujecie do siebie. - wzruszył ramionami, wyciągając upatrzoną puszkę piwa i tanie papierosy, które od razu schował do kieszeni spodni.
— Nie słodź mi tak. - poprawił swoje zmierzwione włosy. — Jakim cudem my do siebie pasujemy? Ja nie lubię, wręcz nienawidzę ludzi, bez urazy Iwan. Siedzę cały czas w domu, chujowo się uczę i ogólnie jestem codziennie o jeden krok bliżej do zostania męskim striptizerem, którego Ela zatrudni na swój ślub. A Tolys? On ma same piątki, czwórki, ciągle mnie gdzieś zabierał, co męczyło mnie niemiłosiernie, a rodzice uważają go za złote dziecko. Oczywiście i jego rodzice i moi.
— A bo ja wiem? - otworzył puszkę, a drugą podał Łukasiewiczowi. — Jesteście swoim kompletnym przeciwieństwem i może dlatego wszyscy czekają jak na szpilkach na wasze zaręczyny.
— Ty to jednak pojebany jesteś. - dopił sok i przyjął piwo. — A ty i Alfred? Ruchaliście się już?
— Tak, mamy dwójkę dzieci, psa i papugę, którą specjalnie nauczyłem przeklinać po polsku, co ma być pamiątką po tobie dla przyszłych pokoleń. - Feliks wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, z ledwością utrzymując równowagę, co spotkało się z rozbawionym spojrzeniem Bagińskiego. Obaj kuzyni po zabraniu ze sobą przekąsek, wrócili do salonu.
Wcześniej wspomniana "impreza" bardziej przypomniała luźne spotkanie niż wielką zabawę. Choć plany na dalsze godziny spotkania gospodarze mieli już dawno przygotowane. Feliks zajął miejsce pomiędzy Roderichem i siedzącą mu na kolanach Erzsébet, a ewidentnie wstawionym już Gilbertem.
— Mogę ja pierwszy? - wykrzyczał, zapytał Alfred chwytając pustą butelkę. Oczywiście pierwszym co im przyszło do głowy była gra w butelkę. — Gilbert! Prawda czy wyzwanie?
— Prawda. - odpowiedział niechętnie, popijając energetyka, którego podwędził od jakiegoś pierwszaka przed chwilą.
— Jakiej osoby nie pocałowałbyś, nawet za milion złotych?
— Co to ma być za pytanie? - zapytał pogardliwie.
— Co z ciebie za ciota, skoro nawet odpowiedzieć na pytanie nie umiesz?
— Goń się Łukasz.
— Łukasiewicz, niewyżyta pruska pało..
— Pytanie jest banalnie proste, a ja widzę tutaj dużo kandydatów na to honorowe miejsce. Jednak odpowiedź może być tylko jedna, a jest nią... nasza kochana Eliza! - krzyknął tryumfalnie.
— Chodzi o to, że niby jestem brzydka?
— Nie brzydka tylko zajęta, Elka. Nigdy bym cię nie obraził, przecież wiesz. - posłał jej oczko, w odpowiedzi otrzymując groźny wzrok Rodericha, który wywołał u niego napad śmiechu. — Teraz ja. Antonio?
— Wyzwanie. - odetchnął, chowając telefon do kieszeni spodni.
— Oczywiście, że wyzwanie! Daj no mi chwilę.. Wiem! - uśmiechnął się zadowolony ze swojego geniuszu. — Zadzwoń do osoby, którą kochasz, oczywiście wszyscy wiemy, że chodzi o Romano, i powiedz mu, że go kochasz!
— No nareszcie! - krzyknął z niedowierzaniem w głosie Francis.
— Nie jestem pewien, wolałbym nie ryzykować. Sami wiecie, jak na to zareaguje.
— Czy tylko mi zbiera się na wymioty, kiedy myślę o nich razem? - zapytał Feliks. Jednak jego pytanie zostało zignorowane przez wrzeszczących wstawionych już przez alkohol ludzi.
— Jeżeli teraz tego nie zrobisz, to już nigdy nie będziesz miał takiej szansy. Zawsze, kiedy z Gilbertem cię do tego namawiamy, ty się wymigujesz.
— Żaba ma rację. - wtrąciła Węgierka. — Co ci szkodzi? Lepiej, żebyś już wiedział co o tobie myśli, niż żebyś się łudził przez następne lata.
— Wyjątkowo muszę się zgodzić z przyjaciółką rasowego femboya.
— Niech wam będzie. - odpowiedział niechętnie Antonio. Wyciągnął mozolnie swój telefon i opornie wybrał numer do Włocha. Wszyscy czekali w zniecierpliwieniu, aż drażniące pikanie w telefonie skończy się i zastąpi je głos Romano. — Pomidorku! - Hiszpan aż podskoczył, kiedy zrozumiał, co się dzieje. Natomiast i Feliks i Roderich wyglądali jakby mieli zaraz puścić pawia. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, jakby tylko oni z całej grupy nie popierali tak (delikatnie to mówiąc) pojebanych związków. Jedyni normalni ludzie w tym domu.
— Dlaczego do mnie dzwonisz?
— Zdenerwowałem cię? Jeżeli tak, to przepraszam. - ostatnie słowa wypowiedział markotnie, wstając z kanapy i wychodząc z pomieszczenia.
— Będą się kłócić niczym stare małżeństwo. - zauważył Alfred.
— To zupełnie jak ty i Iwan, tylko za kilka lat. - stwierdził zadowolony Køhler, jednak nie dane mu było cieszyć się długo, ponieważ Ivan z czystej nudy, uciszył Duńczyka, zwalając go na podłogę.
— Kto teraz? - zapytał podjuszony Arthur, przesadnie rozpływając się nad swoją elegancką filiżanką.
— Ja chcę! - Alfred rzucił się na butelkę i zakręcił nią z niemałym zamachem. — Iwan jak cudownie. Prawda czy wyzwanie?
— Prawda.
— Ciota z ciebie. - stwierdził Amerykanin, szybko odsuwając się od chłopaka, aby na wszelki wypadek uniknąć uderzenia w głowę. — Powiedz mi z kim, kiedy i w jakiej pozycji miałeś swój pierwszy raz.
— Z nikim, idioto. Za kogo ty mnie masz?
— Uznajmy, że tego pytania nie było. - stwierdził zestresowany. — Twoja kolej.
Iwan wyciągnął dłoń, aby chwycić pustą butelkę, kiedy szczęśliwy Antonio wbiegł z powrotem do salonu. Cały w skowronkach, rzucił się na Bogu winnego Gilberta, tuląc się do niego. Jednocześnie zgarnął uwagę wszystkich zebranych w pokoju, wypłakując łzy szczęścia w
nieskazitelnie białą koszulę Niemca.
— Zgodził się! - krzyknął, unosząc dłonie ku górze.
— Na co niby? - Beilschmidt zapytał, uwalniając się od duszącego uścisku Hiszpana.
— Na randkę! - ze szczęścia uścisnął również Francisa. — Na początku był wkurzony, bo myślał, że sobie z niego żartuję, ale później nagle się zgodził! Tak po prostu!
— Moje gratulacje. Za przekonanie do czegokolwiek Romano zasługujesz na odrobinę mojego uznania. - powiedział szarmancko w prześmiewczy sposób, po czym wypił zdrowie Hiszpana, a w jego ślady poszła cała reszta.
Łukasiewicz spojrzał na siedzącego obok Austriaka, a ten, kiedy zauważył jego wzrok na sobie, udał odruch wymiotny, co niebywale rozbawiło Feliksa. Choć w jednym się zgadzali.
— To ja będę się zbierał. Nie chcę, żeby na mnie czekał. - powiedział szybko Antonio, zbierając swoje rzeczy porozrzucane na podłodze. Nikt tutaj na czas spotkań nie utrzymywał porządku, więc normą było to, że czasem ktoś zabierał do domu przez przypadek rzeczy kogoś innego. Tak czy inaczej, Antonio przedwcześnie opuścił swoich kompanów, którzy z nudów zaczęli grać w chyba najbardziej typową dla nastolatków grę, butelkę rozbieraną.
Z godziny na godzinę atmosfera rozluźniała się coraz bardziej, a to wszystko była zasługa alkoholu przemyconego przez przypadkowe dzieciaki. Wszystko się rozkręcało, a dołączyło do nich jeszcze więcej osób, aż w końcu w jednym pokoju nie było dla każdego wystarczająco miejsca. Większość dzieciaków okupowała salon, więc nie było mowy o spokojnym siedzeniu tam. Psychicznie chore, młode parki nastolatków zajęły sobie sypialnię dla gości, co przyprawiało Feliksa o myśli samobójcze. Jedynym miejscem, gdzie nikogo nie było, okazała się mała toaleta, do której Łukasiewicz natychmiastowo się ewakuował.
— Głowa mi pęka.. - przyznał, obmywając swoją twarz zimną wodą. Feliks usiadł na beżowych kafelkach, opierając się o wannę. Czuł się chory, jakby miał gorączkę. Było mu zimno, jednak jego skóra parzyła przy jakimkolwiek kontakcie z nią. Rzeczywiście nie miał mocnej głowy do alkoholu. Wypił mniej więcej trzy piwa, a już ledwo co powstrzymywał mdłości. Do tego głośna muzyka puszczana z ogromnych głośników, która rozrywała jego bębenki od środka.
— Radzisz sobie? - zza drzwi łazienki krzyknęła zatroskana Węgierka. — Możemy wrócić do mnie, jeżeli chcesz.
— Nie będę ci psuł podróży poślubnej, Elka.
— Żartujesz sobie? Zamiast siedzieć w tej łazience, opłakując Tolysa, wyjdź, chociaż na dwór czy tam na "pole", jak wolisz. - Feliks pokręcił przecząco głową, po czym cicho zaprzeczył. Wyjście na zewnątrz i zaczerpnięcie świeżego powietrza nie jest w sumie taką złą opcją, jednak nie mógł tak po prostu opuścić bezpiecznej toalety cały czerwony z opuchniętymi od płakania oczami. Zrezygnowana i lekko podpita Erzsébet szybko po tej rozmowie wróciła do zabawy. Natomiast Feliks ponownie został sam. Szczerze mówiąc, od dłuższego czasu miał się za hipokrytę. Jednocześnie odpychał od siebie większość ludzi i obrażał się na nich za to, że się od niego dystansują. Ubolewając nad swoim enigmatycznym charakterem, otarł oczy ze słonych łez, przemył ponownie twarz zimną wodą i tuż po tym, jak zrobiło mu się, choć odrobinę lepiej, wyszedł z jedynego cichego miejsca w tym domu. Poza łazienką było okropnie głośno i duszno. Opary i dym tytoniowy oraz odrażający zapach potu zaczynały dusić go od środka. Korytarzem przeszedł do głównego siedliska młodej szarańczy, gdzie co sekundę obijał się o jakiegoś pierwszoklasistę, aż w końcu udało mu się dotrzeć do drzwi i wyjść na zewnątrz.
Świeże, nieskażone niczym powietrze zdawał się wdychać haustami. Od siedzenia w jednym rogu rozbolały go mięśnie, co teraz miał szansę rozchodzić. Wyciągnął z kieszeni poplątane słuchawki, podpiął je do telefonu i sprawdził godzinę.
— Wpół do drugiej to idealny czas na spacer po mieście. - pomyślał sarkastycznie, po czym włączył przypadkową piosenkę i ruszył przed siebie. Nie zwracając uwagi na ciemne zaułki i podejrzanych meneli na ławkach, dzielnie szedł przed siebie, z głową schowaną pod kapturem żółtawej kurtki. Skrzywił się, kiedy włożył dłonie do kieszeni. Zawsze magazynował w nich przeróżne rzeczy, później zapominał ich wyciągnąć, a zawsze, kiedy mu się przypominało, to akurat nie miał czasu.
Stanął więc obok jakiegoś kosza na śmieci i nie patrząc, co trzyma, zaczął wyrzucać całą ich zawartość. Mówiąc, że miał tam "przeróżne rzeczy" trzeba brać pod uwagę wielkość jego kieszeni. Mógł w nich schować ręce aż po łokcie, więc oczywiście rzeczy, które tam chował, nie koniecznie musiały być małe. Stara zapalniczka, kilka cukierków, pusta butelka 100 ml po nieznanej mu cieczy. Feliks mógłby zacząć spisywać wszystkie jego śmieci i później opisać to w jakiejś książce. Z pewnością nie byłaby to nowela, tylko raczej nowa epopeja narodowa na pięćset stron.
— Wiem, że teraz pomiędzy nami nie ma już nic, ale nie spodziewałem się, że tak szybko postanowisz pozbyć się naszych zdjęć. - Blondyn podniósł głowę i wyciągnął z ucha jedną słuchawkę. Tolys patrzył się na niego przyjaźnie, nadal zachowując pozory poważnego. Lustrował go tak miło, że aż Feliksowi zrobiło się od tej czułości niedobrze. Spojrzał jednak na swoją lewą dłoń, w której trzymał dwa pogniecione zdjęcia. Musiał odgiąć wszystkie rogi i ułożyć je pod kątem padającego na nie światła, żeby móc cokolwiek zobaczyć.
— Faktycznie, muszę ci przyznać rację. - odpowiedział z udawaną ciekawością, po czym dodał kąśliwie. — Wyrzucam kolejne śmieci. - przyznał opryskliwym tonem. — Choć sądząc po twoim wzroku, może jednak jest to coś "fajnego". Patrzysz na to, jak na święty obrazek. Chcesz? - Łukasiewicz wyciągnął do niego dłoń z dwoma zdjęciami. Tolys jednak nie drgnął, wciąż tępo wpatrując się w fotografię. Całej scenie z lekkim niedowierzaniem przypatrywał się Eduard, który siłą wyciągał przyjaciela z domu, żeby ten mógł się zabawić. Kiedy minutę temu zobaczył stojącego Łukasiewicza, pomyślał o tym, żeby go wyminąć, jednak zmienił zdanie, kiedy doszło do niego, jakie mogą być korzyści po spotkaniu tej głupiej dwójki. Teraz jednak żałował swojej durnej decyzji, patrząc na to, jak okropnie zachowuje się Feliks i jak bezradny Tolys nie umie nic z siebie wykrztusić.
Laurinaitis w końcu szybkim ruchem chwycił dwa zdjęcia i schował je do kieszeni. Było widać, że sam nie wie, jak ma się w takiej sytuacji zachować. Niby kilka chwil temu Eduard powiedział mu, że ma się przy nim zachowywać naturalnie, jednak teraz nie był pewien czy chce drążyć temat. Zżerało go sumienie, po tym, jak zakończył ich przyjaźń. Oczywiście, że znów chciał nazywać Feliksa swoim przyjacielem, jednak nie chciał robić tego tylko przez swoje sumienie. Gdyby przyjaźnił się z nim przez poczucie winy, czyli tylko po to, żeby on sam mógł poczuć się lepiej, to już więcej nie byłaby przyjaźń. Dodatkowo sam nie wiedział, jak Feliks na to zareaguje. Pewnie byłby wściekły i duma by mu nie pozwoliła na zgodę, Na dodatek zrobiłby mu cały wykład o tym, jaki okropny jest.
— Co tu robisz? - zapytał Tolys oschle. Co za głupie pytanie. Mógłby, chociaż wysilić się na coś mądrzejszego.
Feliks spojrzał na niego jak na obłąkanego, śmiejąc się przy tym pod nosem. Obejrzał się dookoła siebie, przenikając wzrokiem stojącego obok nich Eduarda. Zmrużył oczy, kiedy światło pobliskiej latarni zaczęło go razić, a mróz panujący na dworze dawał się we znaki poprzez jego letnią kurtkę. Zdecydowanie lepszym wyjściem byłoby pójście prosto do domu.
— Prawdopodobnie to samo co wy zaraz. - mówiąc to, poprawił swoje włosy rozwiane przez wiatr. — Wracam od Iwana. Nie radzę wam tam iść, za dużo tam żółtodziobów. - zwrócił się na pięcie w stronę swojej ulubionej kawiarni, która na całe szczęście była otwarta 24/7 i zrobił kilka kroków z zamiarem ucieczki z niezręcznej sytuacji, w jaką wpakował go Litwin.
— Nie podobał ci się? Mój prezent znaczy się. - zapytał już rozstrojony panującą między nimi atmosferą.
Na to pytanie Feliks tylko prychnął krytycznie i nie drążąc już dłużej tego tematu, po prostu poszedł w swoją stronę. W głowie gratulował sobie, jak genialnie wybrnął z tej sytuacji, ponieważ, nie chcąc się chwalić publicznie, nawet nie pomyślał o otwieraniu go. Po ukojeniu swoich smutków w ciepłej czekoladzie, której nawiasem Łukasiewicz nienawidził, wrócił na piechotę do domu Erzsébet. Szybko pokierował się w stronę pokoju, w którym on przeważnie spał, kiedy nocował w tym domu. Rodzice Erzsébet byli na tyle bogaci, że ten "jego" pokój, nawet mu umeblowali tak, jak Feliks lubił.
Za to właśnie kochał rodziców brunetki. Byli bogaci i mogli sobie pozwolić na wszystko. Co prawda z naciskiem wybrali córce przyszłego męża, jednak wcześniej sprawdzili stan portfela jego i jego rodziny oraz oczywiście jego plan na przyszłość. Nie trawili też bezdomnych i ubogich, ludzi z najniższych warstw społecznych. Na całe szczęście rodzice Feliksa odziedziczyli po jego dziadku dość spore udziały w kilku różnych globalnych firmach, więc mógł przyjaźnić się z córką państwa Héderváry. Oprócz powyżej wymienionych wad, byli to naprawdę fajni i mili ludzie. Udzielali się społecznie i wspierali organizacje typu WHO czy PETA. Choć bardziej wtajemniczeni wiedzieli, że popieranie drugiej organizacji nie świadczyło o nich dobrze. Ale dobre pierwsze wrażenie to jednak jest ważne, nie?
Tak więc Łukasiewicz powlókł się do kuchni, chwycił zimny napój i szybkim krokiem ruszył do swojego pokoju. Rzucił się na łóżko i leżał tak przez chwilę w ciszy. Od nadmiaru alkoholu, zebrało mu się na wspominki i rozmyślenia. Oddałby wszystko, żeby rodzice Erzsébet go adoptowali. Nie był ich dzieckiem, a oni urządzili mu pokój tylko dlatego, że przyjaźnił się z ich córką. Już traktowali go jak własnego syna. Ojciec Erzsébet często sam zaczynał z nim rozmowy na typowo "męskie" tematy, pocieszał go i naprawdę go słuchał, kiedy ten miał coś do powiedzenia. To wszystko było takie miłe i nierealne. Jego rodzice mieli problem, kiedy ten potrzebował nowych kredek na plastykę w trzeciej klasie podstawówki. Żałowali też na niego paliwa, żeby podwieźć ich jedynego syna gdziekolwiek. Nie mówiąc już o jego problemach. Czasem czuł, że rodzina Węgierki była wobec niego bardziej wyrozumiała niż psycholog do, którego chodził co tydzień.
Włączył laptopa, którego zabrał z pokoju Erzsébet. Szybko zalogował się na swoje konto na Netflix i zaczął przeglądać kolejne równie gówniane propozycje. Miał wrażenie, że każdy film jest jeszcze bardziej gówniany od poprzedniego, jednak koniec końców zdecydował się na film pod tytułem "Split".
— Film o typie z problemami. - podsumował. — Relatable content macie na tym Netflixie. - odpowiedział sam sobie, po czym niechętnie włączył film. Musiał przyznać, fabuła nawet mu się podobała. Tak samo to, jak był przedstawiony główny antagonista. Choć może lepiej powiedzieć "główni antagoniści"? Jednak nic nie było w stanie pokonać jego leniwej natury i po czterdziestu minutach oglądania zaczął się bardziej interesować jego otoczeniem niż samym filmem. Odpisał na kilka wiadomości od Węgierki, uspokajając dziewczynę i mówiąc, że jest bezpieczny u niej w domu. Polubił kilka zdjęć z imprezy i pewnie nadal by to robił gdyby na jednym z nich nie zauważył w tle Tolysa liżącego się z Natalką.
— Dziwka. - skomentował w myślach. Choć to nie ona tu wyglądała źle tylko Tolys wyglądał na tym zdjęciu jak powalony natręt. Bo pomimo tego, że oboje byli zaangażowani w jakiś sposób w ten pocałunek, Natalka lubieżnie patrzyła się w stronę brata, który na pierwszym kadrze obściskiwał się z Alfredem.
Polak rzucił telefon na drugi koniec ogromnego łóżka.
— Potrzebuję nowych znajomych. - stwierdził, ciężko oddychając. Ewidentnie, dojście do tego rozwiązania kosztowało go dużą ilość energii.
Niczym prawdziwy desperat, jednak dumny z siebie desperat, wyłączył film i z gracją, uśmiechając się od ucha do ucha, wpisał w google frazę; "Jak znaleźć znajomych?". Po chwili dodając do tego zdania ważną wiadomość o nim; "pomimo trudnego charakteru". Przecież to nie tak, że to Feliks będzie się zmieniał dla kogoś. O, nie. Za bardzo lubi takiego siebie, jakim jest teraz. Za długo pracował na tego asertywnego, badass, boss bitch i nieuległego Feliksa, którym jest teraz.
Większość wyników go nie zainteresowała. Odwiedził dopiero kilka blogów, jednak te były sprzed co najmniej ośmiu lat, a ten przecież szukał nowinek i nowoczesnych rozwiązań. Jedynym, co naprawdę przykuło jego uwagę była dziwna nazwa, której nigdy wcześniej nie słyszał.
— "Tulpa" - przeczytał na głos. — A co to do cholery jest?
Kliknął niebieski link, prowadzący do kolejnego starego bloga. Ten blog jednak, postanowił przeczytać. Było w nim coś, co nie pozwalało mu opuścić tej strony.
— "Тulpa – pojęcie oznaczające samoświadomego wyimaginowanego przyjaciela. Czasami błędnie używane jako synonim „magicznej emanacji", „zjawy" lub określania innych zjawisk paranormalnych. W mistycyzmie oznacza byt lub obiekt stworzony przez sferę duchową lub mentalną." Brzmi ciekawie.
— "Czy to jest bezpieczne? Powody tworzenia Tulpy są bardzo różne. Zazwyczaj wynikają one z problemów życiowych, bądź słabej kondycji psychicznej danego człowieka. Posiadanie "Tulpy" grozi odrealnieniem, ucieczką w wyimaginowany świat, który zastępuje rzeczywistość."
Łukasiewicz zatrzymał się na tym momencie na chwilę. Dukając każdy wyraz osobnie, żeby być pewnym, że dobrze wszystko rozumie.
— Chyba podziękuję w takim razie. To gówno zaraz zabierze mi 70% mojego życia. - zamknął laptop i ponownie położył się na łóżku, tym razem z zamiarem zaśnięcia.
Wpatrywał się w ciszy w okno. Nie mogąc zasnąć patrzył w miasto, które widział za nim. Było tam bardzo ciemno i cicho, tak samo jak było w jego pokoju teraz. Jezu jak on uwielbiał tą ciszę. Zero krzyków rodziców, zero wkurwiających głosów półłuków z klasy i zero nieśmiesznych żartów i niechcianych rozmów. Było tak cicho i spokojnie, że był w stanie zapomnieć o wszystkich swoich troskach. Prawie wszystkich.
Dziwna pustka ciążyła mu na sercu od kiedy tylko wyłączył laptopa. Ale dlaczego? Nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Nie był również w stanie poradzić sobie z tym uczuciem. Był pewien, że nawet założenie profilu na jakiejś stronce do poznawania ludzi mu w tym nie pomoże. A przecież nie miał teraz do kogo dzwonić. Erzsébet miała pewnie wyciszony telefon. Iwan bawił się w najlepsze, a i tak nie był dobrym słuchaczem. Tolysa nie ma. Feliciano pewnie podlizuje się tamtemu rok młodszemu szkopowi. Gilbert nie bierze nic na poważnie. Natomiast Eduard był dobrym materiałem na przyjaciela, jednak nie był JEGO przyjacielem.
Ostatecznie postanowił, że spróbuje. Spróbuje pobawić się w cholerne dziecko i spróbuje wymyślić sobie psiapsiółkę na dobre i na złe, a ludzi, którzy będą się na niego krzywo patrzeć za gadanie do ściany, zignoruje.
Tak więc zamknął oczy i pozwolił swojej wyobraźni pracować.
***
— Łukasiewicz wstawaj! - krzyknęła donośnym głosem, zabierając Polakowi ciepłą kołdrę. — Matka zaraz wraca z pracy, a my jesteśmy spóźnieni!
— Czy nie możesz łaskawie poczekać z zamążpójściem do momentu w którym będę już w pełni wyspany? - przetarł oczy, ledwo co podnosząc głowę z poduszki. Fakt faktem, "Elizka" jeszcze nie miała w planach się chajtać, jednak nie musiała od razu ciągać go po sklepach z typowo ślubnymi rzeczami i ofertami na dobry rok przed planowanym ślubem!
— Masz dokładnie piętnaście minut, żeby ruszyć swoją dziewiczą dupę, ubrać się ładnie i zejść na dół. Roderich czeka w aucie już pół godziny.
Węgierka szybkim krokiem wymaszerowała z pokoju, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Biedny Feliks, pozostawiony sam sobie założył na siebie pierwszą lepszą koszulę, jakieś wygodne spodnie i zbiegł po stromych schodach na parter. Idąc korytarzem w stronę wyjścia zauważył na ścianie, gdzie zawsze znajdowały się zdjęcia jego i Erzsébet, nową ramkę przedstawiającą Erzsébet we własnej osobie wraz z tym zawszonym doktorkiem po przejściach, który obejmował ją w talii.
— Patologia. - wycedził, po czym odwrócił się od zdjęcia i ruszył w stronę czekających na niego w aucie Erzsébet i Rodericha. To nie tak, że kompletnie nie popierał związku swojej przyjaciółki. Choć nawiasem mówiąc, jej facet był zbyt nudny jak na nią. Po prostu dziwne było dla niego małżeństwo już w wieku 19 lat i to z o pięć lat starszym typem. Nie narzekając już na sytuację, w której się znalazł, łaskawie wsiadł do auta i przywitał się z wszystkimi. Oprócz niego, Erzsébet zaprosiła jeszcze Radmilę, ponieważ jak to sama uznała "Do wyboru sukienki będzie potrzebowała drugiej kobiety."
— On też musi tu być? - zapytał Austriak, poprawiając swoje okulary.
— No nie wiem, a ty musisz? - odpowiedział kąśliwie, ale z uśmiechem na twarzy Feliks.
— Dajcie spokój! Wczoraj przecież tak dobrze się dogadywaliście. - zauważyła Erzsébet.
— Tyle, że my wczoraj ze sobą nawet nie rozmawialiśmy Elka.
— O to mi chodzi. - parsknęła, odwracając się z powrotem do siedzącej koło niej Czeszki. Feliks natomiast starał się zignorować fakt, że został wystawiony przez jego własną przyjaciółkę i przez jej niebywały pociąg do typowo damskich pogaduszek, musiał siedzieć z przodu, koło kierowcy.
Droga do pobliskiego miasta dłużyła mu się niemiłosiernie. Sam w sobie czuł się okropnie. Nie spał przez większość czasu, tylko rzucał się z boku na bok, teraz czekało go nudne wybieranie sukienek, których nawet nie będzie mógł przymierzyć, już o wczorajszym spotkaniu z Tolysem nie wspominając.
Galeria w sąsiadującym z nimi miastem była jednym słowem OGROMNA. OGROMNA I CAŁA OSZKLONA. Feliks z jego lękiem wysokości przyrzekał, że jeżeli będzie musiał wejść na piętro to zemdleje, spadnie na dół a reszta będzie miała go na sumieniu. Wszyscy oprócz Rodericha rzecz jasna. Ten człowiek nie wie co to sumienie, skoro żeni się z jego przyjaciółką.
Sklep z sukniami ślubnymi wyglądał natomiast tak, jak sobie go wyobrażał. Wszystko tam było białe z ewentualnymi czarnymi i złotymi wykończeniami. Każdy w obsłudze poruszał się jak w zegarku, co delikatnie mówiąc, nawet go przeraziło. Gdy tylko przekroczyli próg sklepu powitała ich jedna z pracownic, z którą wcześniej umówiła się Erzsébet.
— Pójdę zobaczyć ten garnitur. - Roderich zwrócił się do dziewczyny i ucałował ją w czoło. — Baw się dobrze. - kiedy już wychodził, mógł przysiąc, że czuł na sobie zdegustowany wzrok Feliksa.
Już po kilku sekundach czekania, kobieta z obsługi przyniosła pierwszą suknię. Była okropnie długa i równie okropnie brzydka, jednak dziewczyny widziały w niej coś, czego Feliks dostrzec nie mógł. Pewnie były to te wszystkie marszczenia podkreślające talię i koronki. Druga, trzecia, czwarta jak i piąta również nie były dla niego zachwycające, tak więc po siódmej skapitulował i poszedł usiąść na ławkę przed sklepem, gdzie miał widok na praktycznie cały salon. Oprócz niego, Erzsébet i Radmili było jeszcze kilka innych osób. Wszyscy wydawali się tacy szczęśliwi, jakby nie wiedzieli, że już chyba ponad 50% małżeństw kończy się rozwodem.
Łukasiewicz rzygał tą całą atmosferą miłości i szczęściem. — Przecież każdy musi mieć coś za uszami! - pomyślał, rozglądając się dookoła. — Tamten typ wygląda jak pedofil, a ślub bierze z tak starą babą tylko dlatego, że już ma brzuch. - wycedził pod nosem, starając się mówić najciszej jak można.
— Nie jesteś wielkim fanem ślubów, co? - zapytał nieznany mu głos. Feliks odwrócił się lekko wyrwany z zamyślenia. Obok niego siedział jakiś chłopak. Na oko w jego wieku, choć był od niego niższy. Wyglądał dość znajomo, jednak Feliks za nic nie mógł sobie przypomnieć kim jest.
— Czego chcesz? - zapytał oschle. Nie spuszczając chłopaka z oczu. Wyglądał, jakby przeprowadzał przesłuchanie. W duchu powstrzymywał się od nazwania go mikrusem. — I kim ty w ogóle jesteś?
— Nazywam się Raivis. Wiem, że mnie nie kojarzysz. - chłopak uśmiechnął się ciepło, jednak po tym jak spotkał się z lekkim obrzydzeniem ze strony Feliksa, ucichł.
— No tak! Ty jesteś tym kuzynem Tolysa, tak? Jezu, rzygać mi się chce kiedy wymawiam jego imię. Co, przysłał cię tu, żeby zamydlić mi oczy? Wpierw mnie odrzuca, a później robi do mnie jakieś podchody. Ten typ jest kurwa jebnięty.
— Chodzi o to, że nie on mnie tu przysłał. Mieszkam niedaleko i tak się składa, że zauważyłem cię tu gdy przechodziłem obok. - wytłumaczył, ignorując sposób z jaki Łukasiewicz patrzył się na niego.
— Uznajmy, że ci wierzę. Jednak nadal nie wiem czego chcesz.
— Niczego, obiecuję! - odpowiedział widocznie zestresowany. — Tolys po prostu dużo mi o tobie opowiadał i pomyślałem, że zagadam.
— Pomyślałeś, że zagadasz nawet po tym co ci o mnie nagadał? Bo jestem pewny, że miłymi wiadomościami na mój temat cię ostatnio nie uraczył. - odparł kąśliwie Feliks, choć musiał też przyznać, że Raivis sam w sobie nie był też taki zły jak myślał. Wyglądał bardziej jak przerażone dziecko niż jak jakiś patus, z którym miałby tylko problemy.
— Masz rację, ostatnio niechętnie mi tobie opowiadał.. Ale ja sam nie miałem okazji cię poznać, więc nie mam żadnych negatywnych opinii. - stwierdził z uśmiechem na twarzy, w rękach ściskając swój kubek ciepłej czekolady.
— W zasadzie ty też nie jesteś najgorszy. - przyznał niechętnie, odwróciwszy wzrok od wpatrującego się w niego chłopaka.
— Zgaduję, że takie słowa od ciebie to musi być spory komplement!.. Szczerze mówiąc to w tej całej sprawie, jeżeli wolno mi o tym mówić, jestem tak trochę po twojej stronie. - wyznał, a kiedy spotkał się z zaintrygowanym spojrzeniem Łukasiewicza, nieco się spłoszył. — Chodzi mi o to, co zaszło między tobą a Tolysem.. No wiesz. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, jaka jest Natalia, tylko Tolys jest w nią ślepo zapatrzony. Nie dziwię się, że chciałeś ratować przyjaciela. Ja też pewnie zrobiłbym to samo na twoim miejscu. No być może. Gdybym się nie zestresował to pewnie zrobiłbym to co ty.
— Jesteś drugą osobą, która poparła to co zrobiłem. Czuję się zaszczycony. - dodał, uśmiechając się odrobinę w stronę Łotysza.
Na początku Łukasiewicz naprawdę myślał, że skoro Raivis jest kuzynem Tolysa, będzie robił mu wykłady dlaczego ten jest okropnym przyjacielem i dlaczego nie zasługuje na życie na tej planecie, jednak wbrew pozorom okazał się być wyrozumiały i (co najważniejsze) nie osądzał Feliksa. Koniec końców, nawet miło mu się z nim rozmawiało. Pomimo jego wrodzonej niechęci do ludzi, podał chłopakowi swój numer i pożegnał się, kiedy dziewczyny wybrały już tą "idealną" suknię.
— To co, idziemy coś zjeść? - zaproponowała Radmila po udanych zakupach.
— Chętnie, jestem już głodna, a Roderichowi trochę to jeszcze zajmie. - oznajmiła Erzsébet, po czym ruszyła wraz z resztą w stronę pobliskiej włoskiej restauracji.
— Elka, nie wydaje ci się to dziwne? - dziewczyna spojrzała na Feliksa ze zdziwieniem. — Chodzi mi o to, że siedzimy tu już dwie godziny, a ty mi mówisz, że on nadal nie wybrał dobrego garnituru? Naprawdę myślisz, że ktoś taki jak Roderich poświęciłby więcej niż kwadrans na wybranie sobie stroju na ślub?
— Nie przesadzaj Fela. Nie możesz się choć raz cieszyć moim ślubem wraz ze mną i przestać tworzyć teorie na temat mojego narzeczonego?
Feliks niechętnie przytaknął i powlókł się za przyjaciółkami.
Wybrali miejsce po lewej stronie, tuż obok okna. Dziewczyny od razu zabrały się za przeglądanie menu. Natomiast on, wyglądał podejrzliwie za okno. Wypatrując wcześniej wspomnianego narzeczonego Erzsébet.
— Czy mogę przyjąć pańskie zamówienie? - powtórzył kelner.
Łukasiewicz odwrócił wzrok od szyby i poprawił swoją posturę na krześle.
— Spaghetti. - odpowiedział krótko. Nawet nie tknął menu, więc musiał improwizować. Ale to w końcu włoska restauracja, nie? Tu zawsze jest spaghetti.
— Jakie? - zapytał kelner, co wkurzyło Polaka.
— Zdaję się na ciebie. - odparł kąśliwie, co sprawiło, że kelner szybko się oddalił.
Zachowanie Feliksa spotkało się ze zrezygnowanym spojrzeniem dwóch przyjaciółek, które sam Feliks puścił mimo uszu.
Kiedy tylko, nadal zmieszany poprzednią sytuacją, kelner przyniósł im ich zamówienia, blondyn ponownie odleciał i powędrował gdzieś myślami.
Po kilku minutach mieszania widelcem bez celu w talerzu pełnym Spaghetti, w końcu sobie przypomniał. Przypomniał sobie wczorajszy wieczór, choć był to chyba dzisiejszy wczesny poranek. Feliks był tak śpiący, że już zapomniał już, o której wracał do domu. Wymyślił sobie przecież przyjaciela! Nie, to źle brzmi. Miał od kilkunastu godzin nowego przyjaciela, a przecież nawet z nim nie rozmawiał! Jaki z niego okropny przyjaciel. Może Tolys miał co do niego rację? Nie. Jak ktoś taki jak ON może mieć w jakiejś sprawie rację?
Odkładając jednak temat tego bezwstydnika. Feliks przeprosił dziewczyny, tłumacząc, że nadal się źle czuje po wczorajszej imprezie. Zapłacił za swoje danie, którego nawet nie spróbował i wyszedł z restauracji szybkim krokiem. Po drodze zaczęło mu się robić niedobrze, a i obraz przed oczyma zaczął mu się zamazywać. Sam nie wiedział, gdzie ma teraz iść. Powiedział, że pojedzie pociągiem do domu, ale nie chciał tam jeszcze wracać. W końcu rodzice nadal byli w domu, a on potrzebował odrobiny spokoju od wszystkich.
Koniec końców postanowił udać się do toalety. Nie było to najlepsze miejsce, ale było tam przynajmniej cicho. Oprócz niego, nikogo tam nie było, co go bardzo w tej chwili ucieszyło. Szybko zamknął się w jednej z kabin, ciężko oddychając. — Nareszcie chwila spokoju.. - wyszeptał. Z kieszeni spodni wyciągnął telefon. Na ekranie zauważył wiadomość od Elizy. Pytała się go, czy wszystko u niego na pewno jest okej, ponieważ przez cały dzień był jakiś markotny i niemrawy.
— Zaraz.. - powiedział sam do siebie, wpatrując się w wiadomość. Chciał jej odpisać, ale był zbyt zmęczony. Oczy go dosłownie piekły z niewiadomego powodu. Zresztą tak samo, jak brzuch, plecy i wszystko, co inne. Mógł wręcz przysiąc, że czuł pod skórą swoje kości.
Łukasiewicz wbrew sobie zamknął oczy na dłuższą chwilę. Po kilkudziesięciu sekundach przestały go już piec. A po kolejnych przeczekanych kilku minutach, postanowił już stamtąd wyjść. Wstał, otworzył drzwi i przecierając oczy, wyszedł z kabiny. Otworzył oczy, dopiero kiedy dotarł do zlewów, jednak ani ich, ani reszty pomieszczenia nie zobaczył. Na początku pomyślał, że oślepł, jednak kiedy uspokoił nerwy, przypomniało mu się, że są tu przecież światła na czujnik ruchu. Jednak dlaczego nie włączyły się wcześniej, kiedy wychodził z kabiny? Pomachał ręką, najbliżej sufitu jak tylko mógł, jednak światła nadal się nie włączały.
— Może jakaś awaria czy coś. - pomyślał, idąc z pamięci w kierunku wyjścia. Jakież go ogarnęło przerażenie, kiedy okazało się, że na zewnątrz jest równie ciemno, jak i w środku. No, może było trochę jaśniej, bo w końcu świecił księżyc i gwiazdy. — Chwila. Księżyc? - wymamrotał pod nosem. — Jest noc!?
Od razu udzielił mu się vibe jak z horroru o zombie, więc, zamiast biec i szukać pomocy ten skradał się najciszej, jak umiał, zupełnie jak jakiś włamywacz.
— Hej ty! Młody! - dobiegł go zza pleców głos starszego mężczyzny, pewnie ochroniarza.
Łukasiewicz szybko się odwrócił i zobaczył, jak podchodzi do niego facet, który wygląda jak ochroniarz z iście amerykańskich filmów. Jeszcze na dodatek świecił mu profesjonalnie latarką w oczy, żeby ten oślepł. Genialnie.
— Nie mówiłem ci już, żebyś się tu nie plątał? I jak ty do cholery tu wróciłeś? Przecież własnoręcznie cię wyprowadzałem z tego budynku.
— Obawiam się, że nie. Pierwszy raz pana widzę. - odpowiedział zaniepokojony.
— Bezczelny dzieciaku, jak śmiesz mi takie kłamstwa mówić prosto w oczy? Wynoś się stąd i następnym razem trzymaj język za zębami!
Feliks szybko wyminął staruszka i przeszedł kilka metrów z zamiarem ucieczki z tego powalonego miejsca, jednak po kilku krokach się zatrzymał.
— A wie Pan, gdzie jest wyjście?
***
Łukasiewicz wybiegł na zewnątrz zdyszany. Chodzenie z tamtym dziadkiem ramię w ramię po całej galerii było wyczerpujące. Na dodatek zaraz po wyjściu pobiegł, jak najszybciej tylko umiał w stronę najbliższego peronu.
— Co tu się do cholery dzieje? - zapytał, idąc wolnym krokiem do tablicy informacyjnej. — Dziadzio miał halucynacje.
Kiedy zobaczył, że najbliższy pociąg do jego miasta będzie o drugiej, a na jego zegarku jest dopiero kilka minut po dwudziestej czwartej, poddał się i postanowił zadzwonić po rodziców.
Po odblokowaniu telefonu zauważył jednak coś dziwnego. Od razu otworzył mu się chat jego i Elizy, którego ani razu dzisiaj nie otwierał. Co dziwniejsze, odpisał jej. A przecież tego nie zrobił. Myślał tylko o tym. Krótkie "Tak." jako odpowiedź go wręcz przeraziła. Czy ten staruch z latarką wszedł mu do kabiny, wziął telefon i "bawił się nim"? A jeżeli był zdolny do tego, to czy zrobił coś i jemu? W jaki w ogóle sposób Feliks tego nie zauważył!? Przecież nie spał. Nawet gdyby zemdlał, to by to raczej poczuł. Poczuł by, jak upada, czy robi mu się duszno. Cokolwiek!
Uznał jednak, że będzie się o to martwić, gdy będzie już bezpieczny w domu. Szybko zadzwonił do ojca, z którym miał lepszy kontakt niż z matką i wytłumaczył mu, że ich spotkanie się przedłużyło i czy ten mógłby go odebrać.
W domu przywitała go reprymenda od matki. Szybko po tej rozmowie, a raczej po tym monologu, który prowadziła jego matka sama ze sobą, udał się do swojego pokoju.
— Nareszcie u siebie. - odsapnął, kładąc się na plecach na swoim łóżku. W głowie obliczył sobie, ile godzin siedział tak najprawdopodobniej nieprzytomny w tamtej toalecie. Kiedy był mały, często zdarzało się, że po prostu nagle zaczynał się źle czuć i prawie mdlał, ale nigdy jednak nie był nieprzytomny tyle godzin.
Jeszcze raz odblokował swój telefon i po raz kolejny przyjrzał się wysłanej przez siebie odpowiedzi.
— Zwykłe "Tak"? I to jeszcze z tą kropką na końcu. Musiało mi nieźle odwalić, że napisałem do niej coś takiego. - prychnął. Zaraz po tym włączył się budzik.
Feliks usiadł, patrząc na telefon w swojej dłoni jak na narzędzie zbrodni. Nie ustawiał żadnego budzika. Jeszcze mógł zrozumieć tę wiadomość, którą pisał pewnie półprzytomny, ale raczej nigdy nie marnowałby czasu na ustawianie budzika, podczas gdy prawie mdleje w kiblu w jakiejś galerii kilometry od domu. I jeszcze ta nazwa budzika. "Notatnik". O co może chodzić?
Szybko jednak nadal niepewnie wyłączył budzik. O co może chodzić z tą nazwą? Dlaczego taką wybrał? I skąd wiedział, że wtedy już się obudzi? Chyba że ktoś go wtedy znalazł, odpisał Elizie, żeby się nie martwiła, okradł go z nerki i włamał mu się do telefonu.
Łukasiewicz paranoicznie zasłonił okna i zakluczył drzwi do swojej sypialni. Zakleił również plastrem wszystkie aparaty w telefonie. Ten z przodu i wszystkie z tyłu. Czuł się jak w pojebanym śnie i pomimo adrenaliny, która mówiła mu, żeby natychmiast powiedział o wszystkim rodzicom, otworzył aplikację i włączył filtr notatek: od daty (najnowsza do najstarszej). Wtedy pomiędzy zapiskami dotyczącymi tego, co ma być na sprawdzianie, kolejnych przeprosin do znajomych z neta i listy zakupów, na samej górze widniała jedna notatka bez tytułu.
dzisiaj, godz. 22:49
No to jak? Porozmawiamy wreszcie?
AAAAAA
Witam!
Nareszcie rozdział c'nie? Trochę mi się dłużyło pisanie wiem wiem.
Ten rozdział ma 7000 słów (dokładnie to 7055), czyli mój nowy rekord😭
3 Września jadę do Anglii na wymianę na tydzień to będę miała dużo czasu, żeby pisać bo lekcje tam będziemy mieli max do 13:30
Do zobaczenia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro