Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

...

– Może ja spróbuję? – zapytał po chwili namysłu.

– To nie jest tutaj bezpieczne Albercie, jesteśmy w lesie, jest tu pełno drzew, a ty nie zdążyłeś jeszcze opanować swoich umiejętności. Poza tym wszyscy wiemy, jak skończyło się to ostatnim razem – odpowiedziała nauczycielka i spojrzała na niego zza opadających ciągle okularów. Chłopak niemal natychmiast opuścił wzrok.

– Pani Eleonora ma rację, Albercie. Będziesz miał jeszcze okazję poćwiczyć, tak jak my wszyscy, ale na razie nie jesteśmy w odpowiednim do tego miejscu – dopowiedziała Anastazja, próbując pocieszyć przyjaciela.

Kiedy ogień został wzniecony tradycyjną metodą w wydrążonym do tego celu dole, cała czwórka zasiadła przed ogniskiem. Wyjęli po trochu prowiantu, który zapakowała im Hela i rozpakowali go. Wśród jedzenia znajdowała się zupa, którą kucharka rozkazała zjeść jeszcze dziś, aby nie straciła świeżości. Gdy tylko została podgrzana w metalowym pojemniku nad ogniskiem, pani Borgacz rozlała ją do misek na 4 równe części. Albert był tak głodny, że zjadł swoją porcję, zanim ktokolwiek zdążył sięgnąć po sztućce.

– Spokojnie Albercie, jedzenia nam wystarczy. Wyjmij sobie kiełbaski, które Anastazja położyła z drugiej strony ogniska. Miały być do zupy, ale oddzielnie też dobrze smakują – zaśmiała się wychowawczyni, a Albert wydał się zawstydzony.

Zawstydzenie nie powstrzymało go jednak przed zjedzeniem gorących, przypieczonych kiełbasek, po które sięgnął, jak tylko pani Eleonora o nich wspomniała.

– No co, byłem bardzo głodny – tłumaczył się z wyrzutem, kiedy Teresa i Anastazja podśmiewały się z niego na boku.

– Nikt cię nie ocenia Albert – zaśmiała się Anastazja, a Albert udał oburzonego i odwrócił się plecami, w rękach trzymając talerzyk z kolejną, gorącą kiełbaską.

– Martwię się o Rozalię – wyznała nagle Teresa, próbując ukryć załamujący się głos i dziabiąc kawałki kiełbaski łyżką w zupie.

– Ja też, ale znajdziemy ją prawda? – Anastazja skierowała swoje pełne nadziei słowa do wychowawczyni.

– Z pewnością, znajdziemy ją – odrzekła nauczycielka. – Musimy się już położyć, wyruszamy z samego rana – oznajmiła i wstała z miejsca.

Pani Borgacz odeszła od ogniska i wchodząc do namiotu, niemal od razu zasunęła wejście. Krzyknęła jeszcze coś rozkazującego i po kilku minutach cała trójka nastolatków próbowała ułożyć się do snu w swoich namiotach. Anastazja dzieliła schronienie z Teresą, a Albert i pani Eleonora mieli dwa oddzielne namioty. Dziewczęta rozmawiały jeszcze chwilę i odwróciły się do siebie plecami, żeby spróbować zasnąć. Nikomu tej nocy się to jednak nie udało. Od godziny pierwszej, do czwartej rano słychać było dziwne hałasy, a strach potęgowały wydarzenia z poprzedniego dnia. Anastazja zrywała się co chwilę i zaspana Teresa próbowała ją uspokajać, ale działało to na zaledwie kilkadziesiąt minut. Około godziny piątej puszki, które rozwiesiła pani Eleonora zaczęły wydawać nieznośne dźwięki. Nastolatkowie wybiegli przerażeni i ledwo otwierając oczy, ujrzeli swoją wychowawczynię, która zbierała zrobiony wczoraj straszak i sprzątała po ognisku.

– O już wstaliście! – krzyknęła energicznie. – Świetnie, w takim razie zjedzcie śniadanie i pomóżcie mi to uprzątnąć. Śniadanie czeka przy waszych namiotach. No już, myk, myk! A no i uważajcie na pająki. W nocy porobiły trochę pajęczyn nad namiotami.

Cała trójka nastolatków nie była jeszcze gotowa na przebudzenie. Dźwięk puszek, był dla nich jak zimny prysznic nad ranem, a wiadomość o pająkach przyprawiała ich o dreszcze. Ucieszyli się jednak, kiedy zobaczyli przy namiotach ciepłe śniadanie, przygotowane przez panią Eleonorę na przygasającym ognisku i po kubku herbaty na rozgrzanie. W nocy temperatura spadła bowiem do dziesięciu stopni i każdy czuł się zmarznięty, mimo płonącego przez całą noc ogniska, którego pilnowała wychowawczyni, dorzucając co jakiś czas kawałek przyniesionego przez Alberta i Anastazję drewna.

– O której pani wstała? – zapytał Albert, wgryzając się w swoje śniadanie.

– Godzinę przed wami – odrzekła.

– Jakim cudem ma pani tyle energii, przecież miała pani tak mało snu? – dopytywał wciąż nastolatek.

– O kochany, dawno nie spałam tak długo i tak dobrze! – odpowiedziała radośnie na kolejne pytanie, a chłopak wydawał się jeszcze bardziej zdziwiony.

– Jak można się wyspać, kiedy śpi się w lesie pełnym groźnych stworzeń i to na zimnej ziemi? – dopytywał dalej, a pani Borgacz uśmiechnęła się szeroko.

– Nie masz pojęcia, jak można się wyspać, kiedy po raz pierwszy od bardzo dawna nikt nie przychodzi do ciebie w nocy, że wymiotuje, przewrócił się, nadepnął na klocka lub kiedy nie czujesz, że dach twojego domu płonie – powiedziała i uniosła brew.

Albert natychmiast załapał złośliwą aluzję i nie odpowiedział już ani słowem. Wstał, rozciągnął się kilka razy i poszedł do Anastazji, która potrzebowała pomocy w samodzielnym zwijaniu namiotów.

– Nie mam pojęcia, co robię źle – tłumaczyła dziewczyna, kiedy wciskając jeden drut, wyskakiwał jej drugi.

Albert popatrzył na nią z politowaniem i zwinął drugi namiot kilkoma szybkimi ruchami. Anastazja spojrzała zaskoczona i podała mu swój, robiąc minę zbitego psa. Patrzyli tak jeszcze na siebie przez dłuższą chwilę, aż nie rozległ się dźwięk spadającego metalowego kubka, o który potknęła się Teresa.

– Przepraszam, to tylko ja! – krzyknęła dziewczyna, która zobaczyła, że przerwała romantyczną chwilę swoich przyjaciół, którzy teraz patrzyli na nią niezręcznie.

– Oj Tereso, masz wyczucie czasu – zaśmiała się pani Eleonora, a policzki Anastazji i Alberta zaczęły się rumienić.

Albert opuścił wzrok na podłogę i zabrał namiot od Anastazji. Ponownie wystarczyło mu zaledwie kilka ruchów, by namiot padł pod stopy Anastazji, całkowicie złożony. Chłopak pozbierał jeszcze wszystkie potrzebne sznurki i gwoździe, aby się nie pomieszały i równie szybko złożył ostatni namiot.

– Dziękuję – odpowiedziała dziewczyna, zebrała namioty i przywiązała je do plecaka Alberta.

Sprzątanie nie zajęło im dużo czasu, co pozwoliło na wyruszenie w drogę jeszcze przed szóstą. Albert cieszył się, że zjedli wczoraj prawie połowę prowiantu, gdyż torba, którą zapakowała Hela była teraz dużo lżejsza. Im dalej wędrowali, tym las wydawał się ciemniejszy i bardziej tajemniczy. Taki nastrój sprawiały bardzo gęsto posadzone drzewa, które czasami utrudniały trzymanie się wyznaczonej przez panią Eleonorę ścieżki.

– Czeka nas jedna trudniejsza przeprawa, przez skaliste pola – oznajmiła wychowawczyni, kiedy ścięła kawałek gałęzi drzewa, uniemożliwiającego przejście.

– Co to takiego te „skaliste pola"? – zapytał Albert, trzymający kolejną gałąź tak, aby reszta mogła pod nią przejść.

– Jak sama nazwa wskazuje, to wielkie pole skał Albercie – odpowiedziała żartobliwie.

– A nie da się tego w żaden sposób ominąć? – spytała Anastazja, nie zważając na uszczypliwe uwagi w stronę Alberta.

– Da się, ale to wydłużyłoby naszą podróż o dwa dni, a niestety nie mamy prowiantu na tyle czasu – odpowiedziała już zupełnie poważnie. – Nie przejmujcie się, damy radę!

– Może zrobimy postój? Nogi mnie już strasznie bolą – narzekała Teresa.

– Postój będzie, jak dotrzemy do skalistego pola, przyda się do obmyślenia planu i nabrania sił. Jeszcze jakieś pół godziny – odrzekła.

Pół godziny, o których mówiła pani Borgacz trwały dla obolałych nastolatków, jak cała wieczność. Nawet Albert, który na ogół miał bardzo dobrą kondycję, wydawał się zmęczony i co chwilę zasłaniał usta, gdyż zbierało mu się na ziewanie.

Po około czterdziestu minutach marszu, pani Eleonora zatrzymała się i zmierzyła wzrokiem przestrzeń przed nimi, podpierając biodra rękoma.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmiła i delikatnie położyłaplecak na miękkiej, zielonej trawie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro