Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

...

Z twarzy Alberta można było wyczytać, jak wiele energii kosztuje go kolejna próba użycia swoich mocy. Ku zaskoczeniu samego Alberta oraz Teresy i Anastazji z jego dłoni zaczął wydobywać się mały płomień, który wystrzelił niczym rozpędzona wyścigówka i trafił wprost w kartkę, która natychmiast zajęła się ogniem. Przyjaciele spojrzeli po sobie z szerokimi uśmiechami, które stawały się coraz jaśniejsze. W końcu ich usta przybrały kształt przerażenia, gdyż Albert nie był w stanie zapanować nad swoją nowoodkrytą mocą.

– Albercie już wystarczy, za chwilę spalisz dach! – krzyknęła przestraszona Teresa.

– Nie potrafię tego zatrzymać! – Albert był wyraźnie przestraszony.

Anastazja nie myśląc zbyt długo, złapała chłopaka za nadgarstki i złożyła jego dłonie razem, a ogień przestał się z nich wydobywać.

– Skąd wiedziałaś, że się nie sparzysz?

– Nie wiedziałam, mogłeś podpalić wszystko wokół, a to było jedyne co podpowiadała mi logika.

– Słuchajcie mamy większy problem! – odezwała się Teresa, która bezskutecznie próbowała zgasić ogień tlący się na dachu kocem Anastazji, ale kiedy to robiła stawał się on jeszcze większy. Koc również zajął się płomieniami, a spanikowana Teresa cisnęła nim pod nogi i zaczęła deptać.

Nastolatkowie byli przerażeni i nie mieli bladego pojęcia co zrobić. Bali się, że za chwilę przez własną głupotę stracą dach nad głową, a razem z nimi pozostałe dzieciaki, a nawet Pani Borgacz. Zdawali sobie sprawę, że jeżeli zaczną krzyczeć, doprowadzą do paniki mieszkańców, a wychowawczyni, która i tak jest na nich bardzo cięta, przeniesie ich do innego ośrodka, w drugiej części kraju.

Wiatr huczał coraz bardziej, a przez to ogień zaczął przenosić się, zajmując większy obszar dachu. Nastolatkowie stali i przerażeni wgapiali się w niego próbując wymyślić, jakieś sensowne rozwiązanie. Anastazja wystąpiła krok dalej i wyciągnęła rękę po koc, który chciała zrzucić z dachu, aby powstrzymać pożar. To była ich jedyna szansa, mimo iż wiedzieli, że całą sytuację na pewno zauważy któryś z mieszkańców, lub co gorsze – pani Borgacz, ale tylko tak byli w stanie opóźnić pożar dachu. Kiedy blondynka prawie złapała koc w dłonie, poparzyła się i krzyknęła piskliwie. Popatrzyła na koc i ponownie wyciągnęła ręce ku niemu. Ku zaskoczeniu samej Anastazji oraz jej przyjaciół, z jej dłoni zaczęła wydobywać się ciecz, która prawdopodobnie była zwykłą wodą, ale nikt nie miał co do tego pewności, gdyż jedynym oświetleniem o tej porze był księżyc oraz pożar, który dziewczyna właśnie zaczęła gasić własnymi rękami.

– Co się tu dzieje do licha? – zapytała zdezorientowana Teresa.

– Nie mam pojęcia! – odparła Anastazja, a ogień zaczął gasnąć pod wpływem wypływającej z jej ciała cieczy.

– Ty zawsze mnie gasisz – zadrwił Albert, nie mogąc darować sobie takiej sytuacji, do powiedzenia czegoś złośliwego. W głębi duszy ucieszył się, że nie tylko on odkrył w sobie nowe umiejętności oraz że Anastazja uratowała ich przed utratą domu.

Chłopak uśmiechnął się delikatnie i objął obie dziewczyny.

– Widzicie, nie tylko ze mną jest coś nie tak! – powiedział wskazując głową mokry, lekko spalony kawałek dachu, starając się ukryć fakt, że to on spowodował pożar.

– Ja nie wiem, Anastazjo! Wygląda na to, że ty chyba też masz jakąś dziwną moc – powiedziała Teresa, próbująca uspokoić emocje trzymaniem się za kolana.

– Nie rozumiesz? Mówię również o Tobie – odpowiedział jej Albert.

– Przecież ja nic nie zrobiłam!

– Kiedy wyrzuciłem pierwszy mały płomień ze swoich dłoni, przestraszyłaś się. Widziałem to, bo drgnęłaś – tłumaczył chłopak patrząc Teresie w oczy i spoglądając po chwili na Anastazję, która zdawała się zrozumieć, co chłopak ma na myśli.

– Zdenerwowałaś się, a wtedy wiatr zaczął huczeć i rozprzestrzeniać ogień! – dokończyła po Albercie Anastazja, która zdawała się tłumaczyć to wszystko również sobie.

Teresa stała jak osłupiała i nie mogła uwierzyć w słowa swoich przyjaciół, ale nie mogła zaprzeczyć, aby to o czym mówili nie miało żadnego sensu.

– Czyli co, Albert jakoś dziwnie wznieca ogień, Anastazja wylewa wodę, a ja wzmagam wiatr? Co się tu dzieje!? – zapytała zdezorientowana, ale też lekko zaintrygowana.

– Nie mam pojęcia. To wszystko jest jakieś dziwne – odpowiedziała jej Anastazja, wzruszając ramionami.

– To może Rozalia też ma jakąś moc? – zapytał Albert, nie ukrywając uśmiechu.

– Z czego się cieszysz? Nie wiemy co się z nami dzieje, ani co wywołało te dziwne anomalie. Uważam, że jest to najgorszy moment w naszym życiu, aby pojawiały się takie rzeczy! – zbulwersowała się Anastazja. – Do tego, teraz mogą nas stąd wyrzucić! Pani Borgacz prędzej czy później odkryje cieknący dach.

– Nie rozumiem cię Anastazji, to chyba najlepsze co nas tutaj spotkało – odparł zaskoczony Albert.

– Niedługo mamy opuścić ośrodek, nie panujemy nad tymi, jak o tym mówisz mocami! – uniosła dłonie do góry. – Miałam nadzieję na normalne życie, a nie próby przetrwania i opanowania jakieś dziwnej anomalii – kontynuowała i opadła z sił Anastazja.

Dziewczyna osunęła sięna ziemię, a Albert natychmiast próbował złapać ją w ramiona, by nie uderzyła sięo kant dachu lub rynny, albo co gorsza – spadła z dachu. Oboje opadli na ziemiei niemal w tej samej chwili, na dach po drabinie wkroczyła pani Borgacz,zwabiona krzykami, hałasem i smrodem spalenizny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro