Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

...

Albert z uwagą obserwował, jak Zoja z zamkniętymi oczami przeskakuje z jednej belki na kolejną, coraz cieńszą. Ostatnia wydawała się Albertowi najtrudniejsza, przez co bał się o potknięcie się i upadek w płomienie. Kula ognia, którą wytworzyła Zoja wypełniała całą przestrzeń metalowego okręgu i nawet na sekundę, nie opuścił go jej najmniejszy płomień. Albert nie ukrywał swojego zachwytu nad umiejętnościami nowej koleżanki i będąc coraz bardziej podekscytowanym, obserwował, jak balansuje na ostatniej belce, by po chwili zgasić wszystkie płomienie i otworzyć oczy.

– Łał. Ty... jak?! Naprawdę niesamowite! – klaskał w dłonie i krzyczał chłopak, ale po chwili zorientował się, że wszyscy wlepiają w niego wzrok. Tylko Anastazja przewróciła szybko oczami i zdawała się znów zajmować sobą.

– Twoja kolej! – rzuciła Zoja.

– Ja? Niby jak ja mam to zrobić? Ja nawet ogniska nie rozpalę bez stworzenia pożaru – chłopak wycofał się. – Poza tym moja noga nie jest w najlepszym stanie i wątpię, że pozwolą mi wziąć udział w tej wyprawie – zrezygnowany opuścił wzrok i wbił go w ziemię.

– My regenerujemy się znacznie szybciej niż inni ludzie, zwłaszcza wtedy, kiedy używamy swoich mocy – oznajmiła ciepłym głosem Zoja, budząc w Albercie nadzieję i zakręciła mały płomyk na końcu wskazującego palca, jakby odpaliła zapalniczkę.

– Co to znaczy?

– Że, być może nie potrzebujesz już tych kul i opatrunku. Nie czułeś tego wcześniej? Tej energii, która nas wypełnia, kiedy odpalamy nasze moce? – zapytała zaskoczona i podekscytowana na samą myśl.

– Ja... czułem coś takiego, kiedy używałem mocy wcześniej – odrzekł, przypomniawszy sobie euforię, którą odczuwał po ataku świetlistej kuli lub podpaleniu dachu.

Albert wpatrywał się przez chwilę w Zoję, zastanawiając się, czy może zaufać jej na tyle, by po prostu zdjąć opatrunek i stanąć na bolącej nodze. Spojrzał jeszcze na pole treningowe i usiadł na kamieniu, stojącym nieopodal pierwszej belki. Podniósł dłonie na wysokość klatki piersiowej, a po chwili trzymał nad nimi małe, strzelające płomienie, znów czując napełniającą go energię. Kiedy zgasił ogień, zabrał się za rozsznurowanie buta na chorej nodze i powolnymi ruchami zdejmował opatrunek, warstwa po warstwie, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Zawahał się jedynie przy ostatnim kawałku materiału, ale zacisnął zęby i zdjął go jednym, szybkim ruchem. Stanął na zdrowej nodze i powoli położył drugą stopę na ziemi. Skierował na nią ciężar swojego ciała i zacisnął zęby.

– Jeśli bardzo cię boli, to mogę pomóc ci założyć opatrunek z powrotem – zaproponowała Zoja, martwiąc się o nowego kolegę.

– Nie. Dam radę – odrzekł stanowczo Albert i zaciskając zęby jeszcze mocniej stanął równo na obydwu nogach. – Jest dobrze – zapewnił i rozluźnił się. – Mogę mieć tylko problem z ostatnią belką.

– Nie dowiemy się tego, jeśli nie spróbujesz – Zoja uśmiechnęła się zachęcająco do chłopaka.

Albert delikatnie utykając na nogę, podszedł do pierwszej belki i wspiął się na nią bez najmniejszego problemu. Widać było, że uraz kostki wciąż mu doskwiera, ale nie zwracał na to uwagi. Najważniejsze stało się dla niego wzięcie udziału w treningu, który pozwoli mu pomóc w ratowaniu przyjaciółki. Z tą motywacją Albert stanął wyprostowany na kawałku drewna, zamknął oczy i kopiując zachowanie Zoji rozłożył ręce na boki. Po chwili z jego dłoni zaczął wydobywać się nieokiełznany ogień, wypływający niczym z prawdziwego miotacza.

– Stój! Przestań! – krzyczała przestraszona Zoja, Albert zorientował się, że coś jest nie tak. Otworzył oczy i natychmiast zacisnął dłonie. Ogień zniknął, a chłopak westchnął ciężko.

– Nie rozumiem. Przecież zrobiłem wszystko dokładnie tak jak ty. Jak to robisz, że ogień pojawia się tam, gdzie chcesz? – zapytał i usiadł na belce.

– Nie chodzi o to, byś zrobił to co ja... Chodzi o to, byś znalazł własny sposób na poskromienie własnego ognia – wytłumaczyła spokojnie. – To bardzo niebezpieczny dar, nad którym musisz przejąć kontrolę, jeżeli nie chcesz zrobić nikomu krzywdy. A na razie, to on kontroluje ciebie – zastanowiła się przez chwilę i podeszła bliżej, opierając dłoń na ramieniu chłopaka. – Ten ogień jest częścią ciebie i tylko ty możesz i masz siłę by nad nim zapanować. Wyobraź sobie, co ma zrobić i wydaj mu polecenie – doradziła i zabierając dłoń odwróciła się i odeszła na kilka kroków. – Zaczynamy jeszcze raz! – rozkazała po chwili.

Albert znów stanął na belce, jednak tym razem zamiast na swoich intencjach, skupił się wyłącznie na swoich emocjach i tym, o czuje względem ognia, przez który prawie skrzywdził swoje przyjaciółki. Nie traktował go już jednak jako przeciwnika, którego należy pokonać, a jako część siebie, nad którą chce i potrafi przejąć kontrolę. Ponownie się wyprostował, zamknął oczy i uniósł ręce, jakby udawał lecącego ptaka. Po chwili opuścił je gwałtownie wzdłuż ciała i zacisnął dłonie w pięść. Ogień pojawił się wokół niego jak na zawołanie. Albert otworzył oczy i uśmiechnął się lekko, zachowując pełne skupienie i koncentrację.

– Mam cię – mruknął po nosem i spojrzał na pustą obręcz, która po chwili na jego życzenie, wypełniła się tańczącymi płomieniami.

Albert przeskoczył na następną belkę, a ognista kurtyna pofalowała. Przeskoczył na następną, kolejną i kolejną, aż w końcu dotarł do ostatniej, najcieńszej belki, której najbardziej się obawiał ze względu na swoją bolącą nogę. Zauważył jednak, że staje na niej od jakiegoś czasu i nie czuje żadnego bólu. Ponownie wyprostował ręce w celu zachowania równowagi i skoczył na ostatnią belkę, lekko się chwiejąc. Mimo to, ogień w poręczy został utrzymany do samego końca. Zoja, gdy to zobaczyła otworzyła usta ze zdziwienia. Albert wziął głęboki oddech i rozluźnił dłonie, a ogień, który wywołał natychmiast zgasł.

– No no no! Brawo. Nieźle jak na pierwszy raz. Zoja ćwiczyła tu kilka tygodni zanim przestała spadać z ostatniej belki – zaśmiał się Jeremi, który postanowił obserwować przez chwilę umiejętności nowego znajomego.

Policzki zawstydzonej Zoji przybrały purpurową barwę, gdyż pamiętała, że przed chwilą mówiła, że przejście tego toru z otwartymi oczami jest dla początkujących. Albert popatrzył na nią przez chwilę i uśmiechnął się pobłażliwie.

– Co nie zmienia faktu, że jest w tym doskonała i bez niej nigdy by mi się to nie udało – Albert zeskoczył z belki na równe nogi, zauważając, że nie czuje już żadnego bólu. – Miałaś rację, z nogą już w porządku. Dziękuję. Czy zawsze się tak ładujemy? Nigdy nie czujemy zmęczenia? – postanowił zmienić temat za co Zoja podziękowała mu uśmiechem i zastanowiła się nad odpowiedzią na jego pytanie.

– Ładujemy się, kiedy używamy mocy. To trochę tak, jakbyśmy włączali w sobie specjalny tryb walki. Pozwala to na wyleczenie małych urazów, jednak... mamy swoje limity. Kiedy zbyt długo używasz mocy, zaczynasz odczuwać zmęczenie i to znak, że twoje ciało potrzebuje prawdziwe, ludzkiej regeneracji – wyjaśniła Zoja.

– Zoja to sprawdziła – zaśmiał się Jeremi. – Kiedy nie mogła utrzymać się na belce, nie była w stanie odpuścić, aż...

– Idź stąd Jeremi, nikt cię tu nie chce! – przerwała chłopakowi Zoja. – Dobrze wiem, że specjalnie tworzyłeś wiatr, żeby tylko zepchnąć mnie z belek – oskarżyła go i uderzyła lekko pięścią w ramie, na co chłopak tylko udał, że go to zbolało i zachichotał. – Jak sobie radzi twoja nowa znajoma?

– Świetnie, Teresa jest trochę...

– Ciężko jej się skupić – dokończył Albert.

– Tak, to to. Ale radzi sobie świetnie. Widać, że ma talent – ocenił, spoglądając co chwile na ćwiczącą dziewczynę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro