Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

W domu dziecka pani Borgacz zawsze cuchnęło wilgocią i starością. Meble były wysłużone, a włosiste dywany już dawno straciły większość włosków. Z zewnątrz budynek również nie wyglądał zbyt dobrze. Gęsty bluszcz zdążył porosnąć już znaczną część elewacji, jeszcze bardziej wdzierając się w popękane deski.

Nie było jednak czasu ani pieniędzy na naprawę ośrodka. Pani Borgcz zawsze była zajęta zaganianiem niesfornych dzieciaków do nauki i sprzątania. Fundusze również nie spadały jej z nieba i ledwie starczało na najpotrzebniejsze rzeczy.

Tego dnia w budynku panowała cisza, którą pani Borgacz znała doskonale. Dzieciaki znowu planują zrobić jej kawał, a ona znów będzie udawała, że się nabrała.

Weszła do salonu, gdzie wszystkie dzieci grzecznie oglądały ulubiony, sobotni program o pszczołach. Rozejrzała się, próbując objąć wzrokiem wszystkie twarze, by wytypować podejrzanego. Jej zielone, niemal kocie oczy, zatrzymały się na wysokim, chłopaku, który chichotał pod nosem.

– Coś cię rozbawiło, Albercie? – zapytała, poprawiając okrągłe okulary na nosie.

– Nie, nie – odparł i nerwowo poprawił się w fotelu. Choć bał się do tego przyznać, to surowy wzrok nauczycielki od zawsze go przerażał.

Pani Borgacz jeszcze raz zlustrowała wzrokiem wychowanków i wypuszczając powietrze z płuc, usiadła na swoim bujanym krześle, oczekując najgorszego. Przełożyła swój długi, czarny warkocz z jednego ramienia na drugie i znów usłyszała chichot.

– Jeżeli ktoś znów przykleił mnie do krzesła to ostrzegam, że miło nie będzie! – ostrzegła.

Jedna z dziewcząt, niska szatynka o brązowych włosach, wstała nagle i palcem wskazała na drzwi.

– Tereso? – zapytała pani Borgacz, a jej oczy rozszerzyły się.

Wtem w pomieszczeniu zgasło światło, a zakurzone zasłony opadły na parapety, całkowicie zasłaniając okna i zatrzymując dostęp do słońca. Ktoś wyłączył telewizor, będący ostatnim źródłem światła. Nastała całkowita ciemność. Młodsi uczniowie popiskiwali ze strachu, a starsi chichotali pod nosem.

Pani Borgacz wypuściła powietrze z płuc i ścisnęła dłonie w pięści.

– Jeżeli to wasz kolejny kawał to radzę przestać, póki jeszcze nie wymyśliłam kary – zagrzmiała, a śmiechy starszych ucichły.

W przedpokoju coś błysnęło i zahuczało. Pani Eleonora podeszła do drzwi i niemal w tym samym czasie padła plecami na podłogę i złapała się za serce.

­– Buuu – rozbrzmiał niski głos.

– Przystańcie, no już! – huknęła nauczycielka, podnosząc się z ziemi.

Kobieta otrzepała się z kurzu i poprawiła okulary na nosie. Szybkim krokiem podeszła do szuflady i wygrzebała z niej latarkę. Uderzyła w nią kilka razy i już po chwili wydobywało się z niej żółta, mocna łuna. Nauczycielka zakradła się do drzwi, palcem nakazując uczniom by byli chicho.

Skierowała na nią światło latarki i pokręciła głową. Speszona dziewczyna złapała za końcówki swoich blond włosów i zaczęła ściskać je w dłoniach.

– Albercie, dość! Przecież wiem, że to ty!

– Ale ja jestem tutaj – krzyknął blond włosy chłopak, wyłaniając się zza Anastazji.

Nagle tuż za plecami wychowawczyni rozległ się głośny, dziewczęcy krzyk i coś dotknęło ramion nauczycielki. Kobieta krzyknęła i natychmiast odwróciła się do źródła dźwięku, lecz niczego nie dostrzegła. Dopiero po chwili, kiedy zaczęła oświetlać całą przestrzeń latarką, zobaczyła białe prześcieradło leżące na podłodze. Wyprostowała się i wypuściła powietrze. Jej ręce drżały z przerażenia i ze złości. Jej czara goryczy właśnie się przelała i doskonale wiedziała, kto jest za to odpowiedzialny.

Rozwścieczona pani Eleonora Borgacz zaczęła krzyczeć, a jej głos wybrzmiewał w tak wysokich tonach, że nie sposób było rozróżnić pojedyncze słowa. Gdy już trochę ochłonęła, wycedziła przez zaciśnięte zęby, że cała czwórka przez miesiąc ma szlaban na telewizję, a do tego dostaną dodatkową pracę domową – esej na pięć stron o tym, dlaczego nie należy straszyć. Po jej słowach zapadła głucha cisza, przerywana jedynie pojedynczymi dźwiękami wydawanymi przez krople deszczu, które powolnie spływały z dachu i przepływając przez spękaną rynnę uderzały o zewnętrzne parapety w starych oknach budynku. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro